środa, 15 lutego 2017

Breath of life 2

3. Bez Ciebie umrę



Był jedynakiem. Nigdy nie prosił rodziców o rodzeństwo, nigdy też nie był zazdrosny o swoich kolegów, którzy nieustanie musieli ustępować młodszemu potomstwu. Viktor cieszył się z bycia oczkiem w głowie rodziców. Jego mama od samego początku mówiła mu o znaczeniu imienia, próbowała w ten sposób dodać mu pewności siebie. Nie czuł specjalnej presji związanej z ciągłą koniecznością wygrywania. To było częścią niego.  W jakimkolwiek konkursie brał udział zawsze wygrywał. Rówieśnicy wtedy krzywo się na niego patrzyli, ale szybko zapominali i wszystko wracało do normalności. Jego ojciec też był z niego dumny. Setki razy powtarzał, że nikt nie wprawia go w taki zachwyt jak osiągnięcia jego własnego syna.
Viktor był kochanym dzieckiem. A przynajmniej tak sądził. Dostawał nowe ubrania, zabawki i uwagę obojga rodziców. Nie miał powodu do marudzenia. W porównaniu do jego znajomych, którzy często przychodzili brudni, obszarpani i głodni. Jednak Viktor nie umiał im współczuć.  Nie wiedział, że nie każdych rodziców stać na wysoki poziom życia. W swojej dziecięcej naiwności uważał, że dzieciaki same doprowadzają się do tego stanu przez nieuważną zabawę.  Gdyby trochę uważali na pewno wysiłek ich rodziców nie szedłby na marne. 
Za swoich prawdziwych przyjaciół uważał książki.  Nie interesowały go pozycje dla dzieci, sięgał za pozycje z pułki dla starszych czytelników, szczególnie naukowe. Im więcej czytał, tym więcej wiedział i zachwycał dorosłych.  Lubił być chwalony. Nawet, jeśli uważał, że urodził się, jako zwycięzca nie mógł zaprzeczyć, że poklepanie po głowie i kilka miłych słów od obcych dawało mu satysfakcjonującą radość z wysiłku.
Przez lata takiego życia nasiąkł próżnością. Jego mama zawsze ubierała go schludnie i nie pozwalała na ścięcie włosów, które miały symbolizować jego pozycje społeczną.  Viktor mimo nie posiadania błękitnej krwi uznał, że jest potomkiem wielkiego cara rosyjskiego. Zresztą uwielbienie idące nie tylko od dorosłych, ale także od płci przeciwnej wszelkiego wieku tylko wzmacniały w nim ten pogląd. Był księciem.  Chodzącym ideałem.
Oczywiście zdarzało się, że jego rówieśnicy go atakowali w chwilach zazdrości, jednak był na tyle zręczny, że potrafił uniknąć wszelkich poważnych obrażeń, czym wzbudzał jeszcze większą frustrację.
Wszystko miało swoją cenę. Samouwielbienie i pewność siebie spowodowała, że nie zauważał, kiedy wspólne posiłki stawały się coraz rzadsze, kiedy przestał być szykowany przez matkę do szkoły i kiedy rodzice przestali z nim rozmawiać.
Viktor nie uważał tej obcej ciszy za dziwną. Uznał ją za coś naturalnego.  Skoro był tak doskonały, nie potrzebował dodatkowej uwagi. Potrafił się sam ubrać, zjeść i odrobić pracę domową. Był samowystarczalny. I każdego dnia próbował udowodnić to swoim rodzicom. Pokazać im, że nie muszą się martwić, bo wychowali cudowne dziecko.
Tylko czasem, kiedy zdarzało mu się wracać do domu bez kręgu wielbicielek czuł dziwne kłucie w sercu na widok dziecka z rodzicami. Nie znał tego uczucia, ale podświadomie wrzucił je do kategorii nieprzyjemnych. Nie rozumiał jedynie, dlaczego tak się czuje akurat w takich chwilach.
Viktor nie zauważył, kiedy miłość zniknęła z jego życia, pozostawiając jedynie zimną pustkę doskonałości.
Jego życie zmieniło się niespodziewanie. Jednego dnia szedł do szkoły znosząc zaczepki kolegów, a następnego pod jego dom podjechała limuzyna i zabrała go w nieznane mu miejsce.
W pierwszej chwili był przekonany, że nastąpiła jakaś pomyłka, że rodzice zrobią wszystko by go uratować, by go sprowadzić z powrotem do domu. W takiej wierze przesiedział w zimnym pomieszczeniu ponad tydzień.  Nie krzyczał, nie mówił, nawet nie jadł. Ograniczał się jedynie do picia.
-To on?- Potężny mężczyzna wszedł do środka zapełniając powietrze dymem papierosowym.
Drugi chudszy i bardziej nerwowy kiwał głową, próbując odsunąć się jak najdalej by nie być przypadkiem ofiarą ataku. Rozmówca podszedł do chłopca, chwytając go za szczękę i unosząc do góry. Viktor czuł panikę, jednak szybko ją zdławił, wpatrując się chłodno w swojego oprawce. Nie miał zamiaru pokazać słabości. Nie takiej małpie.
-Dobrze mu z oczu patrzy. Nada się.- Odrzucił go w bok, odwracając się do niego plecami. – Nie wiem, czy jest warty całego długu tych ludzi, ale póki, co mogą oddychać spokojnie.
Viktor słuchał uważnie słów przybysza. I szybko zrozumiał to, że jego rodzice go sprzedali w zamian za spłatę długów.  Pierwszy raz tak naprawdę cieszył się, że spędzał dnie na czytaniu książek dla dorosłych i przez to przestał myśleć jak typowe dziecko. Wiedział, kim była mafia i co oferuje. Narkotyki to tylko jedna z nielicznych gałęzi biznesu.
Tak właśnie Viktor trafił do Rurykowiczowej mafii.  Organizacji założonej przez potomka wielkiego cara Ivana Groźnego. Nie wiedział ile lat już funkcjonowała na czarnym rynku, wiedział za to, że była nieliczną mafią, z którą należało się liczyć i, w której łatwiej było umrzeć niż awansować.  Tak jak przypuszczał jego rodzice wplątali się w kłopoty finansowe, a raczej jego matka okradła jednego z członków. Jego ojciec jej w tym pomógł w ten sposób pieczętując los ich obojga. Mogli albo oddać skradzione pieniądze, których już nie mieli, bo wydawali szybciej niż zarabiali, albo umrzeć.  Nie wybrali żadnej opcji.  Zaproponowali własne wyjście z tej sytuacji. Sprzedali swojego zdolnego syna.
Nie był jedynym dzieckiem, które to spotkało, tylko w porównaniu z resztą, nie zanosił się płaczem i nie wrzeszczał, że chce do domu. Przez kilka dni siedział cicho i zastanawiał się, co powinien zrobić w takiej sytuacji. Obserwował jak jedno dziecko po drugim zostaje wyciągane z cel i posyłane do roboty. Dziewczęta do nauki bycia prostytutką, zaś chłopcy do roli ochraniarzy, czy płatnych morderców. Większość jednak kończyła w rynsztoku z brakami organów wewnętrznych. Nie byli warci by żyć, ale ich ciała miały pewną wartość.
Nie minęło wiele czasu, gdy został przydzielony do Yakov’a, prawej ręki glavy.  Viktor wiedział, że to była jego jedyna szansa na przeżycie. Musiał jedynie słuchać rozkazów swojego przełożonego.
-Najważniejsze by wykonać zadanie i nie zostawić po sobie śladów. Nie potrzebna nam policja na głowie. Nic nam nie zrobią, ale po co się męczyć z tym całym zamieszaniem. Masz potencjał w oczach, więc może ci się uda. Wykorzystaj swoją szansę smarkaczu i może osiągniesz coś w tym świecie.- Słowa były chłodne, wyprane z emocji. Nie dawały nadziei na powrót do dawnego życia, ale miały w sobie nadzieję na przeżycie i to kompletnie wystarczyło.
-Tak jest.- Odparł sztywno, zaciskając pięści.
-Dobrze. Zaczniemy od razu od najważniejszego. Od zabijania.
.
.
.
Kiedy osiągnął wiek 12-stu lat został wysłany na swoją pierwszą misję.  Pomimo trzech lat trenowania pod okiem Yakov’a i mordowaniem od gryzoni do swoich rówieśników, nie czuł się gotowy na poważne morderstwo. Był wreszcie dzieckiem i jego ciało nie mogło wygrać z dorosłym nawet, jeśli byłby to człowiek wagi chucherkowej.  Na szczęście jego pierwszą misją był transport narkotyków.  Miał dojechać autobusem na przedmieścia i spotkać się z Ivanem, który zajmował się rozprowadzaniem towaru na wschodnim bloku. 
Najgorsze były kontrole w środkach transportu. Nagłe, bez zapowiedzi wejście funkcjonariuszy, którzy sprawdzali dokumenty i pozwolenia.  Teoretycznie miał dokument stwierdzający, że jedzie do dziadków na przedmieścia, ale rzeczywistość była taka, że dzieci nie były puszczane same w tak dalekie drogi. Rosja wciąż nie otrzepała się po komunizmie, a raczej udawała grę demokracji dla globalnego rynku, a tak naprawdę zatrzymali się w czasach ZSRR. Może nie było godzin policyjnych, ale nie można było czuć się bezpiecznym. Szczególnie, gdy miało się zupełnie inne poglądy niż rząd.
Viktor jednak urodził się pod szczęśliwą gwiazdą i nie napotkał większych problemów. Łatwo dojechał do wyznaczonej miejscowości i po kilku minutach marszu leśną ścieżką, zobaczył upragniony samochód, przy którym stał Rosjanin z papierosem w ustach.
-Ivan? – Podszedł oddychając głęboko.
Mężczyzna spojrzał się w jego kierunku marszcząc nos. Zgasił swojego peta o własny język, chowając niedopałek do paczki. Otworzył bagażnik sięgając po torbę uwieszoną na ramieniu chłopaka. Viktor mu ją podał bez słowa. Widział fotografie, więc był pewien, że daje towar we właściwe ręce.
-Da?- Mruknął cicho, robiąc krok w tył.
-Da.- Ivan odparł twardo zatrzaskując klapę.- Tovariszu, musisz ćwiczyć swój głos. Ty rebenka jeszcze. Słaby. Łatwy do zabicia.
-Da.- Kiwnął twierdzono, czując irytację. Powinien się lepiej przyłożyć, a jednak nie umiał wyzbyć się człowieczeństwa.
Ivan pokiwał głową otwierając drzwi.- Ty musi prikonchit' siebie. Vy poymete?
-Da.
-Nu.
Viktor spoglądał za odjeżdżającym samochodem z mieszanymi uczuciami. Ivan przypominał Yakov’a. Chłodny i twardy. Prawdziwy Rosjanin.  Zastanawiał się, kiedy osiągnie taki poziom. Kiedy będzie czuł się tak swobodnie by tak naprawdę umieć komuś powiedzieć kilka zachęcających słów. Silni nie muszą się bać o swoją pozycję, mają zbyt wielkie doświadczenie by się dać podejść. Viktor jeszcze był dzieckiem, łatwo go było oszukać. Nie umiał przejrzeć rozmówcy tak jak Yakov. Yakov nie musiał nawet wymienić słowa z człowiekiem by znać jego intencje.
Kiedyś na pewno mu się uda. To on będzie trząsł całą Rosją i członkami mafii. To on będzie spotykał się z prezydentem na ryby i śmiał się z tych głupich polityków, którzy sądzili, że Rosji da się grozić, że Rosję da się pokonać.
.
.
.
Trzy lata później podczas jednej z misji usunięcia niewygodnego szpiega spotkał Georgi’ego Popovich’a.  Niektórzy nazywali to spotkanie przeznaczeniem, sam Viktor uznawał to za kpinę. To była jego pierwsza misja, w której miał naprawdę zamordować człowieka.  Miał wreszcie 15-ście lat i budowę ciała, która umożliwiała realną walkę z dorosłym. Był skupiony na swoim celu tak mocno, że nawet nie zauważył zbliżającego się bruneta.
Georgi był członkiem innej grupy, zaniedbany i niedożywiony nie miał szans na wygraną, a jednak zrobił, co mógł by uratować swojego szefa.  To, co uratowało go przed niechybną śmiercią, był fakt, że Viktor zapomniał naładować pistolet o dodatkowe naboje i nie miał przy sobie nic, co łatwo wchodzi w ciało. Nie miał zamiaru brudzić swojego ubrania by tłuc kogoś na śmierć.
Yakov uznał, że chłopak ma potencjał. Podszedł wreszcie do srebrnowłosego na wyciągnięcie ramion, co już wtedy było prawie niemożliwe, jeśli ktoś nie przeszedł szkolenia odpowiedniego dla KGB.  I tylko ta iskierka potencjału uratowała go przed utonięciem.
-Gdzie jestem?- Spytał się nieśmiało.  W jego głosie nadal można było odczytać emocje.
-W twoim nowym domu.- Viktor spojrzał z nad książki, sięgając po swoją kawę.
-Nazywam się Georgi.
-Wiem.
-A ty?
Viktor był sfrustrowany i znudzony. Brunet wydawał mu się wystraszoną fretką, która definitywnie trafiła na zły los na loterii życia. Nie sądziłby dał sobie radę w tym świecie, ale nie mógł jeszcze wykonywać wyroków bez rozkazu z góry.
-Viktor.- Odparł chłodno wstając ze swojego krzesła.- Chodź. Yakov chce się z tobą spotkać.
-Khorosho.- Ruszył za nim potykając się, co jakiś czas o własne nogi.
Może pomylił się, co do długości życia niespodziewanego towarzysza, ale dobrze przewidział jego nieumiejętność do walki. Popovich wydawał mu się nijaki i skazany na podążanie za poleceniami innych. Miał potencjał, jednak był zbyt emocjonalny, przez co zawalał swoje zlecenia. Wiedział też, że chciał mieć przyjaciół, móc rozmawiać z kimś bez konieczności trzymania ram gangstera.  Jednak najważniejszą rzeczą, jaką się nauczył o swoim młodszym koledze to fakt, że był wpatrzony w Viktora jak w jakiegoś boga.
.
.
.
Kiedy osiągnął pełnoletniość postanowił zająć się czymś w swoim wolnym czasie. Czytanie książek i magazynów nie było już tak fascynujące jak kiedyś. Miał też dużo więcej możliwości i imprezy, na których bywał dały mu kilka pomysłów, co robić i jakie alibi dać osobom, które nie były związane z podziemiami.
Modeling nie był jego pierwszą opcją, nie był też drugą, ale po kilku castingach i zdjęciach promocyjnych zrozumiał, że jest to pewien rodzaj zabawy. Zresztą dostawać za darmo porady stylistyczne i kosmetyczne? Byłby głupi gdyby się nie zdecydował.
Yakov też uznał to za dobry pomysł. Georgi spoglądał na niego z podziwem i zazdrością dbając by każdy jego garnitur trafił do najlepszej pralni. 
W czasie jednej sesji zakochał się w szczeniaku. Szybko użył swojego wdzięku osobistego by przekupić hodowcę by mu sprzedał psa, zamiast klientowi, który pewnie czekał na niego od roku.
Tak. Viktor był samolubny i nie myślał o innych więcej niż to konieczne.
-Georgi będziesz się zajmował Makkachin’em jak będę wyjeżdżać, prawda?- Uśmiechnął się słodko głaszcząc swój nowy nabytek.
-Czy to będzie kolejny kaprys jak twoje dotychczasowe romanse?- Spytał się zaniepokojony idąc obok niego z siatkami wypełnionymi wszelkimi dobrociami dla psa.
-No, co ty. Makkachin zostanie ze mną na zawsze, w porównaniu do tych pustych dziwek.- Odparł rozbawiony wyciągając z płaszcza paczkę papierosów, którą mu schował do kieszeni kurtki. –Powinieneś wreszcie przestać być taki emotsional’nyy. Masz już wreszcie 16 lat!
-Da.
Zatrzymał się spoglądając się na niego uważnie. Viktor nie traktował bruneta poważnie, nie widział w nim nikogo bliskiego, ale nie życzył mu śmierci. Georgi po prostu był zbyt… Ludzki.
-Pridurok. –Mruknął pod nosem wsiadając do samochodu.
Georgi wsadził siatki do bagażniku mieląc w ustach przekleństwo. Podziwiał Viktora, chciał być taki jak on, ale miał dość jego samolubności i robienia drwin sobie ze wszystkiego wokół. Nie rozumiał jak mafia może być zabawą, dla niego był to najgorszy z koszmarów.
-Bystro!- Viktor zawołał swoim monotonnym głosem, jednak Georgi wiedział, że jest poirytowany.
Wsiadł do pojazdu zamykając za sobą drzwi. Usługiwanie rozkapryszonemu księciu może nie należało do najgorszych rzeczy, bo mordowanie jest dużo gorsze, ale było męczące.
.
.
.
Nie minął rok, gdy stary glava popełnił samobójstwo, a Yakov zajął jego miejsce. Był równie sadystyczny i nieprzewidywalny jak poprzednik, więc nikt nie odczuł większej różnicy. Nikt poza Viktorem, który został jego prawą ręką. Wszyscy widzieli u niego odpowiedni potencjał na to stanowisko.
Miał wszystko, co cechowało zwycięzcę. Umiejętność przystosowania się i inteligencję, która pozwalała mu podejmować przychylne decyzje. W porównaniu do wielu młodych członków, nie tęsknił za normalnym życiem, nie wodził wzrokiem za rodzinami z dziećmi. Już w tak młodym wieku miał szacunek wielu liczących się polityków. Dodatkowo potrafił udobruchać praktycznie każdego w tym sojusznika we Włoszech. Rodzina Crispino należała do tych, z którymi lepiej być na dobrej stronie, jednak nikomu nie udało się gościć u nich dłużej niż tydzień. Viktor jednak spędził tam kilka miesięcy wchłaniając wiedzę niczym gąbka.
Wrócił potężniejszy i dużo bardziej pewny siebie.  Stał się idealnym wzorem do naśladowania, podziwiania i wzdychania. Niewielu było wstanie odpowiedzieć ile romansów miał, czy przeważały kobiety czy mężczyźni. Viktor był słodką niewiadomą, którą chciało się odkryć.
-Nikola to piękna zhenshchina. – Georgi wpatrywał się w piękną modelkę sfotografowaną na jednej z sesji dla Fashion Magazine  z ukłuciem zazdrości.
-To tylko wygląd, zresztą sztuczny. Przepłaca na operacjach.- Mruknął czyszcząc swój pistolet.
-Powinieneś się cieszyć, że wdała się z tobą w romans.
-Było minęło.
-CO?! Vitya! To ledwo dwa dni…
-Nie była najlepsza w łóżku. Szkoda na nią czasu.
Georgi otwierał i zamykał kilka razy usta nie wiedząc, co powiedzieć. Gdyby kobiety spoglądały na niego tak jak na Viktora umarłby z radości. Definitywnie nie przepędziłby ich po dwóch dniach tylko, dlatego, bo nie spełniały jego wymagań w łóżku. Czy miłość nie jest polem duszy?
-Tylko mi nie mów nic o połączeniu dusz i innych romantycznych bredniach. Jesteś na tyle duży, że rozumiesz chyba, że seks jest podstawą związków? Chodzi tylko o zaspokojenie libido, potrzeb seksualnych, albo jakkolwiek to nazywasz. Jak ktoś ci nie daje satysfakcji w łóżku to koniec. Lepsza już dmuchana lala.
-Vitya.- Yakov wszedł do gabinetu siadając na swoim fotelu.- Masz misje. Jeden z naszych burdeli w Kalingradzie ma jakieś problemy z tamtejszym gangiem. Załatw to jak zwykle.
-Tak jest.- Wstał wychodząc natychmiastowo z pomieszczenia.
Georgi spoglądał za nim przez pewien czas, jednak, gdy glava nic nie powiedział, że ma do niego dołączyć chwycił za leżący pistolet i zaczął go czyścić.
.
.
.
Nie cierpiał tych terenów. Za blisko tych demokratów. Jeszcze i Rosjanom się coś przewróci w głowach i stwierdzą, że chcą do unii. Najgorsza opcja z możliwych. Skakać wokół krajów, które powinny skakać wokół nich. To oni są wielką Rosją. To oni pokonali Hitlera i zbawili świat. Czemu mają przepraszać za jakieś ludobójstwa? Przecież to normalne, że się morduje niewygodnych ludzi.
Wypuścił z siebie świst zatrzymując samochód przed hotelem. Speluna.  Nie mógł jednak nic zdziałać, tutaj wszystko tak wyglądało.   Wysiadł z samochodu rozglądając się wokół, poza kilkoma lokalami z usługami i handlem nie było tu nic niezwykłego. 
Ruszył do pobliskiego sklepu chcąc kupić sobie coś, co będzie jadalne i bezpieczne do spożycia. Ku własnemu zdziwieniu na półkach zobaczył wiele produktów pochodzących od sąsiadów.
-Tovariszu, to rodzimych produktów nie ma?- Spytał się swoim neutralnym głosem, sięgając po dwie bułki.
-Deshelve.-  Sprzedawca odparł rozbawiony, zdejmując gazety ze stojaka.
Ostatecznie kupił, co było. To nie tak, że najbardziej cenił rosyjską kuchnie, ale ilość produktów go zaskoczyła. Rozumiał pojedynczych Rosjan robiących zakupy w Polsce, bo było faktycznie taniej, ale nawet sklepikarze? To był jakiś absurd.
Późnym wieczorem udał się do „Kukla”. Nie spodziewał się większych problemów poza może kilkoma gówniarzami grożącym wychodzącym prostytutkom. Jednak jego oczekiwania były błędne. Ledwo skręcił w odpowiednią ulicę i zobaczył pomarańczową pożogę. Paliło się. Palił się ich burdel. Zaklął pod nosem biegnąc w stronę budynku, który był miejscem tortur. Drzwi i okna były pozabijane deskami od zewnątrz. Zrobiono wszystko by nikt nie uciekł od przeznaczenia.
Nie słyszał nawet syreny strażackiej. Zadzwonił po straż widząc, że nikt z gapiów nawet nie sięga po komórkę w tym celu. Wszyscy tylko stali i kręcili filmiki z wiadomości dnia.  Do jego uszu doszedł dźwięk tłuczonego szkła. Podniósł głowę rozumiejąc, że ostatnie piętro nadal ma normalne okna. I z jednego z nich właśnie wyskakiwała prostytutka. Zaskoczony rozchylił ręce by ją złapać, choć nie sądziłby to się udało.  Ku jego zdziwieniu po chwili w jego ramionach znalazła się rudowłosa dziewczyna z łobuzerskim uśmiechem. Miała kilka niezbyt poważnych poparzeń, ale ogólnie trzymała się wyjątkowo dobrze.
-Czyli to ty jesteś moim księciem bez konia?- Powiedziała rozbawiona, wyraźnie pod wpływem alkoholu.
-Inne szły za tobą?- Próbował ignorować jej zachowanie i skupić się na pracy, jednak kobieta wyjątkowo była odporna na sytuacje zagrażające życiu.
Zrezygnowany ruszył w stronę hotelu uznając, że nie ma już nic do roboty w tym miejscu. Z okien nie wydobywał się nawet krzyk, który by uświadamiał gapiom, w jakich torturach giną tam ludzie.
.
.
.
Sięgnął po kieliszek wina, spoglądając znużony na nową towarzyszkę, która jadła niechlujnie swoje śniadanie.
-To jak się nazywasz?- Spytał się mając dość czekania. Chciał już wracać do domu.
- Mila Babicheva. – Odparła między kęsami, uśmiechając się promienie. – Ty za to jesteś Vitya. Słynny Vitya. Przystojniejszy z bliska niż ze zdjęć.  Zabiłeś tych skurwieli?
-Oczywiście.
-Fajnie.  Zabierzesz mnie do Moskwy?
-Tak. Tutaj i tak nie miałabyś, co robić. Wszyscy zginęli.
-Miałam szczęście, że po pijaku robię dosyć rozważne rzeczy.
-Rozważne?
-No przecież żyję!- Obruszyła się urażona brakiem większych reakcji od mężczyzny. – Prześpisz się ze mną?
Podniósł brwi zaskoczony. Nic jednak nie odpowiedział odkładając kieliszek na stolik. Nadszedł czas wracać, co domu.
.
.
.
Jęknął widząc jak Mila jak gdyby nic bawi się jego bronią. Cała misja poszła nie tak jak planował. Miał załatwić problem burdelmamy, zamiast tego stracili placówkę i zgładzili sąsiednie zgrupowanie. Rozlew krwi nie zawsze był mile widziany, szczególnie nie w takiej ilości. Teraz zaś w ramach kary za swoją porażkę miał wyszkolić byłą prostytutkę na gangstera.
-Może będziemy jak Pan i Pani Smith?- Uśmiechnęła się rozbawiona przylegając do niego.- Zawsze jesteś taki poważny?
-Mafia to nie zabawa. Tu nie ma nic zabawnego.
-Może jesteś po prostu seksualnie sfrustrowany?
Georgi parsknął śmiechem, wycierając z twarzy resztki wody. Odprowadził Mile na krzesło, starając się unikać wzroku swojego przełożonego. Viktor skrzywił się z niesmakiem sięgając po swoją broń, nawet nie wiedział, od czego ma zacząć szkolenie. Wiedział jedynie, że już tego nie cierpi.
-Wrócę za godzinę, muszę się czymś zająć, a ty jak się nudzisz Georgi możesz ją zacząć oswajać z obowiązkami.
Wyszedł z pomieszczenia z trzaśnięciem drzwi zostawiając po sobie nieprzyjemną ciszę. Brunet westchnął ciężko sięgając po swój kawałek ciasta. 
-Sądzę, że Vitya miał więcej partnerów w łóżku niż ty w tym burdelu. Mogę ci jedynie poradzić, żebyś za mocno się do niego nie kleiła. Poprzednia kandydatka na członka naszej grupy skończyła kilka metrów pod lodem.
-E? Serio?
Przytaknął nie chcąc już dodawać, że dla prawej ręki szefa nawet przyjaźń w grupie jest pojęciem abstrakcyjnym i totalnie bezużytecznym. Zresztą ich glava nie był w tym temacie dużo lepszy.  Miał jedynie nadzieje, że tym razem prostytutce uda się przejść szkolenie, zabijanie naprawdę nie było jego mocną stroną.
.
.
.
Ziewnął zmęczony kładąc walizkę na biurku glavy. Yakov otworzył ją bez słowa spoglądając z satysfakcją na sztabki złota. Kiwał głową wycierając swoją nową zdobycz by upewnić się, że to nie podróbki. Viktor przerzucił nacisk ciała na lewą nogę, spoglądając na zegarek. Było późno i marzył jedynie o drzemce.
-A jak spisała się Mila?- Yakov odezwał się wreszcie odpalając swoje cygaro.
-Radzi sobie dużo lepiej od Georgi’a. Wysłałem ją do łóżka.
Kiwnął głową z zadowoleniem odsyłając go leniwym ruchem ręki. Viktor tylko trzasnął obcasami i wyszedł z gabinetu. To była naprawdę długa noc.
.
.
.
Odetchnął z zadowoleniem opierając się mocniej o wygodny fotel. Potrzebował odpoczynku od służenia, jako pies Yakov’a. Osiągnął w ciągu 22 lat swojego życia więcej niż kiedykolwiek marzył.  Miał pozycje, renomę i wpływy, o których większość może tylko śnić. Dodatkowo zarabiał sporą kasę za uśmiechanie się do obiektywów.
-Pierwszy raz widzę tak zrelaksowanego modela. –  Blondyn o zielonych oczach przysiadł się do niego popijając wino.-  Nazywam się Christophe Giacometti, ale większość mi mówi per Chris.
Viktor przyjrzał się niespodziewanemu towarzyszowi z zainteresowaniem. Chris miał dziwny akcent, twardszy przypominający bardziej mowę niemiecką. Miał też ciekawe oczy, nie tyle ich barwę, co ich kształt. Przypominały mu oczy krowy z tymi długimi rzęsami.  No i musiał przyznać, że blondyn wiedział, co to znaczy mieć czarujący uśmiech.
-Viktor Nikiforov. – Odparł sięgając po swoją lampkę wina.- Dla mnie to miły odpoczynek od codzienności.
Chris zaśmiał się nie na tyle głośno by wzbudzić zainteresowanie innych modeli, ale wystarczająco by okazać swój dobry nastrój. Viktor odwzajemnił się jedynie uśmiechem, nie widząc w ich rozmowie nic śmiesznego.
-Pierwszy raz słyszę by ktoś traktował modeling, jako zabawę.  Nie masz chyba problemów z utrzymaniem swojej wagi, huh?
-Można powiedzieć, że urodziłem się pod szczęśliwą gwiazdą i nie przybieram tak łatwo na wadze.
-Nie mów tego głośno. Ludzie będą płonąć z zazdrości.- Mruknął konspiracyjnie, jednak po chwili znowu wyglądał na zrelaksowanego.- Jak mniemam jesteś Rosjaninem?
Viktor wiedział, kiedy ktoś z nim flirtuje. Łatwo było rozróżnić emocje w głosie i tą lekką tonację, która przywołuje nastrój zabawy do rozmowy, nie pozwalając brać wszystkiego zbyt dosłownie. Musiał też przyznać, że polubił Chris’a i jego charyzmę.
-I po czym to rozpoznałeś? Włosach? Nazwisku?
-Akcencie. – Zaśmiał się cicho, dotykając jego włosów.- Choć włosy też masz ciekawe. To chyba czyni cię perłą wśród tego motłochu.
-Urocze. Ale tak zgadłeś. Jestem Rosjaninem. A ty? Niemiec?
Chris zamrugał zaskoczony, uśmiechając się nieznacznie. Oczy mu się śmiały i wyraźnie rozważał, czy powinien się do czegoś przyznać, czy może pożartować sobie z rozmówcy. Każda z opcji była intrygująca i warta uwagi. Każda zabijała czas do rozpoczęcia sesji.
-Przykro mi, nie trafiłeś. Mogę ci powiedzieć, że mój kraj słynie z czekolady, serów i zegarków. Choć osobiście dodałbym do tego umiejętność zaspokojenia swoich partnerów w sferach łóżkowych.
-Promujesz siebie, czy swój kraj?
-A, co wolisz?
Zaśmiał się cicho zasłaniając usta dłonią. Chris definitywnie był wart uwagi. I tak jak on nie należał do tych skromnych osób, które tylko tym usprawiedliwiały swoje porażki.
-Nie sądziłem, że szwajcarzy to chodzący erosi.
- Życie to przecież pasmo niespodzianek Viktorze. Nigdy nie wiesz, co cię spotka.
Wtedy brał to za mdły sposób na flirt, coś, co każdy mówi by dodać otuchy drugiej osobie, gdy coś szło nie tak. Nigdy by nie przewidział, że słowa Chris’a sprawdzą się i życie faktycznie go zaskoczy.
.
.
.
Nie wiedział za dużo o Kazachstanie. Nic poza tym, że kiedyś należał do Rosji i jakimś sposobem się odłączył. Nie zamierzał też tam nigdy jechać, to nie był jego rejon działania. Zresztą jeszcze niedawno nawet nie mieli tu żadnego agenta. Jednak glava był uparty i żądny władzy. Rosjanie nie lubią zatrzymywać się na jednym terenie, skoro mogą posiąść więcej. 
Tak, więc Yakov zrobił wszystko by wyciągnąć swoje macki na nowe tereny i pokazać wszystkim wątpiącym, że jest tak samo pazerny jak jego poprzednik. Mafia rosyjska się nie zatrzymała, nie zmieniała gałęzi działania, jak to ma miejsce w wielu miastach we Włoszech.
Mila i Georgi pożegnali go z zadowolonymi uśmiechami. Dla nich to były wakacje i szansa na pozyskanie wpływów. Georgi wreszcie zaczął zachowywać się jak prawdziwy gangster, choć nie opanował sztuki mówienia monotonnym głosem. Emocje nadal nim rządziły, ale nauczył się z nich korzystać na swoją korzyść. Mila za to przewyższyła go w tej dziedzinie i trzęsła nie tylko męskimi portkami. Udowadniała, że kobiety mogą być o wiele brutalniejsze od mężczyzn. Viktor był prawie z niej dumny. Prawie, bo w jej szaleństwie widział pewne zagrożenie.
Trafił na nieznany sobie teren i miał ochotę wrócić. Makkachin szedł obok niego wyraźnie zainteresowany nowym miejscem do oznaczania. Już wtedy zastanawiał się, kiedy będzie odpowiedni czas by usunąć glave z tego świata i samemu sięgnąć po złote jabłko. Nie urodził się do służenia innym.
Zatrzymał się przed nawet dosyć majętną willą, choć to nie był poziom, do którego przywykł w rodzimym kraju. Przy bramie stało dwóch ochraniarzy z pistoletami zawieszonymi na ramieniu.  Podszedł do nich nie bawiąc się nawet w udawanie sympatycznego wizytatora.
-Privetstviye. – Powiedział chłodno przechodząc obok nich, nawet nie czekając na odpowiedź.
Zaskoczeni mężczyźni spoglądali za nim, zastanawiając się czy powinni go zatrzymać, czy nie. Wygląd Viktora wzbudzał respekt i nie zostawiał miejsca na wahanie.  Z domu wyszedł starszy mężczyzna uśmiechając się promienie na widok gościa.
-VIKTOR! Glava okazał się zbyt hojny wysyłając ciebie do nas!
-Tsk. – Zmarszczył nos nie znosząc słodkich powitań, które niczemu nie służą.- Jesteście przyjaciółmi, to wyraz naszego największego szacunku.
-Chodź! Poznasz mojego syna Altin’a! Mam nadzieję, że nauczysz go prawdziwego fachu. Moimi córkami się nie przejmuj.
W salonie spotkał się z nastolatkiem, który wyglądał na mocno niezadowolonego.  Nie wiedział, czy to z konieczności brania udziału w jakimś szkoleniu, czy po prostu nie przepadał za obcymi, a szczególnie Rosjanami.  W każdym razie Viktor miał miałkie pojęcie o nastolatkach, poza buzującymi hormonami i chęcią zniszczenia świata, które ma ich zbawić od tak zwanego ciężkiego życia. Choć nie do końca rozumiał, jak trudne życie ma nastolatka posiadająca zamożnych rodziców, którzy są na jej każde skinienie.
-Jestem Viktor. Mam nadzieję, że spędzimy z sobą owocny czas. – Powiedział najmilej jak potrafił jednak chłopak nie zmienił wyrazu twarzy.
Kiwnął jedynie głową, czekając na pozwolenie by opuścić towarzystwo. Jego ojciec westchnął ciężko wypędzając go z domu, czego nie trzeba było mu powtarzać.
-Wybacz. Mój syn..Nie jest zbyt towarzyski. Ma problemy z okazywaniem pozytywnych emocji.
-To ciekawa cecha.
-Nie dla potencjalnych kandydatek! Żadna go nie chce przez te jego miny!
-To prawda… Wygląda jakby miał cię zabić, kiedy stracisz go z oczu. Niezbyt przyjemne dla potencjalnej żony.
-Myślisz, że coś by się dało zrobić z tym?
Viktor chciał powiedzieć, coś na temat przeszczepu twarzy, jednak ugryzł się w język, wiedząc jak relacja z mafią Beka jest ważna dla Yakov’a i nie powinien drażnić nowego wspólnika.
-Może z czasem to się zmieni.  Nie jest łatwo być nastolatkiem.  Sam pewnie nie miałem lepszego wachlarzu mimik.
-Nie musisz być skromny Viktorze. Wszyscy wiedzą, że jesteś idealny.  Nawet do nas dotarła twoja sława i jesteś jeszcze bardziej przystojny niż mówiły raporty. Zdjęcia nie oddają twojej urody.
-Dziękuję. Staram się spełniać oczekiwania ludzi.
-Gdyby tylko mój syn poszedł w twoje ślady! Przecież nie jest taki brzydki? Czy może moje ojcowskie oczy mnie zwodzą?
Viktor czuł się jakby stanął na polu minowym.  Czy bycie w mafii oznaczało rozmawianie o dzieciach? Tak. To nie był pierwszy raz, kiedy został wciągnięty w taką tematykę i pewnie nie ostatni. O ile dzieci ogólnie rzecz biorąc nie bardzo go interesowały, to nie mógł być pewien czy chciał posiadać jakieś.
-Trudno ocenić wygląd w takim wieku. Wydaje się być w porządku, ale niektórzy są jak wino. Im starsi tym przystojniejsi.  Proszę poczekać, nie minie wiele lat a Altin może stać się łamaczem kobiecych serc.
-Mam nadzieję, że masz rację!
Viktor przeprosił i udał się ze służącym do swojego tymczasowego pokoju, mając nadzieję, że gospodarz nie wpadnie na pomysł swatania go z córkami. Przy tak świeżej więzi musiałby się zgodzić na ożenek by wzmocnić kontakty między zgrupowaniami.
.
.
.
Strzelił do mężczyzny między oczy, spoglądając ze znużeniem na trzęsącego się Otabek’a, który siedział skulony pod ścianą. Zaczynał rozumieć jak się czuł Yakov’ow, kiedy wykonywał swoje pierwsze ćwiczenia i misje. To potrafiło być naprawdę męczące psychicznie.
-Prawie cię zabił.
-Da…
-Dlaczego nie strzeliłeś jak miałeś możliwość? Łaska popłaca tylko w filmach.
Otabek nic nie odpowiedział. Wstał z ziemi otrzepując się z piasku. Z jego twarzy znikało powoli przerażenie na rzecz niezadowolenia. Ruszył przodem dając wyraźny znak, że nie ma ochoty rozmawiać o tym, co się stało. Zresztą Viktor znał przyczynę. Chłopak był młody i nieprzyzwyczajony do zabijania bez powodu. Skoro nie ma zagrożenia życia to, po co zabijać?
Kiedy wszedł do rezydencji powitała go grobowa cisza.  Zdziwiony wszedł do salonu gdzie siedział Szef Otabek wraz z żoną nad dokumentami.  Kiedy go spostrzegli odwrócili się z zakłopotanymi uśmiechami.
-Viktorze! Mógłbyś udać się wraz z Altin’em do mojego dłużnika i odebrać to, co do mnie należy? Mój syn musi zaistnieć w tym świecie a nie chować się po kątach! Ma wreszcie 14-ście lat! To najwyższa pora by coś zdziałać.
-Niech będzie. Ruszymy jak tylko wróci do domu.
-Dziękujemy.
Nie robiło mu to różnicy, czy zabija dla glavy czy ich wspólnika. A pokazanie swoich umiejętności na pewno umocni przekonanie Otabek’ów, że powinni trzymać się nowych przyjaciół. Nie był jednak przekonany czy Altin na pewno da sobie radę. Jego nastoletnie serce nie za bardzo współgrało z narzuconymi obowiązkami. Nie był złym uczniem, radził sobie w większości zadań, ale zabijanie nie szło mu najlepiej.
Ku jego zdziwieniu młody spisał się wzorowo. Spełnił swoje zadanie bez pomocy i nawet z drwiącym uśmiechem wsiadał do samochodu pokazując nauczycielowi torbę pełną pieniędzy i biżuterii.
-Skąd ta zmiana?
-Sam powiedziałeś, że łaska występuje tylko w filmach. Miałeś racje. Mój ojciec raz okazał łaskę służącej, a ona znowu go zdradziła. Prawie nas zabili za ten jeden gest łaski.  Mój ojciec na mnie liczy, nie mogę go zawieść.
Viktor uśmiechnął się z satysfakcją dając znać kierowcy by ruszył do bazy.  Czasem potrzeba czasu dla siebie by znaleźć determinację do zmiany własnego losu. On też miał czas by pogodzić się ze swoim przeznaczeniem.  I choć był dumny ze swojego ucznia, to nie rozumiał, dlaczego robi to dla tak abstrakcyjnej idei jak rodzina.
-Jestem pewien, że wyrośniesz na wspaniałego szefa swoich ludzi. Nie poddawaj się i nie daj się pożreć ideałom. To ty powinieneś wiedzieć, co jest dla ciebie najważniejsze.
Altin kiwnął głową w zrozumieniu jego słów. Resztę drogi spędzili w przyjemnej ciszy.
.
.
.
Nie sądził, że jego passa tak szybko się skończy. Miał przecież dopiero 24 lata i morze możliwości przed sobą, a jednak ku własnemu przerażeniu zdarzało mu się popełniać coraz więcej błędów. Może było to wynikiem znużenia, albo zbyt wielkiej pewności siebie.  Wreszcie w tak młodym wieku trząsł sporą ilością osób. Jedynie Yakov był odporny na jego podchody. Ani razu nie dał się nawet skaleczyć, co jeszcze bardziej frustrowało Viktora.  Liczył na szybkie przejęcie organizacji, a jednak jego doskonałość miała limit.
Wszystko zaczęło się od misji danej personalnie i w sekrecie przez Yakov’a. Jego znajomego dorosłe już dzieci miały ruszyć w podróż do Petersburga i miał ich ochraniać. Bywał na trudniejszych misjach i nie widział w tym nic niezwykłego. Spakował swój standardowy zestaw broni i ruszył w drogę. Państwo Plisetsky byli sympatyczni i nie sprawiali żadnych dodatkowych utrudnień. Nie byli też zbyt otwarci by bombardować go opowieściami o swoim synu, o którym istnieniu doskonale wiedział.
To miał być pożegnalny koncert pani Plisetsky, wreszcie zdecydowała się opuścić estradę by skupić się na rodzinie.  Viktor znał kilka utworów, ale nie mógł się nazwać fanem. Doceniał wkład w kulturę, ale to nie była jego działka.  Nie był muzykalnym chłopcem. Nigdy nie słuchał namiętnie muzyki.  I mimo usilnych prób byłych kochanek nie umiał nauczyć się grać na żadnym instrumencie. Czy to z podświadomej niechęci, czy też z braku talentu.
Był nastawiony na spokojny tydzień spędzony w towarzystwie sympatycznej pary. Nigdy nie spodziewał się, że ktoś postanowi zaatakować w trakcie koncertu. Był za sceną, kiedy padł pierwszy strzał. Kobieta usunęła się na ziemie chwytając się za klatkę piersiową, z której ściekało coraz więcej krwi.
Viktor natychmiast wbiegł na scenę, zasłaniając swoim ciałem klientkę szukając wzrokiem snajpera. Nikogo jednak nie umiał spostrzec w chaosie spanikowanych ludzi. Gdy odwrócił się by krzyknąć do mężczyzny by uciekał za kulisy nie martwiąc się o małżonkę, on już dawno nie żył. Zaklął siarczyście pod nosem, czując rosnącą frustrację. Musiał znaleźć mordercę.
Spędził dwa dni węsząc po mieście, pytając się każdego możliwego szczura. A jednak niczego się nie dowiedział i nie umiał znaleźć swojego celu. Śmierć tak słynnej pary odbiła się szerokim łukiem po kraju, a Yakov był czerwony z wściekłości.
To był pierwszy raz, kiedy zawalił misje. Pierwszy raz, kiedy nie udało mu się nawet po niej posprzątać. Wracał do domu w złym nastroju, nie wiedząc nawet jak ma zacząć się tłumaczyć. Jak powiedzieć, że nie umiał temu zapobiec. On?
Pobladł zdając sobie sprawę, że w jego sercu zagościła panika. Zaczął myśleć jak pospolity człowiek, jak ktoś, kto nie dyrygował swoim losem. To było dużo bardziej poniżające niż jakakolwiek kara, jaka mogła go spotkać.
I tak jak się spodziewał glava roznosił wszystko w furii. Nie takie było założenie, nie tak to wszystko miało się potoczyć. Viktor idąc korytarzem widział czarne worki na podłodze. Kilka osób straciło życie tylko, dlatego, bo byli za blisko gabinetu.
.
.
.
-Polecisz do Chin i będziesz szkolił nowych członków w grupie tygrysa. –Yakov nadal emanował wściekłością, jednak pozwolił mu żyć, co powinien uznać za dobry omen.
Nie odważył się powiedzieć nic poza lekkim kiwnięciem głowy. Znał swoją pozycję i nie był głupi by narażać się na gorsze konsekwencje. Odbuduje swoją pozycje szybciej niż ją stracił. Umiał trzymać język za zębami i się nie wychylać. Nie przeżyłby w mafii w innym wypadku. Każdy powinien być przygotowany na najgorsze.
Tylko, że Viktor nie był przygotowany. Porażka nie występowała w jego słowniku, więc był w mentalnym szoku. Przegrywanie nie było wpisane w jego imię.  A jednak stał teraz na krawędzi i wychylał się dosyć poważnie nad śmiercią.
-Nie przejmuj się Vitya. Glava z czasem się uspokoi i wrócisz tutaj w dawnej chwale.- Georgi poklepał go po ramieniu ze współczującym uśmiechem.
Viktor zmrużył oczy czując kłamstwo na kilometr. Jego nieobecność i przegrana da im determinację by wykopać go ze stołka. I jeszcze grali role dobrotliwych przyjaciół, którzy przejmują się losem znienawidzonego brata.
-Nie ma innej opcji Georgi.  –Fuknął wściekły wychodząc z rezydencji.
.
.
.
Nie cierpiał Chin. Wszędzie ten smog i ludzie ubrani praktycznie tak samo. Nie umiał nikogo rozróżnić, co doprowadzało go do szewskiej pasji.  Makkachin szczekał na psy zamknięte w klatkach, kompletnie ignorując problemy swojego pana. A Viktor miał spory problem. Zgubił się. Wpatrywał się w kartkę z adresem, w wydrukowaną mapę, bo nie miał Internetu w telefonie i, nie umiał powiedzieć gdzie jest. Dodatkowo nie umiał chińskiego, a chińczycy nie umieli żadnego z języków, które on znał.
Nie był to najlepszy początek podróży i utrzymania się na pozycji prawej ręki. 
Zrezygnowany opadł na ławkę w parku pisząc sms’a do Mili, którą uznał za mniej irytująca w tej chwili, by mu pomogła. Nie mógł uwierzyć, że Yakov nie dał mu żadnych numerów telefonu. Tylko kartkę z adresem i chłodnym pożegnaniem.
Mila nie odpisywała, a on był głodny i coraz bliżej wybrania opcji ucieczki. Miał gdzie uciekać, każda mafia przyjmie go z otwartymi ramionami. Tylko sęk w tym, że jak im wszystko wygada, to najpewniej by go zabili. Krótkie szczęśliwe życie.
Jego ratunkiem okazał się nastolatek. Młody chińczyk z maską zasłaniającą usta z rysunkiem pandy spoglądał na niego nieśmiało. Viktor nie wiedział, co powiedzieć i przede wszystkim, w jakim języku.
-Viktor?- Chłopak odezwał się cicho, zaciskając dłonie mocniej na telefonie.
-Tak?- Odpowiedział po angielsku, licząc na cud.
-Nazywam się Guang Hong Ji! Jestem wielkim fanem! Ach! Mam cię przyprowadzić do szefa…- Chłopak ku jego uldze mówił po angielsku dosyć ładnie, a przynajmniej na tyle, że go rozumiał.
.
.
.
-Naprawdę jecie psy?- Spytał się nad swojej miski przyglądając się podekscytowanemu chłopakowi.
-Hmm… Niektórzy nadal to robią, ale to już nie jest takie modne. Oczywiście twój pies jest bezpieczny!
-Ale macie ten wielki festiwal…
Guang kiwnął głową wyraźnie zmieszany tematem. To nie był łatwy temat dla osoby, które nie uczestniczyła w tym. Popił swoją herbatę próbując jakoś przeanalizować, co powinien powiedzieć.
-Mamy. Wywodzi się z bardzo dawnych czasów… Jak korrida u Hiszpanów. To jest coś, co się odbywało, co się zakorzeniło w kulturze. Minie sporo czasu nim ktoś odważy się powiedzieć, że powinno się zaprzestać takich praktyk.
-To prawda. To nie jest taka prosta sprawa. Ale chociaż dbacie o pandy.
-Tak! Dzięki nam pandy będą żyły jeszcze długo.
Viktor był pod wrażeniem. Chłopak był niewinny do bólu. Normalny nastolatek, który lubił słuchać muzykę wszelkiego typu, czytać komiksy i książki. Jego codzienny tryb życia zakrawał o śmiech przez łzy. Ten niewinny chłopak, który rumienił się o wiele za często, szczególnie w obecności nagich osób był członkiem mafii. Nawet w jego głowie brzmiało to absurdalnie.
Jednak wiedział, że nie należy oceniać książki po okładce i Guang był tego świetnym przykładem. Chłopak mógł sprawiać wrażenie dobrego chłopca, ale gdy miał do wykonania jakieś zadanie, robił to naprawdę dobrze.
Poza zabijaniem. Nie umiał jeszcze utrzymać broni w rękach, ale to i tak była tylko kwestia czasu nim będzie wstanie mordować na życzenie. Nie zadawał zbędnych pytań, po prostu robił swoje. Nie wracał też do starych misji, unikając niepotrzebnego poczucia winy.
- Lubisz być w mafii?
- Lubię. Wszyscy się na mnie patrzą jak na typowego chłopca, nawet moi rodzice uważali, że do niczego się nie nadaje, a jednak jestem tutaj. Wiem, że szef jeszcze nie traktuje mnie jak potencjalnego następcę, ale jestem jeszcze młody i mam czas by się rozwinąć i udowodnić swoją wartość. Drobnymi krokami do celu.
-Wow. Naprawdę poważnie do tego podchodzisz.
-Biorę z ciebie przykład! Ty też osiągnąłeś bardzo dużo w młodym wieku.  Jak tylko o tobie usłyszałem, to wiedziałem, że w przyszłości chce być taki jak ty. Otaczać się aurą zwycięstwa.
-Miło mi.
Viktor czuł się pusty, choć wiedział, że słowa nastolatka powinny udobruchać jego ego. Nie każdy staje się wzorem dla innych. Nie każdy może na własne oczy zobaczyć efekt swojego wpływu na innych. A jednak siedząc naprzeciwko Guang’a nie mógł się bardziej pusty i samotny.
Miesiące mijały, a glava nie odzywał się by zarządzić jego powrót do Rosji.
.
.
.
 Wysiadł z samochodu spoglądając z pewną nostalgią na dom glavy. Wreszcie po pół roku przybywania poza granicami kraju dostał pozwolenie na powrót.  Niedaleko niego stał Guang podekscytowany nowym życiem. Mila wybiegła z budynku z szampanem w ręce.
-Vitya! Wróciłeś! Tak tęskniliśmy! Chodź poświstujemy, póki masz jeszcze nastrój!
Odepchnął ją od siebie nie mając zamiaru bawić się w dom. Nie był dzieckiem i potrafił przeżyć każdy wypadek. Był wreszcie Viktorem, nie było mowy by jego działalność w Chinach nie przyniosła efektów. Ile glava może się gniewać za jedną nieudaną misję?
Wszedł do gabinetu z gotowymi odpowiedziami na oba wypadki. Gdy glava mu wybaczy, oraz gdy nadal będzie trzymał urazę. Jak chciał to potrafił przepraszać, tylko do tej pory nie widział w tym żadnej korzyści.
Pierwsze, co ujrzał po wkroczeniu do tego ciemno zielonego pomieszczenia to stara skórzana sofa, na której znajdował się blondyn. Nastolatek najpewniej. Z bardzo rozdrażnionym wyrazem twarzy. Na jego nogach znajdował się kot rasy syjamskiej. Za biurkiem siedział Yakov popalając swoje cygaro.  Gdy Viktor stanął przed nim wraz z młodym chińczykiem nastała dziwna cisza.
Zaczynał rozumieć jak się czuły ofiary, w którym strzelano w tył głowy nad własnym grobem. Było to nieprzyjemne uczucie rozchodzące się od żołądka. Czuł je już kiedyś. Kiedy pierwszy raz obudził się związany w piwnicy po zdradzie rodziców, kiedy jego dobre życie się kończyło. Zdążył już zapomnieć o takich emocjach. Jednak dzisiaj postanowiły wrócić ze zdwojoną siłą. W oczach Yakov’a nie było przebaczenia, nie było nawet cienia łaski. Widział jedynie chłodną pogardę.
-Guang jesteśmy zaszczyceni twoją obecnością. Wierzę, że będziesz się u nas czuł jak u siebie. Georgi cię zawiezie do twojego mieszkania i wytłumaczy schemat naszych działań. Jeśli będziesz miał jakieś wątpliwości możesz się do niego zwrócić o każdej porze dnia i nocy.
-Tak jest! Dziękuję bardzo za ten zaszczyt!- Chłopak uśmiechnął się promienie, kłaniając się.
Po krótkich uprzejmościach i pożegnaniach Georgi wyprowadził go z pokoju nie wymieniając nawet spojrzenia z Viktorem, który stał niewzruszony przed glavą. Viktor naprawdę dobrze umiał ukrywać emocje.
-Vitya poznaj Yura. Jest moją nową prawą ręką. Dla ciebie za to mam zadanie by go podszkolić. Nie chcemy by zginął przy pierwszej lepszej misji.
-Tak jest.
-Możesz odejść.
Odwrócił się na pięcie i opuścił pomieszczenie z lekko przyśpieszonym oddechem.  Nie spodziewał się takiego obrotu zdarzeń. Nie znał tego całego Yury. Zrozumiał za to jedno. Od teraz żył jedynie po to by szkolić nową krew. Dla Yakov’a jest już martwy i to tylko kwestia czasu, gdy stanie nad swoim grobem z przystawionym pistoletem do potylicy.
.
.
.
Obserwował jak kolejne naboje omijają puszki, a blondyn coraz głośniej i coraz siarczyściej klnie. Zastanawiał się, komu glava chciał zrobić na złość. Jemu- by patrzył na chodzący dowód swojej porażki, czy Yuri’emu, –który musiał spędzać czas z człowiekiem, który pozwolił jego rodzicom umrzeć.  Teraz młody miał tylko dziadka i Yakov’a.
Jednak Yuri miał plan. I nawet omieszkał się nim podzielić ze swoim nauczycielem. Jak wreszcie wzbudzi zainteresowanie wszystkich światowych mediów opowie bajkę o patologicznych rodzicach, o nieistniejącym pijaństwie, biciu i innych rzeczach, które mają wzbudzić współczucie ludzi i wręcz utwierdzić ich, że to on zasługuje na nagrody.
A nic nie wzbudza więcej współczucia niż mdła historia o smutnej przeszłości, w której brakowało miłości. Viktor już widział ten tłum osób, które ślą wirtualne uściski, pieniądze i tonę listów ze wsparciem dla rosyjskiego tygrysa.  Jego charakter też pasował do tej historii. Wiecznie wyszczekany, bez szacunku. Od razu widać, że nie zaznał w życiu prawdziwej miłości.
Yura jakkolwiek by to nie brzmiało był baletnicą. Naprawdę dobrym.  Viktor widział jak młody trenował po ich ćwiczeniach i musiał przyznać, że to patyczkowate ciało przypominało bardziej kota w tej dzikiej sprawności niż typowego nastolatka. 
-Jestem pewien, że przesuwasz te puszki, żebym nie mógł trafić!- Yuri rzucił pistolet o ziemię, depcząc po nim.- Jesteś beznadziejny!
-Nie szukaj winny w innych za swoją niekompetencję. – Odparł niewzruszony podchodząc do puszek. Żadna nie była nawet draśnięta.- Jak tak dalej pójdzie, to na misje pójdziesz jedynie, jako bagażowy.
-Mam jeszcze czas głupi staruchu!
-Tydzień.
-WIEM!
Nie odpowiedział, wiedział, że nie ma sensu prowadzić konwersacji z nastolatkiem, który po prostu szukał ofiary by się wyładować ze swoich frustracji. Dodatkowo przez te jego krzyki nie wychodziło nic interesującego, a każde pytanie ignorował. Nie mógł się, więc dowiedzieć, jakim cudem wylądował w grupie Yakov’a.
Na początku sądził, że to miała być jego zemsta. Zbliżyć się do Viktora i zabić go przy najbliższej przy nadarzającej się okazji.  Wreszcie im szybciej tym mniej sekretów wpadnie do ucha i większe szanse na opuszczenie organizacji. 
Jednak minęły już dwa miesiące a Yuri nie zrobił nic w tym kierunku. Co więcej uczył się u Yakov’a, chodził na oficjalne spotkania i chwalił się wszystkim swoimi nieistniejącymi jeszcze umiejętnościami, jako prawa ręka. Dla Viktora to był absurd. Chłopak nie wiedział kompletnie nic, dawał się łatwo wodzić za nos i kupował wszystko, co mu się mówiło „w poufności”. Aż nie mógł uwierzyć, że został zastąpiony przez takiego małolata.  Kto przydziela takie ważne funkcje 13-stolatkowi?! Może glava upadł na głowę i wszystko mu się pomieszało, albo Yura naprawdę ma talent, którego on nie umie dostrzec.
.
.
.
-Wychodzisz?- Yura spoglądał na niego zaintrygowany robiąc szpagat na ziemi.
-Mhm. Wrócę jutro. – Poprawił krawat, podziwiając efekt końcowy w lustrze.- Wyprowadziłem Makkachin’a, więc nie powinieneś mieć z nim problemów.
-OJ! A co z moją misją?!
-Twoją misją?- Spojrzał się na niego z niezrozumieniem.- O jakiej misji mówisz?
-Ten transfer broni na bliski wchód! Przecież nie pojadę się spotykać z Beką sam!
-Yakov ci nie wyznaczył partnera?
-Jestem jego prawą ręką, nie potrzebuję żadnego partnera!
-Tak właśnie sądziłem. Powodzenia.
Zamknął za sobą drzwi ignorując kompletnie nawoływania wściekłego blondyna. Naprawdę łatwo go było podejść. Zresztą nie dostał wyraźnego polecenia by jechać aż do Kazachstanu z Yuri’m, miał go trenować z posługiwania się bronią, a nie wykonywać za niego misje. Zresztą miał dzisiaj dużo ważniejsze zadanie.
Normalnie by nie upadł tak nisko. Wcześniej nawet myśl o długoterminowym romansie nie przekroczyła jego umysłu. Teraz jednak było inaczej. Jego pozycja była mocno osłabiona i żeby nie dać się zabić, musiał się zabezpieczyć. Nie tylko zwiększyć udział w wszelkich sesjach zdjęciowych, czy nawet pokazach, ale także zdobyć znajomość, która zagwarantuje mu nietykalność.
-Vitya!- Młoda kobieta podbiegła do niego, rzucając mu się na szyję. – Tak się ciszę, że przyszedłeś.
-Mam nadzieję, że twój ojciec nie puści na mnie niedźwiedzi pani Putin.- Zaśmiał się cicho całując jej rękę.
-Nie bój się. Nie dam cię skrzywdzić! Nawet mojemu ojcu.
-Jesteś moją księżniczką dorogaya.
Uśmiechnęła się w odpowiedzi cmokając go w policzek. Viktor zaś czuł jak jego żołądek przewraca się na drugą stronę od tej całej miłosnej sztampy. Nigdy nie sądziłby, że stoczy się aż tak nisko, a jednak… Postępował według oklepanych motywów z seriali romantycznych. I naprawdę nienawidził siebie za to.
Miał szczęście, że poznał Mariye na jednym z pokazów. Wpadł jej w oko, a on dobrze wiedział jak wyglądają córki prezydenta. Nawet go rozśmieszyło jak nieudolnie próbowała sobie wymyślić jakąś osobowość. Dostać zaproszenie na pokaz mody tamtej marki to nie jest wcale taka łatwa rzecz. Ostatecznie przyznała się do swojego pochodzenia. To był jak znak z nieba. Krzyk bingo! Już nie szedł tunelem z dead end. Miał teraz możliwość skręcenia w bok i rozpoczęcia innego etapu życia.
Lata romansów i studiowania dały swój wydźwięk w tej grze. Nie poszedł z nią od razu do łóżka. Dla niej była to gra zwana romantycznością, dla niego przedłużeniem swojego zainteresowania. Jeśli nie będą kompatybilni w łóżku, może się to skończyć tragicznie. Dlatego ociągał się z tym jak mógł, a ona wydawała się zadowolona. Wreszcie spotkała kogoś, kto nie umawiał się dla jej nazwiska (oczywiście, że robił to dla nazwiska), wreszcie ktoś traktował ją jak kobietę, a nie jak sex zabawkę.
Ostatecznie oboje korzystali na tym układzie. Jedno tonęło w morzach motylków w brzuchu, drugie w mdłościach.
.
.
.
Krew rozbryzgała po całym pomieszczeniu plamiąc jego garnitur. Skrzywił się z niesmakiem, próbując zetrzeć wciąż widoczne krople, ignorował blondyna, który z pistoletem w dłoniach dyszał ciężko nad ciałem kobiety. 
Wreszcie treningi zaczynały przynosić skutek, choć wolałby mniej brudzący. Krew nie była łatwa do zmycia, a nikt nie potrzebuje dodatkowej roboty przy sprzątaniu po takiej rzezi.  Chwycił za leżącą na ziemi torebkę otwierając ją. Tak jak powiedział Yakov, znajdowało się w niej sporo drogiej biżuterii, na którą mało, kogo stać.
-Brawo Yura. Możesz to zanieść Lilianie. – Rzucił w Yuri’ego torebką, którą na szczęście złapał.
-Lilianie?- Wysapał zmęczony, chowając pistolet za pasek spodni.
-Lilia Baranovskaya. To jej biżuteria. Idź i ją oddaj z pozdrowieniami od glavy.
-To jest… To jest moja nauczycielka… Moja mistrzyni…- Wydukał zaskoczony, przyglądając się swojemu strojowi.- Muszę się przebrać.
-Twoja nauczycielka i kochanka glavy. Jaki ten świat mały.- Odparł znużony dzwoniąc po ekipę sprzątającą.
Yura nic nie odpowiedział. Nie czuł się swobodnie przy Viktorze, różnica ich umiejętności była za duża by ją przeskoczyć w ciągu miesiąca. W dodatku mężczyzna często musiał go ratować z kłopotów, w które wpadał przez swój niewyparzony język.  Nigdy by przed nikim nie przyznał jak bardzo szanował jego osobę i podziwiał osiągnięcia. Był na to zbyt dumny.
-Myślisz, że Yakov pozwoli mi znaleźć mordercę moich rodziców?- Spytał się nagle spoglądając z zaciekawieniem na srebrnowłosego, który wpatrywał się w swój telefon.
-Jak go znajdziesz to na pewno. Może będziesz miał więcej szczęścia niż ja.
-Wszystko w porządku? Jesteś bledszy niż zwykle.
-W porządku. Idź się przebrać, na dzisiaj to koniec.
Viktor ruszył do swojego samochodu, zostawiając blondyna pod opieką chińczyka, który skończył, jako osobisty szofer blondyna.
Zatrzymał się przed rezydencją glavy z tym samym uczuciem, co kilka miesięcy temu. Ten dziwny niepokój, który kazał mu uciekać z tego miejsca. Ruszył do gabinetu mijając rozbawioną Mile, która jak gdyby nic ujeżdżała jednego z ochroniarzy.
Zapukał trzykrotnie i wślizgnął się do środka. Spotykając się twarzą w twarz z prezydentem Rosji.
.
.
.
Jęknął kładąc głowę na blacie. Plan był dobry, prawie idealny. Miał pewne dziury, ale nie były to jakieś ryzykowne niedociągnięcia, a jednak... Jego „księżniczka” nie uratowała go przed gniewem ojca.  Prawie zginął w tym gabinecie, jednak został oszczędzony tylko, dlatego, że Putin go lubił. Wreszcie spotkał się z nim kilkakrotnie na rybach, więc nie byli sobie całkiem obcy.  Aczkolwiek taka luźna znajomość nie była wystarczająca by zaakceptować go, jako niedoszłego zięcia.
Yakov dał mu wyraźny znak, że śmierć jest bliżej niż sądził. Cierpliwość glavy się kończyła. Nie mógł nawet się wytłumaczyć, bo wszystko by brzmiało jak kłamstwo. Taka relacja z rodziną prezydenta by sugerowała, że Viktor chciał obejść normalną drogę awansu na rzecz własnych wpływów. Kto by nie poparł osoby związanej z Putin’em?
Choć myśl nie była taka głupia, to jemu jednak zależało jedynie na oddaleniu się od swojego grobu. Jego szczęście się wyczerpało i musiał przeżyć ten areszt domowy aż coś się zmieni, choć nie sądziłby życie okazało mu łaskę, tylko, dlatego bo nie chciał umierać.  
-Wódka jeszcze nigdy nie smakowała tak dobrze.
Nadął policzki przełączając kanał w telewizorze na przyrodniczy, na którym opowiadano o codziennym życiu lwów morskich.
Próbował odpędzić od siebie negatywne myśli, jednak nie umiał wygrać z powrotem pytań o jego rodziców. Nie pamiętał ich. Nie pamiętał ich twarzy, ich głosu i nawet imion. Nie zapamiętał ich codziennych zajęć. Pamiętał jedynie strzęp informacji, które tak naprawdę nic mu nie dawało.
Nie mówiło mu, kim jest Viktor. Jak trafił do tego miejsca.
Viktor pamiętał tylko bycie w mafii.
Nawet, gdy chciał grać normalnego człowieka, nie wychodziło mu to. Może, Mariya to wyczuła? To, że jego miłość wcale nie była taka wielka i głęboka? To, że tej miłości wcale nie było?
Umiał radzić sobie z gangsterami i politykami.
Jednak kobiece serca były dla niego zagadką.
Może właśnie to najbardziej nie wypaliło w tym planie. Nie mógł oszukiwać wiecznie kogoś, kto miał uczucia.  Prędzej czy później takie osoby potrafią zauważyć sztuczne gesty. Ślepa maska zauroczenia kiedyś opada zostawiając przykrą rzeczywistość.
Rzeczywistość, w której tej miłości wcale nie ma. Jest tylko korzyść.
-Muszę kupić więcej wódki.
.
.
.
Może to była karma. Wreszcie zabił tyle osób w swoim życiu, nie wszyscy byli źli, nie każdy zasługiwał na śmierć. A jednak nie wahał się pociągnąć za spust.  Może jednak powinien słuchać błagań o łaskę, oszczędzić, chociaż dzieci.
Jęknął obolały przekręcając się na bok, ku własnemu zaskoczeniu jego żołądek tym razem nie postanowił pozbyć się drogocennej wody. Odetchnął z ulgą przymykając oczy. Yuuri żył. On zaś spędził sporo czasu z własnymi myślami. 
Powinien być milszy dla innych, próbować się z nimi zaprzyjaźnić. Może gdyby utworzył z nimi jakąś więź zrozumieliby jego postępowanie? Może nawet umiałby doradzić Georgi’emu jak ukryć przed swoimi dziewczynami swój prawdziwy zawód, a nie biernie wykonywać na nich wyroki śmierci. Może powinien iść do baru z Milą i zapobiec brania amfy. Może gdyby dał kilka porad Guang’owi jak przetrwać w Rosji, zabrał go zagranicę, gdy miał sesje zdjęciowe, to ten nadal by go ubóstwiał?
Sam nawet nie wiedział, kiedy wszyscy się zbratali a on został osamotniony w kącie, jako zabytek starej szkoły. Kiedy zawitał do mafii, co innego mu wpajano. Miał być silny i samowystarczalny. Z czasem Yakov dzięki wpływowi Lilii zmiękł, a raczej rozluźnił atmosferę między swoimi ludźmi. Tylko on nie dał się wciągnąć w nową grę i automatycznie będąc wykluczonym z kręgu.
Gdy żył w Rosji nie przeszkadzało mu to. Żył wreszcie ciągłym pragnieniem bycia glavą. Bycia najlepszym.
Teraz zaś…
Mimo tego, co Georgi zrobił, to nie życzył mu śmierci. Gniew bruneta był uzasadniony. Zabijał raz za razem jego kochanki ignorując wszelkie prośby o łaski. A sam ostatecznie skończył przy młodym Japończyku zauroczony jego pięknem. Nie umiał nawet pomyśleć by go zabić. Oszpecić świat z jedynego piękna, jakie posiadał? Nie umiałby.  Georgi miał prawo go nienawidzić za stanie się kimś tak żałosnym. Był jednak w zbyt wielkim szoku by nawet próbować wytłumaczyć Futou, co się stało, prosić by oszczędzili naiwnego kompana.
Pragnął zobaczyć Yuuri’ego. Usłyszeć jego głos i poczuć jego dotyk na swojej skórze.  Chciał być przy nim i słuchać jego śmiechu, jego narzekań.
Spojrzał na swoją dłoń, na pięć palców wyginających się wedle jego woli. Jeśli straci jeden z palców, pozwolą mu wrócić do boku waki. Będzie mógł iść do szpitala i zobaczyć bruneta.
Wystarczyło się jedynie pozbyć tej jednej mało istotnej części ciała. 
Jak niewiele jest potrzebne by móc zdobyć to, czego się pragnie.
Wypuścił powietrze z płuc, czując piekący ból w klatce piersiowej. Nadal był pobijany, nie oszczędzali się przy dostarczaniu mu kolejnych ciosów. Nie mógł ich winić. Waka ucierpiał na jego warcie. Miał go chronić przed potencjalnym niebezpieczeństwem, a ostatecznie sam je na niego sprowadził.
Karma raczej nie jest miłosierną matką zagubionych.
.
.
.
Drzwi rozsunęły się na oścież wpuszczając do środka przyjemne wiosenne słońce. Zamrugał kilkakrotnie próbując przyzwyczaić się do światła, gdy zobaczył przed sobą Tajlandczyka, który spoglądał na swój telefon z najnudniejszym wyrazem twarzy, jaki kiedykolwiek u niego widział.
-Widzę, że czujesz się już lepiej. Nawet zacząłeś coś jeść i nie zwracasz. To dobrze. – Jego głos był monotonny, pozbawiony troski, czy nawet swojej zwykłej frywolności.- Przyszedłem by usłyszeć twoją decyzję.  Minęło już trochę czasu i waka-sama się niecierpliwi. Oczywiście, wcześniej cię nie pytałem o nic, więc to nie twoja wina, no, ale kiedyś musiał nastąpić ten dzień.
-Zrobię to.- Wyszeptał z trudem gramoląc się z ziemi do pozycji siedzącej. – Obetnę sobie palca by pokazać wam swoją lojalność.
Phichit wpatrywał się w niego wyraźnie zaskoczony. Schował telefon do kieszeni odwracając się na pięcie. Wyszedł szybko z pokoju wołając kogoś na zewnątrz. Viktor nie rozumiał ani słowa. Jego japoński to nadal były podstawy podstaw. Zastanawiał się za to, czy zostanie zaprowadzony do waki-sama i odbędzie się jakaś specjalna uroczystość? Czy może waka stwierdzi, że nie chce wśród swoich ludzi kogoś takiego jak on.
Nim jego umysł miał szansę na rozszalenie się w teoriach Phichit wrócił z tacą, na której znajdowała się wrząca woda, zwinięty materiał, nóż i pudełeczko.  Położył ją na ziemi dając mu moment na oswojenie się z tym, co się miało zaraz stać.
Na szczęście nie będzie żadnej ceremonii, więc się nie ośmieszy przed nimi. Na nieszczęście Phichit na pewno nie będzie go ratował, gdy coś pójdzie nie tak.
-Zacznę od tego, co najbardziej fascynuje. To pudełeczko na twój mały palec. Wszystkie pudełeczka trafiają do waki-sama i chowane w nieznanym mi miejscu.  To jest opaska uciskowa, żebyś się nie wykrwawił na śmierć.  Będziesz też mniej podatny na ból. Woda z alkoholem do dezynfekcji rany i noża.
Kiwnął głową ze zrozumieniem, choć tak naprawdę mało z tego wszystkiego rozumiał. Wiedział jedynie, że zaraz będzie musiał sobie obciąć palca.  On sam, nikt tego za niego nie zrobi, co było wystarczająco przerażającą myślą.  Nie był typem masochisty, nie lubił się kaleczyć.
-Phichit… Czemu ty nie masz obciętego palca?- Wpatrywał się w uwagą na lewą dłoń bruneta obserwując ruchy jego małego palca. Definitywnie tam był.
-Bo przede wszystkim jestem przyjacielem Yuuri’ego i kierowcą Mari. Z jakuzą mam tyle wspólnego, co słoń z wyścigami samochodowymi.  Umiem walczyć, zabijać i w ogóle, ale to nie jest moja praca.  Zresztą Yuuri by chyba oszalał gdyby mnie zobaczył bez palca. Nie jest zwolennikiem takich rzeczy, ale to jest coś, co istnieje od pokoleń. Tak samo jak tatuaże, choć nie wszyscy muszą je sobie robić. Ale takie niedojdy jak ty mają tylko to ultimatum by przeżyć i zostać w rodzinie.
-Będę musiał zrobić sobie tatuaż?
-A chcesz?
-Nie.
-To nie musisz. Yuuri też sobie nie zrobił i pewnie nie zrobi.
-Nawet w tatuażu byłby piękny.
Phichit uśmiechnął się na tyle delikatnie by Rosjanin tego nie zauważył, łatwo jest okłamywać ludzi. Wystarczy nauczyć się trzymać wzrok na oczach rozmówcy. Wreszcie od dobrych kilku lat okłamuje Yuuri’ego bez najmniejszej wpadki.
.
.
.
Phichit go okłamał.  Obcięcie palca wcale nie było takie bezbolesne. Jego ręka wciąż była obrzmiała z bólu a jego umysł wrzeszczał.  Nie był w stanie nawet zjeść nic porządnego, kilka kęsów i jego ciało odmawiało posłuszeństwa. Zastanawiał się, czy kobiety czują podobny ból podczas miesiączkowania? Chęć obcięcia sobie tej jednej części ciała, która promieniuje bólem licząc, że to skróci katusze?
Jedyną pozytywną rzeczą, jaka mu się zdarzyła od kilku tygodni to podróż do szpitala.  Phichit i Leo mu towarzyszyli razem z osiłkiem, który niewiele mówił, więc Viktor nazwał go cyklopem.  Jedyna rzecz, która powodowała dyskomfort większy niż ręka był widok naładowanej broni w rękach jakuzy.
-Yuuri się jeszcze nie obudził, ale postanowiłem być łaskawy i pozwolić ci go zobaczyć.  Widzisz, jakim jestem WSPANIAŁYM przyjacielem?- Phichit zaśmiał się robiąc sobie zdjęcie.
-Dziękuję.- Odpowiedział cicho, spoglądając za okno.
Nie mógł się już doczekać. Zobaczy Yuuri’ego, będzie mógł być przy jego boku, wsłuchać się w jego oddech i obserwować drganie powiek. 
-Wyglądasz na podekscytowanego…- brunet westchnął znużony, czując, że jego zaczepki nie działają zgodnie z planem.
-Zobaczę Yuuri’ego… Po dwóch miesiącach go wreszcie zobaczę!
-Po miesiącu. Minął dopiero miesiąc.
-CO?! Nie możliwe! Jesteś pewien, że to nie były trzy?
-Czemu dodajesz jeszcze więcej miesięcy?! Uspokój się! Jesteś uzależniony od Yuuri’ego?!
-Nie dodaję! To ty odczuwasz czas inaczej niż ja!- Zawył markotnie ignorując słowa swojego tymczasowego opiekuna.
Phichit zaśmiał się wyraźnie rozbawiony zachowaniem srebrnowłosego.  Każdy w rodzinie Futou cenił sobie młodego wakę, jednak nikt do takiego poziomu. Widzieć, że jest ktoś na tym świecie, dla którego Japończyk jest całym światem było dziwnie podbudowujące.  Miał nadzieję, że w przyszłości jego przyjaciel będzie miał wsparcie przy swoim boku.  Jego wolność wreszcie trwała jedynie do końca studiów.
-A jak Yuuri się obudzi i będzie miał amnezję?! Ja tego nie przeżyję! Przecież to byłoby okropne.. Nie czekaj… A jak będzie ślepy? Albo niemową?! Albo ogłuchnie?!
-…Albo urośnie mu trzecie oko.
-To medycznie możliwe?!
W samochodzie zapadła cisza, która po chwili została przerwana salwami śmiechu. Nawet cyklop śmiał się głośno, zwijając się nieznacznie na swoim siedzeniu. Nadąsany Viktor odwrócił się na tyle ile mógł od reszty, nie rozumiejąc, czemu wszyscy się z niego śmieją, kiedy on był całkowicie poważny.
-Viktor… Proszę cię. Przestań dramatyzować. Yuuri doznał obrażenia jamy brzusznej, nie głowy. Jakim cudem miałby mieć amnezję, albo kłopoty z którymś ze zmysłów? Jesteś naprawdę komiczny. Zresztą lekarze stwierdzili, że poza uszkodzeniem kilku organów jak trzustka, wątroba i jelita i krwotokiem wewnętrznym nie ma oznak zagrożenia życia, czy trwałego uszkodzenia zdrowia. Zapadł w śpiączkę z szoku z tego, co się stało. Kiedy zginął Minami też zapadł w zimowy sen. Znaczy spał z tydzień non stop, więc nie dramatyzuj. Chyba, że chcesz nas zabić przez śmiech.
Nic nie odpowiedział. Nadąsał się jeszcze mocniej ignorując powstający rumieniec.  Rozumiał, że zachowuje się nie logicznie, ale myśl, że musiałby na nowo budować relacje z Yuuri’m była przerażająca. Nie sądziłby miał tyle siły, by znieść ten wyobcowany wzrok, który miesiąc temu był pełen ciepła.
.
.
.
Yuuri wyglądał jakby spał. Gdyby niepodłączone urządzenie mierzące prace jego serca nikt by nie powiedział, że coś jest z nim nie tak.  Viktor czuł płomyk złości pod skórą. Gdyby, chociaż wyglądał dużo gorzej! Powinien być cały otoczony urządzeniami, z maską na twarzy wspomagającą oddychanie.  Może wtedy nie byłby taki piękny.
Było w tym coś naprawdę irytującego, bo przecież nie ważne jak długo by go trząsł, krzyczał, to się nie obudzi. A przecież tym razem nikogo nie stracił, wszyscy żyją, to, czemu jego umysł odmawia spotkania się z rzeczywistością?
Phichit poklepał go po plecach i wycofał się z pokoju dając znać cyklopowi by czuwał przy drzwiach. Viktor odwrócił się w stronę zamkniętych drzwi z cichą wdzięcznością.  Nie ważne jak Tajlandczyk go irytował to nie mógł zaprzeczyć, że miał swoje dobre strony.
Podszedł nieśmiało do łóżka chowając za siebie rękę. Nie chciał ją pokazywać, była to absurdalna myśl zważywszy na to, że waka raczej się nie obudzi i nie zobaczy tego. A mimo to czuł się oceniany i dziwnie mały.
Nie zauważył nawet, kiedy zaczął płakać. Łzy same spływały po policzku zatrzymując się na niebieskich kafelkach. Upadł na kolana nie mogąc znieść tych uczuć, które z niego wychodzą. Tego poczucia winny, tego żalu i ulgi.
Yuuri żyje.
-Przepraszam Yuuri! Przepraszam! Nie powinienem pozwolić by coś takiego się stało. Może podświadomie chciałem by Georgi mnie zabił? Może czułem, że ma do tego prawo? Przepraszam Yuuri… Nie chciałem żebyś tak skończył, nie zasługuję byś mnie chronił… Jestem wreszcie potworem… Yuuri zabijałem ludzi i nie mam na to takiego wytłumaczenia jak żołnierze, czy policjanci. Ja zabijałem niewinnych ludzi, nawet dzieci… to ja powinien był umrzeć... Nawet nie wiesz ile mi dałeś… Zanim cię poznałem byłem potworem zakochanym w samym sobie… Nie wiedziałem nawet, co to znaczy naprawdę żyć, czy mieć z kimś jakąś więź. To ty mnie nauczyłeś tego wszystkiego… Yuuri… Nie chcę żyć w świecie bez ciebie… Proszę pozwól mi przy sobie trwać… Nie mogę ci dać dzieci ani aprobaty społeczeństwa, ale proszę… pozwól mi nadal być przy tobie.  Yuuri…
Łkał ściskając rękę bruneta. Nie wiedział, czy osoby na zewnątrz go słyszą, nawet go to nie obchodziło, powiedzenie na głos swoich uczuć, swoich zbrodni było dziwnie kolące.  Nie mógł liczyć na rozgrzeszenie i wybaczenie, ale nie chciał by przeszłość go pożarła. Wiedział też, że jego prośba nigdy nie zostanie spełniona. Nie wierzył w taki cud.
.
.
.
Siedział na patio głaszcząc Makkachin’a, czerwiec się powoli kończył, a on czuł się jakby już było lato. Było gorąco, ludzie chodzili w ubraniach, które więcej odsłaniały niż zasłaniały.  W Rosji o tej porze lato by dopiero nieśmiało wyglądało za chmur.  Niedługo minie rok odkąd zawitał w te rejony. Rok od czasu, kiedy życie nagle nabrało kolorów.
Nie interesował się swoją dawną organizacją. Wolał już nie mieć z tym nic wspólnego.  Nie ważne, co by powiedział, nie zmieni to przeszłości. Mógł jedynie liczyć, że Yakov jednak da sobie spokój z tym rejonem Japonii i skieruje swoje macki gdzieś bardziej na północ.  Musi jedynie wysłać list z przeproszeniami za wszystko, co zrobił i czego nie zrobił. Yakov zastąpił mu ojca, był kimś, na kim się wzorował, jednak już nie umiał poświęcić swojego życia dla niego.  Teraz miał kogoś innego, komu chciał służyć.
-Wyglądasz na zrelaksowanego. – Minako usiadła obok niego zapalając papierosa.- Wiem, że tego nie lubisz, ale musisz to przeżyć. – Prychnęła pod nosem, widząc grymas niezadowolenia u Rosjanina. –Piękny dzisiaj dzień…
-Yuuri na pewno ubrałby swoją niebieską yukatę i spędził dzień w ogrodzie wpatrując się w niebo.
-O tej porze to by się uczył do egzaminów mój drogi. Ale racja... W takie dni ubierał tą niebieską yukatę z motywem góry Fuji.
-Niebieski to kolor kobiet, prawda?
-Prawda. A różowy przez wiele lat był utożsamiany z mężczyznami.
-Ciekawe skąd ten przewrót ideologiczny…
-No kiedyś zielony był kolorem śmierci w europie, a teraz to kolor nadziei, nie?
Przytaknął zamyślony. Czy na tym świecie można brać coś na poważnie? Coś, co dzisiaj ma jakieś znaczenie, następnego już może go nie mieć. Wszystko zależy od popularności filozofów bądź naukowców, którzy robią przewrót ideologiczny w życiu ludzi.
-Wyglądałbyś zjawiskowo w różu.
-Dziękuję. To wspaniały kolor.
 – Może powinniśmy ci znaleźć jakieś różowe kimono?
-Nie sądzę by udało mi się wyglądać tak samo pięknie jak Yuuri w kimonie. Zresztą, czy to nie okazywanie wam arogancji przez noszenie waszych tradycyjnych strojów?
-Ha? Co ty gadasz! Dla Japończyków, nie ma nic fajniejszego niż widok obcokrajowca w naszych strojach! To tylko oznaka jak bardzo lubicie naszą kulturę.  Przecież nie próbujecie tworzyć białej Japonii, wy tylko cieszycie się czymś, co pochodzi z naszego kraju. Co w tym takiego złego? Dziwni jesteście. To tak jakby ludzie nie chcieli uczuć się języków obcych, bo to aroganckie. Jak śmiesz mówić po japońska skoro nawet nie jesteś Japończykiem! Ani tym bardziej azjatą!
Zaśmiał się w odpowiedzi przytulając twarz do futra pudla. Dzisiaj naprawdę był piękny dzień i szkoda go było marnować na szukanie problemów tam gdzie ich nie ma.
-Myślisz, że dałoby się znaleźć dla mnie jakieś naprawdę fajne kimono?
-Jesteś w Japonii. To nie jest takie trudne.
Dobiegł ich tupot stóp, a po chwili ujrzeli zdyszanego Leo z telefonem w dłoni. Oddychał przez chwilę próbując się uspokoić, jego oczy iskrzyły radością.
-Yuuri!- Krzyknął roześmiany mając nadzieję, że go zrozumieją bez słów, jednak oni uparcie wpatrywali się w niego w oczekiwaniu na więcej informacji.- Ocknął się! Yuuri się obudził!
.
.
.
Stał w drzwiach czując rosnącą panikę. Może Yuuri nie będzie chciał już go widzieć? Albo naprawdę stracił pamięć? Tyle możliwości, a on nie miał nawet odwagi by przekonać się, jaka jest prawda. Wpatrywał się jedynie jak Phichit, Minako i Leo stoją przy łóżku waki przekrzykując się wzajemnie.
-Viktor, jak długo zamierzasz stać w drzwiach jak skarcony pies?- Yuuri zaśmiał się odsuwając z pola widzenia Phichit’a. Jego wzrok był ciepły, zupełnie jak tamtego dnia. Nic się nie zmieniło.
-Nie wiedziałem, czy mogę podejść… Wszyscy się na ciebie rzucili jak sępy…- Odparł nieśmiało zbliżając się powoli.
Yuuri zamrugał zdumiony, nie rozumiejąc, co się dokładnie stało. Viktor, którego pamiętał w życiu by nie myślał o innych tylko by wbiegł do sali sapiąc o jego lekkomyślności. Zmarszczył brwi w niezadowoleniu czując podskórnie, że coś się stało, gdy był nieprzytomny. Dał znać Minako by wyprowadziła wszystkich z pomieszczenia i zostawili go samego ze swoim pupilkiem.
Phichit przez chwile nadymał się w urazie, ale po lekkim trzepnięciu w ramię dygnął ruszając za resztą. Viktor stąpał z nogi na nogę czując się jeszcze bardziej niepewnie. Nie spodziewał się, że zostaną sami, nie przygotował się mentalnie na to, co powinien powiedzieć.
-Przykro mi z powodu twojego kompana…- Yuuri zaczął niepewnie, wykręcając sobie palce.- Nie sądziłem, że ojciec posunie się tak daleko przez zwykłe draśnięcie.
-Yuuri mogłeś umrzeć. To naturalne, że twoi rodzice spanikowali i postanowili go ukarać. Jesteś ostatnią osobą, która powinna mieć wyrzuty sumienia.
-A, co z twoim palcem? Dlaczego go sobie obciąłeś?
Przełknął z trudem ślinę, chowając automatycznie rękę za siebie. Nie spodziewał się, że waka tak szybko zauważy brak tak mało widocznego palca.
-Po prostu określiłem swoją lojalność…- Wybełkotał zarumieniony, nie wiedząc nawet gdzie ma się patrzeć by nie wyglądać jak ostatni idiota.
-Myślisz, że dałoby się go jeszcze przyszyć?
-Nie. Minęło za dużo czasu. Zresztą to tylko mały palec. Nie jest mi potrzebny do szczęścia.
-W Japonii już zawsze będziesz widziany, jako członek jakuzy. Naprawdę to ci nie przeszkadza? Teraz już nie ma odwrotu…
-To była moja decyzja Yuuri. Nie żałuję jej. – Zaakcentował ostatnie zdanie patrząc się hardo na wake, który uśmiechnął się w odpowiedzi.- Cieszę się, że postanowiłeś jednak się obudzić śpiąca królewno.
-Zawsze lubiłem spać. –Zaśmiał się cicho, chwytając go za dłoń.- Cieszę się, że żyjesz. Jak zobaczyłem rodziców i mi o wszystkim opowiedzieli bałem się, że w chwili gniewu postanowili i ciebie zabić.
-Jak widzisz postanowili jedynie ubić mój palec. – Próbował brzmieć swobodnie, nie dać po sobie znać jak bardzo ma ochotę płakać. Wreszcie wrócił do boku waki.
-Viktor…
-Hm?- Usiadł nieśmiało na łóżku gładząc delikatnie jego dłoń w swojej.
-Pocałuj mnie.
Spojrzał się na niego zdumiony, nie wiedząc czy mu się to przesłyszało, czy jednak to się dzieje naprawdę. Yuuri przybrał błagalną minę oczekując od niego jakieś reakcji.  Tylko jak miał wytłumaczyć, że jego serce przestało pracować z szoku i ekscytacji? Przecież to powinno być nielegalne…
Złapał go za policzki, rozkoszując się jego miękką skórą pod swoimi dłońmi. Tak dawno tego nie czuł, że nie umiał powstrzymać dreszczy. Przyciągnął bruneta do siebie złączając ich usta w nieśmiałym pocałunku.
Gdy się rozdzielili oparł głowę o ramię Japończyka uśmiechając się jak wariat.
-Jak dobrze, że nie masz amnezji.
-Viktor… To była rana brzucha, nie głowy… Zresztą jak mógłbym zapomnieć o tobie? Nawet nie wiesz ile mi dałeś.
-To mi powiedz… Daj mi nadzieję, że…
-Yuuri musimy już wracać.- Phichit otworzył drzwi uśmiechając się diabolicznie. –Twój ojciec zwołał naradę, więc wpadniemy jutro. Bądź grzeczny.
-Viktor nie może zostać?
-Niestety nie. Twój ojciec przypisał ci już nowego ochroniarza, więc muszę go zabrać ze sobą.
Dramat Tajlandczyka wiał taką sztucznością, że nawet Leo kiwał głową nie mogąc uwierzyć, w to czego jest świadkiem. Viktor cmoknął Yuuri’ego w czoło i udał się za resztą próbując nie okazywać niezadowolenia.
-Dziwna pora na zebrania…- Mruknął pod nosem wsiadając do samochodu za Minako.
-Nie ma żadnego zebrania. Po prostu chcieliśmy wracać do domu.
-HA?! Wracam do Yuuri’ego!
Minako złapała go ramiona przytrzymując go na miejscu. Samochód ruszył powoli z parkingu nie dając już szansy nikomu na zmianę zdania.
-Chyba nie sądzisz, że pozwolimy żebyś flirtował z waką jak ci się podoba? – Phichit zaśmiał się dumny ze swoich poczynań.
-Jesteś potworem. – Mruknął poirytowany, odwracając się od niego.
-Nie większym od ciebie mon ami.
.
.
.
Nie wrócili już do tamtej rozmowy. Mimo że nie potrafił myśleć o niczym innym, to postanowił nie naciskać bruneta. Jeśli waka będzie chciał mu to powiedzieć znajdzie sposób. Zresztą wciąż byli pod obserwacją.  Yuuri wydawał się nie zauważać zwiększonej ilości ochraniarzy, a on nie miał odwagi by zażądać by dali im spokój na kilka minut. Nikt mu nie ufał na tyle by zostawić go znowu samego z ukochanym waką.
-To, na czym tak naprawdę polega twoja rehabilitacja? – Podniósł wzrok znad ulotki, mając już dość zapachu szpitala. –Myślałem, że to tylko draśnięcie.
-Zazdrosny?- Prychnął rozbawiony, bawiąc się jego włosami.
Zamruczał zamykając oczy, poddając się tej drobnej pieszczocie.
-To tylko masaże i zabiegi laserowe.  Jak wyjdę ze szpitala to nie będziesz mógł znaleźć blizny. Nowoczesna medycyna jest niesamowita.
-Może i jest niesamowita, choć nadal nie mogą sprawić by mężczyźni zaszli w ciążę.
Zaśmiał się wtulając się w Viktora.  Dopiero teraz  Rosjanin zdał sobie sprawę jak bardzo tęsknił za nim, za ich rozmowami i uczuciem należenia do kogoś. Nawet obecność Yasu przy drzwiach nie psuła mu nastroju, ogarnął go dziwny spokój, który czuł tylko przy brunecie.  Może tak czuje się człowiek wolny od poczucia winny?
.
.
.
-Gdyby nie Viktor Yuuri pewnie nadal by przeżywał śmierć Minami’ego. Bałam się, że przyjdzie dzień, w którym go znajdę totalnie zniszczonego presją i poczuciem winny. Yuuri po objęciu stanowiska odciął wszystkich luźno związanych z naszą rodziną. Dałby im wolność i czyste konto by tylko nie musieć przeżywać znowu tego samego. – Mari popalała swój papieros spoglądając na swoich rodziców, którzy popijali herbatę.
-Uważasz, że powinniśmy mu dać drugą szansę? – Hiroko odłożyła czarkę zaniepokojona.- On nie jest jednym z nas.
-Ale dzięki niemu Yuuri odżył i zaczął okazywać inne emocje niż melancholię.  –Mari odparła poirytowana. – Rozumiem waszą niechęć, ale bez Viktora Yuuri znowu będzie szwędał się po ogrodzie spoglądając na ptaki z tą swoją melancholią na twarzy, nie mówiąc już o wodzeniu wzrokiem za Yuuko!
-No i zdołaliśmy zobaczyć taniec Yuuri’ego, a przestał go wykonywać jeszcze przed poznaniem Minami’ego. To był piękny wieczór.- Toshiya dopowiedział spokojnie wpatrując się w swoje odbicie w herbacie.
-Sama nie wiem… Co jeśli Yu-chan znowu będzie w niebezpieczeństwie?
-Mamo jesteśmy jakuzą… To jest wpisane w zawód.
.
.
.
-Cieszysz się na powrót do domu Yuuri?- Phichit zrobił im zdjęcie szczerząc się szczęśliwy.
-Pewnie, że się cieszę. Szpitale nie są najmilszym miejscem na ziemi.  Nie wiem tylko, co będzie z moimi studiami. Straciłem cały semestr zajęć…
-Rozmawialiśmy z dziekanem i przesłał nam materiały, które były przerabiane. Będziesz mógł zdać egzaminy we wrześniu i spokojnie kontynuować naukę.
-Mam nauczyć się zagadnień z 4 miesięcy w półtora? Nie mogę po prostu zacząć od nowa ostatniego roku?- Odparł pobladły, czując się słaby na samą myśl o czasie, jaki przyjdzie mu spędzić nad książkami. –Nici z wakacji…
-Yuuri… Miałeś 3 miesiące wakacji, teraz przyszedł czas by wziąć się do roboty!
-I tak nie mam za bardzo wyboru. – Odpowiedział zrezygnowany przymykając oczy.- Przynajmniej będę w domu i będę mógł nosić normalne ubrania.
-Nikt o zdrowych zmysłach nie nazwałby yukaty czy kimona, jako normalnych ubrań.
-Nikt też nie pytał cię o zdanie.
-i tak mnie kochasz.
-I tylko, dlatego nadal żyjesz.
-To było wredne Yuuri! – Krzyknął z udramatyzowanym urażeniem, pisząc na komórce.- Poskarżę się Mari.
Yuuri uśmiechnął się bardziej do siebie niż do przyjaciela. Cieszył się na powrót do domu, gdzie będzie mógł swobodnie rozmawiać z rodziną i przyjaciółmi.  Był też ciekaw niespodzianki przygotowanej przez Viktora.
.
.
.
Wszedł do swojego pokoju po długich godzinach biesiady, w której każdy upewniał się, że z nim wszystko w porządku. O ile na początku czuł się wzruszony i pełen wdzięczności o troskę, tak po dwóch godzinach miał już dość. 
Najbardziej miał dość widoku strapionej Hiroko. Za każdym razem zapewniała go, że nic jej nie dolega, ale on widział. Ona ciągle nie umiała się pogodzić z tym, co się stało, chciała go ochronić przed całym złem, ale nie umiała tego zrobić.  Yuuri to rozumiał i nie miał do nikogo pretensji.  Tak się złożyło, że jego przodkowie zostali członkami jakuzy, a jego ojciec tylko przez brak dzieci starego waki został głową rodziny.  Przypadek gonił przypadek.  Z czasem człowiek godzi się z tym, co mu przynosi życie.  Mógł zawsze skończyć dużo gorzej, bycie w przestępczej organizacji nie jest końcem świata.
Zdziwiła go jedynie nieobecność Viktora. Był pewien, że srebrnowłosy rzuci się na niego w momencie otworzenia bram, ale nic takiego nie nastąpiło. Próbował odpędzić od siebie myśl, że jednak jego rodzice zmienili zdanie i postanowili pozbyć się winowajcy.
-Yuuri…- Nieśmiały głos odezwał się z głębi pomieszczenia wyrywając go z dalszego rozmyślania.
Podniósł wzrok na sylwetkę przed sobą. Jego oczy rozszerzyły się w szoku podziwiając Rosjanina w swoim tradycyjnym stroju.  Wyglądał oszałamiająco.  Czarne spodnie hakama, ciemno różowe Hada-juban i na to narzucone jasno różowe haori ze złotym motywem kwiatów układających się w drogę mleczną.
Yuuri zapomniał jak oddychać, gdy Viktor wolnym krokiem się do niego zbliżał.  Waka nie był fanem męskich kimon wydawały mu się kompletnie nudne, bez wyrazu. Wolał damskie wersje pełne rozmaitych wzorów i kolorów.  Teraz zaś widząc swojego pupila w jednym z tych nudnych strojów uznał, że musiał się pomylić, bo nie mógł oderwać wzroku.
Słowo piękny nie było wystarczające.
Ocknął się ze swojego zauroczenia w momencie, gdy jego usta zostały muśnięte przez inne. Ręce same odnalazły drogę do srebrnych kosmyków zbliżając właściciela jeszcze bardziej do niego. Nie wiedział skąd ten głód, skoro jeszcze nie dawno jadł i pił z rodziną. Czuł jedynie, że jego policzki płonęły, a umysł pokrywa przyjemna mgła.
Otworzył szerzej usta pogłębiając tym samym pocałunek.  I mimo że to nie był jego pierwszy raz, gdy jego język masował drugi, to był to pierwszy raz, kiedy ten intymny gest przyniósł mu tyle przyjemności. 
Viktor przerwał pocałunek odchylając się od niego nieznacznie. Czuł na swojej twarzy cieknącą ślinę bliźniaczą ścieżkę, która zdobiła twarz waki.
-Podoba ci się niespodzianka?
Zamruczał z aprobatą próbując opanować swój oddech. Nie umiał się jednak powstrzymać by samemu nie zainicjować pocałunku. Viktor objął go ukontentowany z rozwoju wydarzeń. Wreszcie nie spodziewał się takiej reakcji na swój strój.
.
.
.
Wypuścił głośno powietrze z płuc kładąc się na drewnianej podłodze. Czuł pulsujący ból głowy od nadmiaru wchłanianej wiedzy. Nie wiedział jak uda mu się to wszystko ogarnąć, nawet, jeśli nie był głupi to geniuszem też nie był. Miał dość, a minął dopiero tydzień. Miał przerwy na posiłki i sen, ale przy takiej pogodzie trudno mu było się skupić, szczególnie jak słyszał szczekanie psów, które bawiły się z członkami zgrupowania.  Chciał iść do ogrodu i zrelaksować się umęczone nauką ciało, ale nie mógł.  Jeśli raz sobie pozwoli na relaks trudno mu będzie wrócić do kucia. Znał siebie za dobrze, by nie wiedzieć, co się stanie. Tak samo jest z jego wagą. Jeśli pozwoli sobie na zjedzenie więcej niż zwykle, bądź zastąpienie normalnego posiłku bombą kaloryczną, to widoczny brzuszek miał murowany.  Nie był zadowolony ze swojej tendencji do nadwagi i zazdrościł ludziom, którzy mogli jeść, co im się podoba i nie przybierali na wadze nawet o gram.
Nadąsany zwrócił wzrok na patio, na którym siedział Viktor puszczający bańki mydlane. Wydawało mu się to absurdalne by dorosły mężczyzna zajmował się czymś tak dziecinnym, ale miało to swój urok.  Aczkolwiek to, że Rosjanin trzymał się na dystans od niego by mu nie przeszkadzać w nauce było frustrujące. Mógł, chociaż usiąść przy nim, może przytulić… ostatecznie pocałować. Wszystko w celach zachęty do dalszej walki z koszmarnym materiałem. Nie dla jego własnej przyjemności.
Policzki pokryły się szkarłatem podkreślając jego bladą cerę.
Ostatni raz tak się czuł, gdy spotkał Yuuko… Pamiętał tą gorycz i to pragnienie bycia czymś więcej niż znajomymi z lodowiska.  Pamiętał też, co zrobił by pomóc swojej pierwszej miłości.
Zagryzł wargę wracając do nauki.
Im szybciej skróci pragnienia swojego serca tym lepiej dla niego i dla Viktora.  Nie istotne czy była między nimi miłość, czy coś zupełnie innego. Nic poza przyjaźnią nie miało przyszłości.
Tamtego wieczoru złożył obietnicę swojemu ojcu. Porzucił własne szczęście dla dobra kogoś innego.
Nigdy wcześniej tak tego nie żałował jak teraz, kiedy przyszło mu poznać kogoś, kto odwzajemnia jego uczucia.
.
.
.
Przyłożył dłoń do miejsca, w którym jeszcze niedawno była blizna. Dzięki zabiegom laserowym nie było nic widać, jakby nic takiego się nie zdarzyło. Nie czuł nawet bólu. Może, dlatego też często się budził z nadzieją, że to wszystko było tylko komicznym żartem i wcale nie opuścił jednego semestru nauki. Niestety rzeczywistość nie była dla niego łaskawa. Stos książek nadal leżał na jego stoliku i wokół niego. Samo patrzenie na to skupisko wiedzy budziło niechęć nie do opisania.
-Yuuri? Obudziłeś się już?- Viktor wszedł do pokoju z tacą, na której znajdowało się jego standardowe jedzenie.
-Tak. Która godzina?- Wymamrotał pod nosem, ocierając oczy wierzchem dłoni.
-Prawie dwunasta. – Postawił tacę przed nim kierując się następnie do garderoby.- Na jaki kolor się dzisiaj czujesz?
-Żałobny.- Odparł zrezygnowany sięgając po łyżkę.
-Yuuri…- Viktor zajęczał ze środka nie mając lepszej odpowiedzi dla swojego waki.
-Z czym dzisiaj jest owsianka?- Zignorował niemą prośbę o bycie poważnym. Lubił się drażnić z Viktorem, szczególnie, że miał na to tak mało czasu.
-Z żurawiną i orzechami. Powinna ci smakować.
-Wolałbym normalne śniadanie jak reszta domowników…
-Po studiach będziesz mógł jeść, co tylko będziesz chciał, ale teraz masz menu odpowiednie do twojego trybu życia śpiąca królewno.
Nadąsał się jedząc powoli swój posiłek.  Wbrew pozorom lubił jeść owsiankę, ale monotonia go trochę dobijała. Nie mówiąc już o sygnałach, które odbierał od własnego zdradzieckiego umysłu, który co rusz przesyłał mu ochotę na kompletnie niezdrowe jedzenie z katsudon’em na czele.  Viktor zaś wyszedł z garderoby trzymając w rękach fioletową yukatę z motywem żurawia. Uśmiechnął się w cichej aprobacie wyboru próbując skupić się na przełykaniu.
-Wiem, że ogrom nauki cię przytłacza, ale dasz radę. Jesteś pojętnym uczniem, nie mówiąc już o ambicji, którą ciągle próbujesz w sobie tłamsić. Powinieneś pozwolić sobie na bycie sobą tak jak to robisz na tafli lodu. Szczery sam ze sobą. – Usiadł obok niego, gładząc delikatnie policzek bruneta.
-Łatwo ci mówić. To nie ty siedzisz i się uczysz tego wszystkiego.
-Yuuri… To, co teraz wydaje się koszmarem, kiedyś stanie się owocem twojej ciężkiej pracy. Musisz tylko to wytrwać.
-Nie cierpię cię. – Fuknął zirytowany wstając z futonu. – Ubierz mnie. Muszę wziąć się za ten koszmar.
-Jak sobie życzysz Yuuri. – Uśmiechnął się dobrotliwie gramoląc się z ziemi.
.
.
.
-Może jedźmy na plażę? Jest taka ładna pogoda, że aż szkoda siedzieć w domu.. Zresztą przyda ci się dzień odpoczynku! Ciągle tylko siedzisz w tych książkach, to nie może być zdrowe dla twojej głowy.- Viktor rozsunął drzwi na ogród wpuszczając do środka skwar.
Yuuri stęknął pod wpływem wzrostu temperatury nie mając ochoty jechać gdziekolwiek chyba, że na lodowisko. Viktor jednak miał inny zamiar i szybko zaczął przygotowania do podróży ignorując kompletnie marudzenie bruneta i wszelkie argumenty przeciw temu pomysłowi.
-Zobaczysz, poczujesz się dużo lepiej mogąc zanurzyć się w wodzie. –Podniósł go na równe nogi zsuwając z niego bokserki.
Zarumieniony odwrócił głowę w bok by nie musieć patrzeć na to wszystko.  Teoretycznie był przyzwyczajony do tej porannej rutyny, jednak jego przemęczony umysł zaczął podsyłać mu obrazy, które definitywnie nie należały do odpowiednich.
Odetchnął z ulgą, gdy na jego biodrach znalazły się kąpielówki. Spojrzał się na swojego pupila, który z wyraźnym strapieniem próbował wybrać odpowiednią yukatę. Zachichotał pod nosem nie mogąc uwierzyć, że chciał go ubrać w tradycyjny strój na wyjście na plażę. Każdy inny członek służby wybrałby coś normalnego, bardziej odpowiedniego dla młodego Japończyka.
-Tak bardzo mnie lubisz w yukatach?- Spytał się zaintrygowany podchodząc bliżej.
-Wyglądasz w nich najpiękniej. Tylko one oddają twoją urodę.  – Odparł poważnie przebierając w coraz większej ilości materiałów.
-Jak mamy jechać na plażę, to chyba lepiej by było gdybym ubrał coś zwyczajnego?
Viktor podniósł na niego zdumiony wzrok, mrugając kilkakrotnie jakby przetrawiał to, co właśnie usłyszał, po czym pisnął z przerażeniem chwytając go za ramiona.
-Chyba nie mówisz poważnie?! Przecież ty kochasz ubierać się w yukaty, nie mówiąc już, że na takie wyjście są odpowiednie! Nie będziesz musiał się męczyć ze zdejmowaniem, czy ubieraniem!
-To prawda… Ale szkoda mi by było je zniszczyć na piasku.  Ubiorę dzisiaj coś zwykłego.  Mogę nawet jechać w kąpielówkach, potrzebuję jedynie jakieś koszulki i czapki na głowę.
Nadąsany Rosjanin odłożył yukaty na swoje miejsce, dając wyraźnie znać, że wcale nie zgadza się z teorią swojego panicza. Jednak jak przystało na posłusznego pupilka nie protestował. Dał mu jedynie zwykły biały t-shirt, koszulę w kratę w odcieniach niebieskiego, czapkę z daszkiem i okulary przeciwsłoneczne. 
Yuuri szybko ubrał się w podane elementy i ruszył przodem tak naprawdę nie mogąc się doczekać swojego dnia wolnego od ustaw i cyfr. Leo stał już przy samochodzie machając do nich z ekscytacją. Nie codziennie była okazja by zawitać na pobliską plażę. 
-Phichit z nami nie jedzie?- Waka odwrócił się zaciekawiony do Leo.
-Jest z Mari-sama na wyjeździe, na pewno będzie żałował, że nie było go dzisiaj w domu. – Leo uśmiechnął się zadziornie robiąc im zdjęcie swoim telefonem.- Dam mu powód do jęczenia przez całą podróż.
-Jesteś okropny!
-Nie bardziej od niego.- Zaśmiał się rozbawiony chowając siatki z żywnością i ręcznikami do bagażnika.
-Nikt w tym nie pokona Phichit’a.- Viktor przytaknął siadając za Yuuri’m do samochodu.
.
.
.
Nie spodziewał się takich tłumów, ale z drugiej strony pogoda naprawdę była zachęcająca na wyjście z domu.  Trudno mu było ocenić gdzie się kończył ocean ludzi, a zaczynał ten prawdziwy. Miał jedynie nadzieję, że Leo jest przy Yuuri’m i pilnuje by nic mu się nie stało.
Nie został z tyłu by pilnować rzeczy. To nie Rosja, tutaj nikomu by nie przyszło do głowy zabrać czyjąś własność.  Nie przepadał za dzieleniem swojej przestrzeni życiowej z innymi ludźmi, szczególnie z masą ludzką, w której trudno rozróżnić poszczególne byty. Wyciągnął z siatki książkę do nauki japońskiego nie chcąc marnować czasu na opalanie, gdy może w tym czasie szlifować niespodziankę dla Yuuri’ego.  Na szczęście nauka języków obcych szła mu lepiej niż u większości ludzi, którzy po pewnym czasie stwierdzają, że ich ojczysty jest najlepszy i to inni powinni się uczyć ich języka. Arogancja, a może hipokryzja? W każdym razie Viktor nigdy nie przepadał za ludźmi, którzy poddawali się na samym początku drogi, bo nie widzieli znaczących sukcesów.
Próbował także uspokoić swoje żądze. Minęły trzy tygodnie od wieczoru, w którym całował się z waką. Całe trzy tygodnie bez możliwości kontaktu intymnego z brunetem. Celibat jeszcze nigdy nie był aż tak bolesny.
Miłość definitywnie należała do największych katuszy życia.  A jednocześnie mimo tej ciągłej tortury potrafi wprawić człowieka w euforie najmniejszym gestem od osoby, którą się ubóstwia.
Gdyby tylko jego miłość miała przyszłość.
.
.
.
-Są na plaży beze mnie! JAK ONI MOGLI?!- Phichit ścisnął mocniej telefon nadymając się z frustracji. Akurat, kiedy go nie było w Karetsu.
-To dobry dzień na wyjście. A Yuuri potrzebuje odpoczynku od nauki.- Mari uśmiechnęła się z pobłażliwością paląc swojego papierosa. – Leo też umie posługiwać się aparatem.
-Mari-sama nie rozumiesz! To... To zdrada! Yuuri zdradził własnego brata! MNIE! Jak ja teraz zamieszczę fotki z plaży jak mnie tam nie ma?!
-Tylko o to ci chodzi, prawda? Nie chcesz by Leo miał lepsze fotki od ciebie.
-A, o co innego?! Jak chcesz zaistnieć w świecie sław instagramu musisz walczyć o każdy ochłap mięsa, jaki ci dają. Taka okazja! To na pewno sprawka Viktora! To on mi to zrobił!
Mari zaśmiała się pod nosem sięgając po gazetę. Miała inne sprawy na głowie, niż dramat życiowy Phichit’a. Nie rozumiała tej całej pasji do obnażania się w Internecie, ale próbowała być tolerancyjna. Czasem jedynie miała wrażenie, że tego wszystkiego jest za dużo, jakby ludzie już nie umieli normalnie funkcjonować bez mediów. Cieszyła się, że jej młodszy brat nie dał się wciągnąć w tą całą grę. Yuuri lubił być normalny. Nie robił wszędzie zdjęć, nie pisał, co godzinę postów o tym, co robi i co myśli. Zachowywał swoje życie dla siebie i może, dlatego cieszył się z niego dużo bardziej niż ludzie, którzy prześcigają się w przyciąganiu uwagi innych.
-Skup się na robocie, a nie na wakacjach Yuuri’ego.- Trzepnęła go gazetą po głowie mając już dość stękania przy uchu.
-Tak jest.
.
.
.
Plaża była definitywnie znakomitym pomysłem.  Yuuri odzyskał wigor a przede wszystkim kolor. Nie był już tak blady jak po wyjściu ze szpitala. Nastrój też mu się poprawił, mniej narzekał na konieczność nauki i nawet jedzenie nie budziło w nim odrazy.
Viktor obserwował go z patio głaszcząc Makkachin’a z nieschodzącym z ust uśmiechem. Cieszył mogąc go widzieć go w tak dobrym humorze, co prawda nadal miał pewne pragnienia, które nie dawały mu spać, ale trzymał się na wodzy. Do końca wakacji i egzaminów nie zostało wcale tak dużo czasu.  I tylko ta myśl powstrzymywała go przed rzucaniem się na wakę.
-Zachowujesz się jak stalker w tej swojej ciszy. Niby nic złego nie robisz, a jednak nie spuszczasz Yuuri’ego z oczu.- Minako podeszła do niego z butelką wina. – Wypad na plaże dobrze mu zrobił. Jednakże Phichit zrobi wam tu piekło za to.
-Podejrzewam. Leo już mi wszystko powiedział, gdy wracaliśmy.  To dziwne, że tego nie żałuję? Yuuri tego potrzebował.
-Nikt nie ma o to pretensji. Yuuri tak ma, że jak się na czymś skupi to reszta świata dla niego nie istnieje.  Zanim się pojawiłeś służba by nigdy nie pomyślałaby postawić przed nim jedzenie i zmusić do posiłku. Bywały dni, w których poza śniadaniem nic nie miał w ustach. Marniał w oczach przyprawiając rodziców o palpitacje serca.  Dobrze, że jest teraz ktoś, kto czuwa nad nim.
-Staram się jak mogę. – Uśmiechnął się delikatnie, czując przyjemne ciepło rozlewające się od serca w dalsze rejony ciała. 
Opieka nad Yuuri’m była zupełnie inna niż opieka nad Yuri’m, Otabek’iem czy Guang’iem. Tutaj nie musiał nikogo szkolić do zabijania, do manipulowania ludźmi na swoją korzyść. To był pierwszy raz, kiedy opieka nie kojarzyła mu się z utrapieniem, z przeszkodą w dodarciu do celu.
-Szkoda jedynie, że tak późno się spotkaliście. Może gdyby wam przyszło poznać się wcześniej, wasze życia wyglądałyby zupełnie inaczej. – Nalała mu kieliszek, popijając powoli swój trunek.
-Całkiem możliwe.
-Może byłbyś pierwszą miłością Yuuri’ego? Kiedyś sądziłam, że jego miłość do Yuuko dawała nadzieję. Yuuri rozkwit, ale później szybko zmizerniał, gdy jego uczucia nie były odwzajemnione. Jest za miły dla własnego dobra.
Nie odpowiedział, wpatrywał się jedynie w lot ptaków nad ich głowami, zastanawiając się skąd ta gorycz w sercu. Wiedział o byłych związkach Yuuri’ego nie trudno było stwierdzić, że kiedyś był już zakochany, a jednak świadomość, że w jego otoczeniu nadal znajduje się ta osoba godziła w jego serce. Nie był wstanie powiedzieć, czy uda mu się zastąpić aktualną kobietę.
-Myślisz, że on nadal ją kocha?- Wyszeptał z trudem, czując jak gardło mu się zaciska.
-Nie.  Już od dawna jej nie kocha.  Kiedy ostatni raz go widziałeś w białej yukacie?
-Nigdy…
-Zakładał ją zawsze do swoich ogrodowych medytacji odkąd został odtrącony. Ale od 4 lat jej nie założył. Nie masz, co się martwić, teraz Yuuko jest dla niego jedynie przyjaciółką o wspólnej pasji do łyżwiarstwa.
.
.
.
Yuuri nie wyglądał na zachwyconego, wręcz odwrotnie emanował złością.
Jego włosy były ulizane do tyłu podkreślając rysy twarzy, czarna yukata z tygrysem tylko jeszcze bardziej dodawała mu uroku. Wszyscy wodzili za nim wzrokiem wzdychając cicho. Viktor szedł obok n ubrany w swój dopasowany czarny garnitur, czując się nie na miejscu.  Pierwszy raz brał udział w spotkaniu biznesowym jakuzy i nie wiedział jak ma się z tym czuć. Toshiya szedł na przedzie z małżonką i ochroniarzami.
Wszyscy zdawali się ignorować samopoczucie młodego waki, który zaciskał zęby by nie wybuchnąć. Miał inne rzeczy do robienia, niż picie ze wspólnikiem. Za dwa dni miał egzaminy i nie miał czasu na takie przedstawienia.
-Yuuri uspokój się.- Viktor nachylił się ku niemu szepcząc mu do ucha tak by nikt ich nie słyszał.- Zepsujesz całe spotkanie.
-To nie moje spotkanie, ale mojego ojca.- Fuknął wściekle, spoglądając na niego kątem oka.
-To jest twoja przyszłość Yuuri. Musisz zacząć brać udział w takich spotkaniach żeby nauczyć się jak to robić. Z tego nie da się robić suchych wykładów.
-Miałem mieć wolność do końca studiów!- Podniósł głos nie umiejąc powstrzymać emocji.
Viktor zasłonił mu usta dłonią, kłaniając się mijanym osobom w przeproszeniu za zachowanie młodego panicza. Rozumiał, że Yuuri jest podenerwowany całą sytuacją, ale nie mógł pozwolić by całe wyjście skończyło się skandalem.
-Yuuri jak się nie uspokoisz, to jutro pakuję walizkę zabieram Makkachin’a i odchodzę w miejsce gdzie na pewno mnie nie znajdziesz.
-Nie zrobiłbyś tego. Sam mi odmówiłeś, kiedy ci proponowałem wolność. –Odparł cicho z nutą niepewności w głosie.
-Chcesz się przekonać, czy stać mnie na to?
Yuuri nic nie odpowiedział, analizował wszystkie możliwości w głowie, by ostatecznie stwierdzić, że nie powinien ryzykować utracenia Viktora przez swoje rozdrażnienie. Jego rodzice też nie są winni stresowi, jaki go ogarnął uniemożliwiając mu nawet spokojny sen.
-Robię to tylko dla ciebie.- Burknął zawstydzony przyspieszając kroku.
Viktor uśmiechnął się pod nosem pozwalając sobie na zwolnienie kroku. On nie miał dostępu do gabinetu, w którym będą prowadzone rozmowy, tak jak reszta ochroniarzy i służby będzie siedział w pokoju obok częstując się przygotowanym posiłkiem.
Mógł mieć jedynie nadzieję, że Yuuri naprawdę powstrzyma swoje emocje przed wybuchem i zniszczeniem całego spotkania.
.
.
.
-Gratulacje Yuuri! –Objął mocno bruneta podnosząc go nieznacznie.
Yuuri zarumienił się natychmiastowo chowając twarz przed światem. Sam był zaskoczony tak pozytywnymi wynikami  z egzaminów, ale odczuwał sporą ulgę ze świadomości, że mu się udało. Ciężkie tygodnie dały wspaniały wynik. Mógł wreszcie odpocząć od nauki i wyluzować. A przede wszystkim nie musiał już trzymać się na dystans od Viktora.
-Jaką masz dla mnie nagrodę?- Powiedział żartobliwie odsuwając się od Rosjanina.
-Pójdziemy na łyżwy?
-Buuu, zero oryginalności.- Odparł zawiedziony, jednak uśmiech nie schodził mu z ust.
-Yuuri! Daj mi pomyśleć, na pewno wymyślę coś nie z tej ziemi!
-Wolałbym coś ziemskiego, jeśli można.
-To była przenośna!
-Wiem.- Zachichotał zakrywając usta, próbując pohamować się przed głośniejszym śmiechem.
Viktor zmrużył oczy w podejrzliwości, że jego waka robi z niego idiotę. Nie chciał jednak nic mówić ze strachu, że dostanie pozytywną odpowiedź.  Nigdy nie skończył studiów, bo niebyły mu one potrzebne do życia, jednak teraz czuł się poniekąd mało wartościowy. Nie mógł wspomóc bruneta w normalnym życiu. Znał tylko realia mafii, a to życie kompletnie nie obchodziło Japończyka.
-Jesteś okropny. Miałem już dać ci całusa za ten cały trud, ale chyba tego jednak nie chcesz.
-Aaawww… Nie bądź taki, przecież wiesz, że cię kocham.- Objął go, ocierając nos o jego szyję.
Viktor spłonął rumieńcem. To był pierwszy raz, kiedy Yuuri otwarcie mu powiedział, że go kocha. Jego serce nie było na to gotowe, nawet jego umysł nie potrafił ogarnąć tego, co właśnie usłyszał. Łudził się, że waka czuje do niego coś na kształt miłości, wreszcie znał go na tyle dobrze, że rozumiał, że nigdy by nie pocałował kogoś, do kogo nic nie czuje. Jednak, co innego sobie wyobrażać, a co innego usłyszeć to na żywo. Miał wrażenie, że jego serce zaraz wyskoczy z klatki piersiowej i ucieknie na Mount Everest krzyczeć z radości.
Nigdy nie był zakochany tak na poważnie, więc nie znał tych uczuć. Przerażało to go, ale z drugiej strony miał ochotę płakać ze szczęścia. Jeszcze nigdy w życiu nie czuł się przy kimś tak szczęśliwie, tak pogodzony sam ze sobą.  Jeszcze nigdy mu się nie zdarzyło mierzyć decyzji poprzez pryzmat radości, jakie one dadzą drugiej osobie.
-Viktor?- Yuuri podniósł głowę wpatrując się w niego z niepokojem, gdy ten nic nie odpowiadał przez dłuższy czas.
-Ach! Przepraszam… Zaskoczyłeś mnie. To powinno być karalne!- Wtulił się w niego mając nadzieję, że jego rumieniec nie jest aż tak widoczny, jak go odczuwa.
.
.
.
Westchnął zrezygnowany podając brunetowi kolejne opakowanie chusteczek.  Nie spodziewał się, że informacja o powrocie Leo do Stanów tak go zasmuci.  To było oczywiste, że kiedyś musiało to nastąpić, szczególnie, że to było tylko podszkolenie, a nie oddanie na wieczny użytek. Tylko, że waka przywykł do obecności młodego kierowcy i nie był przychylny uczestniczeniu w pożegnalnym bankiecie.
-Yuuri nawet, jeśli się nie pojawisz, to nie zatrzyma Leo w Japonii. Stany są jego domem, tam ma rodzinę. Przecież wiedziałeś, że jego pobyt jest tymczasowy…- Próbował brzmieć spokojnie, nawet współczująco, ale po zwiększonych szlochach zrozumiał, że jego argumentacja nie była właściwa.-  Yuuri… Leo będzie zawiedziony, jeśli go nie pożegnasz… Byłeś jego szefem, kimś, komu służył z czystą radością. Jesteś jego przyjacielem i powinieneś go pożegnać i życzyć sukcesów w życiu.
-Nie chcę.
-Yuuri zachowujesz się jak dziecko…
-Jeśli to spowoduje, że Leo zostanie z nami, to mam to gdzieś!
-Nie zostanie… - Westchnął po raz kolejny decydując się na ostateczny krok dotarcie do waki. Przytulił go do siebie.
-Viktor!- Krzyknął zaskoczony, próbując się uwolnić z uścisku.- Zostaw mnie. Aktualnie jestem zajęty płaczem! Daj mi się smucić w samotności!
-Nie ma mowy. Leo na ciebie czeka. Jutro sobie zbudujesz norę depresji, Dzisiaj wyjdziesz z pokoju i pożegnasz swojego przyjaciela.
-Norę depresji?- Odparł zbity z tropu uspokajając się nieznacznie.
-Możesz nawet zbudować sobie pokój depresji, ale jeśli nie wyjdziesz tam, będziesz tego żałować do końca życia. Naprawdę chcesz się pożegnać w ten sposób?
-Nie… Oczywiście, że nie chcę…- Mruknął zasmucony, uspokajając się.
Wstał na równe nogi poprawiając swoją yukatę.  Viktor stanął przed nim smarując jego twarz jakimś kremem, który najpewniej miał zminimalizować ślady po płaczu. Nadąsany ruszył przodem zastanawiając się, co właściwie powinien zrobić dla swojego przyjaciela w ramach pożegnania.  Wreszcie Leo został z nim dużo dłużej niż zakładały początkowe umowy. Trzy lata zamieniły się w pięć, a które następnie przerodziły się w siedem.  Nie mogli już więcej przedłużać kontraktu. Leo nie miałby nic przeciwko, jako że czuł się tutaj jak w domu, ale Viktor miał rację. To Stany były jego prawdziwym domem, tam miał przyjaciół i rodzinę, a trwając u boku Yuuri’ego oddalał się od nich.
Wszedł nieśmiało do sali bankietowej obserwując uważnie całą rodzinę, która już zdążyła sobie sporo popić. Leo siedział przy jego ojcu, jako gość honorowy, wyglądał na rozradowanego uwagą, jaką mu wszyscy dzisiaj poświęcają. Phichit siedział przy Mari robiąc, co chwila fotki swoim telefonem.
-YUURI! Bałem się, że jednak się nie zdecydujesz tutaj przyjść…- Leo podbiegł do niego, obejmując życzliwie. – Tak się cieszę!
-Leo… nie możesz zostać choćby do końca mojej edukacji?- Załkał cicho, wtulając się w szatyna mając nadzieję, że nikt nie widzi jego żałosnej postawy.
-Wiesz, że gdybym mógł, to bym to zrobił. Jednak mój ojciec życzy sobie mnie mieć przy sobie. Miałem sporo zabawy przy tobie. Naprawdę. Dziękuję ci za wszystko. Jesteś dla mnie jak starszy brat. Jeśli kiedyś zawitasz do Stanów, to daj znać.
-LEO!!
.
.
.
Szedł z Makkachin’em u boku rozglądając się po okolicy. Mimo kalendarzowej jesienni pogoda nadal była ciepła i zachęcała do wyjścia z domu.  Mijani przechodnie przyglądali mu się z zaciekawieniem plotkując między sobą o jego pochodzenie i urodzie. Uśmiechnął się pod nosem rozumiejąc na czym polega wyższość znania języka kraju, w którym się przebywa. Rozumiał, co ludzie mówili o nim, gdy sądzili, że jest kolejnym dzikim turystom, który nie zna języka, ani ich zwyczajów.  Był ciekawy jak Yuuri zareaguje na jego nową umiejętność. Wreszcie będą mogli rozmawiać w jego języku i nie będzie musiał tak długo rozmyślać nad odpowiedzią po angielsku. Nawet biegła znajomość języka nie gwarantowała lepszej rozmowy, kiedy umysł zna pewne zwroty i wyrażenia w ojczystym języku i trudno to przenieść na inny.
Jednak powodem jego wyjścia nie był jedynie spacer z psem, ani tym bardziej wsłuchiwanie się w rozmowy obcych ludzi, ale fakt, że Yuuri ma pracę grupową i wywalił go z mieszkania nie chcąc by znowu robił głośne komentarze na temat jego znajomych. Viktor nadal nie rozumiał, co w tym złego, że doradzi za darmo jak człowiek powinien się ubrać?
-Przecież nie brzmię aż tak arogancko… Prawda Makkachin?- Powiedział w miarę cicho w kierunku swojego psa, który jak na zawołanie spojrzał na niego szczekając.- Właśnie! Robię to, bo jestem wspaniałomyślny. Chcę żeby mieli powodzenie u płci, która ich przyciąga. A wiedziałeś Makkachin, że ludzie są jedynym gatunkiem, który tak usilnie próbuje zwalczyć homoseksualizm, gdy pozostałe gatunki nie mają z tym żadnych problemów? Wręcz jest to mile widziane u zwierząt stadnych! Jak rodzice dziecka umierają, to właśnie pary homoseksualne przygarniają sierotkę i wychowują tak samo dobrze jak normalne pary.  Ludzie ogólnie są pełni sprzeczności, niby chcemy by inni tolerowali naszą osobę, ale my innych to już nie bardzo.  Przykładem może być nie tylko seksualizm, ale także wiara, czy nawet zwyczaje żywnościowe. Ja wiem, że są ludzie, którzy kochają jeść mięso. Jak my, Makkachin, my kochamy mięso. Ale są też ludzie, którzy żywią się… Nie mam pojęcia… W każdym razie są weganami i nie dotykają tego, co łączy się ze zwierzętami. I ja to akceptuje. Każdy ma swoje gusta kulinarne…- Zamilkł na moment orientując się z powstających wokół niego chichotów. Na szczęście mówił po rosyjsku, więc raczej nawet nie rozumieli jego całego monologu.- Gadam z własnym psem… W miejscu publicznym… Czyli to już ten etap bycia wariatem…
Zawstydzony skręcił do parku siadając na ławce. Zwykł rozmawiać z Makkachin’em jeszcze w Rosji, jako że był jedyną istotą, która nie odpowiadała mu jakimś głupotami. Lubił się też wygadać na filozoficzne tematy, a nie sądziłby Yuuri miał ochotę słuchać jego tyrad.  Czekały go godziny bezczynności, aż do czasu, kiedy waka da mu znać, że może wracać. Miał jedynie nadzieję, że tym razem nie spotka żadnej znanej twarzy.
.
.
.
-Nie śmiej się, Yuuri!- Nadąsany rzucił poduszką w bruneta, wtulając się w futro pudla.
-Gadałeś do Makkachin’a na ulicy? Naprawdę? Chciałbym to zobaczyć…- Yuuri chichotał wtulony w oparcie sofy. Historia była po prostu zbyt komiczna żeby się opanować.
-To twoja wina. Wywaliłeś mnie z domu i zrobiłem z siebie wariata.- Odparł urażony pociągając nosem w sztucznym płaczu.
-Przynajmniej nie jesteś wege wariatem.
Viktor chciał już coś odpowiedzieć, ale się powstrzymał.  Znał tego jednego kolegę Yuuri’ego ze studiów, który jest weganem i nie omieszka przy każdej okazji opowiedzieć, o tym, jakimi wszyscy są mordercami i dlaczego nie powinni używać tych marek kosmetyków i chemii i dlaczego picie wody jest najlepszym posiłkiem człowieka. Wątpiłby dało się przeżyć na samej wodzie, ale z drugiej strony nie znał się na dietach i możliwościach ludzkiego organizmu.
-On naprawdę pije tylko wodę? Naprawdę nic nie je?- Spytał się zaintrygowany zapominając o poprzednim urażeniu.
-Wiesz nie wiem, co robi, gdy jest sam, ale przy nas nigdy nie zjadł ani kęsa niczego. On po prostu… Pije wodę. Jestem pod wrażeniem zważywszy, że mieszka na ulicy, gdzie knajpa stoi przy knajpie.
-Nie wiem czy go podziwiać, czy mu współczuć. Przecież jedzenie to jedna z życiowych przyjemności! Jak można się tego pozbawiać?!
-Mnie nie pytaj… Jestem przecież odkurzaczem. – Odparł rozbawiony zakładając na nowo swoje okulary.
-Nie widzę nic złego w delektowaniu się jedzeniem.
-A w byciu grubym?
-Jak grubym?- Spytał się ostrożnie, nie chcąc z marszu zostać wywalonym za drzwi za swoje zdanie.
-Do jakiego rozmiaru potrafiłbyś zaakceptować człowieka?- Odpowiedział rozbawiony sięgając po mandarynkę.
-Hmm.. To trudne pytanie… Nie mówię, że ludzie powinni być jak patyki… Ale dodatkowe kilogramy to dodatkowe kłopoty ze zdrowiem… Na starość… Nie wiem! Coś w okolicach 44 rozmiaru europejskiego.
-Czyli mogę przybierać na wadze do tego numeru?
-A mógłbyś zostać tak piękny, jaki jesteś teraz?
-Zależy ci tylko na moim ciele?
-Nie. Ale obawiam się, że gdy się upijesz na mieście, nie będę wstanie udźwignąć twojej większej wersji. Pamiętaj, że ja jestem szczupły i mogę się złamać.
Yuuri parsknął śmiechem nie mogąc już ignorować psiego wzroku Viktora, który z każdym zdaniem wyglądał jakby coraz bardziej się pogrążał, ale ze wszystkich sił starał się udobruchać swojego pana. Wiedział, że takie pytania są poniżej pasa. Z medycznego punktu widzenia to oczywiste, że człowiek o normalnej wadze będzie czuł się zdrowszy im będzie starszy, ale z drugiej strony są ludzie, którzy są grubi i to im nie przeszkadza, bo zaakceptowali swoje ciało i swoje wady.
Yuuri nie umiał tego zrobić. Każde przytycie powodowało depresje. Nie chciał patrzeć na zwały tłuszczu i naciągnięte ubrania. Nie chciał też dożyć dnia, kiedy w odbiciu lustra zobaczy trzeci podbródek. Na samą myśl dostawał mdłości. 
.
.
.
Noworoczny bankiety był jeszcze większy niż przed rokiem. Zjawili się nie tylko członkowie rodziny, ale także najbliżsi partnerzy biznesowi. Poza utrzymaniem dobrych relacji z jakuzą wzrok ludzi zatrzymywał się młodym wace, który już niedługo będzie pomagał swojemu ojcu w działalności. Toshiya miał dużo więcej rozmów z różnej maści mężczyznami, którzy próbowali zdobyć jego aprobatę. Viktor tylko marszczył czoło zastanawiając się, o czym tak naprawdę rozmawiają skoro Hiroko wyglądała na przygnębioną i próbowała uciec od boku męża.
Yuuri zaś siedział przy nim popijając swoją sake i wdając się w rozmowę z Phichit’em o ostatnich trendach w Internecie, a raczej idiotycznych wyzwaniach, w których Tajlandczyk nie omieszkał brać udział.
-Mówię ci Yuuri, powinieneś tego spróbować. Bycie oblanym lodowatą wodą nie jest takie złe. Pomaga się też dzieciom chorym na raka, bo po akcji powinno się wpłacić jakąś kwotę na odpowiednią organizację. W sumie to cię nominowałem, ale chyba nie masz kanału na youtube? Albo sto warstw! Nie mówiąc już o mój partner robi mi makijaż. To jeszcze robiłem z Leo…
Viktor westchnął nie rozumiejąc kompletnie tego szału i z tego, co zauważył Yuuri też nie bardzo orientował się w wywodzie swojego przyjaciela. Minako przysiadła się do niego trzymając butelkę wina szczerząc się wesoło.
-Jak tam? Którą bazę zaliczyłeś?- Szturchnęła go w bok machając do Mari, która stała otoczona przez potencjalnych kandydatów na męża.
-Nie rozumiem, o co ci chodzi.- Odparł cicho odwracając wzrok.
-Jasne, że nie wiesz. Ja tam swoje wiem. To, co… Całowaliście się?
-To chyba nie jest ci potrzebne do życia?
-Jest. Nie wiesz, czy wiesz, ale jestem oficjalną swatką tego chłopaka. To ja mu wyznaczę przyszłą żonę. Mogę też powiedzieć Toshiyi-sama, że nie ma takiej kobiety, która by umiała wesprzeć jego syna w tak ciężkim życiu. – Uśmiechnęła się szatańsko podziwiając jego blednące oblicze.- Powinieneś być dla mnie milszy.
-Myślałem, że jesteś guwernantką… Nauczycielką… Kimś o innym zadaniu niż to!- Stęknął załamany, czując jak żołądek nagle ma ochotę zwrócić dzisiejszą ucztę.-Czemu mi wcześniej nie powiedziałaś?!
-Bo to zabiłaby zabawę.
-Jesteś potworem.
-Nawet nie wiesz jak wielkim, ale pamiętaj. Yuuri jest dla mnie jak ukochany siostrzeniec, nie chcę by cierpiał. Chcę jego szczęścia równie mocno jak ty. Tylko, że Yuuri złożył ojcu obietnicę, z której będzie musiał się wywiązać. Czy oboje tego chcemy, czy nie. –Spoważniała popijając swój napój prosto z butelki.
Viktor zasępiony spuścił głowę rozumiejąc doskonale, co Minako mówiła między wierszami. Już od dawna wiedział, że w jego historii nie będzie happy endu. Nie sądził jedynie, że to będzie tak bolało.
.
.
.
Milczał siedząc naprzeciwko bruneta, który wertował po raz kolejny swoje notatki. To był ostatni dzień jego zmagań. Obrona swojej pracy i oficjalne zakończenie studiów.  Było w tym coś przygnębiającego, może to ta myśl, że już tu nie wrócą sami w tak trywialnym powodem jak nauka. Yuuri na stałe zamieszka w Karetsu i będzie uczestniczył w życiu codziennym jakuzy.  Nie ważne jak Viktor próbował dotknąć temat to nigdy nie dostał odpowiedzi, której oczekiwał. Może gdyby właśnie taką dostał już dawno spakowałby im walizki i zabrał daleko poza zasięg mafijnych macek.  Tylko, że Yuuri wydawał się pogodzony z tym, co go czekało.
Westchnął ciężko sięgając po dzisiejsze wydanie gazety. Jak w każdym kraju gazeta robiła aferę tam gdzie jej nie było. To było nawet zabawne jak politycy dawali mediom kaczki dziennikarskie by dać ludziom jakiś strzępek wiedzy, a tak naprawdę za plecami swoich potencjalnych wyborców sprzedawali kraj i jego bezpieczeństwo.  A wszystko w imieniu hasła „by stać się znowu wielkim państwem”. Tylko, kiedy tak naprawdę państwo było wielkie? Na jakiej zasadzie mierzyć wielkość państwa? Bogactwa? Jeśli było mniej ludzi i większość to byli niewolnicy bądź chłopi, którym się nie płaciło to nic dziwnego, że państwo było wielkie. Dobrobytu? Jak dopiero powstawały kopalnie to można było mówić o dobrobycie kruszców, ale to nie są odnawialne rzeczy.  Czy może polityka? Jakby nie patrzeć każda polityka prowadzi do wojny prędzej, czy później. 
Odłożył gazetę czując się jeszcze mocniej sfrustrowany.  Gdzie nie spojrzał wszędzie widział macki mafii, co nie poprawiało jego nastroju w żaden sposób. 
-O ile wiem to ja mam obronę pracy, a nie ty.- Yuuri dotknął jego czoła uśmiechając się łagodnie.- Nie denerwuj się tak sam jeszcze niedawno mówiłeś, że wszystko będzie dobrze.
-Bo będzie.  Wiadomości mnie zirytowały.
-To, dlatego ludzie ich nie czytają, jeśli nie chcą mieć strzępionych nerwów.- Odparł rozbawiony sięgając po swoją wodę.- Nadal nie mogę uwierzyć, że nauczyłeś się japońskiego.
-Jestem pewien, że gdyby sytuacja była odwrotna, też byś nauczył się rosyjskiego.
-Hmm… Całkiem możliwe. Choć po twoich historiach nie wiem czy bym przeżył w Rosji na tyle długo by nauczyć się czegokolwiek.
-Może zrobiłbym z ciebie personalną konkubinę?
-Och? Naprawdę? Trzymałbyś mnie w zamknięciu i zastraszał każdego dnia aż bym oszalał? I pewnie jeszcze byś ignorował moje samopoczucie i tylko gwałcił dniami i nocami.
-Najpewniej. I wszystko z jakiś psychicznych przyczyn.
-Obsesji.
-Tak obsesji. Dokładnie. Ale jeśli byś nie popełnił samobójstwa przez takie traktowanie to pewnie coś byś wykombinował.
-Nauczyłbym się rosyjskiego by cię udobruchać.
-Mogłoby ci się nawet udać. A później byś mnie zabił, kiedy bym uwierzył w twoją miłość.
-Co za mordercza konkubina byłaby ze mnie.
-Warta grzechu. –Uśmiechnął się lubieżnie, podziwiając delikatny rumieniec na policzkach bruneta.
Yuuri pokręcił głową nie wierząc, co właśnie zrobił. Musiał jednak przyznać, że sama rozmowa zrelaksowała się go na tyle, że przestał przewidywać najczarniejsze scenariusze. Viktor nauczył się jak radzić sobie z jego atakami depresji, czy stanami lękowymi. Dzięki temu było mu dużo łatwiej funkcjonować.
-Czyli syndrom sztokholmski nie wchodzi w grę?
Viktor prychnął pod nosem odwracając się od niego. Nie byłaby to zła myśl, ale ostatecznie wolałby żeby Yuuri odzyskał wolność, niż spędzić całe życie u boku psychopaty.
.
.
.
-Miałeś racje… Hanami w Karetsu jest naprawdę piękne. –Spoglądał na różowy deszcz płatków z zarumienionymi policzkami od alkoholu.
-Mówiłem ci, że warto na to czekać. – Yuuri uśmiechnął się pod nosem zabierając czarkę z sake z rąk Viktora.
-I wszyscy byli z ciebie bardzo dumni. Zdałeś wszystkie egzaminy i obroniłeś swoją pracę na najlepsze oceny.
-Miałem jedną czwórkę.
-Szczegóły!- Sapnął zirytowany obejmując go.- Zasługujesz na nagrodę!
Waka nic nie odpowiedział. Wtulił się jedynie w Rosjanina rozkoszując się jego miętowym zapachem. Była to też jedna z nielicznych okazji gdzie byli sami w rezydencji. Wszyscy udali się do parku przy szkole by obcować z innymi ludźmi.
-Viktor… Co ty właściwie we mnie widzisz? Poza „pięknem”?- Wyszeptał nieśmiało bojąc się tak naprawdę odpowiedzi.  Nie wiedział jakby zniósł świadomość, że Viktor widzi w nim tylko ciało.
-Widzę ciężko pracującego mężczyznę, który próbuje pokonać swoje słabości, który stara się być miły i nie wchodzić nikomu w drogę. Kogoś, kto jest doskonałym obserwatorem jednak często czyta rzeczy w najgorszy sposób. Osobę, która potrafiłaby poświęcić swoje szczęście dla drugiej osoby, mimo że wewnętrznie by krzyczał z rozpaczy. Jesteś uroczy, kiedy próbujesz ukryć swoją chciwość błahymi rzeczami. Kocham cię też za to, że podarowałeś mi dom. Miejsce, do którego chcę wracać i do którego należę. Wypełniłeś mnie emocjami, kiedy przez większość życia byłem pusty, oparty na arogancji w przeświadczeniu o swojej doskonałości. Nie umiałbym żyć bez ciebie w moim otoczeniu.
Yuuri spłonął rumieńcem po same krańce uszu. Nie spodziewał się tak rozbudowanej odpowiedzi, ale nie mógł zaprzeczyć by nie zrobiła mu przyjemności. Jego serce biło jak oszalałe, ale serce Viktora nie było wcale lepsze.
Viktor podniósł go za podbródek muskając jego wargi swoimi. Czuł smak alkoholu w ustach, choć nie mógł być pewien, kiedy on sam też pił ryżowy trunek, choć w dużo mniejszej ilości niż jego pupil. Zajęczał cicho, kiedy jego warga została nagryziona.
-Yuuri… Proszę… - Viktor zamruczał mu do ucha podgryzając małżowinę.
Nie umiał odpowiedzieć. Jego umysł pokryła przyjemna mgła, która uniemożliwiała sformułowanie czegokolwiek racjonalnego.  Nie protestował też, gdy smukłe dłonie rozwiązały obi rozsuwając poły materiału na boki.  Skóra paliła go z każdym nowym pocałunkiem. Jęknął głośniej, gdy Viktor przyssał się do jego sutek kładąc go powoli na deski patio.
Może jednak nie powinien tyle pić, nie był nawet pewien czy był gotowy na ten krok…
-Viktor…- Wycharczał z trudem zagryzając własne palce.
Srebrnowłosy zatrzymał się w swojej drodze scałowania całego ciała waki, by zderzyć się z najbardziej erotycznym widokiem, jaki widział. Przełknął z trudem ślinę, wracając do już napuchniętych ust. Yuuri objął go mocno, nie mogąc znieść odległości między ich ciałami. Było mu zimno, tam gdzie Viktor go nie dotykał, ale nie wiedział jak to zmienić, więc nieporadnie próbował się uwić wokół niego.
-Yuuri…- Viktor oderwał się od niego z trudem dysząc ciężko.- Spokojnie Yuuri … Wszystko będzie dobrze. 
Zlizał ściekającą ślinę z policzka, uwalniając się powoli z rąk waki, który obserwował go z błagalnym spojrzeniem.  Wiedział, w jakim stanie są oboje. Temperatura ich ciał była za wysoka by móc się teraz zatrzymać, brakowało mu też woli do tego. Chciał pożreć Yuuri’ego, w ten sposób już zawsze byliby razem.
Zsunął z bioder bruneta ciasne już bokserki czując przyjemny skurcz w żołądku. Przyrodzenie Yuuri’ego łamało stereotypy o azjatach.  Objął penis swoimi palcami zastanawiając się przez moment jak to powinien zrobić.  Do tej pory zawsze robił to ręką, jednak tym razem nie miał wazeliny, ani żadnego kremu by to ułatwić.
-Viktor?
Uśmiechnął się enigmatycznie zmieniając swoją pozycje by klęczeć między nogami młodego waki, ten zaś rozszerzył oczy w niemym przerażeniu. Definitywny znak, że dzisiaj nie powinien iść na całość.
-Bon apetit. –Mruknął lubieżnie oblizując wargi.
Nigdy wcześniej tego nie robił. Ani kobiecie ani mężczyźnie. Nie pozwalał też tego robić sobie, do tej pory uważał to za coś obrzydliwego, jednak teraz widział to, jako coś seksownego, coś, co pragnął. Yuuri naprawdę budził w nim coraz to nowsze pragnienia.
Wsunął sobie jego członek powoli do ust masując językiem.  Czuł jak ciało bruneta sztywnieje w oczekiwaniu. Gdyby Yuuri nie podgryzał sobie palców jego jęki byłby dużo głośniejsze, ale nie zamierzał marudzić. Jeszcze przyjdzie dzień, w którym cała rezydencja będzie wiedzieć, co wyprawia z ich ukochanym waką.
Rytmicznie ruszał głową, trzymając dłonie na biodrach kochanka trzymając je w miejscu. Wiedział, że w momencie, gdy zacznie zassać Yuuri straci kontrole nad swoim ciałem i może mu nieświadomie zrobić krzywdę.  Szczególnie, że był to jego pierwszy raz i nie znał możliwości własnego gardła. Mógł skończyć jak jedna z kochanek Georgi’ego uduszona przez jego penis. Wolał, więc upewnić się, że wszystko pójdzie po jego myśli i przeżyje to.
-Viktor…- Wyjęczał głośniej niż poprzednio wyginając plecy do góry.
Viktor uśmiechnął się w myślach ciesząc się, że może mu dać tyle przyjemności. Postanowił się jednak zlitować i aktualnie zrobić coś więcej. Zaczął powoli ssać, czując jak przyjemne dreszcze przechodzą przez całe jego ciało.  Z każdą chwilą ssał coraz mocniej, bardziej pożądliwie wbijając paznokcie w skórę Japończyka, który jedną rękę  trzymał na jego głowie. Nawet pogryzanie swoim palców nie tłumiło już jego miałczenia.
Poczuł na języku gorzki smak spermy szybciej niż się spodziewał, a może źle obierał upływ czasu. Jednak zamiast odsunąć się jak większość ludzi ssał mocniej połykając gęstą wydzielinę, która po chwili straciła swój gorzkawy posmak.
Gdy wreszcie odsunął się wypuszczając z pop’em penis bruneta z ust, podziwiał z satysfakcją swoje dzieło. Yuuri dyszał ciężko zakrywając usta, z których ściekała ślina. Wyglądał kompletnie zrujnowanie.
Oblizał wargi nachylając się nad nim by pocałować go w czoło.
-Gratulacje z zakończenia studiów.
.
.
.
Szli w milczeniu wzdłuż oceanu trzymając się za ręce. Makkachin wraz z Akitą Inu biegli przodem podszczekując do latających mew.  Tylko nieliczni zostali jeszcze na plaży, ciesząc się wakacjami. Gdzieniegdzie można było zauważyć sztuczne ognie wtórowane przez krzyki i piski.  Oni też relaksowali się po długim czasie ciężkiej pracy.
Viktor brał udział w nauce jazdy na japońskich drogach, bo pomimo posiadania rosyjskiego prawa jazdy to nie umiał się z marszu przestawić na lewostronny ruch i nie mówiąc o przepisach. Wolał pójść na kurs i nauczyć się od podstaw. Yuuri zaś szlifował swoją pozycję u boku ojca uczęszczając na spotkania biznesowe. Nigdy nie marudził na nie, znosił wszystko w milczeniu. Tylko nocą wtulał się w Viktora próbując, choć na moment zapomnieć o swoim życiu.
-Gdybyśmy nie byli w mafii, to gdzie byśmy wylądowali?- Spytał się niepewnie, zatrzymując się.
-Hmm…- Przyłożył palec do ust skupiając się na pytaniu. Nie był fanem teorii o innych światach, czy reinkarnacji, ale jeśli to miałoby oznaczać spotkanie Yuuri’ego w innych warunkach, gdzie śmierć nie witała się z nimi każdego dnia, to nie miał nic przeciwko marzeniu o znalezieniu się w tej innej rzeczywistości.- Może łyżwiarzami? Jesteś w tym naprawdę dobry.
-Pewnie byłbyś jakimś championem, do którego bym wzdychał z daleka. – Uśmiechnął się łagodnie ruszając z powrotem.
-Okrutny! Ale jeśli naprawdę byś tak robił, to musiałbym znaleźć sposób by się do ciebie zbliżyć. Zostać twoim trenerem, albo coś w tym stylu.
-Taki champion jak ty, marnowałby czas na kogoś takiego jak ja?
-Ranisz moje serce Yuuri, jesteś wspaniałym łyżwiarzem i jestem pewny, że nawet będąc najlepszy na świecie, potrafiłbym zauważyć twój talent.
-Musiałbyś jeszcze pokonać moją depresję.
-Walczyłbym z nią niczym z najpotężniejszym ze smoków!
Zaśmiał się w odpowiedzi ściskając mocniej dłoń Viktora. – Machałbyś mieczem wokół mnie?
-No, co ty. Scałowałbym z ciebie tą depresję aż by musiała uciec do piekła. –Wyszczerzył zęby w uśmiechu, przyciągając bruneta do siebie.- Może powinienem zacząć już teraz?
-VIKTOR!
.
.
.
-Właściwie, dlaczego czeszesz włosy na lewo? Nie irytuje cię to, że coś ci leci do oczu?- Phichit nachylił się jego stronę wyraźnie już pod wpływem alkoholu. –A może jesteś łysy? Znaczy łysiejesz?
Zaśmiał się pod nosem, kładąc głowę na stoliku. Viktor zmrużył nieznacznie oczy mając dość towarzystwa bruneta. Lubił Phichit’a kiedy nie był pijany i nie czepiał się jego włosów.  Przez ostatnie kilka miesięcy doszło między nimi do porozumienia i nawet nikłej przyjaźni, ale czasem… Tylko czasem iskrzyło między nimi.
-Mam po prostu szerokie czoło. To nie ma nic wspólnego z łysieniem.
-Wodogłowie?
-SZEROKIE CZOŁO!
Dyszał ciężko spoglądając się z irytacją na bruneta, który walczył z czkawką między chichotami. Minako, która siedziała niedaleko parsknęła śmiechem. Wkrótce większość osób wokół nich śmiała się z całej sytuacji powodując jedynie pogłębiający się rumieniec u Rosjanina. Nie tak wyobrażał sobie urodziny Yuuri’ego. Mieli iść na łyżwy, później na miasto coś zjeść, a później… Później spędzić mile czas w sypialni. Miał wszystko zaplanowane, ale ostatecznie Futou miało własne zamiary tego dnia. Nie mógł nawet zbliżyć się do waki, który siedział obok swojej mamy z przyklejonym służbowym uśmiechem.
Viktor czuł się samotny, dla wszystkich był jedynie materiałem na drwiny. Gdy był przy Yuuri’m łatwiej mu było znieść wzrok innych na sobie.
.
.
.
Od rana miał złe przeczucia. Mdłości nie chciały go opuścić, uniemożliwiając też przełknięcie czegokolwiek. By zająć umysł pomagał w porządkach w sali bankietowej, w której mieli się dzisiaj pojawić ważni goście.  Kiedy spoglądał na Hiroko dostrzegał w jej oczach smutek, czasem nawet próbowała rozmawiać z mężem i Minako, jednak oni tylko kręcili głowami odsyłając ją z niczym.
Jednak najgorsze dopiero nadeszło popołudniu, kiedy dostał rozkaz przygotowania Yuuri’ego w odświętny strój. Waka miał się odpowiednio prezentować, co było niepokojące, bo Toshiya w żadnym wypadku nie był na tyle stary by rezygnować ze swojej funkcji.
Wszedł do sypialni bruneta próbując wyglądać na spokojnego. Yuuri siedział na patio spoglądając w niebo, był dużo bledszy niż zwykle a jego oczy wydawały się opuchnięte od płaczu. Viktor bał się zapytać, co się dzieje. Bał się, że to go zabije.
Wybrał na przyjęcie granatowe kimono z kwiecistym motywem, uczesał w fryzurę, która podkreślała urodę Japończyka i pomógł założyć soczewki kontaktowe. Okulary były dzisiaj surowo zakazane. Nałożył nawet lekki makijaż by pozbyć się nierówności i opuchlizny.
-Gotowy?- Zapytał się nieśmiało, nie wiedząc dokładnie, jakiej odpowiedzi oczekuje, bo na pewno nie pozytywną.
-Chodźmy. Wszyscy mnie oczekują. – Odpowiedział pusto ruszając przodem. Yuuri wyglądał jak cień samego siebie.
Kiedy znaleźli się w sali, cała rodzina już siedziała przy stolikach, przy których uwijała się służba, nakładając jedzenie i czarki z sake.  Yuuri usiadł przy ojcu ze spuszczoną głową.  Viktor po instrukcji Mari znalazł się tuż za nim obserwując wszystko z podwyższenia.  
Po kilku minutach drzwi rozsunęły się i ochroniarze wpuścili małżeństwo z córką. Toshiya wstał podchodząc do nich. Po wymianie serdeczności wskazał na miejsca obok młodego waki. Viktor przyglądał się dziewczynie z przymrużonych oczu. Musiała być w zbliżonym wieku, co Yuuri, choć trudno mu było ocenić zważywszy, że azjaci nie starzeją się jak większość świata. Nie miała urody modelki, ale miała swój własny urok. Ubrana w fioletowe kimono, z masą zbędnych ozdób we włosach uśmiechała się figlarnie do bruneta.  Wyglądała na szczęśliwą, co kontrastowało z postawą z bruneta.
Jego żołądek znowu zacisnął się w nieprzyjemny sposób posyłając porcję żółci prawie do samego gardła. Przełknął szybko nieprzyjemny smak, próbując się uspokoić. 
-Miło mi powitać w naszych szeregach nowych członków, rodzinę Kanoki i ich uroczą córkę.  W ten sposób poszerzymy naszą działalność o kolejne miasto, a mój syn zyska należną mu żonę.  Przywitajcie wszyscy Kanoki Hana, przyszłą żonę mojego syna...
.
.
.
Jeszcze nigdy mu się nie zdarzyło stracić przytomności. Widocznie na wszystko przychodzi pierwszy raz, nawet na coś tak żałosnego, nie mógł nic poradzić, na to że jego umysł po prostu odmówił dalszego funkcjonowania po usłyszeniu takiej wiadomości.  
Przynajmniej teraz wiedział skąd to złe przeczucie, które miał przez cały dzień. Jego serce znało prawdę dużo szybciej niż umysł.  Wiedział, że ich miłość nie ma przyszłości zważywszy na to, że oboje są mężczyznami, ale liczył… Łudził się, że stanie się cud i zaznają szczęścia, a przynajmniej będzie trwało dłużej niż rok.  Minako już wcześniej rzucała mu aluzję, ale on nie łapał, może nie chciał przyjąć tego do wiadomości, a może po prostu był za naiwny by w to uwierzyć.
Teraz przynajmniej mógł zrozumieć Georgi’ego i to jak to jest mieć złamane serce.  Nigdy mu nie przyszło do głowy, że jest to tak bolesne doświadczenie. Łzy nie chciały przestać lecieć, więc przestał nawet walczyć z nimi.
I tak już nic nie miało sensu.
Yuuri będzie spał w łóżku z kobietą. Będzie musiał spłodzić z nią dziecko. To nie Viktor będzie u jego boku, ale ona.
Nie wiedział nawet, czy znajdzie w sobie siłę by zostać u boku Yuuri’ego. Czy będzie umiał znieść widok waki w towarzystwie kobiety, pocałunki z kimś innym niż on nim. 
Miał wrażenie, że jego serce rozpadło się na miliony drobnych kawałków.  Jeśli miłość tak boli to chyba wolał być martwy.
Może gdyby poprosił Phichit’a to by go zabił? Chyba by zrobił tą łaskę swojemu przyjacielowi w potrzebie…
-Viktor?- Yuuri podszedł do niego niepewnie, drepcząc w miejscu z nerwów.
-Nie powinieneś zagajać rozmowy z przyszłą…- Nie potrafił tego wymówić. Jego gardło ścisnęło się w głośnym szlochu.
Yuuri zeskoczył do ogrodu nabierając powietrza.  Lubił czuć śnieg pod swoimi bosymi stopami, w jakiś sposób go to relaksowało.  Stan Viktora go przeraził, nie spodziewał się takiej reakcji, wreszcie słyszał legendy o słynnej prawej ręce. Teraz zaś Rosjanin w ogóle nie przypominał lwa trzęsącego całą Rosją.
-Już sobie poszli, więc pozwolono mi odejść. Przepraszam Vitya, że ci nie powiedziałem o tym… Sam nie mogłem się z tym pogodzić, a raczej łudziłem się, że ojciec da mi jeszcze trochę czasu zanim mnie z kimś zeswata.  Nie myśl o moim ojcu źle, on jest dobrym człowiekiem, ale robi to, co do niego należy. To moja wina… To tylko wyłącznie moja wina.- Łkał cicho zakrywając twarz dłońmi.- To ja sprzedałem swoją wolność dla Yuuko. Ale wtedy... Byłem w niej zauroczony, nie wiedziałem, że przyjdzie mi spotkać kogoś, kogo obdarzę jeszcze większym uczuciem. Przepraszam Viktor…Gdybym tylko wiedział… Nie opuszczaj mnie! Błagam! Nie zostawiaj mnie samego! Mogę być zaręczony z kobietą, ale moje serce należy do ciebie Vitya… Wiem, że jestem egoistyczny i okrutny… Ale nie chcę cię stracić.  Bez ciebie umrę…
Viktor przyglądał mu się z uwagą, próbując zrozumieć jego wypowiedź, jednak Yuuri z każdą chwilą czkał coraz głośniej, a mówił coraz mniej wyraźnie. Ostatecznie wyszedł z tego niezrozumiały bełkot.  Yuuri zawsze miał tendencje do paniki, gdy coś nie szło zgodnie z planem. Szczególnie, jeśli jego emocje wygrywały z jego żelaznym opanowaniem.  Nie rozumiał słów, ale rozumiał emocje.
Yuuri go kochał. I nie chciał go stracić.
Faktycznie, było to bardzo okrutne posunięcie. Jednak Viktor nie był mocny w odmawianiu swojemu wace.
-Uspokój się Yuuri. Wszystko jest w porządku. Zostanę przy tobie, jeśli tego właśnie pragniesz.
Yuuri kiwnął energicznie głową, próbując się uspokoić. Zakrywał twarz przed widokiem wiedząc, że pokryty smarkami nie wygląda najlepiej na świecie. Wyszukał ręką chusteczkę i wytarł nią twarz, czując małe obrzydzenie do samego siebie.
-Viktor?- Spojrzał się zarumieniony na Rosjanina, który uśmiechał się pod nosem, obserwując go uważnie.
-Tak Yuuri?
-Mogę… mogę ci zrobić, to, co ty mi ostatnio zrobiłeś?
Srebrnowłosy spłoną rumieńcem nie wiedząc, co właściwie powinien na to odpowiedzieć. To nie była byle, jaka prośba, a jego serce nadal było roztrzaskane i dużo wrażliwsze na wszelkie doznania.
-Chcę ci pokazać, że naprawdę cię kocham…
-Yuuri nie jesteśmy licealistami, nie potrzebuję takiego dowodu miłości. Nie musisz się zmuszać do czegoś, czego nie chcesz robić.
-Ale ja chcę… Pragnę wynagrodzić ci dzisiejszy dzień Vitya. Proszę?
Jeśli miał jakieś argumenty przeciwko tej idei to widok psich oczu Yuuri’ego wykasował je nieodwracalnie.  Zawstydzony kiwnął głową chowając twarz w dłoniach. Nie było mowy by mógł się na to przygotować mentalnie, szczególnie nie w kilka minut.
Czuł jak obi zostaje poluźnione, delikatne dłonie rozsunęły materiał na boki. To była chwila, kiedy dziękował niebiosom za zimę i niską temperaturę. Mróz mu nie doskwierał, wręcz odwrotnie – fala gorąca przechodziła po jego ciele raz za razem, kiedy opuszki palców muskały delikatnie jego skórę.
Yuuri doprowadzi go o zawał. Był tego pewien.
Widział, że to był pierwszy raz Yuuri’ego. Dlatego zamiast go krytykować bądź drażnić głupimi uwagami na temat nieporadności nakierowywał go dłonią i szeptał słowa zachęty.  Miłość miała to do siebie, że nawet najgorszy seks potrafiła obrócić w najpiękniejsze wspomnienie. Na szczęście dla Viktora Yuuri był pojętnym uczniem i po chwili przyprawiał go o palpitacje serca.
Yuuri o seksie nie wiedział praktycznie nic. Zdarzyło mu się, co prawda obejrzeć dwa filmy pornograficzne, ale wątpił by tak wyglądał prawdziwy seks. A przynajmniej u normalnych ludzi. Mimo że w przeszłości spotykał się z dziewczynami to poza całowaniem nie posunął się nigdzie więcej. Może gdyby Viktor był kobietą to by aktualnie żałował swoich przeszłych decyzji dotyczących stosunków seksualnych.
Wsunął nabrzmiały członek swojego kochanka do ust na tyle ile potrafił. Głos z tyłu głowy szeptał mu podpowiedzi, które jeszcze niedawno padły z ust Viktora. Nie śpieszył się. Mógł delektować się chwilą, choć myśl, że ktoś mógł ich nakryć była dużo bardziej podniecająca, niż chciał się przyznać przed samym sobą.
Viktor pojękiwał cicho zatykając usta dłońmi. Żeby nie przywołać zmartwionych członków rodziny, a tym bardziej Phichit’a, który najpierw by zrobił im zdjęcie zanim w ogóle dałby znak o swojej obecności. Jednak, kiedy Yuuri zaczął go ssać zajęczał o wiele za głośno.
Yuuri jeszcze nigdy nie czuł się tak silny. Widząc wyraz twarzy Viktora, który był definitywnie w stanie błogostanu, nie mógł odrzucić uczucia, że podoba mu się to. Był niższy od Viktora i mniej doświadczony w byciu gangsterem, ale to właśnie on doprowadził go do stanu kompletnej rozsypki.
.
.
.
-Yuuri… Co się tak wpatrujesz w swojego personalnego ochroniarza? Nie mów, że Viktor zrobił coś złego? – Phichit nachylił się konspiracyjnie ku iemu, próbując odczytać myśli przyjaciela.
-Nie. Nic złego nie zrobił. Po prostu… pokazał mi, na czym polega władza. – Odparł uśmiechając się tajemniczo.
-Coś mnie ominęło?
Oderwał wzrok od Rosjanina, spoglądając na Phichit’a z anielskim uśmiechem. Poklepał go po policzku kierując swoje kroki z stronę rodziców by omówić zbliżający się ślub. Tajlandczyk stał zszokowany dotykając swojego policzka. Nie tego się spodziewał.
Yuuri miał być w depresji, miał patrzeć na wszystkich obolałym wzrokiem i cichym błaganiem by go uratować od tego małżeństwa. Zamiast tego dostał zrelaksowanego mężczyznę, który emanował aurą człowieka, który wygrał największe bogactwo.
Nie wiedział, jakich cudów dokonał Viktor, ale był mu za to wdzięczny. Choć nigdy mu tego nie powie, na to jest o wiele za wcześnie.
.
.
.
-Yuuri-sama mam nadzieję, że będę satysfakcjonująca, jako żona. – Ukłoniła się nisko, dotykając czołem deski świątyni.
-Hana-chan mam nadzieję, że nasza rodzina zapewni ci bezpieczeństwo i szczęście.- Odwzajemnił ukłon, czując rosnącą irytację.
Viktor obserwował go uważnie z drugiego pomieszczenia uśmiechając się pod nosem. Od samego rana Yuuri chodził naburmuszony, nie tylko niechcianym ślubem, ale także faktem konieczności ubrania męskiego kimona.  Niechęć bruneta do męskiej garderoby była urzekająca. Podejrzewał, że każdy nakryty kawałek skóry go drażnił i doprowadzał do furii tylko, dlatego że musiał się ubrać w cały komplet stroju.
Phichit szturchnął go łokciem, również nie mogąc powstrzymać się od drwiącego uśmieszku. Scena naprawdę była komiczna, bo o ile Hana emanowała spokojem i radością to jej mąż był esencją niezadowolenia.
-Czy to uczciwe względem niej?- Viktor nachylił się do Minako, która zagryzała wargę ze zdenerwowania. Głód nikotynowy i stres dawały jej ciężkie chwile.
-To była jedyna naiwna dziewczyna, którą udało mi się znaleźć. Na tyle naiwna, że minie sporo czasu zanim zorientuje się, że jej mąż kocha swojego ochroniarza, a nie ją. No i zdaje się nie zauważać paskudnego nastroju waki, co jest tylko jej atutem. – Odpowiedziała uczciwie, zaciskając dłonie na kimonie. –Zdziwiłam się, gdy Yuuri powiedział ojcu, że zostajesz u niego na służbie. Niezły z ciebie masochista.
-Nawet nie wiesz jak wielki.- Uśmiechnął się enigmatycznie nie spuszczając z oczu bruneta, który ze znużeniem słuchał kapłana, który błogosławił ich związek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz