Był jedynakiem. Nigdy nie prosił rodziców o rodzeństwo,
nigdy też nie był zazdrosny o swoich kolegów, którzy nieustanie musieli
ustępować młodszemu potomstwu. Viktor cieszył się z bycia oczkiem w głowie
rodziców. Jego mama od samego początku mówiła mu o znaczeniu imienia, próbowała
w ten sposób dodać mu pewności siebie. Nie czuł specjalnej presji związanej z
ciągłą koniecznością wygrywania. To było częścią niego. W jakimkolwiek konkursie brał udział zawsze
wygrywał. Rówieśnicy wtedy krzywo się na niego patrzyli, ale szybko zapominali
i wszystko wracało do normalności. Jego ojciec też był z niego dumny. Setki
razy powtarzał, że nikt nie wprawia go w taki zachwyt jak osiągnięcia jego
własnego syna.
Viktor był kochanym dzieckiem. A przynajmniej tak sądził.
Dostawał nowe ubrania, zabawki i uwagę obojga rodziców. Nie miał powodu do
marudzenia. W porównaniu do jego znajomych, którzy często przychodzili brudni,
obszarpani i głodni. Jednak Viktor nie umiał im współczuć. Nie wiedział, że nie każdych rodziców stać na
wysoki poziom życia. W swojej dziecięcej naiwności uważał, że dzieciaki same
doprowadzają się do tego stanu przez nieuważną zabawę. Gdyby trochę uważali na pewno wysiłek ich
rodziców nie szedłby na marne.
Za swoich prawdziwych przyjaciół uważał książki. Nie interesowały go pozycje dla dzieci,
sięgał za pozycje z pułki dla starszych czytelników, szczególnie naukowe. Im
więcej czytał, tym więcej wiedział i zachwycał dorosłych. Lubił być chwalony. Nawet, jeśli uważał, że
urodził się, jako zwycięzca nie mógł zaprzeczyć, że poklepanie po głowie i
kilka miłych słów od obcych dawało mu satysfakcjonującą radość z wysiłku.
Przez lata takiego życia nasiąkł próżnością. Jego mama
zawsze ubierała go schludnie i nie pozwalała na ścięcie włosów, które miały
symbolizować jego pozycje społeczną.
Viktor mimo nie posiadania błękitnej krwi uznał, że jest potomkiem
wielkiego cara rosyjskiego. Zresztą uwielbienie idące nie tylko od dorosłych,
ale także od płci przeciwnej wszelkiego wieku tylko wzmacniały w nim ten
pogląd. Był księciem. Chodzącym ideałem.
Oczywiście zdarzało się, że jego rówieśnicy go atakowali w
chwilach zazdrości, jednak był na tyle zręczny, że potrafił uniknąć wszelkich
poważnych obrażeń, czym wzbudzał jeszcze większą frustrację.
Wszystko miało swoją cenę. Samouwielbienie i pewność siebie
spowodowała, że nie zauważał, kiedy wspólne posiłki stawały się coraz rzadsze,
kiedy przestał być szykowany przez matkę do szkoły i kiedy rodzice przestali z
nim rozmawiać.
Viktor nie uważał tej obcej ciszy za dziwną. Uznał ją za coś
naturalnego. Skoro był tak doskonały,
nie potrzebował dodatkowej uwagi. Potrafił się sam ubrać, zjeść i odrobić pracę
domową. Był samowystarczalny. I każdego dnia próbował udowodnić to swoim
rodzicom. Pokazać im, że nie muszą się martwić, bo wychowali cudowne dziecko.
Tylko czasem, kiedy zdarzało mu się wracać do domu bez kręgu
wielbicielek czuł dziwne kłucie w sercu na widok dziecka z rodzicami. Nie znał
tego uczucia, ale podświadomie wrzucił je do kategorii nieprzyjemnych. Nie
rozumiał jedynie, dlaczego tak się czuje akurat w takich chwilach.
Viktor nie zauważył, kiedy miłość zniknęła z jego życia,
pozostawiając jedynie zimną pustkę doskonałości.
Jego życie zmieniło się niespodziewanie. Jednego dnia szedł
do szkoły znosząc zaczepki kolegów, a następnego pod jego dom podjechała
limuzyna i zabrała go w nieznane mu miejsce.
W pierwszej chwili był przekonany, że nastąpiła jakaś
pomyłka, że rodzice zrobią wszystko by go uratować, by go sprowadzić z powrotem
do domu. W takiej wierze przesiedział w zimnym pomieszczeniu ponad
tydzień. Nie krzyczał, nie mówił, nawet
nie jadł. Ograniczał się jedynie do picia.
-To on?- Potężny mężczyzna wszedł do środka zapełniając
powietrze dymem papierosowym.
Drugi chudszy i bardziej nerwowy kiwał głową, próbując
odsunąć się jak najdalej by nie być przypadkiem ofiarą ataku. Rozmówca podszedł
do chłopca, chwytając go za szczękę i unosząc do góry. Viktor czuł panikę,
jednak szybko ją zdławił, wpatrując się chłodno w swojego oprawce. Nie miał
zamiaru pokazać słabości. Nie takiej małpie.
-Dobrze mu z oczu patrzy. Nada się.- Odrzucił go w bok,
odwracając się do niego plecami. – Nie wiem, czy jest warty całego długu tych
ludzi, ale póki, co mogą oddychać spokojnie.
Viktor słuchał uważnie słów przybysza. I szybko zrozumiał
to, że jego rodzice go sprzedali w zamian za spłatę długów. Pierwszy raz tak naprawdę cieszył się, że
spędzał dnie na czytaniu książek dla dorosłych i przez to przestał myśleć jak
typowe dziecko. Wiedział, kim była mafia i co oferuje. Narkotyki to tylko jedna
z nielicznych gałęzi biznesu.
Tak właśnie Viktor trafił do Rurykowiczowej mafii. Organizacji założonej przez potomka wielkiego
cara Ivana Groźnego. Nie wiedział ile lat już funkcjonowała na czarnym rynku,
wiedział za to, że była nieliczną mafią, z którą należało się liczyć i, w
której łatwiej było umrzeć niż awansować.
Tak jak przypuszczał jego rodzice wplątali się w kłopoty finansowe, a
raczej jego matka okradła jednego z członków. Jego ojciec jej w tym pomógł w
ten sposób pieczętując los ich obojga. Mogli albo oddać skradzione pieniądze,
których już nie mieli, bo wydawali szybciej niż zarabiali, albo umrzeć. Nie wybrali żadnej opcji. Zaproponowali własne wyjście z tej sytuacji.
Sprzedali swojego zdolnego syna.
Nie był jedynym dzieckiem, które to spotkało, tylko w
porównaniu z resztą, nie zanosił się płaczem i nie wrzeszczał, że chce do domu.
Przez kilka dni siedział cicho i zastanawiał się, co powinien zrobić w takiej
sytuacji. Obserwował jak jedno dziecko po drugim zostaje wyciągane z cel i
posyłane do roboty. Dziewczęta do nauki bycia prostytutką, zaś chłopcy do roli
ochraniarzy, czy płatnych morderców. Większość jednak kończyła w rynsztoku z
brakami organów wewnętrznych. Nie byli warci by żyć, ale ich ciała miały pewną
wartość.
Nie minęło wiele czasu, gdy został przydzielony do Yakov’a,
prawej ręki glavy. Viktor wiedział, że
to była jego jedyna szansa na przeżycie. Musiał jedynie słuchać rozkazów
swojego przełożonego.
-Najważniejsze by wykonać zadanie i nie zostawić po sobie
śladów. Nie potrzebna nam policja na głowie. Nic nam nie zrobią, ale po co się
męczyć z tym całym zamieszaniem. Masz potencjał w oczach, więc może ci się uda.
Wykorzystaj swoją szansę smarkaczu i może osiągniesz coś w tym świecie.- Słowa
były chłodne, wyprane z emocji. Nie dawały nadziei na powrót do dawnego życia,
ale miały w sobie nadzieję na przeżycie i to kompletnie wystarczyło.
-Tak jest.- Odparł sztywno, zaciskając pięści.
-Dobrze. Zaczniemy od razu od najważniejszego. Od zabijania.
.
.
.
Kiedy osiągnął wiek 12-stu lat został wysłany na swoją
pierwszą misję. Pomimo trzech lat
trenowania pod okiem Yakov’a i mordowaniem od gryzoni do swoich rówieśników,
nie czuł się gotowy na poważne morderstwo. Był wreszcie dzieckiem i jego ciało
nie mogło wygrać z dorosłym nawet, jeśli byłby to człowiek wagi chucherkowej. Na szczęście jego pierwszą misją był transport
narkotyków. Miał dojechać autobusem na
przedmieścia i spotkać się z Ivanem, który zajmował się rozprowadzaniem towaru
na wschodnim bloku.
Najgorsze były kontrole w środkach transportu. Nagłe, bez
zapowiedzi wejście funkcjonariuszy, którzy sprawdzali dokumenty i
pozwolenia. Teoretycznie miał dokument
stwierdzający, że jedzie do dziadków na przedmieścia, ale rzeczywistość była
taka, że dzieci nie były puszczane same w tak dalekie drogi. Rosja wciąż nie
otrzepała się po komunizmie, a raczej udawała grę demokracji dla globalnego
rynku, a tak naprawdę zatrzymali się w czasach ZSRR. Może nie było godzin
policyjnych, ale nie można było czuć się bezpiecznym. Szczególnie, gdy miało
się zupełnie inne poglądy niż rząd.
Viktor jednak urodził się pod szczęśliwą gwiazdą i nie
napotkał większych problemów. Łatwo dojechał do wyznaczonej miejscowości i po
kilku minutach marszu leśną ścieżką, zobaczył upragniony samochód, przy którym
stał Rosjanin z papierosem w ustach.
-Ivan? – Podszedł oddychając głęboko.
Mężczyzna spojrzał się w jego kierunku marszcząc nos. Zgasił
swojego peta o własny język, chowając niedopałek do paczki. Otworzył bagażnik
sięgając po torbę uwieszoną na ramieniu chłopaka. Viktor mu ją podał bez słowa.
Widział fotografie, więc był pewien, że daje towar we właściwe ręce.
-Da?- Mruknął cicho, robiąc krok w tył.
-Da.- Ivan odparł twardo zatrzaskując klapę.- Tovariszu,
musisz ćwiczyć swój głos. Ty rebenka jeszcze. Słaby. Łatwy do zabicia.
-Da.- Kiwnął twierdzono, czując irytację. Powinien się lepiej
przyłożyć, a jednak nie umiał wyzbyć się człowieczeństwa.
Ivan pokiwał głową otwierając drzwi.- Ty musi prikonchit'
siebie. Vy poymete?
-Da.
-Nu.
Viktor spoglądał za odjeżdżającym samochodem z mieszanymi
uczuciami. Ivan przypominał Yakov’a. Chłodny i twardy. Prawdziwy Rosjanin. Zastanawiał się, kiedy osiągnie taki poziom.
Kiedy będzie czuł się tak swobodnie by tak naprawdę umieć komuś powiedzieć
kilka zachęcających słów. Silni nie muszą się bać o swoją pozycję, mają zbyt
wielkie doświadczenie by się dać podejść. Viktor jeszcze był dzieckiem, łatwo
go było oszukać. Nie umiał przejrzeć rozmówcy tak jak Yakov. Yakov nie musiał
nawet wymienić słowa z człowiekiem by znać jego intencje.
Kiedyś na pewno mu się uda. To on będzie trząsł całą Rosją i
członkami mafii. To on będzie spotykał się z prezydentem na ryby i śmiał się z
tych głupich polityków, którzy sądzili, że Rosji da się grozić, że Rosję da się
pokonać.
.
.
.
Trzy lata później podczas jednej z misji usunięcia
niewygodnego szpiega spotkał Georgi’ego Popovich’a. Niektórzy nazywali to spotkanie
przeznaczeniem, sam Viktor uznawał to za kpinę. To była jego pierwsza misja, w
której miał naprawdę zamordować człowieka.
Miał wreszcie 15-ście lat i budowę ciała, która umożliwiała realną walkę
z dorosłym. Był skupiony na swoim celu tak mocno, że nawet nie zauważył
zbliżającego się bruneta.
Georgi był członkiem innej grupy, zaniedbany i niedożywiony
nie miał szans na wygraną, a jednak zrobił, co mógł by uratować swojego
szefa. To, co uratowało go przed niechybną
śmiercią, był fakt, że Viktor zapomniał naładować pistolet o dodatkowe naboje i
nie miał przy sobie nic, co łatwo wchodzi w ciało. Nie miał zamiaru brudzić
swojego ubrania by tłuc kogoś na śmierć.
Yakov uznał, że chłopak ma potencjał. Podszedł wreszcie do
srebrnowłosego na wyciągnięcie ramion, co już wtedy było prawie niemożliwe,
jeśli ktoś nie przeszedł szkolenia odpowiedniego dla KGB. I tylko ta iskierka potencjału uratowała go
przed utonięciem.
-Gdzie jestem?- Spytał się nieśmiało. W jego głosie nadal można było odczytać
emocje.
-W twoim nowym domu.- Viktor spojrzał z nad książki,
sięgając po swoją kawę.
-Nazywam się Georgi.
-Wiem.
-A ty?
Viktor był sfrustrowany i znudzony. Brunet wydawał mu się
wystraszoną fretką, która definitywnie trafiła na zły los na loterii życia. Nie
sądziłby dał sobie radę w tym świecie, ale nie mógł jeszcze wykonywać wyroków
bez rozkazu z góry.
-Viktor.- Odparł chłodno wstając ze swojego krzesła.- Chodź.
Yakov chce się z tobą spotkać.
-Khorosho.- Ruszył za nim potykając się, co jakiś czas o
własne nogi.
Może pomylił się, co do długości życia niespodziewanego
towarzysza, ale dobrze przewidział jego nieumiejętność do walki. Popovich
wydawał mu się nijaki i skazany na podążanie za poleceniami innych. Miał
potencjał, jednak był zbyt emocjonalny, przez co zawalał swoje zlecenia.
Wiedział też, że chciał mieć przyjaciół, móc rozmawiać z kimś bez konieczności
trzymania ram gangstera. Jednak
najważniejszą rzeczą, jaką się nauczył o swoim młodszym koledze to fakt, że był
wpatrzony w Viktora jak w jakiegoś boga.
.
.
.
Kiedy osiągnął pełnoletniość postanowił zająć się czymś w
swoim wolnym czasie. Czytanie książek i magazynów nie było już tak fascynujące
jak kiedyś. Miał też dużo więcej możliwości i imprezy, na których bywał dały mu
kilka pomysłów, co robić i jakie alibi dać osobom, które nie były związane z
podziemiami.
Modeling nie był jego pierwszą opcją, nie był też drugą, ale
po kilku castingach i zdjęciach promocyjnych zrozumiał, że jest to pewien
rodzaj zabawy. Zresztą dostawać za darmo porady stylistyczne i kosmetyczne?
Byłby głupi gdyby się nie zdecydował.
Yakov też uznał to za dobry pomysł. Georgi spoglądał na
niego z podziwem i zazdrością dbając by każdy jego garnitur trafił do
najlepszej pralni.
W czasie jednej sesji zakochał się w szczeniaku. Szybko użył
swojego wdzięku osobistego by przekupić hodowcę by mu sprzedał psa, zamiast
klientowi, który pewnie czekał na niego od roku.
Tak. Viktor był samolubny i nie myślał o innych więcej niż
to konieczne.
-Georgi będziesz się zajmował Makkachin’em jak będę
wyjeżdżać, prawda?- Uśmiechnął się słodko głaszcząc swój nowy nabytek.
-Czy to będzie kolejny kaprys jak twoje dotychczasowe
romanse?- Spytał się zaniepokojony idąc obok niego z siatkami wypełnionymi
wszelkimi dobrociami dla psa.
-No, co ty. Makkachin zostanie ze mną na zawsze, w
porównaniu do tych pustych dziwek.- Odparł rozbawiony wyciągając z płaszcza
paczkę papierosów, którą mu schował do kieszeni kurtki. –Powinieneś wreszcie
przestać być taki emotsional’nyy. Masz już wreszcie 16 lat!
-Da.
Zatrzymał się spoglądając się na niego uważnie. Viktor nie
traktował bruneta poważnie, nie widział w nim nikogo bliskiego, ale nie życzył
mu śmierci. Georgi po prostu był zbyt… Ludzki.
-Pridurok. –Mruknął pod nosem wsiadając do samochodu.
Georgi wsadził siatki do bagażniku mieląc w ustach
przekleństwo. Podziwiał Viktora, chciał być taki jak on, ale miał dość jego
samolubności i robienia drwin sobie ze wszystkiego wokół. Nie rozumiał jak
mafia może być zabawą, dla niego był to najgorszy z koszmarów.
-Bystro!- Viktor zawołał swoim monotonnym głosem, jednak
Georgi wiedział, że jest poirytowany.
Wsiadł do pojazdu zamykając za sobą drzwi. Usługiwanie
rozkapryszonemu księciu może nie należało do najgorszych rzeczy, bo mordowanie
jest dużo gorsze, ale było męczące.
.
.
.
Nie minął rok, gdy stary glava popełnił samobójstwo, a Yakov
zajął jego miejsce. Był równie sadystyczny i nieprzewidywalny jak poprzednik,
więc nikt nie odczuł większej różnicy. Nikt poza Viktorem, który został jego
prawą ręką. Wszyscy widzieli u niego odpowiedni potencjał na to stanowisko.
Miał wszystko, co cechowało zwycięzcę. Umiejętność
przystosowania się i inteligencję, która pozwalała mu podejmować przychylne
decyzje. W porównaniu do wielu młodych członków, nie tęsknił za normalnym
życiem, nie wodził wzrokiem za rodzinami z dziećmi. Już w tak młodym wieku miał
szacunek wielu liczących się polityków. Dodatkowo potrafił udobruchać
praktycznie każdego w tym sojusznika we Włoszech. Rodzina Crispino należała do
tych, z którymi lepiej być na dobrej stronie, jednak nikomu nie udało się
gościć u nich dłużej niż tydzień. Viktor jednak spędził tam kilka miesięcy
wchłaniając wiedzę niczym gąbka.
Wrócił potężniejszy i dużo bardziej pewny siebie. Stał się idealnym wzorem do naśladowania,
podziwiania i wzdychania. Niewielu było wstanie odpowiedzieć ile romansów miał,
czy przeważały kobiety czy mężczyźni. Viktor był słodką niewiadomą, którą
chciało się odkryć.
-Nikola to piękna zhenshchina. – Georgi wpatrywał się w
piękną modelkę sfotografowaną na jednej z sesji dla Fashion Magazine z ukłuciem zazdrości.
-To tylko wygląd, zresztą sztuczny. Przepłaca na
operacjach.- Mruknął czyszcząc swój pistolet.
-Powinieneś się cieszyć, że wdała się z tobą w romans.
-Było minęło.
-CO?! Vitya! To ledwo dwa dni…
-Nie była najlepsza w łóżku. Szkoda na nią czasu.
Georgi otwierał i zamykał kilka razy usta nie wiedząc, co
powiedzieć. Gdyby kobiety spoglądały na niego tak jak na Viktora umarłby z
radości. Definitywnie nie przepędziłby ich po dwóch dniach tylko, dlatego, bo
nie spełniały jego wymagań w łóżku. Czy miłość nie jest polem duszy?
-Tylko mi nie mów nic o połączeniu dusz i innych
romantycznych bredniach. Jesteś na tyle duży, że rozumiesz chyba, że seks jest
podstawą związków? Chodzi tylko o zaspokojenie libido, potrzeb seksualnych,
albo jakkolwiek to nazywasz. Jak ktoś ci nie daje satysfakcji w łóżku to
koniec. Lepsza już dmuchana lala.
-Vitya.- Yakov wszedł do gabinetu siadając na swoim fotelu.-
Masz misje. Jeden z naszych burdeli w Kalingradzie ma jakieś problemy z
tamtejszym gangiem. Załatw to jak zwykle.
-Tak jest.- Wstał wychodząc natychmiastowo z pomieszczenia.
Georgi spoglądał za nim przez pewien czas, jednak, gdy glava
nic nie powiedział, że ma do niego dołączyć chwycił za leżący pistolet i zaczął
go czyścić.
.
.
.
Nie cierpiał tych terenów. Za blisko tych demokratów.
Jeszcze i Rosjanom się coś przewróci w głowach i stwierdzą, że chcą do unii.
Najgorsza opcja z możliwych. Skakać wokół krajów, które powinny skakać wokół
nich. To oni są wielką Rosją. To oni pokonali Hitlera i zbawili świat. Czemu
mają przepraszać za jakieś ludobójstwa? Przecież to normalne, że się morduje
niewygodnych ludzi.
Wypuścił z siebie świst zatrzymując samochód przed hotelem.
Speluna. Nie mógł jednak nic zdziałać,
tutaj wszystko tak wyglądało. Wysiadł z
samochodu rozglądając się wokół, poza kilkoma lokalami z usługami i handlem nie
było tu nic niezwykłego.
Ruszył do pobliskiego sklepu chcąc kupić sobie coś, co
będzie jadalne i bezpieczne do spożycia. Ku własnemu zdziwieniu na półkach
zobaczył wiele produktów pochodzących od sąsiadów.
-Tovariszu, to rodzimych produktów nie ma?- Spytał się swoim
neutralnym głosem, sięgając po dwie bułki.
-Deshelve.-
Sprzedawca odparł rozbawiony, zdejmując gazety ze stojaka.
Ostatecznie kupił, co było. To nie tak, że najbardziej cenił
rosyjską kuchnie, ale ilość produktów go zaskoczyła. Rozumiał pojedynczych
Rosjan robiących zakupy w Polsce, bo było faktycznie taniej, ale nawet
sklepikarze? To był jakiś absurd.
Późnym wieczorem udał się do „Kukla”. Nie spodziewał się
większych problemów poza może kilkoma gówniarzami grożącym wychodzącym
prostytutkom. Jednak jego oczekiwania były błędne. Ledwo skręcił w odpowiednią
ulicę i zobaczył pomarańczową pożogę. Paliło się. Palił się ich burdel. Zaklął
pod nosem biegnąc w stronę budynku, który był miejscem tortur. Drzwi i okna
były pozabijane deskami od zewnątrz. Zrobiono wszystko by nikt nie uciekł od
przeznaczenia.
Nie słyszał nawet syreny strażackiej. Zadzwonił po straż
widząc, że nikt z gapiów nawet nie sięga po komórkę w tym celu. Wszyscy tylko
stali i kręcili filmiki z wiadomości dnia.
Do jego uszu doszedł dźwięk tłuczonego szkła. Podniósł głowę rozumiejąc,
że ostatnie piętro nadal ma normalne okna. I z jednego z nich właśnie
wyskakiwała prostytutka. Zaskoczony rozchylił ręce by ją złapać, choć nie
sądziłby to się udało. Ku jego
zdziwieniu po chwili w jego ramionach znalazła się rudowłosa dziewczyna z
łobuzerskim uśmiechem. Miała kilka niezbyt poważnych poparzeń, ale ogólnie
trzymała się wyjątkowo dobrze.
-Czyli to ty jesteś moim księciem bez konia?- Powiedziała
rozbawiona, wyraźnie pod wpływem alkoholu.
-Inne szły za tobą?- Próbował ignorować jej zachowanie i
skupić się na pracy, jednak kobieta wyjątkowo była odporna na sytuacje
zagrażające życiu.
Zrezygnowany ruszył w stronę hotelu uznając, że nie ma już
nic do roboty w tym miejscu. Z okien nie wydobywał się nawet krzyk, który by
uświadamiał gapiom, w jakich torturach giną tam ludzie.
.
.
.
Sięgnął po kieliszek wina, spoglądając znużony na nową
towarzyszkę, która jadła niechlujnie swoje śniadanie.
-To jak się nazywasz?- Spytał się mając dość czekania.
Chciał już wracać do domu.
- Mila Babicheva. – Odparła między kęsami, uśmiechając się
promienie. – Ty za to jesteś Vitya. Słynny Vitya. Przystojniejszy z bliska niż
ze zdjęć. Zabiłeś tych skurwieli?
-Oczywiście.
-Fajnie. Zabierzesz
mnie do Moskwy?
-Tak. Tutaj i tak nie miałabyś, co robić. Wszyscy zginęli.
-Miałam szczęście, że po pijaku robię dosyć rozważne rzeczy.
-Rozważne?
-No przecież żyję!- Obruszyła się urażona brakiem większych
reakcji od mężczyzny. – Prześpisz się ze mną?
Podniósł brwi zaskoczony. Nic jednak nie odpowiedział
odkładając kieliszek na stolik. Nadszedł czas wracać, co domu.
.
.
.
Jęknął widząc jak Mila jak gdyby nic bawi się jego bronią.
Cała misja poszła nie tak jak planował. Miał załatwić problem burdelmamy,
zamiast tego stracili placówkę i zgładzili sąsiednie zgrupowanie. Rozlew krwi
nie zawsze był mile widziany, szczególnie nie w takiej ilości. Teraz zaś w
ramach kary za swoją porażkę miał wyszkolić byłą prostytutkę na gangstera.
-Może będziemy jak Pan i Pani Smith?- Uśmiechnęła się
rozbawiona przylegając do niego.- Zawsze jesteś taki poważny?
-Mafia to nie zabawa. Tu nie ma nic zabawnego.
-Może jesteś po prostu seksualnie sfrustrowany?
Georgi parsknął śmiechem, wycierając z twarzy resztki wody. Odprowadził
Mile na krzesło, starając się unikać wzroku swojego przełożonego. Viktor
skrzywił się z niesmakiem sięgając po swoją broń, nawet nie wiedział, od czego
ma zacząć szkolenie. Wiedział jedynie, że już tego nie cierpi.
-Wrócę za godzinę, muszę się czymś zająć, a ty jak się
nudzisz Georgi możesz ją zacząć oswajać z obowiązkami.
Wyszedł z pomieszczenia z trzaśnięciem drzwi zostawiając po
sobie nieprzyjemną ciszę. Brunet westchnął ciężko sięgając po swój kawałek
ciasta.
-Sądzę, że Vitya miał więcej partnerów w łóżku niż ty w tym
burdelu. Mogę ci jedynie poradzić, żebyś za mocno się do niego nie kleiła.
Poprzednia kandydatka na członka naszej grupy skończyła kilka metrów pod lodem.
-E? Serio?
Przytaknął nie chcąc już dodawać, że dla prawej ręki szefa
nawet przyjaźń w grupie jest pojęciem abstrakcyjnym i totalnie bezużytecznym.
Zresztą ich glava nie był w tym temacie dużo lepszy. Miał jedynie nadzieje, że tym razem
prostytutce uda się przejść szkolenie, zabijanie naprawdę nie było jego mocną
stroną.
.
.
.
Ziewnął zmęczony kładąc walizkę na biurku glavy. Yakov
otworzył ją bez słowa spoglądając z satysfakcją na sztabki złota. Kiwał głową
wycierając swoją nową zdobycz by upewnić się, że to nie podróbki. Viktor
przerzucił nacisk ciała na lewą nogę, spoglądając na zegarek. Było późno i
marzył jedynie o drzemce.
-A jak spisała się Mila?- Yakov odezwał się wreszcie
odpalając swoje cygaro.
-Radzi sobie dużo lepiej od Georgi’a. Wysłałem ją do łóżka.
Kiwnął głową z zadowoleniem odsyłając go leniwym ruchem
ręki. Viktor tylko trzasnął obcasami i wyszedł z gabinetu. To była naprawdę
długa noc.
.
.
.
Odetchnął z zadowoleniem opierając się mocniej o wygodny
fotel. Potrzebował odpoczynku od służenia, jako pies Yakov’a. Osiągnął w ciągu
22 lat swojego życia więcej niż kiedykolwiek marzył. Miał pozycje, renomę i wpływy, o których
większość może tylko śnić. Dodatkowo zarabiał sporą kasę za uśmiechanie się do
obiektywów.
-Pierwszy raz widzę tak zrelaksowanego modela. – Blondyn o zielonych oczach przysiadł się do
niego popijając wino.- Nazywam się Christophe
Giacometti, ale większość mi mówi per Chris.
Viktor przyjrzał się niespodziewanemu towarzyszowi z
zainteresowaniem. Chris miał dziwny akcent, twardszy przypominający bardziej mowę
niemiecką. Miał też ciekawe oczy, nie tyle ich barwę, co ich kształt.
Przypominały mu oczy krowy z tymi długimi rzęsami. No i musiał przyznać, że blondyn wiedział, co
to znaczy mieć czarujący uśmiech.
-Viktor Nikiforov. – Odparł sięgając po swoją lampkę wina.-
Dla mnie to miły odpoczynek od codzienności.
Chris zaśmiał się nie na tyle głośno by wzbudzić
zainteresowanie innych modeli, ale wystarczająco by okazać swój dobry nastrój.
Viktor odwzajemnił się jedynie uśmiechem, nie widząc w ich rozmowie nic
śmiesznego.
-Pierwszy raz słyszę by ktoś traktował modeling, jako
zabawę. Nie masz chyba problemów z
utrzymaniem swojej wagi, huh?
-Można powiedzieć, że urodziłem się pod szczęśliwą gwiazdą i
nie przybieram tak łatwo na wadze.
-Nie mów tego głośno. Ludzie będą płonąć z zazdrości.-
Mruknął konspiracyjnie, jednak po chwili znowu wyglądał na zrelaksowanego.- Jak
mniemam jesteś Rosjaninem?
Viktor wiedział, kiedy ktoś z nim flirtuje. Łatwo było
rozróżnić emocje w głosie i tą lekką tonację, która przywołuje nastrój zabawy
do rozmowy, nie pozwalając brać wszystkiego zbyt dosłownie. Musiał też
przyznać, że polubił Chris’a i jego charyzmę.
-I po czym to rozpoznałeś? Włosach? Nazwisku?
-Akcencie. – Zaśmiał się cicho, dotykając jego włosów.- Choć
włosy też masz ciekawe. To chyba czyni cię perłą wśród tego motłochu.
-Urocze. Ale tak zgadłeś. Jestem Rosjaninem. A ty? Niemiec?
Chris zamrugał zaskoczony, uśmiechając się nieznacznie. Oczy
mu się śmiały i wyraźnie rozważał, czy powinien się do czegoś przyznać, czy
może pożartować sobie z rozmówcy. Każda z opcji była intrygująca i warta uwagi.
Każda zabijała czas do rozpoczęcia sesji.
-Przykro mi, nie trafiłeś. Mogę ci powiedzieć, że mój kraj
słynie z czekolady, serów i zegarków. Choć osobiście dodałbym do tego
umiejętność zaspokojenia swoich partnerów w sferach łóżkowych.
-Promujesz siebie, czy swój kraj?
-A, co wolisz?
Zaśmiał się cicho zasłaniając usta dłonią. Chris
definitywnie był wart uwagi. I tak jak on nie należał do tych skromnych osób,
które tylko tym usprawiedliwiały swoje porażki.
-Nie sądziłem, że szwajcarzy to chodzący erosi.
- Życie to przecież pasmo niespodzianek Viktorze. Nigdy nie
wiesz, co cię spotka.
Wtedy brał to za mdły sposób na flirt, coś, co każdy mówi by
dodać otuchy drugiej osobie, gdy coś szło nie tak. Nigdy by nie przewidział, że
słowa Chris’a sprawdzą się i życie faktycznie go zaskoczy.
.
.
.
Nie wiedział za dużo o Kazachstanie. Nic poza tym, że kiedyś
należał do Rosji i jakimś sposobem się odłączył. Nie zamierzał też tam nigdy
jechać, to nie był jego rejon działania. Zresztą jeszcze niedawno nawet nie
mieli tu żadnego agenta. Jednak glava był uparty i żądny władzy. Rosjanie nie
lubią zatrzymywać się na jednym terenie, skoro mogą posiąść więcej.
Tak, więc Yakov zrobił wszystko by wyciągnąć swoje macki na
nowe tereny i pokazać wszystkim wątpiącym, że jest tak samo pazerny jak jego
poprzednik. Mafia rosyjska się nie zatrzymała, nie zmieniała gałęzi działania,
jak to ma miejsce w wielu miastach we Włoszech.
Mila i Georgi pożegnali go z zadowolonymi uśmiechami. Dla
nich to były wakacje i szansa na pozyskanie wpływów. Georgi wreszcie zaczął
zachowywać się jak prawdziwy gangster, choć nie opanował sztuki mówienia
monotonnym głosem. Emocje nadal nim rządziły, ale nauczył się z nich korzystać
na swoją korzyść. Mila za to przewyższyła go w tej dziedzinie i trzęsła nie
tylko męskimi portkami. Udowadniała, że kobiety mogą być o wiele brutalniejsze
od mężczyzn. Viktor był prawie z niej dumny. Prawie, bo w jej szaleństwie
widział pewne zagrożenie.
Trafił na nieznany sobie teren i miał ochotę wrócić.
Makkachin szedł obok niego wyraźnie zainteresowany nowym miejscem do
oznaczania. Już wtedy zastanawiał się, kiedy będzie odpowiedni czas by usunąć
glave z tego świata i samemu sięgnąć po złote jabłko. Nie urodził się do
służenia innym.
Zatrzymał się przed nawet dosyć majętną willą, choć to nie
był poziom, do którego przywykł w rodzimym kraju. Przy bramie stało dwóch
ochraniarzy z pistoletami zawieszonymi na ramieniu. Podszedł do nich nie bawiąc się nawet w
udawanie sympatycznego wizytatora.
-Privetstviye. – Powiedział chłodno przechodząc obok nich,
nawet nie czekając na odpowiedź.
Zaskoczeni mężczyźni spoglądali za nim, zastanawiając się czy
powinni go zatrzymać, czy nie. Wygląd Viktora wzbudzał respekt i nie zostawiał
miejsca na wahanie. Z domu wyszedł
starszy mężczyzna uśmiechając się promienie na widok gościa.
-VIKTOR! Glava okazał się zbyt hojny wysyłając ciebie do
nas!
-Tsk. – Zmarszczył nos nie znosząc słodkich powitań, które
niczemu nie służą.- Jesteście przyjaciółmi, to wyraz naszego największego
szacunku.
-Chodź! Poznasz mojego syna Altin’a! Mam nadzieję, że
nauczysz go prawdziwego fachu. Moimi córkami się nie przejmuj.
W salonie spotkał się z nastolatkiem, który wyglądał na
mocno niezadowolonego. Nie wiedział, czy
to z konieczności brania udziału w jakimś szkoleniu, czy po prostu nie
przepadał za obcymi, a szczególnie Rosjanami.
W każdym razie Viktor miał miałkie pojęcie o nastolatkach, poza
buzującymi hormonami i chęcią zniszczenia świata, które ma ich zbawić od tak
zwanego ciężkiego życia. Choć nie do końca rozumiał, jak trudne życie ma
nastolatka posiadająca zamożnych rodziców, którzy są na jej każde skinienie.
-Jestem Viktor. Mam nadzieję, że spędzimy z sobą owocny
czas. – Powiedział najmilej jak potrafił jednak chłopak nie zmienił wyrazu
twarzy.
Kiwnął jedynie głową, czekając na pozwolenie by opuścić
towarzystwo. Jego ojciec westchnął ciężko wypędzając go z domu, czego nie
trzeba było mu powtarzać.
-Wybacz. Mój syn..Nie jest zbyt towarzyski. Ma problemy z
okazywaniem pozytywnych emocji.
-To ciekawa cecha.
-Nie dla potencjalnych kandydatek! Żadna go nie chce przez
te jego miny!
-To prawda… Wygląda jakby miał cię zabić, kiedy stracisz go
z oczu. Niezbyt przyjemne dla potencjalnej żony.
-Myślisz, że coś by się dało zrobić z tym?
Viktor chciał powiedzieć, coś na temat przeszczepu twarzy,
jednak ugryzł się w język, wiedząc jak relacja z mafią Beka jest ważna dla
Yakov’a i nie powinien drażnić nowego wspólnika.
-Może z czasem to się zmieni. Nie jest łatwo być nastolatkiem. Sam pewnie nie miałem lepszego wachlarzu
mimik.
-Nie musisz być skromny Viktorze. Wszyscy wiedzą, że jesteś
idealny. Nawet do nas dotarła twoja
sława i jesteś jeszcze bardziej przystojny niż mówiły raporty. Zdjęcia nie
oddają twojej urody.
-Dziękuję. Staram się spełniać oczekiwania ludzi.
-Gdyby tylko mój syn poszedł w twoje ślady! Przecież nie
jest taki brzydki? Czy może moje ojcowskie oczy mnie zwodzą?
Viktor czuł się jakby stanął na polu minowym. Czy bycie w mafii oznaczało rozmawianie o
dzieciach? Tak. To nie był pierwszy raz, kiedy został wciągnięty w taką
tematykę i pewnie nie ostatni. O ile dzieci ogólnie rzecz biorąc nie bardzo go
interesowały, to nie mógł być pewien czy chciał posiadać jakieś.
-Trudno ocenić wygląd w takim wieku. Wydaje się być w
porządku, ale niektórzy są jak wino. Im starsi tym przystojniejsi. Proszę poczekać, nie minie wiele lat a Altin
może stać się łamaczem kobiecych serc.
-Mam nadzieję, że masz rację!
Viktor przeprosił i udał się ze służącym do swojego
tymczasowego pokoju, mając nadzieję, że gospodarz nie wpadnie na pomysł
swatania go z córkami. Przy tak świeżej więzi musiałby się zgodzić na ożenek by
wzmocnić kontakty między zgrupowaniami.
.
.
.
Strzelił do mężczyzny między oczy, spoglądając ze znużeniem
na trzęsącego się Otabek’a, który siedział skulony pod ścianą. Zaczynał
rozumieć jak się czuł Yakov’ow, kiedy wykonywał swoje pierwsze ćwiczenia i
misje. To potrafiło być naprawdę męczące psychicznie.
-Prawie cię zabił.
-Da…
-Dlaczego nie strzeliłeś jak miałeś możliwość? Łaska popłaca
tylko w filmach.
Otabek nic nie odpowiedział. Wstał z ziemi otrzepując się z
piasku. Z jego twarzy znikało powoli przerażenie na rzecz niezadowolenia.
Ruszył przodem dając wyraźny znak, że nie ma ochoty rozmawiać o tym, co się
stało. Zresztą Viktor znał przyczynę. Chłopak był młody i nieprzyzwyczajony do
zabijania bez powodu. Skoro nie ma zagrożenia życia to, po co zabijać?
Kiedy wszedł do rezydencji powitała go grobowa cisza. Zdziwiony wszedł do salonu gdzie siedział
Szef Otabek wraz z żoną nad dokumentami.
Kiedy go spostrzegli odwrócili się z zakłopotanymi uśmiechami.
-Viktorze! Mógłbyś udać się wraz z Altin’em do mojego
dłużnika i odebrać to, co do mnie należy? Mój syn musi zaistnieć w tym świecie
a nie chować się po kątach! Ma wreszcie 14-ście lat! To najwyższa pora by coś
zdziałać.
-Niech będzie. Ruszymy jak tylko wróci do domu.
-Dziękujemy.
Nie robiło mu to różnicy, czy zabija dla glavy czy ich
wspólnika. A pokazanie swoich umiejętności na pewno umocni przekonanie Otabek’ów,
że powinni trzymać się nowych przyjaciół. Nie był jednak przekonany czy Altin
na pewno da sobie radę. Jego nastoletnie serce nie za bardzo współgrało z
narzuconymi obowiązkami. Nie był złym uczniem, radził sobie w większości zadań,
ale zabijanie nie szło mu najlepiej.
Ku jego zdziwieniu młody spisał się wzorowo. Spełnił swoje
zadanie bez pomocy i nawet z drwiącym uśmiechem wsiadał do samochodu pokazując
nauczycielowi torbę pełną pieniędzy i biżuterii.
-Skąd ta zmiana?
-Sam powiedziałeś, że łaska występuje tylko w filmach.
Miałeś racje. Mój ojciec raz okazał łaskę służącej, a ona znowu go zdradziła.
Prawie nas zabili za ten jeden gest łaski.
Mój ojciec na mnie liczy, nie mogę go zawieść.
Viktor uśmiechnął się z satysfakcją dając znać kierowcy by
ruszył do bazy. Czasem potrzeba czasu
dla siebie by znaleźć determinację do zmiany własnego losu. On też miał czas by
pogodzić się ze swoim przeznaczeniem. I
choć był dumny ze swojego ucznia, to nie rozumiał, dlaczego robi to dla tak
abstrakcyjnej idei jak rodzina.
-Jestem pewien, że wyrośniesz na wspaniałego szefa swoich
ludzi. Nie poddawaj się i nie daj się pożreć ideałom. To ty powinieneś
wiedzieć, co jest dla ciebie najważniejsze.
Altin kiwnął głową w zrozumieniu jego słów. Resztę drogi
spędzili w przyjemnej ciszy.
.
.
.
Nie sądził, że jego passa tak szybko się skończy. Miał
przecież dopiero 24 lata i morze możliwości przed sobą, a jednak ku własnemu
przerażeniu zdarzało mu się popełniać coraz więcej błędów. Może było to
wynikiem znużenia, albo zbyt wielkiej pewności siebie. Wreszcie w tak młodym wieku trząsł sporą ilością
osób. Jedynie Yakov był odporny na jego podchody. Ani razu nie dał się nawet
skaleczyć, co jeszcze bardziej frustrowało Viktora. Liczył na szybkie przejęcie organizacji, a
jednak jego doskonałość miała limit.
Wszystko zaczęło się od misji danej personalnie i w sekrecie
przez Yakov’a. Jego znajomego dorosłe już dzieci miały ruszyć w podróż do
Petersburga i miał ich ochraniać. Bywał na trudniejszych misjach i nie widział
w tym nic niezwykłego. Spakował swój standardowy zestaw broni i ruszył w drogę.
Państwo Plisetsky byli sympatyczni i nie sprawiali żadnych dodatkowych
utrudnień. Nie byli też zbyt otwarci by bombardować go opowieściami o swoim
synu, o którym istnieniu doskonale wiedział.
To miał być pożegnalny koncert pani Plisetsky, wreszcie
zdecydowała się opuścić estradę by skupić się na rodzinie. Viktor znał kilka utworów, ale nie mógł się
nazwać fanem. Doceniał wkład w kulturę, ale to nie była jego działka. Nie był muzykalnym chłopcem. Nigdy nie
słuchał namiętnie muzyki. I mimo
usilnych prób byłych kochanek nie umiał nauczyć się grać na żadnym
instrumencie. Czy to z podświadomej niechęci, czy też z braku talentu.
Był nastawiony na spokojny tydzień spędzony w towarzystwie sympatycznej
pary. Nigdy nie spodziewał się, że ktoś postanowi zaatakować w trakcie
koncertu. Był za sceną, kiedy padł pierwszy strzał. Kobieta usunęła się na
ziemie chwytając się za klatkę piersiową, z której ściekało coraz więcej krwi.
Viktor natychmiast wbiegł na scenę, zasłaniając swoim ciałem
klientkę szukając wzrokiem snajpera. Nikogo jednak nie umiał spostrzec w
chaosie spanikowanych ludzi. Gdy odwrócił się by krzyknąć do mężczyzny by
uciekał za kulisy nie martwiąc się o małżonkę, on już dawno nie żył. Zaklął
siarczyście pod nosem, czując rosnącą frustrację. Musiał znaleźć mordercę.
Spędził dwa dni węsząc po mieście, pytając się każdego
możliwego szczura. A jednak niczego się nie dowiedział i nie umiał znaleźć
swojego celu. Śmierć tak słynnej pary odbiła się szerokim łukiem po kraju, a
Yakov był czerwony z wściekłości.
To był pierwszy raz, kiedy zawalił misje. Pierwszy raz, kiedy nie udało mu się nawet po niej posprzątać. Wracał do domu w złym nastroju, nie wiedząc nawet jak ma zacząć się tłumaczyć. Jak powiedzieć, że nie umiał temu zapobiec. On?
To był pierwszy raz, kiedy zawalił misje. Pierwszy raz, kiedy nie udało mu się nawet po niej posprzątać. Wracał do domu w złym nastroju, nie wiedząc nawet jak ma zacząć się tłumaczyć. Jak powiedzieć, że nie umiał temu zapobiec. On?
Pobladł zdając sobie sprawę, że w jego sercu zagościła
panika. Zaczął myśleć jak pospolity człowiek, jak ktoś, kto nie dyrygował swoim
losem. To było dużo bardziej poniżające niż jakakolwiek kara, jaka mogła go
spotkać.
I tak jak się spodziewał glava roznosił wszystko w furii.
Nie takie było założenie, nie tak to wszystko miało się potoczyć. Viktor idąc
korytarzem widział czarne worki na podłodze. Kilka osób straciło życie tylko,
dlatego, bo byli za blisko gabinetu.
.
.
.
-Polecisz do Chin i będziesz szkolił nowych członków w
grupie tygrysa. –Yakov nadal emanował wściekłością, jednak pozwolił mu żyć, co
powinien uznać za dobry omen.
Nie odważył się powiedzieć nic poza lekkim kiwnięciem głowy.
Znał swoją pozycję i nie był głupi by narażać się na gorsze konsekwencje.
Odbuduje swoją pozycje szybciej niż ją stracił. Umiał trzymać język za zębami i
się nie wychylać. Nie przeżyłby w mafii w innym wypadku. Każdy powinien być
przygotowany na najgorsze.
Tylko, że Viktor nie był przygotowany. Porażka nie
występowała w jego słowniku, więc był w mentalnym szoku. Przegrywanie nie było
wpisane w jego imię. A jednak stał teraz
na krawędzi i wychylał się dosyć poważnie nad śmiercią.
-Nie przejmuj się Vitya. Glava z czasem się uspokoi i
wrócisz tutaj w dawnej chwale.- Georgi poklepał go po ramieniu ze współczującym
uśmiechem.
Viktor zmrużył oczy czując kłamstwo na kilometr. Jego
nieobecność i przegrana da im determinację by wykopać go ze stołka. I jeszcze
grali role dobrotliwych przyjaciół, którzy przejmują się losem znienawidzonego
brata.
-Nie ma innej opcji Georgi.
–Fuknął wściekły wychodząc z rezydencji.
.
.
.
Nie cierpiał Chin. Wszędzie ten smog i ludzie ubrani
praktycznie tak samo. Nie umiał nikogo rozróżnić, co doprowadzało go do
szewskiej pasji. Makkachin szczekał na
psy zamknięte w klatkach, kompletnie ignorując problemy swojego pana. A Viktor
miał spory problem. Zgubił się. Wpatrywał się w kartkę z adresem, w wydrukowaną
mapę, bo nie miał Internetu w telefonie i, nie umiał powiedzieć gdzie jest. Dodatkowo
nie umiał chińskiego, a chińczycy nie umieli żadnego z języków, które on znał.
Nie był to najlepszy początek podróży i utrzymania się na
pozycji prawej ręki.
Zrezygnowany opadł na ławkę w parku pisząc sms’a do Mili,
którą uznał za mniej irytująca w tej chwili, by mu pomogła. Nie mógł uwierzyć,
że Yakov nie dał mu żadnych numerów telefonu. Tylko kartkę z adresem i chłodnym
pożegnaniem.
Mila nie odpisywała, a on był głodny i coraz bliżej wybrania
opcji ucieczki. Miał gdzie uciekać, każda mafia przyjmie go z otwartymi
ramionami. Tylko sęk w tym, że jak im wszystko wygada, to najpewniej by go
zabili. Krótkie szczęśliwe życie.
Jego ratunkiem okazał się nastolatek. Młody chińczyk z maską
zasłaniającą usta z rysunkiem pandy spoglądał na niego nieśmiało. Viktor nie
wiedział, co powiedzieć i przede wszystkim, w jakim języku.
-Viktor?- Chłopak odezwał się cicho, zaciskając dłonie
mocniej na telefonie.
-Tak?- Odpowiedział po angielsku, licząc na cud.
-Nazywam się Guang Hong Ji! Jestem wielkim fanem! Ach! Mam
cię przyprowadzić do szefa…- Chłopak ku jego uldze mówił po angielsku dosyć
ładnie, a przynajmniej na tyle, że go rozumiał.
.
.
.
-Naprawdę jecie psy?- Spytał się nad swojej miski
przyglądając się podekscytowanemu chłopakowi.
-Hmm… Niektórzy nadal to robią, ale to już nie jest takie
modne. Oczywiście twój pies jest bezpieczny!
-Ale macie ten wielki festiwal…
Guang kiwnął głową wyraźnie zmieszany tematem. To nie był
łatwy temat dla osoby, które nie uczestniczyła w tym. Popił swoją herbatę
próbując jakoś przeanalizować, co powinien powiedzieć.
-Mamy. Wywodzi się z bardzo dawnych czasów… Jak korrida u
Hiszpanów. To jest coś, co się odbywało, co się zakorzeniło w kulturze. Minie
sporo czasu nim ktoś odważy się powiedzieć, że powinno się zaprzestać takich
praktyk.
-To prawda. To nie jest taka prosta sprawa. Ale chociaż
dbacie o pandy.
-Tak! Dzięki nam pandy będą żyły jeszcze długo.
Viktor był pod wrażeniem. Chłopak był niewinny do bólu.
Normalny nastolatek, który lubił słuchać muzykę wszelkiego typu, czytać komiksy
i książki. Jego codzienny tryb życia zakrawał o śmiech przez łzy. Ten niewinny
chłopak, który rumienił się o wiele za często, szczególnie w obecności nagich
osób był członkiem mafii. Nawet w jego głowie brzmiało to absurdalnie.
Jednak wiedział, że nie należy oceniać książki po okładce i
Guang był tego świetnym przykładem. Chłopak mógł sprawiać wrażenie dobrego
chłopca, ale gdy miał do wykonania jakieś zadanie, robił to naprawdę dobrze.
Poza zabijaniem. Nie umiał jeszcze utrzymać broni w rękach,
ale to i tak była tylko kwestia czasu nim będzie wstanie mordować na życzenie.
Nie zadawał zbędnych pytań, po prostu robił swoje. Nie wracał też do starych
misji, unikając niepotrzebnego poczucia winy.
- Lubisz być w mafii?
- Lubię. Wszyscy się na mnie patrzą jak na typowego chłopca,
nawet moi rodzice uważali, że do niczego się nie nadaje, a jednak jestem tutaj.
Wiem, że szef jeszcze nie traktuje mnie jak potencjalnego następcę, ale jestem
jeszcze młody i mam czas by się rozwinąć i udowodnić swoją wartość. Drobnymi
krokami do celu.
-Wow. Naprawdę poważnie do tego podchodzisz.
-Biorę z ciebie przykład! Ty też osiągnąłeś bardzo dużo w
młodym wieku. Jak tylko o tobie
usłyszałem, to wiedziałem, że w przyszłości chce być taki jak ty. Otaczać się
aurą zwycięstwa.
-Miło mi.
Viktor czuł się pusty, choć wiedział, że słowa nastolatka
powinny udobruchać jego ego. Nie każdy staje się wzorem dla innych. Nie każdy
może na własne oczy zobaczyć efekt swojego wpływu na innych. A jednak siedząc
naprzeciwko Guang’a nie mógł się bardziej pusty i samotny.
Miesiące mijały, a glava nie odzywał się by zarządzić jego
powrót do Rosji.
.
.
.
Wysiadł z samochodu
spoglądając z pewną nostalgią na dom glavy. Wreszcie po pół roku przybywania
poza granicami kraju dostał pozwolenie na powrót. Niedaleko niego stał Guang podekscytowany
nowym życiem. Mila wybiegła z budynku z szampanem w ręce.
-Vitya! Wróciłeś! Tak tęskniliśmy! Chodź poświstujemy, póki
masz jeszcze nastrój!
Odepchnął ją od siebie nie mając zamiaru bawić się w dom.
Nie był dzieckiem i potrafił przeżyć każdy wypadek. Był wreszcie Viktorem, nie
było mowy by jego działalność w Chinach nie przyniosła efektów. Ile glava może
się gniewać za jedną nieudaną misję?
Wszedł do gabinetu z gotowymi odpowiedziami na oba wypadki.
Gdy glava mu wybaczy, oraz gdy nadal będzie trzymał urazę. Jak chciał to
potrafił przepraszać, tylko do tej pory nie widział w tym żadnej korzyści.
Pierwsze, co ujrzał po wkroczeniu do tego ciemno zielonego
pomieszczenia to stara skórzana sofa, na której znajdował się blondyn.
Nastolatek najpewniej. Z bardzo rozdrażnionym wyrazem twarzy. Na jego nogach
znajdował się kot rasy syjamskiej. Za biurkiem siedział Yakov popalając swoje
cygaro. Gdy Viktor stanął przed nim wraz
z młodym chińczykiem nastała dziwna cisza.
Zaczynał rozumieć jak się czuły ofiary, w którym strzelano w
tył głowy nad własnym grobem. Było to nieprzyjemne uczucie rozchodzące się od
żołądka. Czuł je już kiedyś. Kiedy pierwszy raz obudził się związany w piwnicy
po zdradzie rodziców, kiedy jego dobre życie się kończyło. Zdążył już zapomnieć
o takich emocjach. Jednak dzisiaj postanowiły wrócić ze zdwojoną siłą. W oczach
Yakov’a nie było przebaczenia, nie było nawet cienia łaski. Widział jedynie
chłodną pogardę.
-Guang jesteśmy zaszczyceni twoją obecnością. Wierzę, że
będziesz się u nas czuł jak u siebie. Georgi cię zawiezie do twojego mieszkania
i wytłumaczy schemat naszych działań. Jeśli będziesz miał jakieś wątpliwości
możesz się do niego zwrócić o każdej porze dnia i nocy.
-Tak jest! Dziękuję bardzo za ten zaszczyt!- Chłopak
uśmiechnął się promienie, kłaniając się.
Po krótkich uprzejmościach i pożegnaniach Georgi wyprowadził
go z pokoju nie wymieniając nawet spojrzenia z Viktorem, który stał niewzruszony
przed glavą. Viktor naprawdę dobrze umiał ukrywać emocje.
-Vitya poznaj Yura. Jest moją nową prawą ręką. Dla ciebie za
to mam zadanie by go podszkolić. Nie chcemy by zginął przy pierwszej lepszej
misji.
-Tak jest.
-Możesz odejść.
Odwrócił się na pięcie i opuścił pomieszczenie z lekko
przyśpieszonym oddechem. Nie spodziewał
się takiego obrotu zdarzeń. Nie znał tego całego Yury. Zrozumiał za to jedno.
Od teraz żył jedynie po to by szkolić nową krew. Dla Yakov’a jest już martwy i
to tylko kwestia czasu, gdy stanie nad swoim grobem z przystawionym pistoletem
do potylicy.
.
.
.
Obserwował jak kolejne naboje omijają puszki, a blondyn
coraz głośniej i coraz siarczyściej klnie. Zastanawiał się, komu glava chciał
zrobić na złość. Jemu- by patrzył na chodzący dowód swojej porażki, czy Yuri’emu,
–który musiał spędzać czas z człowiekiem, który pozwolił jego rodzicom
umrzeć. Teraz młody miał tylko dziadka i
Yakov’a.
Jednak Yuri miał plan. I nawet omieszkał się nim podzielić
ze swoim nauczycielem. Jak wreszcie wzbudzi zainteresowanie wszystkich
światowych mediów opowie bajkę o patologicznych rodzicach, o nieistniejącym
pijaństwie, biciu i innych rzeczach, które mają wzbudzić współczucie ludzi i
wręcz utwierdzić ich, że to on zasługuje na nagrody.
A nic nie wzbudza więcej współczucia niż mdła historia o
smutnej przeszłości, w której brakowało miłości. Viktor już widział ten tłum
osób, które ślą wirtualne uściski, pieniądze i tonę listów ze wsparciem dla
rosyjskiego tygrysa. Jego charakter też
pasował do tej historii. Wiecznie wyszczekany, bez szacunku. Od razu widać, że
nie zaznał w życiu prawdziwej miłości.
Yura jakkolwiek by to nie brzmiało był baletnicą. Naprawdę
dobrym. Viktor widział jak młody
trenował po ich ćwiczeniach i musiał przyznać, że to patyczkowate ciało
przypominało bardziej kota w tej dzikiej sprawności niż typowego
nastolatka.
-Jestem pewien, że przesuwasz te puszki, żebym nie mógł
trafić!- Yuri rzucił pistolet o ziemię, depcząc po nim.- Jesteś beznadziejny!
-Nie szukaj winny w innych za swoją niekompetencję. – Odparł
niewzruszony podchodząc do puszek. Żadna nie była nawet draśnięta.- Jak tak
dalej pójdzie, to na misje pójdziesz jedynie, jako bagażowy.
-Mam jeszcze czas głupi staruchu!
-Tydzień.
-WIEM!
Nie odpowiedział, wiedział, że nie ma sensu prowadzić
konwersacji z nastolatkiem, który po prostu szukał ofiary by się wyładować ze
swoich frustracji. Dodatkowo przez te jego krzyki nie wychodziło nic
interesującego, a każde pytanie ignorował. Nie mógł się, więc dowiedzieć, jakim
cudem wylądował w grupie Yakov’a.
Na początku sądził, że to miała być jego zemsta. Zbliżyć się
do Viktora i zabić go przy najbliższej przy nadarzającej się okazji. Wreszcie im szybciej tym mniej sekretów
wpadnie do ucha i większe szanse na opuszczenie organizacji.
Jednak minęły już dwa miesiące a Yuri nie zrobił nic w tym
kierunku. Co więcej uczył się u Yakov’a, chodził na oficjalne spotkania i
chwalił się wszystkim swoimi nieistniejącymi jeszcze umiejętnościami, jako
prawa ręka. Dla Viktora to był absurd. Chłopak nie wiedział kompletnie nic,
dawał się łatwo wodzić za nos i kupował wszystko, co mu się mówiło „w poufności”.
Aż nie mógł uwierzyć, że został zastąpiony przez takiego małolata. Kto przydziela takie ważne funkcje
13-stolatkowi?! Może glava upadł na głowę i wszystko mu się pomieszało, albo
Yura naprawdę ma talent, którego on nie umie dostrzec.
.
.
.
-Wychodzisz?- Yura spoglądał na niego zaintrygowany robiąc
szpagat na ziemi.
-Mhm. Wrócę jutro. – Poprawił krawat, podziwiając efekt
końcowy w lustrze.- Wyprowadziłem Makkachin’a, więc nie powinieneś mieć z nim
problemów.
-OJ! A co z moją misją?!
-Twoją misją?- Spojrzał się na niego z niezrozumieniem.- O
jakiej misji mówisz?
-Ten transfer broni na bliski wchód! Przecież nie pojadę się
spotykać z Beką sam!
-Yakov ci nie wyznaczył partnera?
-Jestem jego prawą ręką, nie potrzebuję żadnego partnera!
-Tak właśnie sądziłem. Powodzenia.
Zamknął za sobą drzwi ignorując kompletnie nawoływania
wściekłego blondyna. Naprawdę łatwo go było podejść. Zresztą nie dostał
wyraźnego polecenia by jechać aż do Kazachstanu z Yuri’m, miał go trenować z
posługiwania się bronią, a nie wykonywać za niego misje. Zresztą miał dzisiaj
dużo ważniejsze zadanie.
Normalnie by nie upadł tak nisko. Wcześniej nawet myśl o
długoterminowym romansie nie przekroczyła jego umysłu. Teraz jednak było
inaczej. Jego pozycja była mocno osłabiona i żeby nie dać się zabić, musiał się
zabezpieczyć. Nie tylko zwiększyć udział w wszelkich sesjach zdjęciowych, czy
nawet pokazach, ale także zdobyć znajomość, która zagwarantuje mu nietykalność.
-Vitya!- Młoda kobieta podbiegła do niego, rzucając mu się
na szyję. – Tak się ciszę, że przyszedłeś.
-Mam nadzieję, że twój ojciec nie puści na mnie niedźwiedzi
pani Putin.- Zaśmiał się cicho całując jej rękę.
-Nie bój się. Nie dam cię skrzywdzić! Nawet mojemu ojcu.
-Jesteś moją księżniczką dorogaya.
Uśmiechnęła się w odpowiedzi cmokając go w policzek. Viktor
zaś czuł jak jego żołądek przewraca się na drugą stronę od tej całej miłosnej
sztampy. Nigdy nie sądziłby, że stoczy się aż tak nisko, a jednak… Postępował
według oklepanych motywów z seriali romantycznych. I naprawdę nienawidził
siebie za to.
Miał szczęście, że poznał Mariye na jednym z pokazów. Wpadł
jej w oko, a on dobrze wiedział jak wyglądają córki prezydenta. Nawet go
rozśmieszyło jak nieudolnie próbowała sobie wymyślić jakąś osobowość. Dostać
zaproszenie na pokaz mody tamtej marki to nie jest wcale taka łatwa rzecz.
Ostatecznie przyznała się do swojego pochodzenia. To był jak znak z nieba.
Krzyk bingo! Już nie szedł tunelem z dead end. Miał teraz możliwość skręcenia w
bok i rozpoczęcia innego etapu życia.
Lata romansów i studiowania dały swój wydźwięk w tej grze.
Nie poszedł z nią od razu do łóżka. Dla niej była to gra zwana romantycznością,
dla niego przedłużeniem swojego zainteresowania. Jeśli nie będą kompatybilni w
łóżku, może się to skończyć tragicznie. Dlatego ociągał się z tym jak mógł, a
ona wydawała się zadowolona. Wreszcie spotkała kogoś, kto nie umawiał się dla
jej nazwiska (oczywiście, że robił to dla nazwiska), wreszcie ktoś traktował ją
jak kobietę, a nie jak sex zabawkę.
Ostatecznie oboje korzystali na tym układzie. Jedno tonęło w
morzach motylków w brzuchu, drugie w mdłościach.
.
.
.
Krew rozbryzgała po całym pomieszczeniu plamiąc jego
garnitur. Skrzywił się z niesmakiem, próbując zetrzeć wciąż widoczne krople,
ignorował blondyna, który z pistoletem w dłoniach dyszał ciężko nad ciałem
kobiety.
Wreszcie treningi zaczynały przynosić skutek, choć wolałby
mniej brudzący. Krew nie była łatwa do zmycia, a nikt nie potrzebuje dodatkowej
roboty przy sprzątaniu po takiej rzezi.
Chwycił za leżącą na ziemi torebkę otwierając ją. Tak jak powiedział
Yakov, znajdowało się w niej sporo drogiej biżuterii, na którą mało, kogo stać.
-Brawo Yura. Możesz to zanieść Lilianie. – Rzucił w Yuri’ego
torebką, którą na szczęście złapał.
-Lilianie?- Wysapał zmęczony, chowając pistolet za pasek
spodni.
-Lilia Baranovskaya. To jej biżuteria. Idź i ją oddaj z
pozdrowieniami od glavy.
-To jest… To jest moja nauczycielka… Moja mistrzyni…-
Wydukał zaskoczony, przyglądając się swojemu strojowi.- Muszę się przebrać.
-Twoja nauczycielka i kochanka glavy. Jaki ten świat mały.-
Odparł znużony dzwoniąc po ekipę sprzątającą.
Yura nic nie odpowiedział. Nie czuł się swobodnie przy
Viktorze, różnica ich umiejętności była za duża by ją przeskoczyć w ciągu
miesiąca. W dodatku mężczyzna często musiał go ratować z kłopotów, w które
wpadał przez swój niewyparzony język.
Nigdy by przed nikim nie przyznał jak bardzo szanował jego osobę i
podziwiał osiągnięcia. Był na to zbyt dumny.
-Myślisz, że Yakov pozwoli mi znaleźć mordercę moich
rodziców?- Spytał się nagle spoglądając z zaciekawieniem na srebrnowłosego,
który wpatrywał się w swój telefon.
-Jak go znajdziesz to na pewno. Może będziesz miał więcej
szczęścia niż ja.
-Wszystko w porządku? Jesteś bledszy niż zwykle.
-W porządku. Idź się przebrać, na dzisiaj to koniec.
Viktor ruszył do swojego samochodu, zostawiając blondyna pod
opieką chińczyka, który skończył, jako osobisty szofer blondyna.
Zatrzymał się przed rezydencją glavy z tym samym uczuciem,
co kilka miesięcy temu. Ten dziwny niepokój, który kazał mu uciekać z tego
miejsca. Ruszył do gabinetu mijając rozbawioną Mile, która jak gdyby nic
ujeżdżała jednego z ochroniarzy.
Zapukał trzykrotnie i wślizgnął się do środka. Spotykając
się twarzą w twarz z prezydentem Rosji.
.
.
.
Jęknął kładąc głowę na blacie. Plan był dobry, prawie
idealny. Miał pewne dziury, ale nie były to jakieś ryzykowne niedociągnięcia, a
jednak... Jego „księżniczka” nie uratowała go przed gniewem ojca. Prawie zginął w tym gabinecie, jednak został
oszczędzony tylko, dlatego, że Putin go lubił. Wreszcie spotkał się z nim
kilkakrotnie na rybach, więc nie byli sobie całkiem obcy. Aczkolwiek taka luźna znajomość nie była
wystarczająca by zaakceptować go, jako niedoszłego zięcia.
Yakov dał mu wyraźny znak, że śmierć jest bliżej niż sądził.
Cierpliwość glavy się kończyła. Nie mógł nawet się wytłumaczyć, bo wszystko by
brzmiało jak kłamstwo. Taka relacja z rodziną prezydenta by sugerowała, że
Viktor chciał obejść normalną drogę awansu na rzecz własnych wpływów. Kto by
nie poparł osoby związanej z Putin’em?
Choć myśl nie była taka głupia, to jemu jednak zależało
jedynie na oddaleniu się od swojego grobu. Jego szczęście się wyczerpało i
musiał przeżyć ten areszt domowy aż coś się zmieni, choć nie sądziłby życie
okazało mu łaskę, tylko, dlatego bo nie chciał umierać.
-Wódka jeszcze nigdy nie smakowała tak dobrze.
Nadął policzki przełączając kanał w telewizorze na
przyrodniczy, na którym opowiadano o codziennym życiu lwów morskich.
Próbował odpędzić od siebie negatywne myśli, jednak nie
umiał wygrać z powrotem pytań o jego rodziców. Nie pamiętał ich. Nie pamiętał
ich twarzy, ich głosu i nawet imion. Nie zapamiętał ich codziennych zajęć.
Pamiętał jedynie strzęp informacji, które tak naprawdę nic mu nie dawało.
Nie mówiło mu, kim jest Viktor. Jak trafił do tego miejsca.
Viktor pamiętał tylko bycie w mafii.
Nawet, gdy chciał grać normalnego człowieka, nie wychodziło
mu to. Może, Mariya to wyczuła? To, że jego miłość wcale nie była taka wielka i
głęboka? To, że tej miłości wcale nie było?
Umiał radzić sobie z gangsterami i politykami.
Jednak kobiece serca były dla niego zagadką.
Może właśnie to najbardziej nie wypaliło w tym planie. Nie
mógł oszukiwać wiecznie kogoś, kto miał uczucia. Prędzej czy później takie osoby potrafią
zauważyć sztuczne gesty. Ślepa maska zauroczenia kiedyś opada zostawiając
przykrą rzeczywistość.
Rzeczywistość, w której tej miłości wcale nie ma. Jest tylko
korzyść.
-Muszę kupić więcej wódki.
.
.
.
Może to była karma. Wreszcie zabił tyle osób w swoim życiu,
nie wszyscy byli źli, nie każdy zasługiwał na śmierć. A jednak nie wahał się
pociągnąć za spust. Może jednak powinien
słuchać błagań o łaskę, oszczędzić, chociaż dzieci.
Jęknął obolały przekręcając się na bok, ku własnemu
zaskoczeniu jego żołądek tym razem nie postanowił pozbyć się drogocennej wody.
Odetchnął z ulgą przymykając oczy. Yuuri żył. On zaś spędził sporo czasu z
własnymi myślami.
Powinien być milszy dla innych, próbować się z nimi
zaprzyjaźnić. Może gdyby utworzył z nimi jakąś więź zrozumieliby jego
postępowanie? Może nawet umiałby doradzić Georgi’emu jak ukryć przed swoimi
dziewczynami swój prawdziwy zawód, a nie biernie wykonywać na nich wyroki
śmierci. Może powinien iść do baru z Milą i zapobiec brania amfy. Może gdyby
dał kilka porad Guang’owi jak przetrwać w Rosji, zabrał go zagranicę, gdy miał
sesje zdjęciowe, to ten nadal by go ubóstwiał?
Sam nawet nie wiedział, kiedy wszyscy się zbratali a on
został osamotniony w kącie, jako zabytek starej szkoły. Kiedy zawitał do mafii,
co innego mu wpajano. Miał być silny i samowystarczalny. Z czasem Yakov dzięki
wpływowi Lilii zmiękł, a raczej rozluźnił atmosferę między swoimi ludźmi. Tylko
on nie dał się wciągnąć w nową grę i automatycznie będąc wykluczonym z kręgu.
Gdy żył w Rosji nie przeszkadzało mu to. Żył wreszcie
ciągłym pragnieniem bycia glavą. Bycia najlepszym.
Teraz zaś…
Mimo tego, co Georgi zrobił, to nie życzył mu śmierci. Gniew
bruneta był uzasadniony. Zabijał raz za razem jego kochanki ignorując wszelkie
prośby o łaski. A sam ostatecznie skończył przy młodym Japończyku zauroczony
jego pięknem. Nie umiał nawet pomyśleć by go zabić. Oszpecić świat z jedynego piękna,
jakie posiadał? Nie umiałby. Georgi miał
prawo go nienawidzić za stanie się kimś tak żałosnym. Był jednak w zbyt wielkim
szoku by nawet próbować wytłumaczyć Futou, co się stało, prosić by oszczędzili
naiwnego kompana.
Pragnął zobaczyć Yuuri’ego. Usłyszeć jego głos i poczuć jego
dotyk na swojej skórze. Chciał być przy
nim i słuchać jego śmiechu, jego narzekań.
Spojrzał na swoją dłoń, na pięć palców wyginających się
wedle jego woli. Jeśli straci jeden z palców, pozwolą mu wrócić do boku waki.
Będzie mógł iść do szpitala i zobaczyć bruneta.
Wystarczyło się jedynie pozbyć tej jednej mało istotnej
części ciała.
Jak niewiele jest potrzebne by móc zdobyć to, czego się
pragnie.
Wypuścił powietrze z płuc, czując piekący ból w klatce
piersiowej. Nadal był pobijany, nie oszczędzali się przy dostarczaniu mu
kolejnych ciosów. Nie mógł ich winić. Waka ucierpiał na jego warcie. Miał go
chronić przed potencjalnym niebezpieczeństwem, a ostatecznie sam je na niego
sprowadził.
Karma raczej nie jest miłosierną matką zagubionych.
.
.
.
Drzwi rozsunęły się na oścież wpuszczając do środka
przyjemne wiosenne słońce. Zamrugał kilkakrotnie próbując przyzwyczaić się do
światła, gdy zobaczył przed sobą Tajlandczyka, który spoglądał na swój telefon
z najnudniejszym wyrazem twarzy, jaki kiedykolwiek u niego widział.
-Widzę, że czujesz się już lepiej. Nawet zacząłeś coś jeść i
nie zwracasz. To dobrze. – Jego głos był monotonny, pozbawiony troski, czy
nawet swojej zwykłej frywolności.- Przyszedłem by usłyszeć twoją decyzję. Minęło już trochę czasu i waka-sama się
niecierpliwi. Oczywiście, wcześniej cię nie pytałem o nic, więc to nie twoja
wina, no, ale kiedyś musiał nastąpić ten dzień.
-Zrobię to.- Wyszeptał z trudem gramoląc się z ziemi do
pozycji siedzącej. – Obetnę sobie palca by pokazać wam swoją lojalność.
Phichit wpatrywał się w niego wyraźnie zaskoczony. Schował
telefon do kieszeni odwracając się na pięcie. Wyszedł szybko z pokoju wołając
kogoś na zewnątrz. Viktor nie rozumiał ani słowa. Jego japoński to nadal były
podstawy podstaw. Zastanawiał się za to, czy zostanie zaprowadzony do waki-sama
i odbędzie się jakaś specjalna uroczystość? Czy może waka stwierdzi, że nie
chce wśród swoich ludzi kogoś takiego jak on.
Nim jego umysł miał szansę na rozszalenie się w teoriach
Phichit wrócił z tacą, na której znajdowała się wrząca woda, zwinięty materiał,
nóż i pudełeczko. Położył ją na ziemi
dając mu moment na oswojenie się z tym, co się miało zaraz stać.
Na szczęście nie będzie żadnej ceremonii, więc się nie
ośmieszy przed nimi. Na nieszczęście Phichit na pewno nie będzie go ratował,
gdy coś pójdzie nie tak.
-Zacznę od tego, co najbardziej fascynuje. To pudełeczko na
twój mały palec. Wszystkie pudełeczka trafiają do waki-sama i chowane w
nieznanym mi miejscu. To jest opaska
uciskowa, żebyś się nie wykrwawił na śmierć.
Będziesz też mniej podatny na ból. Woda z alkoholem do dezynfekcji rany
i noża.
Kiwnął głową ze zrozumieniem, choć tak naprawdę mało z tego
wszystkiego rozumiał. Wiedział jedynie, że zaraz będzie musiał sobie obciąć
palca. On sam, nikt tego za niego nie zrobi,
co było wystarczająco przerażającą myślą.
Nie był typem masochisty, nie lubił się kaleczyć.
-Phichit… Czemu ty nie masz obciętego palca?- Wpatrywał się
w uwagą na lewą dłoń bruneta obserwując ruchy jego małego palca. Definitywnie
tam był.
-Bo przede wszystkim jestem przyjacielem Yuuri’ego i
kierowcą Mari. Z jakuzą mam tyle wspólnego, co słoń z wyścigami
samochodowymi. Umiem walczyć, zabijać i
w ogóle, ale to nie jest moja praca.
Zresztą Yuuri by chyba oszalał gdyby mnie zobaczył bez palca. Nie jest zwolennikiem
takich rzeczy, ale to jest coś, co istnieje od pokoleń. Tak samo jak tatuaże,
choć nie wszyscy muszą je sobie robić. Ale takie niedojdy jak ty mają tylko to
ultimatum by przeżyć i zostać w rodzinie.
-Będę musiał zrobić sobie tatuaż?
-A chcesz?
-Nie.
-To nie musisz. Yuuri też sobie nie zrobił i pewnie nie
zrobi.
-Nawet w tatuażu byłby piękny.
Phichit uśmiechnął się na tyle delikatnie by Rosjanin tego
nie zauważył, łatwo jest okłamywać ludzi. Wystarczy nauczyć się trzymać wzrok
na oczach rozmówcy. Wreszcie od dobrych kilku lat okłamuje Yuuri’ego bez
najmniejszej wpadki.
.
.
.
Phichit go okłamał.
Obcięcie palca wcale nie było takie bezbolesne. Jego ręka wciąż była
obrzmiała z bólu a jego umysł wrzeszczał.
Nie był w stanie nawet zjeść nic porządnego, kilka kęsów i jego ciało
odmawiało posłuszeństwa. Zastanawiał się, czy kobiety czują podobny ból podczas
miesiączkowania? Chęć obcięcia sobie tej jednej części ciała, która promieniuje
bólem licząc, że to skróci katusze?
Jedyną pozytywną rzeczą, jaka mu się zdarzyła od kilku
tygodni to podróż do szpitala. Phichit i
Leo mu towarzyszyli razem z osiłkiem, który niewiele mówił, więc Viktor nazwał
go cyklopem. Jedyna rzecz, która
powodowała dyskomfort większy niż ręka był widok naładowanej broni w rękach
jakuzy.
-Yuuri się jeszcze nie obudził, ale postanowiłem być łaskawy
i pozwolić ci go zobaczyć. Widzisz,
jakim jestem WSPANIAŁYM przyjacielem?- Phichit zaśmiał się robiąc sobie
zdjęcie.
-Dziękuję.- Odpowiedział cicho, spoglądając za okno.
Nie mógł się już doczekać. Zobaczy Yuuri’ego, będzie mógł
być przy jego boku, wsłuchać się w jego oddech i obserwować drganie
powiek.
-Wyglądasz na podekscytowanego…- brunet westchnął znużony, czując,
że jego zaczepki nie działają zgodnie z planem.
-Zobaczę Yuuri’ego… Po dwóch miesiącach go wreszcie zobaczę!
-Po miesiącu. Minął dopiero miesiąc.
-CO?! Nie możliwe! Jesteś pewien, że to nie były trzy?
-Czemu dodajesz jeszcze więcej miesięcy?! Uspokój się! Jesteś
uzależniony od Yuuri’ego?!
-Nie dodaję! To ty odczuwasz czas inaczej niż ja!- Zawył
markotnie ignorując słowa swojego tymczasowego opiekuna.
Phichit zaśmiał się wyraźnie rozbawiony zachowaniem
srebrnowłosego. Każdy w rodzinie Futou
cenił sobie młodego wakę, jednak nikt do takiego poziomu. Widzieć, że jest ktoś
na tym świecie, dla którego Japończyk jest całym światem było dziwnie
podbudowujące. Miał nadzieję, że w
przyszłości jego przyjaciel będzie miał wsparcie przy swoim boku. Jego wolność wreszcie trwała jedynie do końca
studiów.
-A jak Yuuri się obudzi i będzie miał amnezję?! Ja tego nie
przeżyję! Przecież to byłoby okropne.. Nie czekaj… A jak będzie ślepy? Albo
niemową?! Albo ogłuchnie?!
-…Albo urośnie mu trzecie oko.
-To medycznie możliwe?!
W samochodzie zapadła cisza, która po chwili została
przerwana salwami śmiechu. Nawet cyklop śmiał się głośno, zwijając się
nieznacznie na swoim siedzeniu. Nadąsany Viktor odwrócił się na tyle ile mógł
od reszty, nie rozumiejąc, czemu wszyscy się z niego śmieją, kiedy on był
całkowicie poważny.
-Viktor… Proszę cię. Przestań dramatyzować. Yuuri doznał
obrażenia jamy brzusznej, nie głowy. Jakim cudem miałby mieć amnezję, albo
kłopoty z którymś ze zmysłów? Jesteś naprawdę komiczny. Zresztą lekarze
stwierdzili, że poza uszkodzeniem kilku organów jak trzustka, wątroba i jelita
i krwotokiem wewnętrznym nie ma oznak zagrożenia życia, czy trwałego
uszkodzenia zdrowia. Zapadł w śpiączkę z szoku z tego, co się stało. Kiedy
zginął Minami też zapadł w zimowy sen. Znaczy spał z tydzień non stop, więc nie
dramatyzuj. Chyba, że chcesz nas zabić przez śmiech.
Nic nie odpowiedział. Nadąsał się jeszcze mocniej ignorując
powstający rumieniec. Rozumiał, że
zachowuje się nie logicznie, ale myśl, że musiałby na nowo budować relacje z
Yuuri’m była przerażająca. Nie sądziłby miał tyle siły, by znieść ten
wyobcowany wzrok, który miesiąc temu był pełen ciepła.
.
.
.
Yuuri wyglądał jakby spał. Gdyby niepodłączone urządzenie
mierzące prace jego serca nikt by nie powiedział, że coś jest z nim nie
tak. Viktor czuł płomyk złości pod
skórą. Gdyby, chociaż wyglądał dużo gorzej! Powinien być cały otoczony
urządzeniami, z maską na twarzy wspomagającą oddychanie. Może wtedy nie byłby taki piękny.
Było w tym coś naprawdę irytującego, bo przecież nie ważne
jak długo by go trząsł, krzyczał, to się nie obudzi. A przecież tym razem
nikogo nie stracił, wszyscy żyją, to, czemu jego umysł odmawia spotkania się z
rzeczywistością?
Phichit poklepał go po plecach i wycofał się z pokoju dając
znać cyklopowi by czuwał przy drzwiach. Viktor odwrócił się w stronę
zamkniętych drzwi z cichą wdzięcznością.
Nie ważne jak Tajlandczyk go irytował to nie mógł zaprzeczyć, że miał
swoje dobre strony.
Podszedł nieśmiało do łóżka chowając za siebie rękę. Nie
chciał ją pokazywać, była to absurdalna myśl zważywszy na to, że waka raczej
się nie obudzi i nie zobaczy tego. A mimo to czuł się oceniany i dziwnie mały.
Nie zauważył nawet, kiedy zaczął płakać. Łzy same spływały
po policzku zatrzymując się na niebieskich kafelkach. Upadł na kolana nie mogąc
znieść tych uczuć, które z niego wychodzą. Tego poczucia winny, tego żalu i
ulgi.
Yuuri żyje.
-Przepraszam Yuuri! Przepraszam! Nie powinienem pozwolić by
coś takiego się stało. Może podświadomie chciałem by Georgi mnie zabił? Może
czułem, że ma do tego prawo? Przepraszam Yuuri… Nie chciałem żebyś tak
skończył, nie zasługuję byś mnie chronił… Jestem wreszcie potworem… Yuuri
zabijałem ludzi i nie mam na to takiego wytłumaczenia jak żołnierze, czy
policjanci. Ja zabijałem niewinnych ludzi, nawet dzieci… to ja powinien był
umrzeć... Nawet nie wiesz ile mi dałeś… Zanim cię poznałem byłem potworem
zakochanym w samym sobie… Nie wiedziałem nawet, co to znaczy naprawdę żyć, czy
mieć z kimś jakąś więź. To ty mnie nauczyłeś tego wszystkiego… Yuuri… Nie chcę
żyć w świecie bez ciebie… Proszę pozwól mi przy sobie trwać… Nie mogę ci dać
dzieci ani aprobaty społeczeństwa, ale proszę… pozwól mi nadal być przy
tobie. Yuuri…
Łkał ściskając rękę bruneta. Nie wiedział, czy osoby na
zewnątrz go słyszą, nawet go to nie obchodziło, powiedzenie na głos swoich
uczuć, swoich zbrodni było dziwnie kolące.
Nie mógł liczyć na rozgrzeszenie i wybaczenie, ale nie chciał by
przeszłość go pożarła. Wiedział też, że jego prośba nigdy nie zostanie
spełniona. Nie wierzył w taki cud.
.
.
.
Siedział na patio głaszcząc Makkachin’a, czerwiec się powoli
kończył, a on czuł się jakby już było lato. Było gorąco, ludzie chodzili w
ubraniach, które więcej odsłaniały niż zasłaniały. W Rosji o tej porze lato by dopiero nieśmiało
wyglądało za chmur. Niedługo minie rok
odkąd zawitał w te rejony. Rok od czasu, kiedy życie nagle nabrało kolorów.
Nie interesował się swoją dawną organizacją. Wolał już nie
mieć z tym nic wspólnego. Nie ważne, co
by powiedział, nie zmieni to przeszłości. Mógł jedynie liczyć, że Yakov jednak
da sobie spokój z tym rejonem Japonii i skieruje swoje macki gdzieś bardziej na
północ. Musi jedynie wysłać list z
przeproszeniami za wszystko, co zrobił i czego nie zrobił. Yakov zastąpił mu
ojca, był kimś, na kim się wzorował, jednak już nie umiał poświęcić swojego
życia dla niego. Teraz miał kogoś innego,
komu chciał służyć.
-Wyglądasz na zrelaksowanego. – Minako usiadła obok niego
zapalając papierosa.- Wiem, że tego nie lubisz, ale musisz to przeżyć. –
Prychnęła pod nosem, widząc grymas niezadowolenia u Rosjanina. –Piękny dzisiaj
dzień…
-Yuuri na pewno ubrałby swoją niebieską yukatę i spędził
dzień w ogrodzie wpatrując się w niebo.
-O tej porze to by się uczył do egzaminów mój drogi. Ale
racja... W takie dni ubierał tą niebieską yukatę z motywem góry Fuji.
-Niebieski to kolor kobiet, prawda?
-Prawda. A różowy przez wiele lat był utożsamiany z
mężczyznami.
-Ciekawe skąd ten przewrót ideologiczny…
-No kiedyś zielony był kolorem śmierci w europie, a teraz to
kolor nadziei, nie?
Przytaknął zamyślony. Czy na tym świecie można brać coś na
poważnie? Coś, co dzisiaj ma jakieś znaczenie, następnego już może go nie mieć.
Wszystko zależy od popularności filozofów bądź naukowców, którzy robią przewrót
ideologiczny w życiu ludzi.
-Wyglądałbyś zjawiskowo w różu.
-Dziękuję. To wspaniały kolor.
– Może powinniśmy ci
znaleźć jakieś różowe kimono?
-Nie sądzę by udało mi się wyglądać tak samo pięknie jak
Yuuri w kimonie. Zresztą, czy to nie okazywanie wam arogancji przez noszenie
waszych tradycyjnych strojów?
-Ha? Co ty gadasz! Dla Japończyków, nie ma nic fajniejszego
niż widok obcokrajowca w naszych strojach! To tylko oznaka jak bardzo lubicie
naszą kulturę. Przecież nie próbujecie
tworzyć białej Japonii, wy tylko cieszycie się czymś, co pochodzi z naszego
kraju. Co w tym takiego złego? Dziwni jesteście. To tak jakby ludzie nie
chcieli uczuć się języków obcych, bo to aroganckie. Jak śmiesz mówić po japońska
skoro nawet nie jesteś Japończykiem! Ani tym bardziej azjatą!
Zaśmiał się w odpowiedzi przytulając twarz do futra pudla.
Dzisiaj naprawdę był piękny dzień i szkoda go było marnować na szukanie
problemów tam gdzie ich nie ma.
-Myślisz, że dałoby się znaleźć dla mnie jakieś naprawdę
fajne kimono?
-Jesteś w Japonii. To nie jest takie trudne.
Dobiegł ich tupot stóp, a po chwili ujrzeli zdyszanego Leo z
telefonem w dłoni. Oddychał przez chwilę próbując się uspokoić, jego oczy
iskrzyły radością.
-Yuuri!- Krzyknął roześmiany mając nadzieję, że go
zrozumieją bez słów, jednak oni uparcie wpatrywali się w niego w oczekiwaniu na
więcej informacji.- Ocknął się! Yuuri się obudził!
.
.
.
Stał w drzwiach czując rosnącą panikę. Może Yuuri nie będzie
chciał już go widzieć? Albo naprawdę stracił pamięć? Tyle możliwości, a on nie
miał nawet odwagi by przekonać się, jaka jest prawda. Wpatrywał się jedynie jak
Phichit, Minako i Leo stoją przy łóżku waki przekrzykując się wzajemnie.
-Viktor, jak długo zamierzasz stać w drzwiach jak skarcony
pies?- Yuuri zaśmiał się odsuwając z pola widzenia Phichit’a. Jego wzrok był
ciepły, zupełnie jak tamtego dnia. Nic się nie zmieniło.
-Nie wiedziałem, czy mogę podejść… Wszyscy się na ciebie
rzucili jak sępy…- Odparł nieśmiało zbliżając się powoli.
Yuuri zamrugał zdumiony, nie rozumiejąc, co się dokładnie
stało. Viktor, którego pamiętał w życiu by nie myślał o innych tylko by wbiegł
do sali sapiąc o jego lekkomyślności. Zmarszczył brwi w niezadowoleniu czując
podskórnie, że coś się stało, gdy był nieprzytomny. Dał znać Minako by
wyprowadziła wszystkich z pomieszczenia i zostawili go samego ze swoim
pupilkiem.
Phichit przez chwile nadymał się w urazie, ale po lekkim
trzepnięciu w ramię dygnął ruszając za resztą. Viktor stąpał z nogi na nogę
czując się jeszcze bardziej niepewnie. Nie spodziewał się, że zostaną sami, nie
przygotował się mentalnie na to, co powinien powiedzieć.
-Przykro mi z powodu twojego kompana…- Yuuri zaczął
niepewnie, wykręcając sobie palce.- Nie sądziłem, że ojciec posunie się tak
daleko przez zwykłe draśnięcie.
-Yuuri mogłeś umrzeć. To naturalne, że twoi rodzice
spanikowali i postanowili go ukarać. Jesteś ostatnią osobą, która powinna mieć
wyrzuty sumienia.
-A, co z twoim palcem? Dlaczego go sobie obciąłeś?
Przełknął z trudem ślinę, chowając automatycznie rękę za
siebie. Nie spodziewał się, że waka tak szybko zauważy brak tak mało widocznego
palca.
-Po prostu określiłem swoją lojalność…- Wybełkotał
zarumieniony, nie wiedząc nawet gdzie ma się patrzeć by nie wyglądać jak
ostatni idiota.
-Myślisz, że dałoby się go jeszcze przyszyć?
-Nie. Minęło za dużo czasu. Zresztą to tylko mały palec. Nie
jest mi potrzebny do szczęścia.
-W Japonii już zawsze będziesz widziany, jako członek jakuzy.
Naprawdę to ci nie przeszkadza? Teraz już nie ma odwrotu…
-To była moja decyzja Yuuri. Nie żałuję jej. – Zaakcentował
ostatnie zdanie patrząc się hardo na wake, który uśmiechnął się w odpowiedzi.-
Cieszę się, że postanowiłeś jednak się obudzić śpiąca królewno.
-Zawsze lubiłem spać. –Zaśmiał się cicho, chwytając go za
dłoń.- Cieszę się, że żyjesz. Jak zobaczyłem rodziców i mi o wszystkim
opowiedzieli bałem się, że w chwili gniewu postanowili i ciebie zabić.
-Jak widzisz postanowili jedynie ubić mój palec. – Próbował
brzmieć swobodnie, nie dać po sobie znać jak bardzo ma ochotę płakać. Wreszcie
wrócił do boku waki.
-Viktor…
-Hm?- Usiadł nieśmiało na łóżku gładząc delikatnie jego dłoń
w swojej.
-Pocałuj mnie.
Spojrzał się na niego zdumiony, nie wiedząc czy mu się to
przesłyszało, czy jednak to się dzieje naprawdę. Yuuri przybrał błagalną minę
oczekując od niego jakieś reakcji. Tylko
jak miał wytłumaczyć, że jego serce przestało pracować z szoku i ekscytacji?
Przecież to powinno być nielegalne…
Złapał go za policzki, rozkoszując się jego miękką skórą pod
swoimi dłońmi. Tak dawno tego nie czuł, że nie umiał powstrzymać dreszczy.
Przyciągnął bruneta do siebie złączając ich usta w nieśmiałym pocałunku.
Gdy się rozdzielili oparł głowę o ramię Japończyka
uśmiechając się jak wariat.
-Jak dobrze, że nie masz amnezji.
-Viktor… To była rana brzucha, nie głowy… Zresztą jak
mógłbym zapomnieć o tobie? Nawet nie wiesz ile mi dałeś.
-To mi powiedz… Daj mi nadzieję, że…
-Yuuri musimy już wracać.- Phichit otworzył drzwi
uśmiechając się diabolicznie. –Twój ojciec zwołał naradę, więc wpadniemy jutro.
Bądź grzeczny.
-Viktor nie może zostać?
-Niestety nie. Twój ojciec przypisał ci już nowego
ochroniarza, więc muszę go zabrać ze sobą.
Dramat Tajlandczyka wiał taką sztucznością, że nawet Leo
kiwał głową nie mogąc uwierzyć, w to czego jest świadkiem. Viktor cmoknął
Yuuri’ego w czoło i udał się za resztą próbując nie okazywać niezadowolenia.
-Dziwna pora na zebrania…- Mruknął pod nosem wsiadając do
samochodu za Minako.
-Nie ma żadnego zebrania. Po prostu chcieliśmy wracać do
domu.
-HA?! Wracam do Yuuri’ego!
Minako złapała go ramiona przytrzymując go na miejscu.
Samochód ruszył powoli z parkingu nie dając już szansy nikomu na zmianę zdania.
-Chyba nie sądzisz, że pozwolimy żebyś flirtował z waką jak
ci się podoba? – Phichit zaśmiał się dumny ze swoich poczynań.
-Jesteś potworem. – Mruknął poirytowany, odwracając się od
niego.
-Nie większym od ciebie mon ami.
.
.
.
Nie wrócili już do tamtej rozmowy. Mimo że nie potrafił
myśleć o niczym innym, to postanowił nie naciskać bruneta. Jeśli waka będzie
chciał mu to powiedzieć znajdzie sposób. Zresztą wciąż byli pod
obserwacją. Yuuri wydawał się nie
zauważać zwiększonej ilości ochraniarzy, a on nie miał odwagi by zażądać by
dali im spokój na kilka minut. Nikt mu nie ufał na tyle by zostawić go znowu
samego z ukochanym waką.
-To, na czym tak naprawdę polega twoja rehabilitacja? – Podniósł
wzrok znad ulotki, mając już dość zapachu szpitala. –Myślałem, że to tylko
draśnięcie.
-Zazdrosny?- Prychnął rozbawiony, bawiąc się jego włosami.
Zamruczał zamykając oczy, poddając się tej drobnej
pieszczocie.
-To tylko masaże i zabiegi laserowe. Jak wyjdę ze szpitala to nie będziesz mógł
znaleźć blizny. Nowoczesna medycyna jest niesamowita.
-Może i jest niesamowita, choć nadal nie mogą sprawić by
mężczyźni zaszli w ciążę.
Zaśmiał się wtulając się w Viktora. Dopiero teraz Rosjanin zdał sobie sprawę jak bardzo tęsknił
za nim, za ich rozmowami i uczuciem należenia do kogoś. Nawet obecność Yasu
przy drzwiach nie psuła mu nastroju, ogarnął go dziwny spokój, który czuł tylko
przy brunecie. Może tak czuje się
człowiek wolny od poczucia winny?
.
.
.
-Gdyby nie Viktor Yuuri pewnie nadal by przeżywał śmierć
Minami’ego. Bałam się, że przyjdzie dzień, w którym go znajdę totalnie
zniszczonego presją i poczuciem winny. Yuuri po objęciu stanowiska odciął
wszystkich luźno związanych z naszą rodziną. Dałby im wolność i czyste konto by
tylko nie musieć przeżywać znowu tego samego. – Mari popalała swój papieros
spoglądając na swoich rodziców, którzy popijali herbatę.
-Uważasz, że powinniśmy mu dać drugą szansę? – Hiroko
odłożyła czarkę zaniepokojona.- On nie jest jednym z nas.
-Ale dzięki niemu Yuuri odżył i zaczął okazywać inne emocje
niż melancholię. –Mari odparła
poirytowana. – Rozumiem waszą niechęć, ale bez Viktora Yuuri znowu będzie
szwędał się po ogrodzie spoglądając na ptaki z tą swoją melancholią na twarzy,
nie mówiąc już o wodzeniu wzrokiem za Yuuko!
-No i zdołaliśmy zobaczyć taniec Yuuri’ego, a przestał go
wykonywać jeszcze przed poznaniem Minami’ego. To był piękny wieczór.- Toshiya
dopowiedział spokojnie wpatrując się w swoje odbicie w herbacie.
-Sama nie wiem… Co jeśli Yu-chan znowu będzie w
niebezpieczeństwie?
-Mamo jesteśmy jakuzą… To jest wpisane w zawód.
.
.
.
-Cieszysz się na powrót do domu Yuuri?- Phichit zrobił im
zdjęcie szczerząc się szczęśliwy.
-Pewnie, że się cieszę. Szpitale nie są najmilszym miejscem
na ziemi. Nie wiem tylko, co będzie z
moimi studiami. Straciłem cały semestr zajęć…
-Rozmawialiśmy z dziekanem i przesłał nam materiały, które były
przerabiane. Będziesz mógł zdać egzaminy we wrześniu i spokojnie kontynuować
naukę.
-Mam nauczyć się zagadnień z 4 miesięcy w półtora? Nie mogę
po prostu zacząć od nowa ostatniego roku?- Odparł pobladły, czując się słaby na
samą myśl o czasie, jaki przyjdzie mu spędzić nad książkami. –Nici z wakacji…
-Yuuri… Miałeś 3 miesiące wakacji, teraz przyszedł czas by
wziąć się do roboty!
-I tak nie mam za bardzo wyboru. – Odpowiedział zrezygnowany
przymykając oczy.- Przynajmniej będę w domu i będę mógł nosić normalne ubrania.
-Nikt o zdrowych zmysłach nie nazwałby yukaty czy kimona,
jako normalnych ubrań.
-Nikt też nie pytał cię o zdanie.
-i tak mnie kochasz.
-I tylko, dlatego nadal żyjesz.
-To było wredne Yuuri! – Krzyknął z udramatyzowanym
urażeniem, pisząc na komórce.- Poskarżę się Mari.
Yuuri uśmiechnął się bardziej do siebie niż do przyjaciela.
Cieszył się na powrót do domu, gdzie będzie mógł swobodnie rozmawiać z rodziną
i przyjaciółmi. Był też ciekaw
niespodzianki przygotowanej przez Viktora.
.
.
.
Wszedł do swojego pokoju po długich godzinach biesiady, w
której każdy upewniał się, że z nim wszystko w porządku. O ile na początku czuł
się wzruszony i pełen wdzięczności o troskę, tak po dwóch godzinach miał już
dość.
Najbardziej miał dość widoku strapionej Hiroko. Za każdym
razem zapewniała go, że nic jej nie dolega, ale on widział. Ona ciągle nie
umiała się pogodzić z tym, co się stało, chciała go ochronić przed całym złem,
ale nie umiała tego zrobić. Yuuri to
rozumiał i nie miał do nikogo pretensji.
Tak się złożyło, że jego przodkowie zostali członkami jakuzy, a jego
ojciec tylko przez brak dzieci starego waki został głową rodziny. Przypadek gonił przypadek. Z czasem człowiek godzi się z tym, co mu
przynosi życie. Mógł zawsze skończyć
dużo gorzej, bycie w przestępczej organizacji nie jest końcem świata.
Zdziwiła go jedynie nieobecność Viktora. Był pewien, że
srebrnowłosy rzuci się na niego w momencie otworzenia bram, ale nic takiego nie
nastąpiło. Próbował odpędzić od siebie myśl, że jednak jego rodzice zmienili
zdanie i postanowili pozbyć się winowajcy.
-Yuuri…- Nieśmiały głos odezwał się z głębi pomieszczenia
wyrywając go z dalszego rozmyślania.
Podniósł wzrok na sylwetkę przed sobą. Jego oczy rozszerzyły
się w szoku podziwiając Rosjanina w swoim tradycyjnym stroju. Wyglądał oszałamiająco. Czarne spodnie hakama, ciemno różowe Hada-juban
i na to narzucone jasno różowe haori ze złotym motywem kwiatów układających się
w drogę mleczną.
Yuuri zapomniał jak oddychać, gdy Viktor wolnym krokiem się
do niego zbliżał. Waka nie był fanem
męskich kimon wydawały mu się kompletnie nudne, bez wyrazu. Wolał damskie
wersje pełne rozmaitych wzorów i kolorów.
Teraz zaś widząc swojego pupila w jednym z tych nudnych strojów uznał,
że musiał się pomylić, bo nie mógł oderwać wzroku.
Słowo piękny nie było wystarczające.
Ocknął się ze swojego zauroczenia w momencie, gdy jego usta
zostały muśnięte przez inne. Ręce same odnalazły drogę do srebrnych kosmyków zbliżając
właściciela jeszcze bardziej do niego. Nie wiedział skąd ten głód, skoro
jeszcze nie dawno jadł i pił z rodziną. Czuł jedynie, że jego policzki płonęły,
a umysł pokrywa przyjemna mgła.
Otworzył szerzej usta pogłębiając tym samym pocałunek. I mimo że to nie był jego pierwszy raz, gdy
jego język masował drugi, to był to pierwszy raz, kiedy ten intymny gest
przyniósł mu tyle przyjemności.
Viktor przerwał pocałunek odchylając się od niego
nieznacznie. Czuł na swojej twarzy cieknącą ślinę bliźniaczą ścieżkę, która
zdobiła twarz waki.
-Podoba ci się niespodzianka?
Zamruczał z aprobatą próbując opanować swój oddech. Nie
umiał się jednak powstrzymać by samemu nie zainicjować pocałunku. Viktor objął
go ukontentowany z rozwoju wydarzeń. Wreszcie nie spodziewał się takiej reakcji
na swój strój.
.
.
.
Wypuścił głośno powietrze z płuc kładąc się na drewnianej
podłodze. Czuł pulsujący ból głowy od nadmiaru wchłanianej wiedzy. Nie wiedział
jak uda mu się to wszystko ogarnąć, nawet, jeśli nie był głupi to geniuszem też
nie był. Miał dość, a minął dopiero tydzień. Miał przerwy na posiłki i sen, ale
przy takiej pogodzie trudno mu było się skupić, szczególnie jak słyszał
szczekanie psów, które bawiły się z członkami zgrupowania. Chciał iść do ogrodu i zrelaksować się
umęczone nauką ciało, ale nie mógł.
Jeśli raz sobie pozwoli na relaks trudno mu będzie wrócić do kucia. Znał
siebie za dobrze, by nie wiedzieć, co się stanie. Tak samo jest z jego wagą.
Jeśli pozwoli sobie na zjedzenie więcej niż zwykle, bądź zastąpienie normalnego
posiłku bombą kaloryczną, to widoczny brzuszek miał murowany. Nie był zadowolony ze swojej tendencji do
nadwagi i zazdrościł ludziom, którzy mogli jeść, co im się podoba i nie
przybierali na wadze nawet o gram.
Nadąsany zwrócił wzrok na patio, na którym siedział Viktor
puszczający bańki mydlane. Wydawało mu się to absurdalne by dorosły mężczyzna
zajmował się czymś tak dziecinnym, ale miało to swój urok. Aczkolwiek to, że Rosjanin trzymał się na
dystans od niego by mu nie przeszkadzać w nauce było frustrujące. Mógł, chociaż
usiąść przy nim, może przytulić… ostatecznie pocałować. Wszystko w celach
zachęty do dalszej walki z koszmarnym materiałem. Nie dla jego własnej
przyjemności.
Policzki pokryły się szkarłatem podkreślając jego bladą
cerę.
Ostatni raz tak się czuł, gdy spotkał Yuuko… Pamiętał tą
gorycz i to pragnienie bycia czymś więcej niż znajomymi z lodowiska. Pamiętał też, co zrobił by pomóc swojej
pierwszej miłości.
Zagryzł wargę wracając do nauki.
Im szybciej skróci pragnienia swojego serca tym lepiej dla
niego i dla Viktora. Nie istotne czy
była między nimi miłość, czy coś zupełnie innego. Nic poza przyjaźnią nie miało
przyszłości.
Tamtego wieczoru złożył obietnicę swojemu ojcu. Porzucił
własne szczęście dla dobra kogoś innego.
Nigdy wcześniej tak tego nie żałował jak teraz, kiedy
przyszło mu poznać kogoś, kto odwzajemnia jego uczucia.
.
.
.
Przyłożył dłoń do miejsca, w którym jeszcze niedawno była
blizna. Dzięki zabiegom laserowym nie było nic widać, jakby nic takiego się nie
zdarzyło. Nie czuł nawet bólu. Może, dlatego też często się budził z nadzieją,
że to wszystko było tylko komicznym żartem i wcale nie opuścił jednego semestru
nauki. Niestety rzeczywistość nie była dla niego łaskawa. Stos książek nadal leżał
na jego stoliku i wokół niego. Samo patrzenie na to skupisko wiedzy budziło
niechęć nie do opisania.
-Yuuri? Obudziłeś się już?- Viktor wszedł do pokoju z tacą,
na której znajdowało się jego standardowe jedzenie.
-Tak. Która godzina?- Wymamrotał pod nosem, ocierając oczy
wierzchem dłoni.
-Prawie dwunasta. – Postawił tacę przed nim kierując się
następnie do garderoby.- Na jaki kolor się dzisiaj czujesz?
-Żałobny.- Odparł zrezygnowany sięgając po łyżkę.
-Yuuri…- Viktor zajęczał ze środka nie mając lepszej
odpowiedzi dla swojego waki.
-Z czym dzisiaj jest owsianka?- Zignorował niemą prośbę o
bycie poważnym. Lubił się drażnić z Viktorem, szczególnie, że miał na to tak
mało czasu.
-Z żurawiną i orzechami. Powinna ci smakować.
-Wolałbym normalne śniadanie jak reszta domowników…
-Po studiach będziesz mógł jeść, co tylko będziesz chciał,
ale teraz masz menu odpowiednie do twojego trybu życia śpiąca królewno.
Nadąsał się jedząc powoli swój posiłek. Wbrew pozorom lubił jeść owsiankę, ale
monotonia go trochę dobijała. Nie mówiąc już o sygnałach, które odbierał od
własnego zdradzieckiego umysłu, który co rusz przesyłał mu ochotę na kompletnie
niezdrowe jedzenie z katsudon’em na czele.
Viktor zaś wyszedł z garderoby trzymając w rękach fioletową yukatę z
motywem żurawia. Uśmiechnął się w cichej aprobacie wyboru próbując skupić się
na przełykaniu.
-Wiem, że ogrom nauki cię przytłacza, ale dasz radę. Jesteś
pojętnym uczniem, nie mówiąc już o ambicji, którą ciągle próbujesz w sobie
tłamsić. Powinieneś pozwolić sobie na bycie sobą tak jak to robisz na tafli
lodu. Szczery sam ze sobą. – Usiadł obok niego, gładząc delikatnie policzek
bruneta.
-Łatwo ci mówić. To nie ty siedzisz i się uczysz tego
wszystkiego.
-Yuuri… To, co teraz wydaje się koszmarem, kiedyś stanie się
owocem twojej ciężkiej pracy. Musisz tylko to wytrwać.
-Nie cierpię cię. – Fuknął zirytowany wstając z futonu. – Ubierz
mnie. Muszę wziąć się za ten koszmar.
-Jak sobie życzysz Yuuri. – Uśmiechnął się dobrotliwie
gramoląc się z ziemi.
.
.
.
-Może jedźmy na plażę? Jest taka ładna pogoda, że aż szkoda
siedzieć w domu.. Zresztą przyda ci się dzień odpoczynku! Ciągle tylko siedzisz
w tych książkach, to nie może być zdrowe dla twojej głowy.- Viktor rozsunął
drzwi na ogród wpuszczając do środka skwar.
Yuuri stęknął pod wpływem wzrostu temperatury nie mając
ochoty jechać gdziekolwiek chyba, że na lodowisko. Viktor jednak miał inny
zamiar i szybko zaczął przygotowania do podróży ignorując kompletnie marudzenie
bruneta i wszelkie argumenty przeciw temu pomysłowi.
-Zobaczysz, poczujesz się dużo lepiej mogąc zanurzyć się w
wodzie. –Podniósł go na równe nogi zsuwając z niego bokserki.
Zarumieniony odwrócił głowę w bok by nie musieć patrzeć na
to wszystko. Teoretycznie był
przyzwyczajony do tej porannej rutyny, jednak jego przemęczony umysł zaczął
podsyłać mu obrazy, które definitywnie nie należały do odpowiednich.
Odetchnął z ulgą, gdy na jego biodrach znalazły się
kąpielówki. Spojrzał się na swojego pupila, który z wyraźnym strapieniem
próbował wybrać odpowiednią yukatę. Zachichotał pod nosem nie mogąc uwierzyć,
że chciał go ubrać w tradycyjny strój na wyjście na plażę. Każdy inny członek
służby wybrałby coś normalnego, bardziej odpowiedniego dla młodego Japończyka.
-Tak bardzo mnie lubisz w yukatach?- Spytał się zaintrygowany
podchodząc bliżej.
-Wyglądasz w nich najpiękniej. Tylko one oddają twoją
urodę. – Odparł poważnie przebierając w
coraz większej ilości materiałów.
-Jak mamy jechać na plażę, to chyba lepiej by było gdybym
ubrał coś zwyczajnego?
Viktor podniósł na niego zdumiony wzrok, mrugając
kilkakrotnie jakby przetrawiał to, co właśnie usłyszał, po czym pisnął z
przerażeniem chwytając go za ramiona.
-Chyba nie mówisz poważnie?! Przecież ty kochasz ubierać się
w yukaty, nie mówiąc już, że na takie wyjście są odpowiednie! Nie będziesz
musiał się męczyć ze zdejmowaniem, czy ubieraniem!
-To prawda… Ale szkoda mi by było je zniszczyć na
piasku. Ubiorę dzisiaj coś
zwykłego. Mogę nawet jechać w
kąpielówkach, potrzebuję jedynie jakieś koszulki i czapki na głowę.
Nadąsany Rosjanin odłożył yukaty na swoje miejsce, dając
wyraźnie znać, że wcale nie zgadza się z teorią swojego panicza. Jednak jak
przystało na posłusznego pupilka nie protestował. Dał mu jedynie zwykły biały
t-shirt, koszulę w kratę w odcieniach niebieskiego, czapkę z daszkiem i okulary
przeciwsłoneczne.
Yuuri szybko ubrał się w podane elementy i ruszył przodem
tak naprawdę nie mogąc się doczekać swojego dnia wolnego od ustaw i cyfr. Leo
stał już przy samochodzie machając do nich z ekscytacją. Nie codziennie była
okazja by zawitać na pobliską plażę.
-Phichit z nami nie jedzie?- Waka odwrócił się zaciekawiony
do Leo.
-Jest z Mari-sama na wyjeździe, na pewno będzie żałował, że
nie było go dzisiaj w domu. – Leo uśmiechnął się zadziornie robiąc im zdjęcie
swoim telefonem.- Dam mu powód do jęczenia przez całą podróż.
-Jesteś okropny!
-Nie bardziej od niego.- Zaśmiał się rozbawiony chowając
siatki z żywnością i ręcznikami do bagażnika.
-Nikt w tym nie pokona Phichit’a.- Viktor przytaknął
siadając za Yuuri’m do samochodu.
.
.
.
Nie spodziewał się takich tłumów, ale z drugiej strony
pogoda naprawdę była zachęcająca na wyjście z domu. Trudno mu było ocenić gdzie się kończył ocean
ludzi, a zaczynał ten prawdziwy. Miał jedynie nadzieję, że Leo jest przy
Yuuri’m i pilnuje by nic mu się nie stało.
Nie został z tyłu by pilnować rzeczy. To nie Rosja, tutaj
nikomu by nie przyszło do głowy zabrać czyjąś własność. Nie przepadał za dzieleniem swojej
przestrzeni życiowej z innymi ludźmi, szczególnie z masą ludzką, w której
trudno rozróżnić poszczególne byty. Wyciągnął z siatki książkę do nauki
japońskiego nie chcąc marnować czasu na opalanie, gdy może w tym czasie
szlifować niespodziankę dla Yuuri’ego.
Na szczęście nauka języków obcych szła mu lepiej niż u większości ludzi,
którzy po pewnym czasie stwierdzają, że ich ojczysty jest najlepszy i to inni
powinni się uczyć ich języka. Arogancja, a może hipokryzja? W każdym razie
Viktor nigdy nie przepadał za ludźmi, którzy poddawali się na samym początku
drogi, bo nie widzieli znaczących sukcesów.
Próbował także uspokoić swoje żądze. Minęły trzy tygodnie od
wieczoru, w którym całował się z waką. Całe trzy tygodnie bez możliwości
kontaktu intymnego z brunetem. Celibat jeszcze nigdy nie był aż tak bolesny.
Miłość definitywnie należała do największych katuszy
życia. A jednocześnie mimo tej ciągłej
tortury potrafi wprawić człowieka w euforie najmniejszym gestem od osoby, którą
się ubóstwia.
Gdyby tylko jego
miłość miała przyszłość.
.
.
.
-Są na plaży beze mnie! JAK ONI MOGLI?!- Phichit ścisnął
mocniej telefon nadymając się z frustracji. Akurat, kiedy go nie było w
Karetsu.
-To dobry dzień na wyjście. A Yuuri potrzebuje odpoczynku od
nauki.- Mari uśmiechnęła się z pobłażliwością paląc swojego papierosa. – Leo
też umie posługiwać się aparatem.
-Mari-sama nie rozumiesz! To... To zdrada! Yuuri zdradził
własnego brata! MNIE! Jak ja teraz zamieszczę fotki z plaży jak mnie tam nie
ma?!
-Tylko o to ci chodzi, prawda? Nie chcesz by Leo miał lepsze
fotki od ciebie.
-A, o co innego?! Jak chcesz zaistnieć w świecie sław
instagramu musisz walczyć o każdy ochłap mięsa, jaki ci dają. Taka okazja! To
na pewno sprawka Viktora! To on mi to zrobił!
Mari zaśmiała się pod nosem sięgając po gazetę. Miała inne
sprawy na głowie, niż dramat życiowy Phichit’a. Nie rozumiała tej całej pasji
do obnażania się w Internecie, ale próbowała być tolerancyjna. Czasem jedynie
miała wrażenie, że tego wszystkiego jest za dużo, jakby ludzie już nie umieli
normalnie funkcjonować bez mediów. Cieszyła się, że jej młodszy brat nie dał
się wciągnąć w tą całą grę. Yuuri lubił być normalny. Nie robił wszędzie zdjęć,
nie pisał, co godzinę postów o tym, co robi i co myśli. Zachowywał swoje życie
dla siebie i może, dlatego cieszył się z niego dużo bardziej niż ludzie, którzy
prześcigają się w przyciąganiu uwagi innych.
-Skup się na robocie, a nie na wakacjach Yuuri’ego.-
Trzepnęła go gazetą po głowie mając już dość stękania przy uchu.
-Tak jest.
.
.
.
Plaża była definitywnie znakomitym pomysłem. Yuuri odzyskał wigor a przede wszystkim
kolor. Nie był już tak blady jak po wyjściu ze szpitala. Nastrój też mu się
poprawił, mniej narzekał na konieczność nauki i nawet jedzenie nie budziło w
nim odrazy.
Viktor obserwował go z patio głaszcząc Makkachin’a z
nieschodzącym z ust uśmiechem. Cieszył mogąc go widzieć go w tak dobrym
humorze, co prawda nadal miał pewne pragnienia, które nie dawały mu spać, ale
trzymał się na wodzy. Do końca wakacji i egzaminów nie zostało wcale tak dużo
czasu. I tylko ta myśl powstrzymywała go
przed rzucaniem się na wakę.
-Zachowujesz się jak stalker w tej swojej ciszy. Niby nic
złego nie robisz, a jednak nie spuszczasz Yuuri’ego z oczu.- Minako podeszła do
niego z butelką wina. – Wypad na plaże dobrze mu zrobił. Jednakże Phichit zrobi
wam tu piekło za to.
-Podejrzewam. Leo już mi wszystko powiedział, gdy
wracaliśmy. To dziwne, że tego nie
żałuję? Yuuri tego potrzebował.
-Nikt nie ma o to pretensji. Yuuri tak ma, że jak się na
czymś skupi to reszta świata dla niego nie istnieje. Zanim się pojawiłeś służba by nigdy nie pomyślałaby
postawić przed nim jedzenie i zmusić do posiłku. Bywały dni, w których poza
śniadaniem nic nie miał w ustach. Marniał w oczach przyprawiając rodziców o
palpitacje serca. Dobrze, że jest teraz ktoś,
kto czuwa nad nim.
-Staram się jak mogę. – Uśmiechnął się delikatnie, czując
przyjemne ciepło rozlewające się od serca w dalsze rejony ciała.
Opieka nad Yuuri’m była zupełnie inna niż opieka nad Yuri’m,
Otabek’iem czy Guang’iem. Tutaj nie musiał nikogo szkolić do zabijania, do
manipulowania ludźmi na swoją korzyść. To był pierwszy raz, kiedy opieka nie
kojarzyła mu się z utrapieniem, z przeszkodą w dodarciu do celu.
-Szkoda jedynie, że tak późno się spotkaliście. Może gdyby
wam przyszło poznać się wcześniej, wasze życia wyglądałyby zupełnie inaczej. –
Nalała mu kieliszek, popijając powoli swój trunek.
-Całkiem możliwe.
-Może byłbyś pierwszą miłością Yuuri’ego? Kiedyś sądziłam,
że jego miłość do Yuuko dawała nadzieję. Yuuri rozkwit, ale później szybko
zmizerniał, gdy jego uczucia nie były odwzajemnione. Jest za miły dla własnego
dobra.
Nie odpowiedział, wpatrywał się jedynie w lot ptaków nad ich
głowami, zastanawiając się skąd ta gorycz w sercu. Wiedział o byłych związkach
Yuuri’ego nie trudno było stwierdzić, że kiedyś był już zakochany, a jednak
świadomość, że w jego otoczeniu nadal znajduje się ta osoba godziła w jego
serce. Nie był wstanie powiedzieć, czy uda mu się zastąpić aktualną kobietę.
-Myślisz, że on nadal ją kocha?- Wyszeptał z trudem, czując
jak gardło mu się zaciska.
-Nie. Już od dawna
jej nie kocha. Kiedy ostatni raz go
widziałeś w białej yukacie?
-Nigdy…
-Zakładał ją zawsze do swoich ogrodowych medytacji odkąd
został odtrącony. Ale od 4 lat jej nie założył. Nie masz, co się martwić, teraz
Yuuko jest dla niego jedynie przyjaciółką o wspólnej pasji do łyżwiarstwa.
.
.
.
Yuuri nie wyglądał na zachwyconego, wręcz odwrotnie emanował
złością.
Jego włosy były ulizane do tyłu podkreślając rysy twarzy,
czarna yukata z tygrysem tylko jeszcze bardziej dodawała mu uroku. Wszyscy
wodzili za nim wzrokiem wzdychając cicho. Viktor szedł obok n ubrany w swój
dopasowany czarny garnitur, czując się nie na miejscu. Pierwszy raz brał udział w spotkaniu
biznesowym jakuzy i nie wiedział jak ma się z tym czuć. Toshiya szedł na
przedzie z małżonką i ochroniarzami.
Wszyscy zdawali się ignorować samopoczucie młodego waki,
który zaciskał zęby by nie wybuchnąć. Miał inne rzeczy do robienia, niż picie ze
wspólnikiem. Za dwa dni miał egzaminy i nie miał czasu na takie przedstawienia.
-Yuuri uspokój się.- Viktor nachylił się ku niemu szepcząc
mu do ucha tak by nikt ich nie słyszał.- Zepsujesz całe spotkanie.
-To nie moje spotkanie, ale mojego ojca.- Fuknął wściekle,
spoglądając na niego kątem oka.
-To jest twoja przyszłość Yuuri. Musisz zacząć brać udział w
takich spotkaniach żeby nauczyć się jak to robić. Z tego nie da się robić
suchych wykładów.
-Miałem mieć wolność do końca studiów!- Podniósł głos nie
umiejąc powstrzymać emocji.
Viktor zasłonił mu usta dłonią, kłaniając się mijanym osobom
w przeproszeniu za zachowanie młodego panicza. Rozumiał, że Yuuri jest
podenerwowany całą sytuacją, ale nie mógł pozwolić by całe wyjście skończyło
się skandalem.
-Yuuri jak się nie uspokoisz, to jutro pakuję walizkę
zabieram Makkachin’a i odchodzę w miejsce gdzie na pewno mnie nie znajdziesz.
-Nie zrobiłbyś tego. Sam mi odmówiłeś, kiedy ci proponowałem
wolność. –Odparł cicho z nutą niepewności w głosie.
-Chcesz się przekonać, czy stać mnie na to?
Yuuri nic nie odpowiedział, analizował wszystkie możliwości
w głowie, by ostatecznie stwierdzić, że nie powinien ryzykować utracenia
Viktora przez swoje rozdrażnienie. Jego rodzice też nie są winni stresowi, jaki
go ogarnął uniemożliwiając mu nawet spokojny sen.
-Robię to tylko dla ciebie.- Burknął zawstydzony
przyspieszając kroku.
Viktor uśmiechnął się pod nosem pozwalając sobie na
zwolnienie kroku. On nie miał dostępu do gabinetu, w którym będą prowadzone
rozmowy, tak jak reszta ochroniarzy i służby będzie siedział w pokoju obok
częstując się przygotowanym posiłkiem.
Mógł mieć jedynie nadzieję, że Yuuri naprawdę powstrzyma
swoje emocje przed wybuchem i zniszczeniem całego spotkania.
.
.
.
-Gratulacje Yuuri! –Objął mocno bruneta podnosząc go
nieznacznie.
Yuuri zarumienił się natychmiastowo chowając twarz przed
światem. Sam był zaskoczony tak pozytywnymi wynikami z egzaminów, ale odczuwał sporą ulgę ze
świadomości, że mu się udało. Ciężkie tygodnie dały wspaniały wynik. Mógł
wreszcie odpocząć od nauki i wyluzować. A przede wszystkim nie musiał już
trzymać się na dystans od Viktora.
-Jaką masz dla mnie nagrodę?- Powiedział żartobliwie
odsuwając się od Rosjanina.
-Pójdziemy na łyżwy?
-Buuu, zero oryginalności.- Odparł zawiedziony, jednak
uśmiech nie schodził mu z ust.
-Yuuri! Daj mi pomyśleć, na pewno wymyślę coś nie z tej
ziemi!
-Wolałbym coś ziemskiego, jeśli można.
-To była przenośna!
-Wiem.- Zachichotał zakrywając usta, próbując pohamować się
przed głośniejszym śmiechem.
Viktor zmrużył oczy w podejrzliwości, że jego waka robi z
niego idiotę. Nie chciał jednak nic mówić ze strachu, że dostanie pozytywną
odpowiedź. Nigdy nie skończył studiów,
bo niebyły mu one potrzebne do życia, jednak teraz czuł się poniekąd mało
wartościowy. Nie mógł wspomóc bruneta w normalnym życiu. Znał tylko realia
mafii, a to życie kompletnie nie obchodziło Japończyka.
-Jesteś okropny. Miałem już dać ci całusa za ten cały trud,
ale chyba tego jednak nie chcesz.
-Aaawww… Nie bądź taki, przecież wiesz, że cię kocham.- Objął
go, ocierając nos o jego szyję.
Viktor spłonął rumieńcem. To był pierwszy raz, kiedy Yuuri
otwarcie mu powiedział, że go kocha. Jego serce nie było na to gotowe, nawet
jego umysł nie potrafił ogarnąć tego, co właśnie usłyszał. Łudził się, że waka
czuje do niego coś na kształt miłości, wreszcie znał go na tyle dobrze, że
rozumiał, że nigdy by nie pocałował kogoś, do kogo nic nie czuje. Jednak, co
innego sobie wyobrażać, a co innego usłyszeć to na żywo. Miał wrażenie, że jego
serce zaraz wyskoczy z klatki piersiowej i ucieknie na Mount Everest krzyczeć z
radości.
Nigdy nie był zakochany tak na poważnie, więc nie znał tych
uczuć. Przerażało to go, ale z drugiej strony miał ochotę płakać ze szczęścia.
Jeszcze nigdy w życiu nie czuł się przy kimś tak szczęśliwie, tak pogodzony sam
ze sobą. Jeszcze nigdy mu się nie
zdarzyło mierzyć decyzji poprzez pryzmat radości, jakie one dadzą drugiej
osobie.
-Viktor?- Yuuri podniósł głowę wpatrując się w niego z
niepokojem, gdy ten nic nie odpowiadał przez dłuższy czas.
-Ach! Przepraszam… Zaskoczyłeś mnie. To powinno być
karalne!- Wtulił się w niego mając nadzieję, że jego rumieniec nie jest aż tak
widoczny, jak go odczuwa.
.
.
.
Westchnął zrezygnowany podając brunetowi kolejne opakowanie
chusteczek. Nie spodziewał się, że
informacja o powrocie Leo do Stanów tak go zasmuci. To było oczywiste, że kiedyś musiało to
nastąpić, szczególnie, że to było tylko podszkolenie, a nie oddanie na wieczny
użytek. Tylko, że waka przywykł do obecności młodego kierowcy i nie był
przychylny uczestniczeniu w pożegnalnym bankiecie.
-Yuuri nawet, jeśli się nie pojawisz, to nie zatrzyma Leo w
Japonii. Stany są jego domem, tam ma rodzinę. Przecież wiedziałeś, że jego
pobyt jest tymczasowy…- Próbował brzmieć spokojnie, nawet współczująco, ale po
zwiększonych szlochach zrozumiał, że jego argumentacja nie była właściwa.- Yuuri… Leo będzie zawiedziony, jeśli go nie
pożegnasz… Byłeś jego szefem, kimś, komu służył z czystą radością. Jesteś jego
przyjacielem i powinieneś go pożegnać i życzyć sukcesów w życiu.
-Nie chcę.
-Yuuri zachowujesz się jak dziecko…
-Jeśli to spowoduje, że Leo zostanie z nami, to mam to
gdzieś!
-Nie zostanie… - Westchnął po raz kolejny decydując się na
ostateczny krok dotarcie do waki. Przytulił go do siebie.
-Viktor!- Krzyknął zaskoczony, próbując się uwolnić z
uścisku.- Zostaw mnie. Aktualnie jestem zajęty płaczem! Daj mi się smucić w
samotności!
-Nie ma mowy. Leo na ciebie czeka. Jutro sobie zbudujesz
norę depresji, Dzisiaj wyjdziesz z pokoju i pożegnasz swojego przyjaciela.
-Norę depresji?- Odparł zbity z tropu uspokajając się
nieznacznie.
-Możesz nawet zbudować sobie pokój depresji, ale jeśli nie
wyjdziesz tam, będziesz tego żałować do końca życia. Naprawdę chcesz się
pożegnać w ten sposób?
-Nie… Oczywiście, że nie chcę…- Mruknął zasmucony,
uspokajając się.
Wstał na równe nogi poprawiając swoją yukatę. Viktor stanął przed nim smarując jego twarz
jakimś kremem, który najpewniej miał zminimalizować ślady po płaczu. Nadąsany
ruszył przodem zastanawiając się, co właściwie powinien zrobić dla swojego
przyjaciela w ramach pożegnania.
Wreszcie Leo został z nim dużo dłużej niż zakładały początkowe umowy.
Trzy lata zamieniły się w pięć, a które następnie przerodziły się w
siedem. Nie mogli już więcej przedłużać
kontraktu. Leo nie miałby nic przeciwko, jako że czuł się tutaj jak w domu, ale
Viktor miał rację. To Stany były jego prawdziwym domem, tam miał przyjaciół i
rodzinę, a trwając u boku Yuuri’ego oddalał się od nich.
Wszedł nieśmiało do sali bankietowej obserwując uważnie całą
rodzinę, która już zdążyła sobie sporo popić. Leo siedział przy jego ojcu, jako
gość honorowy, wyglądał na rozradowanego uwagą, jaką mu wszyscy dzisiaj
poświęcają. Phichit siedział przy Mari robiąc, co chwila fotki swoim telefonem.
-YUURI! Bałem się, że jednak się nie zdecydujesz tutaj
przyjść…- Leo podbiegł do niego, obejmując życzliwie. – Tak się cieszę!
-Leo… nie możesz zostać choćby do końca mojej edukacji?-
Załkał cicho, wtulając się w szatyna mając nadzieję, że nikt nie widzi jego
żałosnej postawy.
-Wiesz, że gdybym mógł, to bym to zrobił. Jednak mój ojciec
życzy sobie mnie mieć przy sobie. Miałem sporo zabawy przy tobie. Naprawdę.
Dziękuję ci za wszystko. Jesteś dla mnie jak starszy brat. Jeśli kiedyś
zawitasz do Stanów, to daj znać.
-LEO!!
.
.
.
Szedł z Makkachin’em u boku rozglądając się po okolicy. Mimo
kalendarzowej jesienni pogoda nadal była ciepła i zachęcała do wyjścia z
domu. Mijani przechodnie przyglądali mu
się z zaciekawieniem plotkując między sobą o jego pochodzenie i urodzie.
Uśmiechnął się pod nosem rozumiejąc na czym polega wyższość znania języka
kraju, w którym się przebywa. Rozumiał, co ludzie mówili o nim, gdy sądzili, że
jest kolejnym dzikim turystom, który nie zna języka, ani ich zwyczajów. Był ciekawy jak Yuuri zareaguje na jego nową
umiejętność. Wreszcie będą mogli rozmawiać w jego języku i nie będzie musiał
tak długo rozmyślać nad odpowiedzią po angielsku. Nawet biegła znajomość języka
nie gwarantowała lepszej rozmowy, kiedy umysł zna pewne zwroty i wyrażenia w
ojczystym języku i trudno to przenieść na inny.
Jednak powodem jego wyjścia nie był jedynie spacer z psem,
ani tym bardziej wsłuchiwanie się w rozmowy obcych ludzi, ale fakt, że Yuuri ma
pracę grupową i wywalił go z mieszkania nie chcąc by znowu robił głośne
komentarze na temat jego znajomych. Viktor nadal nie rozumiał, co w tym złego,
że doradzi za darmo jak człowiek powinien się ubrać?
-Przecież nie brzmię aż tak arogancko… Prawda Makkachin?-
Powiedział w miarę cicho w kierunku swojego psa, który jak na zawołanie spojrzał
na niego szczekając.- Właśnie! Robię to, bo jestem wspaniałomyślny. Chcę żeby
mieli powodzenie u płci, która ich przyciąga. A wiedziałeś Makkachin, że ludzie
są jedynym gatunkiem, który tak usilnie próbuje zwalczyć homoseksualizm, gdy
pozostałe gatunki nie mają z tym żadnych problemów? Wręcz jest to mile widziane
u zwierząt stadnych! Jak rodzice dziecka umierają, to właśnie pary
homoseksualne przygarniają sierotkę i wychowują tak samo dobrze jak normalne
pary. Ludzie ogólnie są pełni
sprzeczności, niby chcemy by inni tolerowali naszą osobę, ale my innych to już
nie bardzo. Przykładem może być nie
tylko seksualizm, ale także wiara, czy nawet zwyczaje żywnościowe. Ja wiem, że
są ludzie, którzy kochają jeść mięso. Jak my, Makkachin, my kochamy mięso. Ale
są też ludzie, którzy żywią się… Nie mam pojęcia… W każdym razie są weganami i
nie dotykają tego, co łączy się ze zwierzętami. I ja to akceptuje. Każdy ma
swoje gusta kulinarne…- Zamilkł na moment orientując się z powstających wokół
niego chichotów. Na szczęście mówił po rosyjsku, więc raczej nawet nie
rozumieli jego całego monologu.- Gadam z własnym psem… W miejscu publicznym…
Czyli to już ten etap bycia wariatem…
Zawstydzony skręcił do parku siadając na ławce. Zwykł
rozmawiać z Makkachin’em jeszcze w Rosji, jako że był jedyną istotą, która nie
odpowiadała mu jakimś głupotami. Lubił się też wygadać na filozoficzne tematy,
a nie sądziłby Yuuri miał ochotę słuchać jego tyrad. Czekały go godziny bezczynności, aż do czasu,
kiedy waka da mu znać, że może wracać. Miał jedynie nadzieję, że tym razem nie
spotka żadnej znanej twarzy.
.
.
.
-Nie śmiej się, Yuuri!- Nadąsany rzucił poduszką w bruneta,
wtulając się w futro pudla.
-Gadałeś do Makkachin’a na ulicy? Naprawdę? Chciałbym to
zobaczyć…- Yuuri chichotał wtulony w oparcie sofy. Historia była po prostu zbyt
komiczna żeby się opanować.
-To twoja wina. Wywaliłeś mnie z domu i zrobiłem z siebie
wariata.- Odparł urażony pociągając nosem w sztucznym płaczu.
-Przynajmniej nie jesteś wege wariatem.
Viktor chciał już coś odpowiedzieć, ale się
powstrzymał. Znał tego jednego kolegę
Yuuri’ego ze studiów, który jest weganem i nie omieszka przy każdej okazji
opowiedzieć, o tym, jakimi wszyscy są mordercami i dlaczego nie powinni używać
tych marek kosmetyków i chemii i dlaczego picie wody jest najlepszym posiłkiem
człowieka. Wątpiłby dało się przeżyć na samej wodzie, ale z drugiej strony nie
znał się na dietach i możliwościach ludzkiego organizmu.
-On naprawdę pije tylko wodę? Naprawdę nic nie je?- Spytał
się zaintrygowany zapominając o poprzednim urażeniu.
-Wiesz nie wiem, co robi, gdy jest sam, ale przy nas nigdy
nie zjadł ani kęsa niczego. On po prostu… Pije wodę. Jestem pod wrażeniem
zważywszy, że mieszka na ulicy, gdzie knajpa stoi przy knajpie.
-Nie wiem czy go podziwiać, czy mu współczuć. Przecież
jedzenie to jedna z życiowych przyjemności! Jak można się tego pozbawiać?!
-Mnie nie pytaj… Jestem przecież odkurzaczem. – Odparł
rozbawiony zakładając na nowo swoje okulary.
-Nie widzę nic złego w delektowaniu się jedzeniem.
-A w byciu grubym?
-Jak grubym?- Spytał się ostrożnie, nie chcąc z marszu
zostać wywalonym za drzwi za swoje zdanie.
-Do jakiego rozmiaru potrafiłbyś zaakceptować człowieka?-
Odpowiedział rozbawiony sięgając po mandarynkę.
-Hmm.. To trudne pytanie… Nie mówię, że ludzie powinni być
jak patyki… Ale dodatkowe kilogramy to dodatkowe kłopoty ze zdrowiem… Na
starość… Nie wiem! Coś w okolicach 44 rozmiaru europejskiego.
-Czyli mogę przybierać na wadze do tego numeru?
-A mógłbyś zostać tak piękny, jaki jesteś teraz?
-Zależy ci tylko na moim ciele?
-Nie. Ale obawiam się, że gdy się upijesz na mieście, nie
będę wstanie udźwignąć twojej większej wersji. Pamiętaj, że ja jestem szczupły
i mogę się złamać.
Yuuri parsknął śmiechem nie mogąc już ignorować psiego
wzroku Viktora, który z każdym zdaniem wyglądał jakby coraz bardziej się
pogrążał, ale ze wszystkich sił starał się udobruchać swojego pana. Wiedział,
że takie pytania są poniżej pasa. Z medycznego punktu widzenia to oczywiste, że
człowiek o normalnej wadze będzie czuł się zdrowszy im będzie starszy, ale z
drugiej strony są ludzie, którzy są grubi i to im nie przeszkadza, bo
zaakceptowali swoje ciało i swoje wady.
Yuuri nie umiał tego zrobić. Każde przytycie powodowało
depresje. Nie chciał patrzeć na zwały tłuszczu i naciągnięte ubrania. Nie
chciał też dożyć dnia, kiedy w odbiciu lustra zobaczy trzeci podbródek. Na samą
myśl dostawał mdłości.
.
.
.
Noworoczny bankiety był jeszcze większy niż przed rokiem.
Zjawili się nie tylko członkowie rodziny, ale także najbliżsi partnerzy
biznesowi. Poza utrzymaniem dobrych relacji z jakuzą wzrok ludzi zatrzymywał
się młodym wace, który już niedługo będzie pomagał swojemu ojcu w działalności.
Toshiya miał dużo więcej rozmów z różnej maści mężczyznami, którzy próbowali
zdobyć jego aprobatę. Viktor tylko marszczył czoło zastanawiając się, o czym
tak naprawdę rozmawiają skoro Hiroko wyglądała na przygnębioną i próbowała
uciec od boku męża.
Yuuri zaś siedział przy nim popijając swoją sake i wdając
się w rozmowę z Phichit’em o ostatnich trendach w Internecie, a raczej
idiotycznych wyzwaniach, w których Tajlandczyk nie omieszkał brać udział.
-Mówię ci Yuuri, powinieneś tego spróbować. Bycie oblanym
lodowatą wodą nie jest takie złe. Pomaga się też dzieciom chorym na raka, bo po
akcji powinno się wpłacić jakąś kwotę na odpowiednią organizację. W sumie to
cię nominowałem, ale chyba nie masz kanału na youtube? Albo sto warstw! Nie
mówiąc już o mój partner robi mi makijaż. To jeszcze robiłem z Leo…
Viktor westchnął nie rozumiejąc kompletnie tego szału i z tego,
co zauważył Yuuri też nie bardzo orientował się w wywodzie swojego przyjaciela.
Minako przysiadła się do niego trzymając butelkę wina szczerząc się wesoło.
-Jak tam? Którą bazę zaliczyłeś?- Szturchnęła go w bok
machając do Mari, która stała otoczona przez potencjalnych kandydatów na męża.
-Nie rozumiem, o co ci chodzi.- Odparł cicho odwracając
wzrok.
-Jasne, że nie wiesz. Ja tam swoje wiem. To, co…
Całowaliście się?
-To chyba nie jest ci potrzebne do życia?
-Jest. Nie wiesz, czy wiesz, ale jestem oficjalną swatką
tego chłopaka. To ja mu wyznaczę przyszłą żonę. Mogę też powiedzieć
Toshiyi-sama, że nie ma takiej kobiety, która by umiała wesprzeć jego syna w
tak ciężkim życiu. – Uśmiechnęła się szatańsko podziwiając jego blednące
oblicze.- Powinieneś być dla mnie milszy.
-Myślałem, że jesteś guwernantką… Nauczycielką… Kimś o innym
zadaniu niż to!- Stęknął załamany, czując jak żołądek nagle ma ochotę zwrócić
dzisiejszą ucztę.-Czemu mi wcześniej nie powiedziałaś?!
-Bo to zabiłaby zabawę.
-Jesteś potworem.
-Nawet nie wiesz jak wielkim, ale pamiętaj. Yuuri jest dla
mnie jak ukochany siostrzeniec, nie chcę by cierpiał. Chcę jego szczęścia
równie mocno jak ty. Tylko, że Yuuri złożył ojcu obietnicę, z której będzie
musiał się wywiązać. Czy oboje tego chcemy, czy nie. –Spoważniała popijając
swój napój prosto z butelki.
Viktor zasępiony spuścił głowę rozumiejąc doskonale, co
Minako mówiła między wierszami. Już od dawna wiedział, że w jego historii nie
będzie happy endu. Nie sądził jedynie, że to będzie tak bolało.
.
.
.
Milczał siedząc naprzeciwko bruneta, który wertował po raz
kolejny swoje notatki. To był ostatni dzień jego zmagań. Obrona swojej pracy i
oficjalne zakończenie studiów. Było w
tym coś przygnębiającego, może to ta myśl, że już tu nie wrócą sami w tak
trywialnym powodem jak nauka. Yuuri na stałe zamieszka w Karetsu i będzie
uczestniczył w życiu codziennym jakuzy.
Nie ważne jak Viktor próbował dotknąć temat to nigdy nie dostał
odpowiedzi, której oczekiwał. Może gdyby właśnie taką dostał już dawno
spakowałby im walizki i zabrał daleko poza zasięg mafijnych macek. Tylko, że Yuuri wydawał się pogodzony z tym, co
go czekało.
Westchnął ciężko sięgając po dzisiejsze wydanie gazety. Jak
w każdym kraju gazeta robiła aferę tam gdzie jej nie było. To było nawet
zabawne jak politycy dawali mediom kaczki dziennikarskie by dać ludziom jakiś
strzępek wiedzy, a tak naprawdę za plecami swoich potencjalnych wyborców
sprzedawali kraj i jego bezpieczeństwo.
A wszystko w imieniu hasła „by stać się znowu wielkim państwem”. Tylko,
kiedy tak naprawdę państwo było wielkie? Na jakiej zasadzie mierzyć wielkość
państwa? Bogactwa? Jeśli było mniej ludzi i większość to byli niewolnicy bądź
chłopi, którym się nie płaciło to nic dziwnego, że państwo było wielkie.
Dobrobytu? Jak dopiero powstawały kopalnie to można było mówić o dobrobycie
kruszców, ale to nie są odnawialne rzeczy.
Czy może polityka? Jakby nie patrzeć każda polityka prowadzi do wojny
prędzej, czy później.
Odłożył gazetę czując się jeszcze mocniej sfrustrowany. Gdzie nie spojrzał wszędzie widział macki
mafii, co nie poprawiało jego nastroju w żaden sposób.
-O ile wiem to ja mam obronę pracy, a nie ty.- Yuuri dotknął
jego czoła uśmiechając się łagodnie.- Nie denerwuj się tak sam jeszcze niedawno
mówiłeś, że wszystko będzie dobrze.
-Bo będzie.
Wiadomości mnie zirytowały.
-To, dlatego ludzie ich nie czytają, jeśli nie chcą mieć
strzępionych nerwów.- Odparł rozbawiony sięgając po swoją wodę.- Nadal nie mogę
uwierzyć, że nauczyłeś się japońskiego.
-Jestem pewien, że gdyby sytuacja była odwrotna, też byś
nauczył się rosyjskiego.
-Hmm… Całkiem możliwe. Choć po twoich historiach nie wiem
czy bym przeżył w Rosji na tyle długo by nauczyć się czegokolwiek.
-Może zrobiłbym z ciebie personalną konkubinę?
-Och? Naprawdę? Trzymałbyś mnie w zamknięciu i zastraszał
każdego dnia aż bym oszalał? I pewnie jeszcze byś ignorował moje samopoczucie i
tylko gwałcił dniami i nocami.
-Najpewniej. I wszystko z jakiś psychicznych przyczyn.
-Obsesji.
-Tak obsesji. Dokładnie. Ale jeśli byś nie popełnił
samobójstwa przez takie traktowanie to pewnie coś byś wykombinował.
-Nauczyłbym się rosyjskiego by cię udobruchać.
-Mogłoby ci się nawet udać. A później byś mnie zabił, kiedy
bym uwierzył w twoją miłość.
-Co za mordercza konkubina byłaby ze mnie.
-Warta grzechu. –Uśmiechnął się lubieżnie, podziwiając delikatny
rumieniec na policzkach bruneta.
Yuuri pokręcił głową nie wierząc, co właśnie zrobił. Musiał
jednak przyznać, że sama rozmowa zrelaksowała się go na tyle, że przestał
przewidywać najczarniejsze scenariusze. Viktor nauczył się jak radzić sobie z
jego atakami depresji, czy stanami lękowymi. Dzięki temu było mu dużo łatwiej
funkcjonować.
-Czyli syndrom sztokholmski nie wchodzi w grę?
Viktor prychnął pod nosem odwracając się od niego. Nie
byłaby to zła myśl, ale ostatecznie wolałby żeby Yuuri odzyskał wolność, niż
spędzić całe życie u boku psychopaty.
.
.
.
-Miałeś racje… Hanami w Karetsu jest naprawdę piękne.
–Spoglądał na różowy deszcz płatków z zarumienionymi policzkami od alkoholu.
-Mówiłem ci, że warto na to czekać. – Yuuri uśmiechnął się
pod nosem zabierając czarkę z sake z rąk Viktora.
-I wszyscy byli z ciebie bardzo dumni. Zdałeś wszystkie
egzaminy i obroniłeś swoją pracę na najlepsze oceny.
-Miałem jedną czwórkę.
-Szczegóły!- Sapnął zirytowany obejmując go.- Zasługujesz na
nagrodę!
Waka nic nie odpowiedział. Wtulił się jedynie w Rosjanina
rozkoszując się jego miętowym zapachem. Była to też jedna z nielicznych okazji
gdzie byli sami w rezydencji. Wszyscy udali się do parku przy szkole by obcować
z innymi ludźmi.
-Viktor… Co ty właściwie we mnie widzisz? Poza „pięknem”?-
Wyszeptał nieśmiało bojąc się tak naprawdę odpowiedzi. Nie wiedział jakby zniósł świadomość, że
Viktor widzi w nim tylko ciało.
-Widzę ciężko pracującego mężczyznę, który próbuje pokonać
swoje słabości, który stara się być miły i nie wchodzić nikomu w drogę. Kogoś,
kto jest doskonałym obserwatorem jednak często czyta rzeczy w najgorszy sposób.
Osobę, która potrafiłaby poświęcić swoje szczęście dla drugiej osoby, mimo że
wewnętrznie by krzyczał z rozpaczy. Jesteś uroczy, kiedy próbujesz ukryć swoją chciwość
błahymi rzeczami. Kocham cię też za to, że podarowałeś mi dom. Miejsce, do
którego chcę wracać i do którego należę. Wypełniłeś mnie emocjami, kiedy przez
większość życia byłem pusty, oparty na arogancji w przeświadczeniu o swojej
doskonałości. Nie umiałbym żyć bez ciebie w moim otoczeniu.
Yuuri spłonął rumieńcem po same krańce uszu. Nie spodziewał
się tak rozbudowanej odpowiedzi, ale nie mógł zaprzeczyć by nie zrobiła mu
przyjemności. Jego serce biło jak oszalałe, ale serce Viktora nie było wcale
lepsze.
Viktor podniósł go za podbródek muskając jego wargi swoimi.
Czuł smak alkoholu w ustach, choć nie mógł być pewien, kiedy on sam też pił
ryżowy trunek, choć w dużo mniejszej ilości niż jego pupil. Zajęczał cicho,
kiedy jego warga została nagryziona.
-Yuuri… Proszę… - Viktor zamruczał mu do ucha podgryzając
małżowinę.
Nie umiał odpowiedzieć. Jego umysł pokryła przyjemna mgła,
która uniemożliwiała sformułowanie czegokolwiek racjonalnego. Nie protestował też, gdy smukłe dłonie rozwiązały
obi rozsuwając poły materiału na boki.
Skóra paliła go z każdym nowym pocałunkiem. Jęknął głośniej, gdy Viktor
przyssał się do jego sutek kładąc go powoli na deski patio.
Może jednak nie powinien tyle pić, nie był nawet pewien czy
był gotowy na ten krok…
-Viktor…- Wycharczał z trudem zagryzając własne palce.
Srebrnowłosy zatrzymał się w swojej drodze scałowania całego
ciała waki, by zderzyć się z najbardziej erotycznym widokiem, jaki widział.
Przełknął z trudem ślinę, wracając do już napuchniętych ust. Yuuri objął go
mocno, nie mogąc znieść odległości między ich ciałami. Było mu zimno, tam gdzie
Viktor go nie dotykał, ale nie wiedział jak to zmienić, więc nieporadnie
próbował się uwić wokół niego.
-Yuuri…- Viktor oderwał się od niego z trudem dysząc
ciężko.- Spokojnie Yuuri … Wszystko będzie dobrze.
Zlizał ściekającą ślinę z policzka, uwalniając się powoli z
rąk waki, który obserwował go z błagalnym spojrzeniem. Wiedział, w jakim stanie są oboje. Temperatura
ich ciał była za wysoka by móc się teraz zatrzymać, brakowało mu też woli do
tego. Chciał pożreć Yuuri’ego, w ten sposób już zawsze byliby razem.
Zsunął z bioder bruneta ciasne już bokserki czując przyjemny
skurcz w żołądku. Przyrodzenie Yuuri’ego łamało stereotypy o azjatach. Objął penis swoimi palcami zastanawiając się
przez moment jak to powinien zrobić. Do
tej pory zawsze robił to ręką, jednak tym razem nie miał wazeliny, ani żadnego
kremu by to ułatwić.
-Viktor?
Uśmiechnął się enigmatycznie zmieniając swoją pozycje by
klęczeć między nogami młodego waki, ten zaś rozszerzył oczy w niemym
przerażeniu. Definitywny znak, że dzisiaj nie powinien iść na całość.
-Bon apetit. –Mruknął lubieżnie oblizując wargi.
Nigdy wcześniej tego nie robił. Ani kobiecie ani mężczyźnie.
Nie pozwalał też tego robić sobie, do tej pory uważał to za coś obrzydliwego,
jednak teraz widział to, jako coś seksownego, coś, co pragnął. Yuuri naprawdę
budził w nim coraz to nowsze pragnienia.
Wsunął sobie jego członek powoli do ust masując
językiem. Czuł jak ciało bruneta
sztywnieje w oczekiwaniu. Gdyby Yuuri nie podgryzał sobie palców jego jęki
byłby dużo głośniejsze, ale nie zamierzał marudzić. Jeszcze przyjdzie dzień, w
którym cała rezydencja będzie wiedzieć, co wyprawia z ich ukochanym waką.
Rytmicznie ruszał głową, trzymając dłonie na biodrach
kochanka trzymając je w miejscu. Wiedział, że w momencie, gdy zacznie zassać
Yuuri straci kontrole nad swoim ciałem i może mu nieświadomie zrobić
krzywdę. Szczególnie, że był to jego
pierwszy raz i nie znał możliwości własnego gardła. Mógł skończyć jak jedna z
kochanek Georgi’ego uduszona przez jego penis. Wolał, więc upewnić się, że
wszystko pójdzie po jego myśli i przeżyje to.
-Viktor…- Wyjęczał głośniej niż poprzednio wyginając plecy
do góry.
Viktor uśmiechnął się w myślach ciesząc się, że może mu dać
tyle przyjemności. Postanowił się jednak zlitować i aktualnie zrobić coś
więcej. Zaczął powoli ssać, czując jak przyjemne dreszcze przechodzą przez całe
jego ciało. Z każdą chwilą ssał coraz
mocniej, bardziej pożądliwie wbijając paznokcie w skórę Japończyka, który jedną
rękę trzymał na jego głowie. Nawet
pogryzanie swoim palców nie tłumiło już jego miałczenia.
Poczuł na języku gorzki smak spermy szybciej niż się spodziewał,
a może źle obierał upływ czasu. Jednak zamiast odsunąć się jak większość ludzi
ssał mocniej połykając gęstą wydzielinę, która po chwili straciła swój gorzkawy
posmak.
Gdy wreszcie odsunął się wypuszczając z pop’em penis bruneta
z ust, podziwiał z satysfakcją swoje dzieło. Yuuri dyszał ciężko zakrywając
usta, z których ściekała ślina. Wyglądał kompletnie zrujnowanie.
Oblizał wargi nachylając się nad nim by pocałować go w
czoło.
-Gratulacje z zakończenia studiów.
.
.
.
Szli w milczeniu wzdłuż oceanu trzymając się za ręce.
Makkachin wraz z Akitą Inu biegli przodem podszczekując do latających mew. Tylko nieliczni zostali jeszcze na plaży,
ciesząc się wakacjami. Gdzieniegdzie można było zauważyć sztuczne ognie wtórowane
przez krzyki i piski. Oni też relaksowali
się po długim czasie ciężkiej pracy.
Viktor brał udział w nauce jazdy na japońskich drogach, bo
pomimo posiadania rosyjskiego prawa jazdy to nie umiał się z marszu przestawić
na lewostronny ruch i nie mówiąc o przepisach. Wolał pójść na kurs i nauczyć
się od podstaw. Yuuri zaś szlifował swoją pozycję u boku ojca uczęszczając na
spotkania biznesowe. Nigdy nie marudził na nie, znosił wszystko w milczeniu.
Tylko nocą wtulał się w Viktora próbując, choć na moment zapomnieć o swoim
życiu.
-Gdybyśmy nie byli w mafii, to gdzie byśmy wylądowali?-
Spytał się niepewnie, zatrzymując się.
-Hmm…- Przyłożył palec do ust skupiając się na pytaniu. Nie
był fanem teorii o innych światach, czy reinkarnacji, ale jeśli to miałoby
oznaczać spotkanie Yuuri’ego w innych warunkach, gdzie śmierć nie witała się z
nimi każdego dnia, to nie miał nic przeciwko marzeniu o znalezieniu się w tej
innej rzeczywistości.- Może łyżwiarzami? Jesteś w tym naprawdę dobry.
-Pewnie byłbyś jakimś championem, do którego bym wzdychał z
daleka. – Uśmiechnął się łagodnie ruszając z powrotem.
-Okrutny! Ale jeśli naprawdę byś tak robił, to musiałbym
znaleźć sposób by się do ciebie zbliżyć. Zostać twoim trenerem, albo coś w tym
stylu.
-Taki champion jak ty, marnowałby czas na kogoś takiego jak
ja?
-Ranisz moje serce Yuuri, jesteś wspaniałym łyżwiarzem i
jestem pewny, że nawet będąc najlepszy na świecie, potrafiłbym zauważyć twój
talent.
-Musiałbyś jeszcze pokonać moją depresję.
-Walczyłbym z nią niczym z najpotężniejszym ze smoków!
Zaśmiał się w odpowiedzi ściskając mocniej dłoń Viktora. – Machałbyś
mieczem wokół mnie?
-No, co ty. Scałowałbym z ciebie tą depresję aż by musiała
uciec do piekła. –Wyszczerzył zęby w uśmiechu, przyciągając bruneta do siebie.-
Może powinienem zacząć już teraz?
-VIKTOR!
.
.
.
-Właściwie, dlaczego czeszesz włosy na lewo? Nie irytuje cię
to, że coś ci leci do oczu?- Phichit nachylił się jego stronę wyraźnie już pod
wpływem alkoholu. –A może jesteś łysy? Znaczy łysiejesz?
Zaśmiał się pod nosem, kładąc głowę na stoliku. Viktor
zmrużył nieznacznie oczy mając dość towarzystwa bruneta. Lubił Phichit’a kiedy
nie był pijany i nie czepiał się jego włosów.
Przez ostatnie kilka miesięcy doszło między nimi do porozumienia i nawet
nikłej przyjaźni, ale czasem… Tylko czasem iskrzyło między nimi.
-Mam po prostu szerokie czoło. To nie ma nic wspólnego z
łysieniem.
-Wodogłowie?
-SZEROKIE CZOŁO!
Dyszał ciężko spoglądając się z irytacją na bruneta, który
walczył z czkawką między chichotami. Minako, która siedziała niedaleko parsknęła
śmiechem. Wkrótce większość osób wokół nich śmiała się z całej sytuacji
powodując jedynie pogłębiający się rumieniec u Rosjanina. Nie tak wyobrażał
sobie urodziny Yuuri’ego. Mieli iść na łyżwy, później na miasto coś zjeść, a
później… Później spędzić mile czas w sypialni. Miał wszystko zaplanowane, ale
ostatecznie Futou miało własne zamiary tego dnia. Nie mógł nawet zbliżyć się do
waki, który siedział obok swojej mamy z przyklejonym służbowym uśmiechem.
Viktor czuł się samotny, dla wszystkich był jedynie
materiałem na drwiny. Gdy był przy Yuuri’m łatwiej mu było znieść wzrok innych
na sobie.
.
.
.
Od rana miał złe przeczucia. Mdłości nie chciały go opuścić,
uniemożliwiając też przełknięcie czegokolwiek. By zająć umysł pomagał w
porządkach w sali bankietowej, w której mieli się dzisiaj pojawić ważni
goście. Kiedy spoglądał na Hiroko
dostrzegał w jej oczach smutek, czasem nawet próbowała rozmawiać z mężem i
Minako, jednak oni tylko kręcili głowami odsyłając ją z niczym.
Jednak najgorsze dopiero nadeszło popołudniu, kiedy dostał
rozkaz przygotowania Yuuri’ego w odświętny strój. Waka miał się odpowiednio
prezentować, co było niepokojące, bo Toshiya w żadnym wypadku nie był na tyle
stary by rezygnować ze swojej funkcji.
Wszedł do sypialni bruneta próbując wyglądać na spokojnego.
Yuuri siedział na patio spoglądając w niebo, był dużo bledszy niż zwykle a jego
oczy wydawały się opuchnięte od płaczu. Viktor bał się zapytać, co się dzieje.
Bał się, że to go zabije.
Wybrał na przyjęcie granatowe kimono z kwiecistym motywem,
uczesał w fryzurę, która podkreślała urodę Japończyka i pomógł założyć soczewki
kontaktowe. Okulary były dzisiaj surowo zakazane. Nałożył nawet lekki makijaż
by pozbyć się nierówności i opuchlizny.
-Gotowy?- Zapytał się nieśmiało, nie wiedząc dokładnie,
jakiej odpowiedzi oczekuje, bo na pewno nie pozytywną.
-Chodźmy. Wszyscy mnie oczekują. – Odpowiedział pusto
ruszając przodem. Yuuri wyglądał jak cień samego siebie.
Kiedy znaleźli się w sali, cała rodzina już siedziała przy
stolikach, przy których uwijała się służba, nakładając jedzenie i czarki z
sake. Yuuri usiadł przy ojcu ze
spuszczoną głową. Viktor po instrukcji
Mari znalazł się tuż za nim obserwując wszystko z podwyższenia.
Po kilku minutach drzwi rozsunęły się i ochroniarze wpuścili
małżeństwo z córką. Toshiya wstał podchodząc do nich. Po wymianie serdeczności
wskazał na miejsca obok młodego waki. Viktor przyglądał się dziewczynie z
przymrużonych oczu. Musiała być w zbliżonym wieku, co Yuuri, choć trudno mu
było ocenić zważywszy, że azjaci nie starzeją się jak większość świata. Nie
miała urody modelki, ale miała swój własny urok. Ubrana w fioletowe kimono, z
masą zbędnych ozdób we włosach uśmiechała się figlarnie do bruneta. Wyglądała na szczęśliwą, co kontrastowało z
postawą z bruneta.
Jego żołądek znowu zacisnął się w nieprzyjemny sposób posyłając
porcję żółci prawie do samego gardła. Przełknął szybko nieprzyjemny smak,
próbując się uspokoić.
-Miło mi powitać w naszych szeregach nowych członków,
rodzinę Kanoki i ich uroczą córkę. W ten
sposób poszerzymy naszą działalność o kolejne miasto, a mój syn zyska należną
mu żonę. Przywitajcie wszyscy Kanoki
Hana, przyszłą żonę mojego syna...
.
.
.
Jeszcze nigdy mu się nie zdarzyło stracić przytomności.
Widocznie na wszystko przychodzi pierwszy raz, nawet na coś tak żałosnego, nie
mógł nic poradzić, na to że jego umysł po prostu odmówił dalszego
funkcjonowania po usłyszeniu takiej wiadomości.
Przynajmniej teraz wiedział skąd to złe przeczucie, które
miał przez cały dzień. Jego serce znało prawdę dużo szybciej niż umysł. Wiedział, że ich miłość nie ma przyszłości
zważywszy na to, że oboje są mężczyznami, ale liczył… Łudził się, że stanie się
cud i zaznają szczęścia, a przynajmniej będzie trwało dłużej niż rok. Minako już wcześniej rzucała mu aluzję, ale
on nie łapał, może nie chciał przyjąć tego do wiadomości, a może po prostu był
za naiwny by w to uwierzyć.
Teraz przynajmniej mógł zrozumieć Georgi’ego i to jak to
jest mieć złamane serce. Nigdy mu nie
przyszło do głowy, że jest to tak bolesne doświadczenie. Łzy nie chciały
przestać lecieć, więc przestał nawet walczyć z nimi.
I tak już nic nie miało sensu.
Yuuri będzie spał w łóżku z kobietą. Będzie musiał spłodzić
z nią dziecko. To nie Viktor będzie u jego boku, ale ona.
Nie wiedział nawet, czy znajdzie w sobie siłę by zostać u
boku Yuuri’ego. Czy będzie umiał znieść widok waki w towarzystwie kobiety,
pocałunki z kimś innym niż on nim.
Miał wrażenie, że jego serce rozpadło się na miliony
drobnych kawałków. Jeśli miłość tak boli
to chyba wolał być martwy.
Może gdyby poprosił Phichit’a to by go zabił? Chyba by
zrobił tą łaskę swojemu przyjacielowi w potrzebie…
-Viktor?- Yuuri podszedł do niego niepewnie, drepcząc w
miejscu z nerwów.
-Nie powinieneś zagajać rozmowy z przyszłą…- Nie potrafił
tego wymówić. Jego gardło ścisnęło się w głośnym szlochu.
Yuuri zeskoczył do ogrodu nabierając powietrza. Lubił czuć śnieg pod swoimi bosymi stopami, w
jakiś sposób go to relaksowało. Stan
Viktora go przeraził, nie spodziewał się takiej reakcji, wreszcie słyszał
legendy o słynnej prawej ręce. Teraz zaś Rosjanin w ogóle nie przypominał lwa
trzęsącego całą Rosją.
-Już sobie poszli, więc pozwolono mi odejść. Przepraszam
Vitya, że ci nie powiedziałem o tym… Sam nie mogłem się z tym pogodzić, a
raczej łudziłem się, że ojciec da mi jeszcze trochę czasu zanim mnie z kimś
zeswata. Nie myśl o moim ojcu źle, on
jest dobrym człowiekiem, ale robi to, co do niego należy. To moja wina… To
tylko wyłącznie moja wina.- Łkał cicho zakrywając twarz dłońmi.- To ja
sprzedałem swoją wolność dla Yuuko. Ale wtedy... Byłem w niej zauroczony, nie wiedziałem,
że przyjdzie mi spotkać kogoś, kogo obdarzę jeszcze większym uczuciem.
Przepraszam Viktor…Gdybym tylko wiedział… Nie opuszczaj mnie! Błagam! Nie
zostawiaj mnie samego! Mogę być zaręczony z kobietą, ale moje serce należy do
ciebie Vitya… Wiem, że jestem egoistyczny i okrutny… Ale nie chcę cię stracić. Bez ciebie umrę…
Viktor przyglądał mu się z uwagą, próbując zrozumieć jego
wypowiedź, jednak Yuuri z każdą chwilą czkał coraz głośniej, a mówił coraz
mniej wyraźnie. Ostatecznie wyszedł z tego niezrozumiały bełkot. Yuuri zawsze miał tendencje do paniki, gdy
coś nie szło zgodnie z planem. Szczególnie, jeśli jego emocje wygrywały z jego
żelaznym opanowaniem. Nie rozumiał słów,
ale rozumiał emocje.
Yuuri go kochał. I nie chciał go stracić.
Faktycznie, było to bardzo okrutne posunięcie. Jednak Viktor
nie był mocny w odmawianiu swojemu wace.
-Uspokój się Yuuri. Wszystko jest w porządku. Zostanę przy
tobie, jeśli tego właśnie pragniesz.
Yuuri kiwnął energicznie głową, próbując się uspokoić.
Zakrywał twarz przed widokiem wiedząc, że pokryty smarkami nie wygląda
najlepiej na świecie. Wyszukał ręką chusteczkę i wytarł nią twarz, czując małe
obrzydzenie do samego siebie.
-Viktor?- Spojrzał się zarumieniony na Rosjanina, który
uśmiechał się pod nosem, obserwując go uważnie.
-Tak Yuuri?
-Mogę… mogę ci zrobić, to, co ty mi ostatnio zrobiłeś?
Srebrnowłosy spłoną rumieńcem nie wiedząc, co właściwie
powinien na to odpowiedzieć. To nie była byle, jaka prośba, a jego serce nadal
było roztrzaskane i dużo wrażliwsze na wszelkie doznania.
-Chcę ci pokazać, że naprawdę cię kocham…
-Yuuri nie jesteśmy licealistami, nie potrzebuję takiego
dowodu miłości. Nie musisz się zmuszać do czegoś, czego nie chcesz robić.
-Ale ja chcę… Pragnę wynagrodzić ci dzisiejszy dzień Vitya.
Proszę?
Jeśli miał jakieś argumenty przeciwko tej idei to widok
psich oczu Yuuri’ego wykasował je nieodwracalnie. Zawstydzony kiwnął głową chowając twarz w
dłoniach. Nie było mowy by mógł się na to przygotować mentalnie, szczególnie
nie w kilka minut.
Czuł jak obi zostaje poluźnione, delikatne dłonie rozsunęły
materiał na boki. To była chwila, kiedy dziękował niebiosom za zimę i niską
temperaturę. Mróz mu nie doskwierał, wręcz odwrotnie – fala gorąca przechodziła
po jego ciele raz za razem, kiedy opuszki palców muskały delikatnie jego skórę.
Yuuri doprowadzi go o zawał. Był tego pewien.
Widział, że to był pierwszy raz Yuuri’ego. Dlatego zamiast
go krytykować bądź drażnić głupimi uwagami na temat nieporadności nakierowywał
go dłonią i szeptał słowa zachęty.
Miłość miała to do siebie, że nawet najgorszy seks potrafiła obrócić w
najpiękniejsze wspomnienie. Na szczęście dla Viktora Yuuri był pojętnym uczniem
i po chwili przyprawiał go o palpitacje serca.
Yuuri o seksie nie wiedział praktycznie nic. Zdarzyło mu
się, co prawda obejrzeć dwa filmy pornograficzne, ale wątpił by tak wyglądał
prawdziwy seks. A przynajmniej u normalnych ludzi. Mimo że w przeszłości
spotykał się z dziewczynami to poza całowaniem nie posunął się nigdzie więcej.
Może gdyby Viktor był kobietą to by aktualnie żałował swoich przeszłych decyzji
dotyczących stosunków seksualnych.
Wsunął nabrzmiały członek swojego kochanka do ust na tyle
ile potrafił. Głos z tyłu głowy szeptał mu podpowiedzi, które jeszcze niedawno
padły z ust Viktora. Nie śpieszył się. Mógł delektować się chwilą, choć myśl,
że ktoś mógł ich nakryć była dużo bardziej podniecająca, niż chciał się przyznać
przed samym sobą.
Viktor pojękiwał cicho zatykając usta dłońmi. Żeby nie
przywołać zmartwionych członków rodziny, a tym bardziej Phichit’a, który najpierw
by zrobił im zdjęcie zanim w ogóle dałby znak o swojej obecności. Jednak, kiedy
Yuuri zaczął go ssać zajęczał o wiele za głośno.
Yuuri jeszcze nigdy nie czuł się tak silny. Widząc wyraz
twarzy Viktora, który był definitywnie w stanie błogostanu, nie mógł odrzucić
uczucia, że podoba mu się to. Był niższy od Viktora i mniej doświadczony w
byciu gangsterem, ale to właśnie on doprowadził go do stanu kompletnej
rozsypki.
.
.
.
-Yuuri… Co się tak wpatrujesz w swojego personalnego
ochroniarza? Nie mów, że Viktor zrobił coś złego? – Phichit nachylił się
konspiracyjnie ku iemu, próbując odczytać myśli przyjaciela.
-Nie. Nic złego nie zrobił. Po prostu… pokazał mi, na czym
polega władza. – Odparł uśmiechając się tajemniczo.
-Coś mnie ominęło?
Oderwał wzrok od Rosjanina, spoglądając na Phichit’a z anielskim
uśmiechem. Poklepał go po policzku kierując swoje kroki z stronę rodziców by
omówić zbliżający się ślub. Tajlandczyk stał zszokowany dotykając swojego
policzka. Nie tego się spodziewał.
Yuuri miał być w depresji, miał patrzeć na wszystkich
obolałym wzrokiem i cichym błaganiem by go uratować od tego małżeństwa. Zamiast
tego dostał zrelaksowanego mężczyznę, który emanował aurą człowieka, który
wygrał największe bogactwo.
Nie wiedział, jakich cudów dokonał Viktor, ale był mu za to
wdzięczny. Choć nigdy mu tego nie powie, na to jest o wiele za wcześnie.
.
.
.
-Yuuri-sama mam nadzieję, że będę satysfakcjonująca, jako
żona. – Ukłoniła się nisko, dotykając czołem deski świątyni.
-Hana-chan mam nadzieję, że nasza rodzina zapewni ci
bezpieczeństwo i szczęście.- Odwzajemnił ukłon, czując rosnącą irytację.
Viktor obserwował go uważnie z drugiego pomieszczenia
uśmiechając się pod nosem. Od samego rana Yuuri chodził naburmuszony, nie tylko
niechcianym ślubem, ale także faktem konieczności ubrania męskiego kimona. Niechęć bruneta do męskiej garderoby była
urzekająca. Podejrzewał, że każdy nakryty kawałek skóry go drażnił i
doprowadzał do furii tylko, dlatego że musiał się ubrać w cały komplet stroju.
Phichit szturchnął go łokciem, również nie mogąc powstrzymać
się od drwiącego uśmieszku. Scena naprawdę była komiczna, bo o ile Hana
emanowała spokojem i radością to jej mąż był esencją niezadowolenia.
-Czy to uczciwe względem niej?- Viktor nachylił się do
Minako, która zagryzała wargę ze zdenerwowania. Głód nikotynowy i stres dawały
jej ciężkie chwile.
-To była jedyna naiwna dziewczyna, którą udało mi się
znaleźć. Na tyle naiwna, że minie sporo czasu zanim zorientuje się, że jej mąż
kocha swojego ochroniarza, a nie ją. No i zdaje się nie zauważać paskudnego
nastroju waki, co jest tylko jej atutem. – Odpowiedziała uczciwie, zaciskając
dłonie na kimonie. –Zdziwiłam się, gdy Yuuri powiedział ojcu, że zostajesz u
niego na służbie. Niezły z ciebie masochista.
-Nawet nie wiesz jak wielki.- Uśmiechnął się enigmatycznie
nie spuszczając z oczu bruneta, który ze znużeniem słuchał kapłana, który
błogosławił ich związek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz