piątek, 30 grudnia 2016

Breath of Life



Świat, w którym przyszło mu żyć nie należał do delikatnych. Zawsze trzeba było liczyć się ze stratami, był to interes, którym trzeba było kierować dużo ostrożniej niż jakąkolwiek dyplomacją państwa. Mafia to nie była szczęśliwa rodzina z serialu telewizyjnego, gdzie każdy miał swoją rolę i nic złego się nie działo poza porachunkami z policją. Nawet będąc samemu tak długo na czele swojej familii nie mógł powiedzieć, że czuł się bezpieczny. Ciągłe zagrożenie z rąk nie tylko marionetek państwowych, innych zgrupowań ale także z własnej rodziny. Każdy pragnie władzy, kocia lojalność trwała do momentu aż korzyści z niej były dużo niższe niż ryzyko zabicia osoby stojącej wyżej.

Wiedział to bardzo dobrze, wreszcie był członkiem Rurykowiczowej mafii, stał na jej czele wypełniając idee przekazane mu przez jego poprzedników, nigdy nie zdarzyło mu się popełnić błędu. Nigdy, aż do tego momentu.

Zmrużył oczy próbując nie okazać słabości, łzy nie były tu w żadnym wypadku potrzebne. Lata szkoleń dla KGB nauczyło go chować wszystko pod płaszcz obojętności i gniewu, a jednak widząc głowę Liliany na własnym biurku nie potrafił opanować rosnącego gniewu. Wszystko szło tak dobrze, już powoli zdobywali czarny rynek w Japonii, delegacje i rozmowy szły w dobrym kierunku, a jednak ktoś popełnił błąd, który kosztował życiem jego konkubinę i kilku mało znaczących ludzi.

Podniósł wzrok na bruneta, który spoglądał wszędzie tylko nie na niego, widać było wyraźnie jak się trzęsie pod wpływem tego, co się właśnie działo w pomieszczeniu, był też tym nieszczęśnikiem, który przyniósł przesyłkę wraz z załączonymi zdjęciami. Mężczyzna zacisnął usta próbując opanować się przed wydaniem wyroku na kimś, kto nie miał z tym nic wspólnego.

-Kto?- Rzucił krótko ochrypłym głosem odsuwając się nieznacznie. Wszyscy przełknęli cicho ślinę wiedząc dokładnie, o co ich glavie chodzi.

-Najpewniej Seung-gil.- Georgi odpowiedział cicho.- Wygląda na to, że zabił pupilka Waki.

-Chciał rozwiązać sprawy po swojemu.- Kobieta w pokoju wzruszyła ramionami uśmiechając się nieznacznie.- Dobrze, że tygryskowi udało się przeżyć, choć nie wiadomo jak długo…

Yakov chwycił list dołączony do przesyłki i po raz kolejny tego wieczoru przejrzał jego zawartość. Zacisnął dłoń zwijając papier w mocno pogiętą kulkę. Wściekłość nie opisywała stanu, w którym się znajdował, to było za słabe słowo. Puścił dwóch ludzi do Japonii jako łączników z nim. Mieli po prostu tam być i korzystać z życia i czekać aż padną ostateczne decyzje. Teraz nie było mowy o jakimkolwiek interesie z grupą Futou, mógł jedynie zrobić coś by udobruchać ich członków i przeczekać aż ten wypadek zostanie zapomniany.

-Nie ma wyboru. Viktor udasz się do Japonii jako nasz prezent. Powinieneś się im spodobać.

Wszystkie spojrzenia skierowały się na szarowłosego, który stał do tej pory podpierając jedną ze ścian. Już dawno stracił pozycje pupilka na rzecz Yuri’ego, nie spodziewał się jednak, że zostanie tak po prostu wysłany na śmierć by ocalić młodego blondyna. Kiwnął głową nie mogąc znaleźć słów, a raczej bojąc się, że powie coś, co zakończy jego życie już teraz.

-Jutro polecisz. Idź się spakować, Georgi jutro cię zabierze na lotnisko. Możesz zabrać ze sobą swojego psa, wreszcie już tutaj nie wrócisz.

Viktor wyszedł z gabinetu kierując bezszelestne kroki w stronę wyjścia. W głowie miał chaos, który podpowiadał mu ucieczkę od tego przeznaczenia. Spędził tyle lat w tej rodzinie wykonując każde polecenie Yakova. Zabijał, groził, ubijał interesy, sprzedawał i obserwował jak państwa drżą przed Rosją.

Jednak i potencjalny następca Feltsmana musiał umrzeć dla dobra rodziny, dla dobra ogółu. Dla dobra nowego ulubieńca.

                                                                    ***

Spoglądał z fascynację na młodego Japończyka, który po raz kolejny wykonał axla, spokój jaki od niego emanował wydawał się być prawdziwy, jakby nie miał nic wspólnego z jakuzą. Przeciętna twarz studenta z dużymi okularami, które jeszcze bardziej szpeciły rysy twarzy. Nie wyglądał na osobę, która umiała się ubrać, moda nie była jego przyjaciółką, a mimo to nie umiał odwrócić od niego wzroku. Był zupełnie inny od ludzi, których do tej pory spotykał. Jego spokojne ruchy na lodowisku uspokajały nerwy, powoli zapominał o powodzie, dla którego się tutaj pojawił, nie czuł zagrożenia życia, choć jeszcze 15 minut temu zastanawiał się kto zaopiekuje się jego psem gdy jego krew przykryje obcą ziemię.

-Yuri!!- jego przewodnik zawołał radośnie do chłopaka robiąc mu kolejne zdjęcia telefonem.

Chłopak spojrzał się w ich stronę zdezorientowany, uśmiechnął się nieznacznie podjeżdżając do barierki by się przywitać. Rosjanin ruszył powolnym krokiem za Tajlandczykiem, który nucił sobie radośnie coś pod nosem zamieszczając na swoim instagramie kolejne zdjęcia.

-Phichit mówiłem ci żebyś nie robił mi zdjęć… - Brunet burknął niezadowolony, jednak poklepał przyjaciela po plecach dając do zrozumienia, że nie ma mu tego za złe.

-Przepraszam Yuri, ale wiesz, że to silniejsze ode mnie. Kiedyś zostanę królem instagrama! – Młodszy chłopak zachichotał chowając telefon do kieszeni. Dopiero gdy śmiech ucichł jego mimika się zmieniła na poważniejszą.- Przyprowadziłem ci prezent od rosyjskiej mafii.

Yuri skierował zaskoczony wzrok na mężczyznę przyglądając mu się uważnie. Brązowe oczy badały każdy milimetr obcokrajowca wzbudzając w nim pewien dyskomfort.

-Przecież to ojciec powinien go przyjąć, jeszcze nie jestem przywódcą.

-Twój ojciec zamknął przed nim drzwi i powiedział by wracał do siebie i reszty nie będę przytaczał bo nie lubisz tego słuchać. On nie umie japońskiego.

Brunet kiwnął głową ze zrozumieniem, ruszył powoli w stronę wyjścia z lodowiska odsyłając przyjaciela jednym ruchem ręki. Gdy Phichit oddalił się od nich, usiadł na ławce dając znać przybyszowi by też usiadł.

-Po co cię tutaj przysłali?- Powiedział do niego w idealnym angielskim zaskakując tym Viktora, który posłusznie usiadł niedaleko niego.

-Chodzi o naszego człowieka Yuri Plisetsky, Yakov chce go z powrotem żywego. – Odparł cicho mając wrażenie, że jego serce samo zaraz zakończy swój żywot, jeszcze nigdy nie słyszał swojego bicia serca tak wyraźnie.

-Yurio?

-Yurio?- Viktor zapytał zaskoczony nie rozumiejąc słów przyszłego waki.

-Moja siostra tak nazwała waszego Yuri. Próbował uciec, gdy zrozumiał co wasz człowiek zrobił, na jego nieszczęście ludzie mojego ojca byli szybsi. Nic nie obiecuję, ale spróbuję porozmawiać z Mari by go wypuściła.

-Z Mari?

-Moją siostrą. Uwielbia go, jest jej pupilkiem. Moja siostra nie lubi pozbywać się swoich zabawek, ale może uda mi się zrobić z nią interes. Może cię polubi.

-Przecież Seung-gil zabił pupilka twojego ojca?

Yuri przekrzywił głowę przymykając oczy. Przez chwilę można było dostrzec ból w jego mimice, jednak szybko został zastąpiony przez zobojętnienie. Otworzył powoli oczy, które szkliły od łez, których nigdy nie zamierzał wypuścić na zewnątrz.

-Minami-kun był moim przyjacielem. Nie żadnym pupilkiem, często razem jeździliśmy na łyżwach. Uczestniczył nawet w zawodach, co prawda tylko krajowych, ale bardzo chciał uczynić naszą rodzinę dumną z jego ciężkiej pracy. Wasz człowiek odebrał mu wszystko.

Jeśli wcześniej Yuki wydawał mu się oazą spokoju, to teraz jego aura się kompletnie zmieniła na rzecz irytacji. To wciąż nie był gniew jak u Yakova, jednak Viktor wiedział, że rozdrażnił młodego Japończyka swoim pytaniem.

Katsuki Yuri miał dopiero 21 lat, chodził do Nishikyushu University na kierunku ekonomia, jego pasją było łyżwiarstwo figurowe, lubił też naukę tańca, czy gotowanie. Wbrew powszechnemu mniemaniu ludzi wokół niego był nieśmiały i niepewny siebie, dlatego też nigdy nie zdecydował się na publiczne wystąpienia.

Przebrał się w normalne obuwie i ruszył do wyjścia bez słowa, zaś z pomieszczenia dla personelu wyłoniła się młoda kobieta ze stroskanym wyrazem twarzy. Zbliżyła się do Viktora zastanawiając się, czy w ogóle powinna się w to mieszać.

-To było nierozsądne mówić o tym. Yuri-kun nie pogodził się jeszcze z jego śmiercią, Minami-kun go osłonił przed waszym człowiekiem.

-Seung-gil próbował zabić syna waki?! Idiota! –Sapnął poirytowany rozumiejąc już obraz sytuacji.

-U nas też się zdarzają nieposłuszeństwa względem góry, ale jednak tutaj jest większa dyscyplina. Nikt by sobie nie pozwolił na taką samowolkę, co u was. Chodź, zamieszkasz z nami dopóki Yuri nie ochłonie i nie przedstawi cię Mari. – Kobieta odwróciła się na pięcie ruszając na zaplecze, spoglądać co chwila za siebie by mu się przyjrzeć. –Co cię trapi?

-Zostawiłem psa w głównej posiadłości.

-Będzie dobrze, Yuri kocha zwierzęta, więc się zaopiekuje twoich psem, martwiłabym się bardziej o siebie na twoim miejscu. – Odparła rozbawiona machając na mężczyzny, który ostrzył łyżwy. – To mój mąż Takeshi. Ja nazywam się Nishigori Yuko.

-Nikiforov Viktor. – Odparł nonszalancko obserwując uważnie otoczenie. –To jakie są twoje koneksje z rodziną Futou?

-Z rodziną Futou? – Yuko uśmiechnęła się tajemniczo, wpuszczając go przodem do skromnego domu, gdzie rozbrzmiewały wrzaski kilku dzieci.- Może kiedyś się tego dowiesz. Axel, Lutz i Loop chodźcie tutaj!

-Czy to nie są nazwy figur łyżwiarskich?- Viktor mruknął pod nosem zdezorientowany.

Trzy dziewczynki w takim samym wieku wybiegły z pokoju stając przy matce zaciekawione jej nagłym powrotem. Jedna z nich zauważyła jego obecność szturchając resztę. Nie rozumiał co do siebie mówią, a co wypytują swoją matkę. Zauważył jedynie, że kobieta z każdą chwilą jest coraz bardziej podenerwowana wypędzając dzieci z powrotem do salonu.

-Nie umieją angielskiego, ani rosyjskiego, więc raczej się z nimi nie dogadasz. Zaprowadzę cię do twojego pokoju i wracam do pracy, a ty lepiej tu siedź i nie sprawiaj kłopotów.

Stanął w skromnym pomieszczeniu, w którym nie było poza materacem i bardzo niskim stolikiem. Jak mniemał był to tradycyjny wystrój japońskich domów. Brak łóżka, kanapy, czy krzesła było dla nich czymś normalne, zaś dla niego niewyobrażalne. Usiadł pod ścianą próbując zastanowić się nad dalszymi poczynaniami.

Gdyby Seung-gil nie postanowił nagle pokazać rosyjskiej mafii, że jest lepszy od starucha, nic takiego by się nie stało. Rozumiał potrzebę wykazania się, sam w pierwszych latach swojego członkostwa robił więcej niż, o co proszono. Miał zabić cel? Zabijał całą rodzinę. Nigdy jednak nie posunął się do takiej niesubordynacji. Interesy w mafii były jak motyl, jedno złe dotknięcie i wszystko szło na marne, dlatego umiejętność kalkulowania było niezbędna by pnąc się po szczeblach kariery. Każdy potrafił wykonać rozkaz, ale nie każdy umiał wykorzystać ten rozkaz na swoją korzyść. Viktor był jednym z nielicznych, którzy to potrafili. Przez lata obserwował różnych bossów mafii, szkolił się nie tylko u Yakova, ale u zaprzyjaźnionych familii we Włoszech i Kazachstanie. Mimo że nie przepadał za kupowaniem magazynów poświęconych modzie, to robił tak co miesiąc obserwując najnowsze trendy. Jego strój zawsze musiał być nienaganny, miał świadczyć o jego pozycji i renomie. Ubieranie byle czego było nie do przyjęcia. W jego karierze tylko kilka kropel krwi splamiło jego garnitury, budził respekt i strach u polityków, pociągając odpowiednie sznurki dla Yakova, ale także z myślą o swojej przyszłości.

Jednak sława przemija. Niczym pupil nauczyciela, który opuszcza szkołę i musi sobie radzić w świecie, w którym nikt już nie będzie mu szedł na rękę bo jest kryty przez silniejszego, musiał ustąpić miejsca młodszemu członkowi. Z obrzydzeniem obserwował pierwsze misje Yurachki, jego wybuchowość i niecierpliwość. Gdyby nie więź jego dziadka z Yakovem nie przetrwałby nawet tygodnia w organizacji, znajomości to złoty środek dla większości ludzi. Jednak te osoby nie umieją walczyć o swoją pozycje i udowadniać, że na nią zasługują. Przywykli do dostawania tego czego chcą. On też był zmuszony przekazać swoją wiedze blondynowi, który uznał, że to mu się należy.

                                                                      ***

Przyłożył kubek do ust by napić się już zimnej herbaty, gdy drzwi rozsunęły się ukazując w nich Phichit’a, który z telefonem w ręce wszedł do środka pogwizdując wesoło. Pomachał mu ręką przystając przy nim. Nie powiedział ani słowa, zrobił sobie tylko kilka zdjęć z nim, po czym zawołał kogoś w języku, którego nie rozumiał.

Po chwili zobaczył dwóch młodych chłopaków, a tuż za nimi kobietę z papierosem w ustach. Była masywną kobietą, która wydawała się niechlujna jednak jej oczy miały hardość i determinację, która nie dawała miejsca na nic więcej. Viktor często widział takie kobiety, na pierwszy rzut oka wydawały się nie zwracać na siebie uwagi, ale one nie były grube i niezadbane. To była tylko aura, która tuszowała prawdziwy charakter. Nauczył się bać takich kobiet, bo były nieprzewidywalne.

-Mari-san to jest właśnie Nikiforov Viktor prezent od rosyjskiej mafii jako zadość uczynienie i prośba o zwrócenie Yurio do Rosji. –Phichit mówił wszystko wyraźnie rozbawiony całą sytuacją, w porównaniu do dwóch chłopaków przy kobiecie, którzy przyglądali się szarowłosemu z nieufnością.

Kobieta podeszła bliżej lustrując go od góry do dołu. Jej papieros powoli wypalał się w jej ustach przysłaniając kawałek jej twarzy lekkim dymem. Viktor skrzywił się nieznacznie nie potrafiąc tak naprawdę znieść dymu od papierosów, to była jedyna rzecz, do której nie umiał przywyknąć. Próbował przybrać nonszalancki wyraz twarzy, uśmiechnąć się, oczarować ją w jakiś sposób, ale jego mięśnie odmówiły mu posłuszeństwa.

-Nie jest lepszy od Yurio. – Burknęła nieprzychylnie odsuwając się.

-Oczywiście, że nie Mari-san. Jednak Yuri-kun uważa, że powinniśmy pójść im na rękę. Viktor służył tam dłużej i jego brak będzie dla nich bardziej odczuwalny niż brak smarkacza.

-Równie dobrze możemy go zabić. On nam tutaj nie jest potrzebny.- Warknęła wrzucając swój papieros do kubka Rosjanina.

-Mari-san… Nawet waka zgodził się z Yuri-kun…- Phichit odparł niezrażony sięgając ponownie po telefon. – Zresztą pomyśl! On umie się ubrać! Może Yuri-kun nauczy się od niego jak wyglądać jak człowiek?

-Yuri jest człowiekiem. –Sapnęła wyraźnie rozbawiona. Machnęła do swoich ochroniarzy i ruszyła do wyjścia nie zamieniając już ani słowa z Phichit’em, czy Viktorem.

Viktor zagubiony w japońskiej mowie spojrzał się pytająco na Tajlandczyka, który pisał jakąś wiadomość na telefonie ignorując jego egzystencje.

-Co się właśnie stało?- Zapytał się po chwili mając już dość tej niepewności.

-Ach, zaraz cię zaprowadzę do głównego domu. Yurio opuści dzisiaj Japonię, ty zaś…- Zamilkł mrużąc oczy.

-A ja?- Wolał mieć to już za sobą, wolał się przygotować na śmierć. Przecież po to tu przyleciał, jego głowa miała być podana na srebrnej tacy.

-A ty będziesz pupilkiem Yuri’ego! Może zrobisz z niego człowieka, sam widziałeś co on nosił. Przyda mu się ktoś taki jak ty.

-Pupilkiem?!- Powtórzył zdruzgotany. Słyszał o tym kogo się mianuje mianem pupilka w jakuzie. jeśli miał skończyć jako sex zabawka to już wolał skończyć w trumnie. Pozycja niewolnika nie była mu w żadnym wypadku na rękę.

-Wiesz, że nie masz tak naprawdę możliwości negocjacji w tej kwestii? Twój człowiek próbował zabić przyszłego Wake, teraz ktoś musi ponieść konsekwencje. Widać twój szef wolał sprzedać ciebie niż Yurio. Młody ma talent, ale jest strasznie wyszczekany. Wy tak w Rosji chyba nie wiecie co to szacunek dla starszych, ale także drugiego człowieka.

-Sam nie jesteś Japończykiem. –Mruknął poirytowany idąc za nim ku limuzynie.

-To prawda. Jestem Tajlandczykiem. Pewnie nawet młodszym od ciebie. Mam wreszcie jedynie 18 lat, to tyle co nic.- Wsiadł do środka kiwając do kierowcy by ruszył, gdy tylko drzwi za Viktorem się zamknęły.

-To chyba powinieneś zwracać się do mnie z szacunkiem, jestem od ciebie wreszcie starszy o 7 lat.

-Te włosy to tak genetycznie, czy farbowane?- Phichit kompletnie zignorował cynizm w głosie nowego pupilka i zafascynowany bawił się jego włosami.

Zagryzł wargę, próbując ze wszystkich sił nie uderzyć chłopaka. Nie przywykł do bycia dotykanym, poza momentami gdy sam na to pozwalał. Jeszcze mniej lubił pytania o jego włosy, zawsze miał z tym problem, nawet jako dziecko był dręczony, choć wtedy trudno mu było zrozumieć, że taka jego uroda.

-Geny.- Warknął cicho odsuwając się od niego.

-W sumie Rosjan zawsze się przedstawia z szarymi włosami. – Wymamrotał pod nosem wracając od zabawy swoim telefonem. – Lepiej nie wspominaj o Minami’m jeśli chcesz żyć. Yuri jest dosyć miły i zazwyczaj niekonfliktowy, rzadko się unosi gniewem, ale chyba oboje nie chcemy zobaczyć, co potrafi zrobić gdy jednak emocje przejmą nad nim kontrolę.

-Nie jest typowym członkiem jakuzy.

-To prawda. Jest miły i nie mówi niczego z podtekstem. Jest uczciwy, bardziej niż niejeden polityk i działacz dobroczynności. Właśnie dlatego ma lojalnych ludzi wokół siebie. Ludzie wiedzą, że mogą na niego liczyć, że ich nie sprzeda i nie poświęci. On zawsze myśli o innych bardziej niż o sobie, nawet jeśli wydaje mu się, że jest egoistyczny to i tak ostatecznie jest odwrotnie. Jeśli Yuri cierpi, to my robimy wszystko by ludzie zapłacili za jego ból.

-W świecie tacy ludzie giną pierwsi, pożarci przez silniejszego.

-Powiedz mi… Kto ma szanse przeżycia w sytuacji gdy mierzą się potężny tygrys i stado jeleni?

-Stado jeleni?

-W świecie drapieżników też tak jest. Drapieżnicy na swoją ofiarę wybierają młode, stare albo schorowane zwierzę, które nie ma szans przeżycia, jednak jeśli stado zamiast dać się instynktowi do uciekania stwierdzi, że lepiej jest zaatakować oprawców, to one wygrają a nie ten drapieżnik. Wspólnota czynni nawet słabeuszy silnymi. Wiesz, co to znaczy? Wiesz co to tak naprawdę mieć rodzinę?

Nie odpowiedział odwracając wzrok na krajobraz za szybą. Próbował sobie przypomnieć swoją rodzinę, która w pewnym momencie jego życia zniknęła pozostawiając pustkę. Nie pamiętał wyglądu swojego ojca, ani matki widząc za każdym razem jedynie ciemne cienie zamiast ich postaci. Nie posiadał nawet ich zdjęć uznając to za zbędny bagaż życia, które już go nie dotyczyło. Nie pamiętał beztroskich czasów, kiedy siadał do stołu z rodzicami i opowiadał im o swoim dniu. Był jedynie pewny, że to musiało się zdarzyć, wreszcie zawsze w pewnym momencie dziecko spotyka się z rodzicami przy stole, on po prostu już tego nie pamiętał.

Mafia, którą znał też była zupełnie inna. Niby rodzina, a jednak to zbiorowisko obcych ludzi, którzy dbają jedynie o swój interes. Tam nie ma miejsca na ckliwość i sentymenty. Romanse z kobietami, czy mężczyznami trwały za krótko by przeżywać ich śmierć. Głupcy, którzy wiążą się na dłużej z ludźmi z poza kręgu sami skazywali się tortury. Nikt nie zamierzał chronić, ani tym bardziej mścić się za takiego głupca. W świecie gdzie nawet własny syn potrafi zabić ojca nie istniała miłość. A przynajmniej nie taka miłość, o której prawią filmy i książki.

                                                                   ***

Yukata w barwie szkarłatu z wyhaftowanymi magnoliami okrywało niezdarnie ciało, wskazując wszystkim miejsce pobytu jego właściciela. Otoczony przez morze rozmaitych kwiatów, które zdawały się tylko podkreślać jego urodę. Brązowy pudel skakał wokół niego merdając radośnie ogonem próbując zwrócić na siebie uwagę, kilka metrów dalej leżały trzy inne psy znużone obserwowaniem nowego kamrata zabaw. Kot zamiauczał głośno na patio przyglądając się uważnie przybyszowi.

Viktor spojrzał się na białego kota i przypominając sobie, że powinien oddychać. Nabrał powietrza w płuca nie mogąc uwierzyć, że ten widok tak nim wstrząsnął skierował dłoń ku zwierzęciu, które szybko czmychnęło pod patio mrucząc głośno. Zdumiony podniósł wzrok spotykając się ze zaskoczonym spojrzeniem bruneta, który wyraźnie zawstydzony ruszył w jego stronę.

-Phichit! Phichit! Zabierz go! PHICHIT!- Krzyczał wstrząśnięty rozglądając się za swoim przyjacielem.

Milczał obserwując rosnący rumieniec na twarzy chłopaka, tak bardzo podkreślany przez wybór stroju. Nie był tu mile widziany, a przynajmniej nie w tej sytuacji, co młody waka robił w ogrodzie? Czemu spoglądał się w niebo z taką melancholią? Viktor był zaintrygowany nim o wiele bardziej niż mógłby się spodziewać po sobie.

Yuri westchnął zrezygnowany przeczesując dłonią swoje włosy. Bez okularów wyglądał dużo lepiej, wydawał się dużo bardziej atrakcyjny, wręcz pociągający. W ogóle nie przypominał tej samej osoby z tamtego dnia na lodowisku.

-Chodź. Zaprowadzę cię do twojego pokoju. – Mruknął szorstko, okręcając się na pięcie.- Jak się wabi?

-Huh?- Viktor przekrzywił głowę nie rozumiejąc za bardzo, o czym do niego mówił. Jego serce wciąż kotłowało mu w uszach.

-Pies.

-Ach! Makkachin. – Odparł rozpromieniony, przypominając sobie o swoim psie, który szedł noga w nogę przy nim.

Yuri spojrzał za siebie przyglądając się ich pieszczotom z delikatnym uśmiechem. Przystanął przy drzwiach rozsuwając je na oścież, uderzył go zapach kadzidła przeciwko komarom. Wszedł do środka sprawdzając, czy wszystko zostało przygotowane na przybycie nowego członka posiadłości.

-Na dniach sprowadzimy normalne meble dla ciebie.

-Rozumiem. Dziękuję. – Odparł cicho nie wiedząc za bardzo, czy nie powinien zaprzeczyć i powiedzieć, że sobie poradzi bez europejskiego umeblowania, jednak naprawdę tęsknił za normalnym łóżkiem.

Yuri wyszedł z pomieszczenia kiwając ręką na kogoś. Rzucił krótkie pożegnanie i zniknął mu z oczu, zostawiając go samemu sobie. Pogłaskał ponownie pudla zastanawiając się, co się z nim będzie działo od tej pory. Japonia i cała organizacja rodziny Futou była dla niego niewiadomą, której nie potrafił ogarnąć, ale młody waka go fascynował. Nie wiedział czemu, ale chciał go poznać bliżej. Może słowa Tajlandczyka tak nim wstrząsnęły? Nigdy nie był świadkiem takiej głębokiej lojalności, wydawało mu się to niedorzeczne.

-Czyli to ty jesteś nowym nabytkiem? –Szatynka z butelką sake wsunęła się do środka siadając naprzeciwko niego. – Zadbasz o Yuri’ego? Phichit mówił, że znasz się na modzie.

-Zrobię, co Yuri będzie chciał. – Wybełkotał z trudem, czując nagłą świadomość, że został całkiem sam. Nie miał tu nikogo ze swojego dawnego życia.

Zamrugała kilkakrotnie po czym parsknęła śmiechem. Otarła oczy z łez próbując złapać oddech. Wyglądała na rozbawioną całą sytuacją.

-Powiedz mi, co ci Phichit powiedział? Na pewno coś niedorzecznego!

-Mam być pupilkiem…

-Pupilkiem? No tak w sumie racja. Nie zajmiesz żadnej pozycji w naszej rodzinie, jesteś obcy, nikt ci nie powierzy jego życia, albo innych ważnych spraw…- Potakiwała głową bawiąc się butelką. Wiedziała jakie plotki krążą na temat pozycji pupilka, dla zachodu było to nic innego jak seks zabawka, może dla jakiś klanów była to prawda, ale dla nich to było określenie kogoś, kto nie miał żadnej znaczącej pozycji w klanie. Nie miał nic, ale był członkiem rodziny. Nie miała jednak zamiaru mu ulżyć i uświadomić, że to zwykłe nieporozumienie. – Powodzenia.

Wstała rozbawiona zostawiając go samemu sobie ze swoimi przemyśleniami. Nadal nie wiedział nic o tym, co powinien robić. Jak wyglądał tutaj typowy dzień, czy to on powinien znaleźć Wake, czy ktoś po niego przyjdzie? To wszystko wydawało się torturom, miał jedynie nadzieję, że Yuri naprawdę opuścił Japonię i wrócił do domu cały i zdrowy.

                                                                    ***

Usłyszał westchnienie za sobą oznajmujące mu, że ten cały pomysł mu się nie podoba. Odwrócił się do bruneta, który siedział na sklepowej kanapie wyraźnie znudzony. Samo zaciągnięcie go w te rejony było cudem. Yuri był uparty i kompletnie nie zainteresowany poprawą swojego wyglądu.

-Yuri…- Zaczął spokojnie, próbując znaleźć jakieś słowa, które przemówiły by mu do rozsądku.

-Lubię swoje ciuchy. Dlaczego muszę sobie kupić nowe?- Yuri przerwał mu rozdrażniony.

-Twoje ubrania są nieodpowiednie. Musisz nosić coś bardziej z klasą.

-Garnitury jak ty? Jestem studentem. –Fuknął pod nosem spoglądając na ekspedientkę, która obserwowała ich uważnie.

-Owszem, ale to nie znaczy, że nie możesz ubierać się schludnie, a nie jak mieszkaniec ośrodka dla bezdomnych. – Zamilkł, klnąc w duchu swój wybór słów. Ostatnie czego potrzebował to rozdrażnić młodego wake.

-Według ciebie wyglądam jak bezdomny?

-Tak.- Odparł sztywno, nie mając zamiaru się wycofać z tego. Mleko się rozlało, nie mógł już tego cofnąć, mógł jedynie w to brnąć.

-To dlatego ludzie się tak na mnie patrzą?

-Prawdopodobnie.

-Lubię swoje ubrania, są wygodne…- Wymamrotał cicho podchodząc do niego. – Viktor.

Viktor czul jak serce mu staje. Ten cichy głos na granicy rozpaczy doprowadzał jego serce to nieznanych mu do tej pory emocji. Miał ochotę go przytulić i osłonić przed światem. Upewnić, że nikt go nie skrzywdzi. Sam nie wiedział kiedy wpadł w zasadzkę. A jednak po dwóch tygodniach przebywania u boku studenta kompletnie przepadł. Uwielbiał obserwować jak Yuri chodzi po ogrodzie w swoich yukatach, bez okularów szpecących mu rysy twarzy, wyglądał wtedy najpiękniej.

-Yuri tylko kilka kompletów. Nic sztywnego. Proszę?- Nachylił się ku niemu drażniąc go swoim oddechem. Jak bardzo pragnął by jego boss pozwolił mu na dotyk. Jeden drobny dotyk, muśnięcie palców na policzku by wystarczyło…

-Dobrze. –Odsunął się od niego, kierując swoje kroki do przymierzalni. Jeśli przeżywał jakieś katusze doskonale je schował pod maską obojętności.

Przymknął oczy wypuszczając ze świstem powietrze. Był sfrustrowany, chciał mieć z Yuri’m taką więź jak Phichit. Chciał by Yuri się przy nim śmiał, żartował, cieszył się życiem. Zamiast tego dostawał poważnego wake trzymającego swojego pupila na dystans. Czy nie powinien zaspokajać wszystkich potrzeb swojego waki? Czemu więc Yuri mu na to nie pozwala?

                                                                      ***

-No, no Yuri wygląda jak człowiek. Jestem pod wrażeniem, gdybyś jeszcze coś zrobił z tymi okularami…- Phichit zrobił kolejne zdjęcie brunetowi, który jeździł na łyżwach nieświadomy rozmowy między nimi.

-Nie chce się zgodzić na ich pozbycie… Mówi, że to nieistotne.

-To okulary po jego dziadku, więc pewnie dlatego nie chce się ich pozbyć. I tak jestem pod wrażeniem, że zgodził się na wymianę garderoby. Nawet Mari go nie umiała przekonać.

-Możesz nie robić mi zdjęć? – Mruknął poirytowany zwracając spojrzenie na swojego Wake.

-Jesteś taki sztywny Viktor! Nie przejmuj się przez najbliższe cztery miesiące będziesz miał spokój.

-Co masz na myśli?

-Wakacje się kończą i Yuri wróci na uniwerek. Mieszka w apartamentowcu niedaleko uczelni i do świąt się tutaj nie pokaże.

-To kto się nim zajmuje w tym czasie?

-Nikt. Yuri nie wygląda i nie zachowuje się jak gangster, dlatego nie wzbudza u nikogo podejrzeń, co do swojej pozycji. Zresztą nazywa się Katsuki, to mało ma wspólnego z Futou.

Czuł jak serce ściska mu się w panice. Yuri ma być sam przez 4 miesiące? Sam wśród obcych ludzi narażony na ataki? Nie mógł na to pozwolić, musiał znaleźć sposób by przekonać Wake by zabrał go ze sobą.

Zamrugał kilkakrotnie wstając raptownie. Zignorował nawoływania Phichit’a i wyszedł na zewnątrz nabierając świeżego powietrza. Nie był sobą. Zmieniał się pod wpływem tych ludzi, czuł się jakby go przykrywał ciepły kocyk zagłuszając jego przeszłość. Miesiąc temu nie starałby się szczególnie by ubrać kogokolwiek w lepsze ubrania jeśli nie mieliby na to ochoty, nie pomyślał też by zrezygnować z wakacji by stać się czyimś stróżem. To nie było w jego stylu, a jednak Yuri go fascynował. Pokazywał mu świat, którego wcześniej nie doświadczył, emocje burzące wyuczoną obojętność.

Czuł się słaby i bezbronny. Nie chciał tego. Przecież miał umrzeć, po to tu przyleciał, a jednak żył. Nikt nie wymagał od niego sprzedania swojej rodzimej mafii, nikt nie kazał zabijać, czy grozić, miał jedynie towarzyszyć Yuri’emu. Zamienił się z siejącego postrach gangstera w niańkę.

-Viktor?- Yuri pojawił się przy nim zaniepokojony, wciąż mając łyżwy na nogach.

-Musiałem pooddychać świeżym powietrzem. – Próbował się uśmiechnąć, ale już z miny bruneta wiedział, że mu nie wyszło.- Pewnie denerwujesz się powrotem na uczelnie? Teraz z nowymi ubraniami będziesz dużo popularniejszy niż poprzednio!- Mruknął nonszalancko unikając jego wzroku.

Yuri przyglądał mu się uważnie, jakby próbował odczytać jego myśli, po chwili uśmiechnął się nieznacznie machając komuś za sobą, najpewniej Phichit’owi.

-Pojedziesz ze mną?

Jeszcze miesiąc temu odmówiłby gdyby miał taką możliwość. Jeszcze miesiąc temu Yuri znaczył dla niego co pyłek na wietrze. Teraz zaś nie umiał opuścić jego boku, bo tylko przy nim tak naprawdę czuł, że żyje.

2. Czerwona Yukata



Kiedy ktoś go pytał o jego dzieciństwo odpowiadał, że niewiele z niego pamięta. Było to oczywistym kłamstwem, jednak nie umiał przyznać się do tego, że już od samego początku jego życiem dyrygowała jakuza.  Obok niego było zawsze mnóstwo „wujków”, którzy go intrygowali tatuażami na ciele i specyficznym sposobem mówienia. Nie rozumiał, czemu nazywają go per waka, ani czemu tak go pilnują. Pamiętał jedynie uczucie pustki i melancholię, chciał cieszyć się życiem jak inne dzieci. Często podchodził do ogrodzenia i obserwował przez szpary mijających rówieśników bardziej bądź mniej roześmianych.  Aczkolwiek nigdy nie dostał pozwolenia by do nich dołączyć. Czasem jedynie Mari litowała się nad nim i zabierała na pobliski plac zabaw. Tam też Yuuri zrozumiał jedną rzecz – nie potrafił komunikować się z rówieśnikami.  Gdy jakieś dziecko zaczynało płakać panikował albo wpatrywał się w nie z fascynacją. Nie umiał też radzić sobie z agresją, zamiast jak jego siostra odszczeknąć się, czy choćby odepchnąć od siebie agresora zamykał się w sobie uciekając do siostry, bądź ich opiekuna. Z czasem żadne dziecko nie chciało bawić się z Yuuri’m nazywając go dziwakiem. 
Od tamtej pory przestał chodzić na plac zabaw. W przedszkolu siedział cicho w kącie malując swoje kolorowanki. Nie miał barwnych historii jak inne dzieci, nie miał też najnowszych zabawek. Osamotniony czekał jedynie na moment, kiedy w progu pojawi się jeden z jego wujków i, zabierze go do domu.  Jedynymi przyjaciółmi, jakich miał były zwierzęta. Przygarniał każde opuszczone zwierzę dając im swoją miłość w zamian za lojalność. 
Gdy miał siedem lat i chodził do podstawówki wybrał się na swoją pierwszą zagraniczną wycieczkę. Pamiętał ten ekscytujący lot samolotem i, przeglądanie gazety ze zdjęciami najróżniejszych plaż.  Kiedy wróci będzie miał zdjęcia i pamiątki. Będzie miał, czym się pochwalić swojej klasie. Już nie będzie nudnym Katsukim, ani tym bardziej „typem z pod ciemnej gwiazdy”, będzie gwiazdą! A to tylko dzięki wycieczce do Tajlandii. A przynajmniej tak wtedy myślał. To był sierpień, kiedy razem z ojcem i dziadkiem, który nie był jego biologicznym dziadkiem, udali się do innego kraju. Była to podróż w interesach, których wtedy nie rozumiał. Jednak Yuuri miał umiejętność robienia maślanych oczu, które zawsze umiały ubłagać dziadka. Wtedy też to wykorzystał. Kilka lat później, kiedy zrozumiał sens bycia członkiem jakuzy żałował tej dziecięcej ekscytacji.
Pamiętał stanie na chodniku i spoglądanie na płonący dom, do jego uszu dochodziły nieludzkie wrzaski, on zaś stał zaciskając mocniej dłoń swojego ojca. W samochodzie za nimi siedział dziadek wycierając flegmatycznie swoje okulary.  Nie minęło wiele minut, gdy ujrzeli biegnącą ku nim kobietę z zawiniątkiem. Wywróciła się niedaleko nich, a raczej jej noga odłączyła się od ciała pozostawiając ją na pastwę losu. Nie wiedział, kiedy ojciec puścił jego dłoń i kiedy do niej podszedł. Nie wiedział też, kiedy wystrzelił i zabrał od niej pakunek. Nim się zorientował wylądował w samochodzie obok dziadka, który mamrotał coś niewyraźnie pod nosem. Samochód ruszył zostawiając za nimi nieprzerwane wrzaski mieszane z dźwiękiem strażackich syren.
W hotelu Yuuri siedział na łóżku popijając wodę. Bolał go brzuch, dziadek gładził go po głowie zapewniając, że wszystko będzie dobrze, że jest silnym mężczyzną i takie coś go nie złamie. Yuuri nie rozumiał nic z jego przemowy, wpatrywał się tylko w koc na drugim łóżku. Próbował odegnać od siebie pytanie, czy jego ojciec to morderca. Tata go kochał, więc nie mógł być złym człowiekiem. Ot, typowe myślenie dziecka.
Zawiniątkiem okazał się Phichit.  Z lekkimi poparzeniami leżał nieprzytomny i nieświadomy, że jego cała rodzina umarła zostawiając go na pastwę obcych ludzi. Miał dopiero cztery lata i tak samo jak Yuuri nie wiele rozumiał z tego, co się wokół niego działo. Był niegroźny dla każdego zgrupowania. Yuuri jednak znał dziadka i wiedział, że nie ulituje się nad chłopcem. Dlatego zrobił to, co zwykł robić w takich sytuacjach. Wtulił się w dziadka i łkając błagał go by zabrać Phichit’a ze sobą. Yuuri mógł mieć wreszcie przyjaciela, towarzysza zabaw.
Kilka dni później wrócili do domu z nowym członkiem rodziny. Phichit początkowo nie rozumiał, co się dzieje. Chciał wrócić do domu, do rodziny, jednak nikt mu na to nie pozwalał. 
-Phichit? Co się stało? Czemu płaczesz? Boli cię?- Yuuri nachylił się nad zwiniętym przyjacielem gładząc go po głowie.- Mam kogoś zawołać?
-Yuuri-kun, kiedy będę mógł wrócić do domu? Chcę do mamy!
Starszy brunet zagryzł dolną wargę nie wiedząc, co powinien powiedzieć. Sam do końca nie rozumiał, co się dokładnie stało, wiedział jedynie, że Phichit już nie ma swojego domu. Nie chciał jednak by jego przyjaciel płakał.
-Phichit… Przepraszam. Przepraszam, ale nie możesz wrócić do domu.- Przytulił go do siebie pozwalając sobie na łzy, teraz nie był czas na bycie mężczyzną.- To jest twój nowy dom. Przepraszam.
Nie wiedział, czy Phichit go rozumie. Nie wiedział ile tak siedzieli łkając cicho. Znalazł ich jeden z ochroniarzy zaprowadzając ich obu do pokoju młodego panicza.  Pod wieczór, kiedy służba wołała na kolacje Yuuri widział Phichit’a po raz ostatni.
Dziadek nie chciał mu powiedzieć, co się stało z jego jedynym przyjacielem, nawet Mari nic nie chciała powiedzieć. A Yuuri chciał tylko wiedzieć, czy Phichit go nienawidzi? Czy jednak będą nadal przyjaciółmi? Mari tylko go przytulała i mówiła, że wszystko się ułoży, by był cierpliwy, więc był. Uczęszczał do szkoły i uczył się pilnie próbując zaprzyjaźnić się z innymi dziećmi, te jednak nadal od niego uciekały i wyzywały go od nudnych i niebezpiecznych.
Yuuri nienawidził swojego dzieciństwa. Nie miał żadnych dobrych wspomnień z nim związanych. Dlatego wolałby ludzie się nie pytali o ten okres czasu, by zostawili go w spokoju. Wreszcie to było dawno temu i, wracanie do tego nic nie zmieni. Nic poza uczuciem pustki w sercu za każdym razem, gdy ludzie opowiadali o swoich dziecięcych przyjaźniach. Yuuri nie miał takiego przyjaciela. Miał Mari, miał Phichit’a, ale to nie byli przyjaciele. To była rodzina.
Rodzina, której nie mógł opuścić. Tak samo jak ojciec musiał podążać wyznaczoną mu ścieżką. Czasem spoglądał na Mari zastanawiając się, czemu ona nie może być przyszłą głową rodziny. Czy tylko, dlatego, bo była kobietą? Mari była od niego silniejsza i bardziej nadawała się na bezwzględnego wake, a jednak Mari nie chciała tego tytułu. Chciała stać w cieniu i wspierać swojego brata w jego decyzjach.
Yuuri nie wiedział, kiedy jego słabości stały się jego siłą. Kiedy ludzie przestali od niego uciekać, by wręcz być w jego otoczeniu. Wiedział, że bycie w jakuzie to nic innego jak bycie kryminalistą, jednak jego rodzina miała swój kodeks i honor, którego brakowało niejednemu policjantowi. Może właśnie, dlatego przestał uciekać od swojego przeznaczenia.

***

Kiedy osiągnął 14 lat jego życie wywróciło się do góry nogami z kilku powodów. Jako nastolatek wiedział już dobrze, kim jest. Wiedział też o tym, kim jest jakuza i kim byli mężczyźni w jego otoczeniu. Rozumiał też, dlaczego, tylko w ich rodzinnym onsenie mogli korzystać z dobrodziejstw natury.  Chodzenie z ochraniarzami było żenujące, jednak konieczne. Nie rozumiał jedynie, dlaczego zostali przypisani do niego ci najbardziej ekscentryczni. Jego ojciec miał spokojnych i opanowanych ludzi, on zaś pełnych energii i zapału. Rówieśnicy trzymali się od niego na dystans rozumiejąc doskonale, kogo w tym kraju nazywam się per waka.
I mimo wejścia w wiek zmian hormonalnych zachowywał się jak zwykle, jego głos był lekko piskliwy, prawie dziewczęcy, ale nic więcej się nie zmieniło. Zmieniło się jego otoczenie.
Dziadek zmarł w wieku 86 lat. Był to sędziwy wiek i nikogo to nie zdziwiło. Szczególnie świadomość, że była głowa rodu postanowiła skrócić swoje męki wieku starczego przez zażycie trucizny.
Kilka dni później w jego domu odbyła się oficjalna ceremonia picia sake z nową głową rodu. Był to też dzień, w którym zobaczył ponownie Phichit’a. Jednak ku jego zdziwieniu nie był przydzielony jemu, tylko Mari.  Nie rozumiał tego, ale wolał się nie wychylać i nie zadawać zbędnych pytań. Jego ojciec musiał wiedzieć lepiej.
-Yuuri! Kupę lat. Czekaj fotka!- Phichit objął go radośnie przy okazji robiąc im wspólne zdjęcie.- Czekaj tylko wstawię na swój profil.
-Pewnie mi nie powiesz, co się z tobą działo…- Mruknął niepewnie sięgając po sok pomarańczowy.
Phichit spojrzał się na niego enigmatycznie poklepując po ramieniu. –Dopóki nosisz te okropne rzeczy moje usta są jak grób.
Świadomość, że Phichit go nie nienawidzi była kojąca, był teraz częścią rodziny i jego bratem. Yuuri mógł odetchnąć z ulgą, że jedno strapienie z lat dziecięcych zostało wyjaśnione.
Inną rzeczą, która się zmieniła w jego życiu to pasja. Zaczął chodzić na pobliskie lodowisko i ćwiczyć jazdę figurową.  Jeden obejrzany konkurs zmienił całe jego życie. Początkowo był w tym okropny. Chodził tylko od czasu do czasu ze swoją mamą na lodowisko i nie oddalał się za daleko od barierki. Teraz zaś chciał robić to samo, co ci zawodnicy – latać nad lodem.
Z pomocą przyszła mu córka właścicieli, Yuuko, dwa lata starsza łyżwiarka. Startowała w lokalnych zawodach, jednak jej poziom nigdy nie był wystarczająco dobry by móc startować w bardziej prestiżowych konkursach.  Jednak dla niego było to swojego rodzaju zbawieniem – mógł spędzać czas z Yuuko.  Dawała mu rady i była cierpliwa. I co najważniejsze nie traktowała go specjalnie inaczej, tylko, dlatego, że należał do jakuzy.
Yuuko była jego pierwszą miłością.
Wszystkiego, czego się uczył, wszystko, co udało mu się podpatrzeć od zawodników i skopiować robiłby jej zaimponować. Jednak Yuuko nie spoglądała na niego jak na mężczyznę, to ku komuś innemu miała skierowany wzrok.
-Przepraszam Yuuri, ale dzisiaj skończymy wcześniej.  – Powiedziała zdyszana kierując się ku wyjściu z lodowiska.- Jak tak dalej pójdzie sam będziesz mógł startować w zawodach.
-Jeszcze mi daleko do ciebie. –Mruknął zmieszany mając nadzieję, że jego rumieniec nie jest aż tak widoczny.
Uśmiechnęła się wyraźnie rozbawiona jego odpowiedzią.- Trzymaj za mnie kciuki!
-Masz jakiś egzamin?- Zdezorientowany podjechał do niej.
-No co ty! RANDKĘ! – Zaśmiała się klepiąc go po ramieniu.- Czasem jesteś naprawdę uroczy Yuuri-kun.
Nic na to nie odpowiedział. Spoglądał tylko z żalem na jej oddalającą się sylwetkę.  Czuł, że zaraz się popłacze, ale z drugiej strony nie czuł zupełnie nic. Jakby część jego serce próbowała usunąć niechcianą rzeczywistość. Wiedział, że wyznanie jej teraz swoich uczuć byłoby samobójstwem. Nic poza litością by od niej nie dostał, a to było ostatnią rzeczą, jaką chciał doświadczyć.
W jego nastoletnim życiu przewijały się różne dziewczyny, żadnej jednak nie darzył jakimś szczególnym uczuciem. Jego wzrok wciąż wodził za Yuuko, która w trzeciej próbie stworzenia idealnego związku chodziła z jego starszym kolegą Takeshi’m. Jak zwykle życzył jej wszystkiego, co najlepsze, robił zdjęcia i pomagał w wyborze prezentów na specjalne okazje. Starał się być prawdziwym przyjacielem, nawet wbrew własnemu sercu, które zwijało się z bólu.
Aż pewnego dnia powiedzieli mu o ciąży. Widok przerażonej Yuuko był dewastujący.  Dlatego wbrew rozumowi i wbrew logice zaproponował jedyne rozwiązanie tej sytuacji. Potrzebowali stabilizacji finansowej, potrzebowali bezpiecznej przyszłości, a nie życiu na skraju bankructwa.
Udał się do ojca i wybłagał go by pozwolił rodzinie Nishigori dołączyć do ich rodziny. By dał im przyszłość, na którą zasługiwali. By dał im nadzieję. W zamian zrobi wszystko, co mu powiedzą. Nigdy nie wyrzeknie się swojego przeznaczenia.  Ożeni się nawet z kobietą, do której nic nie będzie czuł i spłodzi kolejnego wake.
Jego mama płakała i błagała go by się opamiętał.  Marnować całe swoje życie dla zwykłej przyjaźni? Przecież kiedyś może przyjść dzień, w którym pozna ukochaną drugą połówkę, jednak nie będzie mógł nic zrobić, bo właśnie zamykał sobie drzwi do lepszej przyszłości.
Dwa tygodnie później rodzice Yuuko wraz z nią i Takeshim napili się sake w obecności członków rodziny Futou. Mari paliła papierosa poklepując swojego brata po plecach.
Yuuri przez dłuższy czas nie żałował tej decyzji. Wreszcie miłość to ulotna rzecz, nawet jego uczucie z czasem przygasło. Nadal istniało, ale jednak już nie paliło takim bólem jak kiedyś.
Z uśmiechem spoglądał na trojaczki swojej pierwszej miłości i zastanawiał się, co ich czeka w przyszłości. Czy będą tak samo puste jak on? Czy jednak los się do nich uśmiechnie i zaznają szczęścia?
-Dziękuję Yuuri, gdyby nie ty… Nie wiem co byśmy zrobili.- Yuuko kwiliła nie mogąc nawet na niego spojrzeć.
-Mam nadzieję, że wszystko się ułoży. – Odparł zmieszany, nie wiedząc co ma ze sobą zrobić w takiej sytuacji.
-Przepraszam, że nie mogłam odwzajemnić twoich uczuć Yuuri.- Powiedziała cicho spoglądając na niego uważnie.
Yuuri tylko się uśmiechnął w odpowiedzi odwracając się na pięcie, czuł jakby jego serce przebiły miliony szpilek kompletnie go rujnując.

***

W ostatniej klasie liceum spędzał na lodowisku więcej czasu niż przedtem. Nie robił tego by zaimponować komukolwiek. Łyżwiarstwo stało się jego sposobem na oczyszczenie umysłu ze zbędnych myśli. Lubił tą ciszę przerywaną jedynie przez jego oddech. Nie słuchał muzyki, nie rozmawiał z nikim. To był czas tylko dla niego.  Był zwyczajnym nastolatkiem, który próbuje zrozumieć kim jest poza naklejoną etykietą.
Właśnie w tym miejscu poznał Minami’ego Kenjirou. Najpierw usłyszał dziki aplauz przerywany kowbojskimi gwizdami.  Gdy wreszcie zlokalizował źródło dźwięku było za późno. Wylądował na tafli lodu z głośnym hukiem, a na swojej klatce piersiowej zobaczył burze blond włosów.  Zmieszany z budzącą się powoli paniką próbował uciec od tego uścisku.
-To było wspaniałe!! Niesamowite!! Gdybym tylko potrafił wyrażać uczucia tak jak ty! Popłakałem się!- Słyszał słowa mówione o wiele za szybko i z akcentem z innej prefektury. Yuuri nie walczył by zrozumieć przybysza. Walczył by uciec ze śmiertelnego uścisku. –Nazywam się Minami Kenjirou! Ale możesz nie nazywać jakkolwiek chcesz! Jesteś cudowny! Piękny! Czemu cię nie widziałem na zawodach?! Na pewno byś wygrał! JEJCIU JAKI JESTEŚ BOSKI!
Leżeli tak dobrych kilka minut nim blondyn zdecydował się zejść z bruneta. Ten zaś odetchnął z ulgą i usiadł rozmasowując sobie tył głowy. Niby upadek nie był jakoś specjalnie bolesny, ale definitywnie nieprzyjemny.  Jego niecodzienny towarzysz zaś zachowywał się jak podekscytowany szczeniak.
-Um… Przepraszam nie załapałem, co mówiłeś…- Powiedział nieśmiało, sięgając po swoje odrzucone w bok okulary.
-Ach…- Zarumieniony uszczypnął się w policzki przykładając ręce do jego ramion. – Mówiłem, że jesteś boski! Znaczy wspaniały! Powinieneś wystąpić na zawodach!
Zamrugał zaskoczony próbując się nie rumienić. Dawno nie słyszałby ktoś go tak komplementował. Yuuko kilkakrotnie stwierdzała, że mógłby spróbować swoich sił w zawodach, jednak nigdy się nie zdecydował. Stres by go pożarł żywcem. Nie nadawał się na publiczne wystąpienia. Skoro nawet w szkole ledwo sobie radził z prezentacją swoich projektów, to co dopiero jeździć na łyżwach przed setką ludzi? Wzdrygnął się na samą myśl, czując po raz kolejny mdłości.
-Nie dziękuję. Robię to dla przyjemności. –Odparł cicho próbując się uspokoić.
-CO?! ALE… To szkoda…- Przygaszony odsunął się od niego wstając powoli.- Może pojeździmy razem?
-A mam wybór?- Burknął pod nosem, próbując iść za przykładem blondyna i wstać z lodowatej powierzchni.
-To jak się nazywasz?!- Minami skakał wokół niego kompletnie ignorując powierzchnię, na której się znajdowali.
-Katsuki Yuuri.
-Brzmi zadziwiająco normalnie…
-A jak według ciebie mam się nazywać?
-Pan WSPANIAŁY WSPANIAŁOŚĆ!
Zamrugał osłupiały zastanawiając się, czy Minami mówił poważnie, czy jednak żartował, nim jednak zdołał zrozumieć, co się dzieje wokół niego, blondyn parsknął śmiechem rozluźniając atmosferę. Yuuri dołączył się do salwy śmiechu, ignorując lecące łzy po policzkach. Nie pamiętał kiedy ostatni raz tak głośno i szczerze się śmiał.
Nigdy się nie dał namówić na wystąpienie na zawodach, jednak kiedy tylko mógł szedł podziwiać swojego przyjaciela na oficjalnych wystąpieniach. Był zaintrygowany i urzeczony tym wszystkim.  Minami miał w sobie coś co przyciągało uwagę, najpewniej charyzmę, ale inni zawodnicy też wydawali się być pod jego wpływem i, dawali z siebie dużo więcej niż normalnie. 
Kiedy było dane im się spotkać nie rozmawiali jedynie o łyżwiarstwie, ale także o rodzinie. Minami miał lekarzy za rodziców i to było też jednym z powodów, dla którego przenieśli się na samo południe Japonii. Rodzice będą dużo więcej zarabiać w generalnym szpitalu, nie mówiąc o pozycji i prestiżu. Jego starszy brat studiował medycynę w Kyoto i czasem wpadał oglądać młodszego brata.
Czasem też chodzili wspólnie do studia Minako-sensei gdzie uczyli się różnych typów tańca.  Yuuri, dla którego taniec był czymś normalnych, był pod wrażeniem umiejętności przyjaciela. Miał nadzieję, że kiedyś zobaczy go na międzynarodowych zawodach.
Ich znajomość trwała cztery lata. Przez ten dany im czas Yuuri uśmiechał się dużo częściej i lepiej znosił obowiązki młodszego waki. Spotkania biznesowe nie były już koszmarem, czy nawet przykrym obowiązkiem. Były kształtujące. Yuuri zaczął się uczyć jak radzić sobie z ludźmi, jak ich słuchać. Jego ojciec mimo wszystko był dobrym człowiekiem i nie życzył nikomu nic złego.
-Yuuri a kto to? – Minami nachylił się ku nowemu nabytkowi rodziny Futou.
-To? Mój nowy kierowca. Nazywa się Leo! Jest Amerykaninem hiszpańskiego pochodzenia.
-Ooo! Fajnie.  Wokół ciebie zawsze kręcą się nowe osoby. Nikt nie umie się oprzeć się twojej wspaniałości, huh?- Minami pokiwał głową, skacząc wokół Leo próbując go ocenić.
-Minami-kun! Słuchaj najlepszego! Leo jeździ na łyżwach!
-NIEMOŻLIWE! SUPER!
Leo obserwował uważnie wymianę między młodym waką a jego przyjacielem nie wiedząc jak ma się dokładnie zachować.  Przybył tu tylko na okres pięciu lat, by nauczyć się czegoś nowego, ale nie sądziłby ta ekscytacja była mu potrzebna do czegokolwiek. Posłusznie udał się za nimi na lodowisko i potulnie ubrał łyżwy dając im pokaz swoich umiejętności.
Leo wbrew rozsądkowi czuł promieniującą z jego serca radość.  Szybko też przywykł do co tygodniowych wypadów na łyżwy z dwójką swoich przyjaciół. Bo kiedy byli na lodowisku, nie liczył się status społeczny.
Jednak dobre dni przeminęły szybciej niż tego chcieli. Leo z niepokojem obserwował jak stary Rosjanin w towarzystwie dwóch ludzi rozmawia z Toshiyą-san o połączeniu biznesowym. Nie minął nawet tydzień, gdy w posiadłości został tylko młody Rosjanin i Koreańczyk, którzy mieli być łącznikami ze zgrupowaniem w Moskwie.
Yuuri siedział na patio zastanawiając się kiedy jego ojciec odeśle przybyszów. To nie było w ich stylu, mogli być wspólnikami, ale oddawanie swojego terenu pod władze innych było absurdem. Co Rosjanie wiedzieli o Japończykach?  Minęły dwa miesiące, a jego ojciec nadal się bawił w kotka i myszkę. Sam już nie wiedział, czy on na poważnie to rozważa, czy może jednak się z nimi droczy.
Minami ćwiczył swój najnowszy układ tańcząc między psami, które szczekały radośnie wokół niego.  Yuuri lubił takie spokojne dni, które wydawały się wypierać prawdę o jakuzie. Cieszył się, że Minami nie został członkiem Futou, był wolny.
I może właśnie ta ciepła pogoda, to rozleniwienie spowodowało, że stracił czujność. Nie słyszał kroków, nie słyszał wystrzału, choć trudno go winić skoro Seung założył tłumik. Jedyne co zarejestrował to upadające ciało Minami’ego na patio. Blondyn kurczowo trzymał się za klatkę piersiową dysząc ciężko. Z każdą chwilą można było dostrzec coraz więcej krwi.  Nim padł kolejny strzał jeden z ochroniarzy rzucił się na napastnika, drugi zaś dzwonił już po karetkę przyklękając przy brunecie.
-Minami-kun?- Yuuri drżał, chwycił dłoń przyjaciela mocno ją zaciskając do swojego policzka. –Wytrzymaj… Pomoc zaraz będzie…
Mamrotał coś pod nosem, nie mogąc się skupić. Miał ochotę krzyczeć, ale wychowanie mu tego zabraniało. Nie mógł krzyczeć, ale mógł płakać. Jego łzy ściekały mu po policzkach prosto na twarz blondyna, który ze wszystkich sił próbował utrzymać przytomność.
-Jesteś cały Yuuri-kun? To dobrze… Szkoda by było, gdyby ktoś oszpecił twoją wspaniałość.- Plunął krwią zaciskając mocniej dłoń bruneta.
-Nic nie mówi Minami… Zaraz ktoś cię opatrzy.
-Yuuri… Przepraszam… Chyba jednak nie wystąpię na Cup of China…
-Co ty mówisz… Wystąpisz! 
-Waka…
Nie słyszał jak ochroniarz do niego mówi. Nie słyszał jak Mari go woła. Nie czuł ucisku siostry na ramionach zmuszającego go do wstania i opuszczenia przyjaciela. Nie czuł kompletnie nic poza dziką rozpaczą.
Jego mama podbiegła do niego chowając go przed światem w swoich ramionach. Nie słyszał krzyków i tupotania nóg. Nie słyszał kiedy torturowali do śmierci Koreańczyka. Nie słyszał dzikiego przeklinania blondyna, który został sprowadzony z powrotem. Nie słyszał też bicia własnego serca. Nagle świat stracił swoje kolory na rzecz czerni i czerwieni.

***

Nie chciał mieć z tym nic wspólnego, nie obchodziło go kompletnie nic. Przynajmniej na początku, z czasem ból zelżał i zaczął postrzegać rzeczy w innym świetle. Nie ważne jak długo płakał, jak długo by żył w nienawiści, nie zwróciłoby to życia Minami’emu.
Spoglądał ze znużeniem na blondyna, który po raz kolejny przegrał w shogi z Mari. Rosjanin był wyszczekany, wypełniony mnóstwem negatywnym emocji, gdyby był kotem najpewniej skończyliby zadrapani do samych kości.
Gdy Phichit go zawołał i powiedział o Viktorze, przy okazji go wskazując był zaskoczony. Nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Wiedział, że ojciec dał im szansę na uratowanie Yurio, ale sprowadzić tutaj kolejnego Rosjanina? Nie widział w tym sensu.
A wtedy Viktor zaczął mówić. Yuuri pierwszy raz przeszły dreszcze. Nie były to dreszcze romantycznych obietnic, a dreszcze niepokoju. Mimo spędzania czasu wśród członków jakuzy, jeszcze nigdy nie słyszałby ktoś mówił w tak sztywny sposób. Nie było w jego głosie nuty emocji. Niby emocje były wyrażane, ale barwa jego głosu była biała, jakby był zupełnie pusty w środku.
Yuuri nie potrafił go znieść. Tego pustego głosu i rozmowy na temat, który tak go bolał. Nie chciał go już nigdy więcej widzieć. To nie miało żadnego sensu.  Jednak dał słowo, że spyta się siostrę o możliwość uratowania blondyna. Niby to była luźna rozmowa, ale Yuuri nie lubił się wykręcać. O nie. Skoro powiedział musi to zrobić.
Gdy pojawił się w posiadłości pierwsze co to upadł na ziemie pod wypływem futrzastego ciężaru, którym okazał się pies- a dokładnie pudel.  Zdumiony dawał się lizać póki Leo nie podbiegł do niego ściągając z niego nowego czworonoga.
-Przepraszam Yuuri. To pies tego Rosjanina… Wydawał się dobrze ułożony, ale wystarczyła chwila nie uwagi i proszę…
-Nic się nie stało. Wreszcie lubię psy.
Pogłaskał Makkachin’a i ruszył w stronę pokoju swojej siostry. Witał się z mijaną służbą i członkami rodziny. Zapukał trzykrotnie w framugę i rozsunął drzwi na tyle by móc się wślizgnąć. Yurio siedział przy stole jedząc swoją porcję katsudon.  Mari zaś siedziała przy drugich drzwiach popalając spokojnie swój papieros.
-Widziałaś się z Viktorem?- Spytał się konspiracyjnie nie spuszczając blondyna z oczu. Był ciekaw jego reakcji.
-Tą mierną podróbką? Nie. Ojciec kazał go odesłać z kwitkiem. Oni chyba nie zrozumieli jego wiadomości.- Odparła beznamiętnie gasząc papieros.- Phichit go przyprowadził do ciebie?
-Tak.  Podobno ich glavie bardzo zależy by Yurio wrócił do Rosji.
-Ne Yurio, opowiedz nam o Viktorze, warto iść w taki interes? Chcesz wrócić do domu?- Mari przysiadła się do swojego więźnia, bawiąc się jego włosami.
-Viktor to prawa ręka Yakova. Możecie sobie wyobrazić jak bardzo jest niebezpieczny. – Mruknął pod nosem dojadając posiłek.
-Nie powinieneś być bardziej… uparty by nic nie mówić?- Yuuri przysiadł się do stolika zdezorientowany.
-Skoro Yakov go tutaj wysłał to znaczy tyle, że Yakov chce go martwego. Viktor wie o wiele za dużo by móc mu pozwolić żyć.  – Wzruszył ramionami odsuwając miskę od siebie. –Mówienie o nim nie jest warte złamanego rubla.  Viktor jest martwy.
Yuuri nie rozumiał rosyjskiej mafii. Nie chciał jej nawet rozumieć.  Powiedział ojcu tylko, co uznał za warte uwagi. Skoro Viktor ma taką wiedzę, że został skazany na śmierć to może im się przydać. A przynajmniej rzucić kilka porad jak radzić sobie z innymi zgrupowaniami.  Nie sądził, że zostanie przypisany personalnie do niego.
Codziennie w godzinach porannych komplementował w ogrodzie ubrany w swoje ulubione yukaty, były to damskie wersje pełne rozmaitych wzorów, o rozmaitych długościach. Był miłośnikiem tradycyjnych japońskich strojów, choć wiedział też jak bardzo są niepraktyczne w codziennym życiu. W tych godzinach nikogo nie powinno tam być. Nikt nie miał prawa go widzieć w takim stanie. A jednak Viktor go zobaczył. Czuł irytację, ale nie mógł nic z tym zrobić. Ruszył w kierunku jego pomieszczenia, zastanawiając się, co właściwie powinien zrobić z nowym służącym. Miał już Leo, który mu wystarczał.
Po tygodniu życia pod jednym dachem z osobą, której nie cierpiał znalazł się w komicznej sytuacji.  Viktor nie pojawił się z rana by go obudzić i ubrać w yukatę. Zaspał i stracił swoje drogocenne godzinny na sen, który tak miłował, ale jednak wizyty w ogrodzie stały się jego przyjemnością, równie oczyszczającą jak łyżwiarstwo. Idąc przez hol napotkał się na winowajcę jego paskudnego nastroju.
-Co tutaj robisz?! To jest skrzydło moich rodziców.- Warknął szorstko krzyżując ręce na klatce piersiowej.
-Przepraszam. Zgubiłem się. Wczoraj jeszcze umiałem dotrzeć do twojego pokoju, co prawda dopiero za drugim razem, ale dzisiaj mi wyjątkowo nie idzie.- Odparł zmieszany, drapiąc się po szyi.
Westchnął czując jak cała złość go opuszcza. Ich posiadłość jest naprawdę duża, szczególnie że łączy się z onsenem, nic dziwnego, że się zgubił.
-Spodziewałem się, że ktoś taki jak ty ma pamięć przestrzenną.
-Mam, jak pomieszczenia nie wyglądają tak samo. Tu wszystko wygląda dokładnie identycznie. Nie mam się czego uczepić, poza patio, ale to tylko jeden element!- Jęknął przybity wyciągając z kieszeni marynarki swoją ściągę. –Szedłem dokładnie za wskazówkami Minako…
-Nie ważne. Chodź na śniadanie geniuszu. – Powiedział rozbawiony rozumiejąc dokładnie, że jego nauczycielka tańca pożartowała sobie z biednego pupilka i dała mu złe instrukcje.
-Jutro mi się na pewno uda!- Powiedział zdeterminowany ruszając za nim.
Sam nie wiedział kiedy obecność Viktora przestała mu przeszkadzać, kiedy z fascynacją obserwował jego reakcje na nowe doświadczenia. Nawet wizyta w centrum handlowym nie była tak zła, jak się spodziewał. Viktor przebierał w ubraniach mamrocząc coś pod nosem w swoim języku, czasem nawet robił zdjęcia absurdalnym wzorom i pytał się czy ludzie naprawdę to noszą. 

***

-Mieszkasz w tej ruderze?!- Viktor z przerażeniem spoglądał na apartamentowiec przed nimi.- Przecież…! NIE! Musimy znaleźć coś bardziej…!- Wyciągnął komórkę szukając w niej ratunku.
Leo chichotał pod nosem wyciągając z bagażnika walizki. Obecność Rosjanina go rozbawiała, szczególnie dostrzegając kontrast między waką, a nim. Yuuri był spokojny i mało przywiązany do majątku, bliżej było mu do nudnego i biednego Japończyka niż gangstera, za to Viktor… Viktor był chodzącym szykiem i aurą zwycięstwa. Choć czego tak naprawdę mógł się spodziewać po osobie, która nazywa się Zwycięzca- syn zwycięzca. 
-Mieszkałem tu przez dwa lata i nie widzę powodu, dla którego mam zmienić cokolwiek. Zresztą w nowych kompleksach mieszkaniowych jest absolutny zakaz trzymania zwierząt.- Brunet powiedział wyraźnie poirytowany sięgając po swoją torbę.- Do zobaczenia za cztery miesiące Leo.
-Baw się dobrze Yuuri. Staraj się nie rozrabiać za mocno.- Szatyn poklepał go po plecach i wsiadł do samochodu odjeżdżając, nie dając tym samym Viktorowi szans na zażądanie zmiany miejsca lokalizacji.
-Yuuri, przecież to woła o pomstę do nieba!
-Jak nie chcesz tutaj mieszkać to jedź do hotelu.
Viktor nauczył się kiedy należy trzymać język za zębami, więc nic nie odpowiedział. Nie chciał zostać odesłany. Kiedy wszedł do skromnego mieszkania na trzecim piętrze przeżył miły szok. Mieszkanie było trzypokojowe, więc Yuuri miał odpowiedni komfort życia. Makkachin od razu zaczął obwąchiwać wszystkie pomieszczenia, by ostatecznie wskoczyć na łóżko i zapaść w swoją drzemkę.
-Widzisz? Podoba mu się.
-Makkachin jest łatwy do zadowolenia.- Burknął pod nosem kontynuując swoją inspekcję.
Yuuri tego nie rozumiał. Lubił swoje normalne życie. Przynajmniej nie musiał się dziwnie czuć, gdy jego znajomi przychodzili do niego by zrobić wspólny projekt.  Tak został wychowany. Nigdy nie był rozpieszczany, na wszystko musiał zapracować. Bycie w jakuzie go nie upoważniało do szastania majątkiem. Zajrzał do pomieszczenia, które do tej pory używał jako gabinetu, a który miał być przerobiony na sypialnie Viktora. Wszystko było wykonane jak należy. Przynajmniej pod tym względem nie będzie musiał słuchać za wiele marudzenia.  Choć nadal nie wiedział jak wytłumaczyć ludziom obecność Viktora w jego mieszkaniu. Przecież nie przyzna się, że to jest swojego rodzaju niańka!
-To mój pokój?- Viktor pojawił się za nim oceniając efekt pracy służby.- Bardzo rosyjski…
-Czyli taki jak lubisz?
-Yuuri… To że jestem Rosjaninem nie znaczy, że jestem maniakiem tej kultury. Zresztą mój kraj nie ma się czym chwalić poza masowymi ludobójstwami.
Yuuri nic nie odpowiedział. Znał historię Rosji, cenił sobie prozę rosyjską, ale jeszcze nigdy nie spotkał kogoś kto postrzega swój kraj tylko z negatywnych stron.
-Japonia też nie jest lepsza w tym temacie.- Powiedział zmieszany, czując jak się rumieni. Kochał swój kraj, ale nie chciał brzmieć jak jakiś chory nacjonalista wyrzekając się jego złych stron.
-Każdy kraj ma swoje złe strony. Tak jak ludzie.  Choć my w porównaniu do Niemiec nie musimy przepraszać za grzechy przeszłości. Czy to nie dziwne, że jeden kraj musi znosić ciężar swoich grzechów, a drugiemu się nawet nie wypomina, że nadal robi dokładnie to samo tylko w białych rękawiczkach?
Uczucie paniki wdarło się w jego serce. Viktor był poważnym członkiem mafii, znał historię i dyplomację europy w małym palcu, a on nie był dobry w tych historycznych rozmowach. Kim on wreszcie był żeby oceniać postępowanie krajów, które nawet nie wpływają na jego życie?
-Uważam, że nie powinno się oceniać postępowania ludzi z czasów kiedy nas nawet nie było na świecie. Nasze życie wygląda zupełnie inaczej, mamy inne wartości i inny system moralny. Nie ważne, co mówią historycy, czy politolodzy. Decyzje podjęte w przeszłości, które dla nas mogą wydawać się absurdalne, głupie i skazane na porażkę dla tamtych ludzi mogły być tą jedyną szansą na zmianę czegokolwiek. Życie w przyszłości daje nam możliwość spojrzenia na wydarzenia z różnych perspektyw, znamy więcej faktów, niż osoby żyjące w tamtym miejscu i czasie. One nie miały naszych danych. Miały tylko determinację i wiarę w lepsze jutro. Sądzę, że gdybym przez kilka lat musiał znosić upokorzenia dane przez agresora to w momencie nawet najgłupszej iskierki nadziei na lepsze jutro chwyciłbym za broń i poszedł walczyć. Jednak jak mówiłem trudno sobie cokolwiek wyobrazić żyjąc w zupełnie innych czasach. To tak jakby powiedzieć kobiecie, która przez 10 lat była ofiarą przemocy domowej, że się ją rozumie, kiedy wcale tak nie jest, albo powiedzieć osobie z ciężką depresją, że powinna się wziąć w garść bo nie ma powodu do smutku.
Viktor słuchał go z uwagą stukając palcem w wargi. Wyglądał na zadowolonego z tego co słyszy. Gdy zapadła cisza podniósł wzrok na zawstydzonego wake, który uciekał wzrokiem gdzieś w bok.
-Masz depresję? Często słyszysz, że powinieneś wziąć się w garść?- Spytał się najłagodniej jak tylko potrafił. Nie chciał go spłoszyć jeszcze bardziej, poważne rozmowy definitywnie nie były mocną stroną waki, choć jego tok myślenia był poprawny.
-Nie wiem, o co ci chodzi.- Wyszeptał nieśmiało odwracając się.- Idę się rozpakować.
Czmychnął do swojego pokoju zanim jego opiekun zdążył zareagować.  Nie sądził, że ma depresje, a przynajmniej nie taką poważną jak inni.  Czasem faktycznie nie miał sił by wstać z łóżka, ale to nie było tak, że czuł się przygnębiony przez cały czas. Raczej uczucie paniki i strachu było częstsze jego sercu. Miał tendencje do melancholii, ale to nie było to samo, co depresja!
A może jednak chorował na nią i próbował się tego wyprzeć? Ile osób w tych czasach mówi, że ma depresję, tylko po to by zdobyć litość? By uciec od problemów? Łatwiej jest powiedzieć, że nie zrobiło się czegoś, bo ta depresja taka ciężka, niż dlatego bo się wolało robić coś innego.
Yuuri nie miał zamiaru być jednym z tych osób liczących na współczucie innych.

***

Tak jak się spodziewał życie z Viktorem było skomplikowane. Kiedy wstawał rano jego opiekun już był na nogach robiąc mu śniadanie, choć nawet nie wiedział kiedy nauczył się gotować.  Jednak jedzenie nie było najgorszą kwestią. Najgorszym momentem poranka był egzamin z jego decyzji w zakładaniu ubrań. Viktor nie aprobował wyglądu na plebejusza, na szarego człowieka. Nie. Yuuri musiał ubrać się tak, by zdobyć jego aprobatę.  Nadal nie rozumiał, co było nie tak w jego starych ubraniach, ale szybko zrozumiał, że nie wyjdzie z własnego mieszkania dopóki Viktor go nie poklepie po ramieniu z tym swoim satysfakcjonującym uśmieszkiem.
Najgorsze jednak były projekty grupowe. Zaproszenie kogokolwiek do siebie było zbyt poniżające. Gdyby Viktor był normalnym człowiekiem, ale z dodatkową nogą byłby mniej zawstydzający niż to co przeżywał. Gdyby jeszcze zachowywał swoje komentarze dla siebie. Albo do czasu aż jego znajomi opuszczą mieszkanie. Niestety to nie była dopuszczalna opcja.
-Viktor! Nie możesz tak mówić do moich znajomych! Oni mają uczucia! Nie wiem, czy wy tam w Rosji nie macie uczuć, ale tutaj ludzie mają uczucia i biorą sobie takie uwagi do siebie!- Huknął na Rosjanina oddychając ciężko.
-Ale Yuuri powiedziałem tylko prawdę. Z takim wyglądem nawet świni by nie poderwali.
Yuuri jedynie zajęczał zrezygnowany ruszając do swojego pokoju. Nikt już nie będzie chciał się z nim przyjaźnić. Nie po tych wszystkich upokorzeniach.
Opadł zrezygnowany na łóżko sięgając po telefon. Mógł zadzwonić i powiedzieć Phichit’owi by zabrał Viktora. Mógł przywrócić wszystko do właściwego porządku, wystarczył jeden telefon. Wyszukał kontakt przyjaciela zastanawiając się, czy powinien to zrobić.
Wiedział, że Viktor nie miał złych intencji. On po prostu taki był. Tak został wychowany i przez długie lata tak funkcjonował. Trudno jest wyprzeć z siebie wyuczonych rzeczy, nie ważne jak bardzo by się to chciało zrobić. Gdyby tylko potrafił się otworzyć przed nim. Gdyby tylko miał możliwość poznania prawdziwego Viktora. Tego, którego pewnie dawno zakopał w swoim sercu jako istotę zbędną w świecie mafii.
Nie rozumiał ich więzi. Był wdzięczny Viktorowi, że nie wspomina zmarłego przyjaciela, a kiedy Yuuri potrzebuje się wypłakać po prostu daje mu przestrzeń do tego.  Nie próbuje go przytulić, albo uświadomić mu, że nadszedł czas by wziąć się w garść.  Brunet po prostu nie rozumiał własnego serca, własnych uczuć.
Często czuł na sobie wzrok Viktora, wiedział, że jest obserwowany bardziej niż powinien.  Jakby był dziełem sztuki w muzeum nad którym się kontempluje. Czy dla Viktora jest swego rodzaju dziwnym istnieniem, które próbował uchwycić swoim rozumem? Nie było w nim polotu, nie był tak inteligentny ani szarmancki. Był… Nudnym studentem, który nie umiał pozbierać się po stracie jedynego prawdziwego przyjaciela.
Westchnął opuszczając telefon na ziemię. Gdyby mógł zasnąć i nigdy się już nie obudzić.


***

Viktor obserwował go uważnie, każdy ruch nerwów, drganie powiek, spływające łzy. Nawet gdy spał wyglądał jakby miał się rozpaść od najdelikatniejszego dotyku.  Czy ludzie naprawdę są tak delikatni? Wiedział już, że wystarczy jedno złe słowo by Yuuri się rozpadł się na drobne części. Ta kruchość ludzkich więzi go przerażała. Czy to zawsze tak wygląda? Nie pamiętał swoich relacji z członkami mafii.  Może wszystkie były stricte profesjonalne. Z nikim nie próbował żartować, ani spędzać dodatkowego czasu niż to potrzebne. Nawet jego poprzednie związki z kobietami były chłodne.  Oklepane miłe słowa i wizyta w hotelowym pokoju. Nie bawił się w randki, rozmawianie… Nie próbował tak naprawdę poznać ludzi.  Próbował poznać ich słabości by móc to wykorzystać w przyszłości.
Przymknął oczy czując się dziwnie mały i bez znaczenia. Nie zawsze tak było.
 Gdy tylko poznał znaczenie swojego imienia i nazwiska puszył się niczym największy z pawi. Był przekonany o swojej wielkości i swojej doskonałości. Inni ludzie mu nie dorastali do pięt. To oni powinni być na jego usługach, to on wiedział lepiej. Był samolubny do ostatniej komórki swojego ciała. Porażka nie była opcją, nawet dziwną tezą. Ona po prostu u niego nie występowała. Nawet gdy trafił do mafii, nie załamał się. Nie płakał i nie błagał nikogo o litość. Skoro już tam trafił postanowił obrócić wszystko na swoją korzyść. O rodzicach zdrajcach szybko zapomniał. Nie bawił się w miałkie więzi, udawał sympatię, udawał empatię. Był doskonałym aktorem.  Szczerzył się do obiektywów, gdy ludzie prosili go o zdjęcia. Był ikoną mody męskiej. Dowodem, że garnitur wcale nie musi być nudnym atrybutem klasy biznesowej.  Śmiał się z porażek innych. On zawsze był zwycięzcą. Na to się urodził.
A później został skazany na śmierć, za bycie zbyt dobrym.
Tylko, że śmierć nigdy nie nadeszła.  Nadeszło życie, którego nie rozumiał.  Gdy próbował się śmiać bądź uśmiechać wychodziło to nienaturalnie do takiego poziomu, że nawet Yuuri sarkał na niego by przestał robić z siebie błazna.
Chciał zrozumieć ten nowy świat. Przecież to był tylko inny kraj. Nie trafił do Narnii, Hogwardu, czy innej magicznej krainy. To tylko inne państwo. Inni ludzie. A jednak nie umiał przeskoczyć tego muru.
Czasem nawet zastanawiał się, czy jego rodzice nadal żyją? Czy tęsknią za nim? Czy żałują?
Westchnął wstając z podłogi. Musi wrócić do swojego pokoju zanim waka się obudzi i znowu będzie na niego wrzeszczał za naruszenie jego przestrzeni życiowej.
Czemu nie umiał zmniejszyć dystansu między nimi?

                                                                              ***

Jęknął niezadowolony odwracając się do ściany. Miał dzisiaj wolne, mógł pospać trochę dłużej. Zasłużył na to. Szczególnie w jego urodziny!
-Yuuri!! Wstawaj!- Viktor wszedł do pokoju ściągając z niego kołdrę siłą.- YUURI!
-Viktor… Jeszcze pięć minut…- Stęknął cicho zakrywając głowę poduszką.
-Ja już znam te twoje 5 minut! Wstawaj!
Usiadł powoli pocierając oczy. Nadal czuł się na granicy snu i, zazwyczaj udawało mu się być w tej magicznej krainie dłużej, jednak dzisiaj Viktor wyraźnie miał swój ambitny plan.
Tak jak się spodziewał dostał królewskie śniadanie, przy którym wyjątkowo mógł obejrzeć program wybrany przez siebie (a nie siedzieć w ciszy, bądź z dziwnymi teleturniejami, którymi Rosjanin się zafascynował).  Po śniadaniu został zmuszony do założenia ubrań z góry przygotowanych.
Ruszyli przez miasto ku znanym Yuuri rejonów i ku własnemu zaskoczeniu, faktycznie weszli do pustego lodowiska. O tej porze, w wolny dzień powinno być tutaj pełno ludzi, a jednak poza obsługą nie było nikogo.
-Wszystkiego najlepszego Yuuri!! –Viktor podekscytowany podał mu jego łyżwy.
-A…ale jak?- Wydukał zmieszany siadając na ławce.
-Wynająłem lodowisko na pół dnia. Wiem, że nie lubisz jeździć przy ludziach. A to był jedyny prezent, który przyszedł mi do głowy, który by cię naprawdę ucieszył.- Odpowiedział z dumą, poprawiając mu włosy.
-Dziękuję Viktor. To naprawdę świetny prezent. – Wstał sprawdzając, czy dobrze zawiązał.- Przepraszam, że tak stękałem…
-Nie przejmuj się Yuuri.  Najważniejsze, że będziesz dzisiaj szczęśliwy!- Poklepał go po ramionach i pchnął ku lodowisku samemu zasiadając na trybunach by obejrzeć prywatne przedstawienie.

***
 
Widział od samego rana, że Yuuri jest na niego zły. Wiedział nawet dlaczego – obudził go rano w jego wolny dzień, dodatkowo w jego urodziny. Przez te trzy miesiące zrozumiał jedno. Yuuri jest jak śpiąca królewna. Uwielbia spać. Nie. KOCHA. Śpi kiedy tylko może, ale jest też wzorowym studentem, więc jak osoba tego pokroju wstawał od poniedziałku do piątku o 7 rano by zdążyć na zajęcia o 8:30. Kiedy tylko nadchodził upragniony weekend, zobaczyć go na nogach przed godziną 12 graniczyło z cudem.
Mając wszystkie dane i relacje, która była raz lepsza raz gorsza zaryzykował. Przez dwie godziny znosił ze spokojem grymasy, jadowite uwagi i pod pretekstem spaceru z psem, który miał dużo lepsze stosunki z Yuurim niż właściciel, ruszyli w miasto.
Do momentu postawienia stopy na hali Yuuri miał ten swój grymas niezadowolenia. Zmarszczone brwi i zaciśnięte usta. Jednak widząc lodowisko i łyżwy, jego rysy momentalnie złagodniały.  Sam fakt, że brunet nie wzdrygnął się pod wpływem jego dotyku jak do tej pory, radowało jego serce.  Wreszcie coś zaczynało się między nimi zmieniać.
I znowu znalazł się w zupełnie innym świecie. Obserwowanie Yuuri’ego na lodzie było doświadczeniem bliskim ekstazie.  Muzyka nie grała, nikt nie wydawał dźwięku a jednak wydawało mu się, że słyszy melodie, noga przytupywała nieznany rytm. Wodził wzrokiem za waka, który istniał w tym świecie tylko ciałem. Nawet siedząc na trybunał dostrzegał ten błysk w jego oczach, ten sentymentalny uśmiech.
Yuuri był piękny.
Próbował sobie przypomnieć, czy w przeszłości spotkał kogoś równie zjawiskowego co młody Japończyk. Jednak nikt mu nie przychodził do głowy. Były urodziwe kobiety, przystojni mężczyźni. Ludzie wszelkich rzemiosł, jednak żadna osoba nie zapadła mu w pamięci, żadna z osób nie pozbawiła go oddechu. Żadna z tych osób nie była powodem tego dziwnego bólu w sercu.
Chciało mu się płakać. Nie rozumiał dlaczego, a jednak jego ciało spazmatycznie szlochało zakrywając się przed światem. Dopiero kiedy dłonie zakryły oczy, komórki jego ciała zaczynały się uspokajać i wtedy też przyszło olśnienie.
To taniec Yuuri’ego.  To skąd ten bolesny smutek.
Yuuri jest piękny. I pewnie dlatego tak to bolało.
Viktor po raz pierwszy w życiu żałował, że urodził się mężczyzną.  Gdyby urodził się kobietą może Yuuri spoglądałby na niego inaczej. Może… Mógłby stać u jego boku… zawsze.

***

Wstrzymał oddech czując cisnące się łzy pod powiekami. Powinien przywyknąć, a jednak ten widok zawsze będzie zbyt niesamowity by nie nazwać go żywą sztuką. Dla takich widoków warto było przyjechać do Karatsu.
Yuuri jak zwykle ubrał się w swoją drogocenną czerwoną yukatę ze złotymi zdobieniami w kształcie kwiatów. Jednak tym razem wokół niego nie było kwiecistego ogrodu i przyjemnego słońca okraszającego jego sylwetkę.  Wokół leżał białych puch, a duże płaty śniegu wciąż sypały z nieba pokrywając powoli nieruchomego bruneta.
Nigdy nie obchodził świąt, Rosja jest krajem prawosławnym, więc taką uroczystość obchodzi w styczniu. Zresztą nigdy nie należał do osób przesadnie religijnych i to całe zamieszanie wydawało mu się zbyteczne.
A jednak teraz czuł jakby dostał najlepszy prezent na świecie.  Nawet zdjęcie by nie uchwyciło piękna tej sceny. Musiał się zadowolić swoją pamięcią.
-Znowu ubrał ten strój? To wygląda jak zły omen.- Minako stanęła obok niego popalając swojego papierosa.- Nic nie mówi. Wiem, że nikt nie ma prawa go obserwować, ale trudno go zignorować jak się idzie.
-Zły omen?- Spytał się ni pewnie cofając się bardziej w głąb.
-Jest taka jedna legenda, gdzie podróżnik spotkał piękną kobietę przy drodze ubraną w wyśmienite czerwone kimono. Nie zaszło między nimi nic poza drobnym poczęstunkiem wody. Kiedy wrócił do swojej wioski odkrył, że nikt nie przeżył napaści mnichów.  Dlatego mówi się, że czerwony strój przynosi pecha.
Nic nie odpowiedział, wpatrywał się tylko w ciszy w widok przed sobą, zastanawiając się komu jest dany ten zły omen. Nie miał już nikogo za kim by płakał. Mimo że nigdy nie wierzył w takie bajdurzenie, to nie umiał przegnać niepokoju z serca.
-Może to zły omen dla twojej przeszłości. – Uśmiechnęła się szarmancko.- Zmieniłeś się od naszego pierwszego spotkania.  Wreszcie twój głos brzmi bardziej ludzko!
Zarumieniony odwrócił się od niej ruszając do swojego pokoju. Nie ważne ile by próbował zaprzeczać, to dobrze wiedział, że jej stwierdzenie naprawdę go ucieszyło. 

***

Pociągnął po raz kolejny nosem szukając chusteczki w swoim otoczeniu. Wszyscy przypatrywali mu się wyraźnie zmartwieni, on jednak próbował to ignorować.  Phichit ostatecznie zlitował się nad nim podając mu kartonik chusteczek szczerząc się w zadowoleniu.
-Yuuri przeziębiłeś się?- Hiroko przyłożyła mu dłoń do czoła zmartwiona.
-Nie. Po prostu za długo stałem bosy w śniegu.
-Słyszałem o tym! Podobno to bardzo zdrowo z rana przejść się po rosie bądź śniegu!- Jeden z członków podniósł się z ziemi zarumieniony.
-Um…Tak. Właśnie tak. Profilaktycznie zrobiłem sobie taki marsz…- Wydukał zmieszany, słysząc chichoty wokół siebie. Spojrzał się na Phichit’a z niemym krzykiem, jednak nie udało mu się uciszyć ludzi.
-Młody waka o siebie dba. To dobrze.- Brat Yasu odparł poważnie, usadawiając z powrotem na miejsce swojego podopiecznego.
-Um… Dokładnie… 

***

Westchnął popijając powoli swoją gorącą sake. Viktor siedział okrążony przez członków rodziny opowiadając im swoje anegdoty z dawnych czasów otrzymując w zamian rechot śmiechów i wrzaski do kolejnego łyka.
Phichit z Leo siedzieli przy nim opowiadając o najnowszych trendzie w Internecie, co kompletnie nie interesowało bruneta.
-Viktor ma dzisiaj urodziny… Nic dla niego nie mam. – Mruknął cicho licząc, ze przyjaciele mu jakoś doradzą.
-Może daj mu swoje zdjęcie z autografem?- Tajlandczyk parsknął śmiechem robiąc im kolejne tego wieczoru zdjęcie.
-Phichit…
-Może daj mu pokaz tańca Nihon Buyou? – Leo podpowiedział pół żartem.- Dawno nie występowałeś. Rodzice też byliby urzeczeni, a Viktor by pewnie padł na zawał.
-Wcale nie! Zresztą pewnie w życiu widział setki tańców. – Obruszył się zawstydzony siorbiąc swój napój.
-Ale nie widział ciebie.- Powiedzieli równocześnie z lisimi uśmieszkami.
-Co wy sugerujecie?
-Nic takiego. Lubimy patrzeć na twój taniec. Nie daj się prosić.
-No dobrze… Ugh.

***

Minako pomagała mu założyć kimono. Jej ruchy były niecierpliwe i nieporadne przez alkohol płynący j w żyłach. On zaś spoglądał na swoje odbicie zastanawiając się nad choreografią.  Kiedy ostatni element został nałożony ruszył powoli na scenę, modląc się by się nie wywrócić. Alkohol buzował mu w uszach zakrzywiając widok.
Nabrał powietrza odkładając swoje okulary na bok. Dał znać Minako, że może rozpocząć.
-Proszę o ciszę bracia i siostry. Dzisiaj przeżywamy święta, ale jest jeszcze jedna okazja. Nasz nowy członek, nasz pupilek ma dzisiaj urodziny. Viktorze nasz waka życzy ci pomyślności i prosi byś pozwolił mu w ramach prezentu zatańczyć nasz tradycyjny taniec. – Ukłoniła się delikatnie czekając na odpowiedź.
Cała sala spojrzała się na Rosjanina z niemą zazdrością. Dla nich był to zaszczyt, móc podziwiać taniec młodego waki był oznaką prawdziwego zaufania. Viktor zmieszany przytaknął tylko, nie rozumiejąc za bardzo tej napiętej atmosfery.
Rozległy się ciche oklaski, które po chwili ucichły ustępując miejsca dźwiękowi koto.
Na scenie pojawił się waka ubrany w złote żółte kimono z motywem feniksa i lisią maską na twarzy. Trzymał w dłoni sztuczną gałązkę wiśni w rozkwicie rozpoczynając swój taniec. Powolne płynne ruchy opowiadające historię, rozłąki z ukochanym i tęsknocie za czasami kiedy miłość nie była tak bolesna.  W pewnym momencie gałązka została zamieniona na wachlarz, który dodał tańcu jeszcze większej gracji.
 Viktor zafascynowany podziwiał każdy ruch, na każde przesunięcie stopy po śliskiej podłodze. Po krótkiej i cichej wymianie zdań z Mari dowiedział się, że to taniec, w którym artyści nie odrywając stóp od powierzchni, co jest jeszcze bardziej męczące niż normalnie. 

***

-To był najwspanialszy prezent jakikolwiek dostałem. Dziękuję Yuuri.  – Powiedział zarumieniony trzymając w dłoniach czarkę herbaty. Gdy brunet nic nie odpowiedział wpatrując się w dalszym ciągu na opadający śnieg kontynuował.- Byłeś wspaniały. Nie wiedziałem, że potrafisz tak tańczyć.
-Jeszcze wiele rzeczy o mnie nie wiesz. Jednak cieszę się, że prezent ci się spodobał.
-Yuuri?
Zwrócił ku niemu wzrok czekając na jego dalszą wypowiedź, jednak słowa ugrzęzły mu w gardle pozostawiając tylko płaczliwy skowyt. Przymknął oczy próbując się opanować, przez taniec bruneta czuł się dziwnie samotny i delikatny. Jednak bał się upewnić, że nadal żyje. Bał się dotknąć wake by przekonać się, że to nie sen.
Yuuri pogładził go delikatnie po policzku, ścierając z niego niewidoczną łzę. Przyglądał się w pewną dozą fascynacji na swojego pupilka, który wydawał się dużo bardziej ludzi niż kiedykolwiek.

                                                                      ***

W ostatni dzień roku, całe domostwo było na nogach i tworzyło noworoczne deklaracje. Część członków o niższej randze udało się z kartkami noworocznymi do sąsiadów i wspólników. Viktor zaś ku własnemu zdziwieniu pomagał rodzinie Katsuki w robieniu makaronu toshikoshi soba. Nie było to takie proste jak zakładał.
Ostatecznie po kilku godzinach walki i pokryciu każdego milimetra swojego ciała mąką wyszedł z kuchni dając się sfotografować Phichit’owi, który dokumentował wszystko na swoim instagramie.  Ruszył w stronę patio chcąc się trochę odświeżyć. 
Czuł dziwny spokój, którego nie doświadczył przez całe swoje życie. Zawsze musiał spoglądać za siebie, być czujnym by nie dać się zwieść. Nikomu nie ufał i do nikogo się nie zbliżał. Podejrzliwość do każdej osoby wpędziła go w nerwice. Teraz zaś, mógł spokojnie spać bez konieczności trzymania broni, spędzał czas z obcymi sobie ludźmi bez strachu, że zaraz zostanie pozbawiony życia. Nie pamiętał kiedy życie było tak frywolne.
-Powinieneś się przebrać. Chyba nie zasiądziesz do kolacji w takim stroju?- Phichit podszedł do niego wyraźnie rozbawiony.
-Mam jeszcze czas by się przebrać. – Odparł niezrażony uśmiechając się.
-Wreszcie brzmisz i wyglądasz jak człowiek, a nie jakiś robot.
-Uznam to za komplement, choć w mojej matczynej rodzinie byłaby to obelga.
-Tutaj jest inaczej. Jeśli nie ma w tobie serca człowieka, to nie jesteś lepszy od zwykłego kryminalisty. Jakuza może być groźna, może być nielegalna, ale nikt nam nie może zarzucić, że jesteśmy potworami.
-To jaka jest twoja historia? Yuuri wspomniał, że zostałeś przygarnięty po tragicznych wydarzeniach. Testowali na tobie wstrzemięźliwość od selfie?
Phichit otworzył usta w szoku łapiąc się za serce. Nie wierzył, że właśnie to usłyszał. Krząknął poprawiając swoją fryzurę.
-Nie. O dziwo nie. Moja rodzina pożyczyła pieniądze od chińskiej mafii. Zostali wymordowani zanim rodzina Futou zdążyła coś zdziałać. Moja opiekunka zdołała mnie wynieść z rezydencji, ale nie udało jej się przeżyć. Yuuri myśli, że to sprawka jego rodziny.
-To czemu mu nie powiesz prawdy? Obwinia się za coś, co nie było prawdą.
-Bo obiecałem jego dziadkowi, że nic nie powiem.  Yuuri powinien zdawać sobie sprawę z tego, że nasz świat nie jest kolorowy. Takie rzeczy się zdarzają. Za nieodpowiedzialność płaci się życiem. Miałem szczęście, że przeżyłem, ale to tyle. Moje życie teraz należy do Yuuri’ego.
-Kochasz go?
Nie odpowiedział od razu, uśmiechnął się tylko tajemniczo odchodząc od zaciekawionego Rosjanina. Może go jeszcze podrażnić zanim mu udzieli odpowiedzi. Przecież to nie koniec świata.

***
 
 Pokaz sztucznych ogni nie był może tak fantastyczny jak w Moskwie, ale miały swój urok. Jego zakupiona wróżba tkwiła zgnieciona w dłoni. Te kilka zdań po angielsku jakie były zamieszczone, niewiele mu powiedziały poza tym, że w nadchodzącym roku czekają go wielkie zmiany w sferze duchowej.  Spojrzał ukradkiem na bruneta, który popijał świątynny alkohol słuchając uważnie wykładu członków rodziny, których Viktor nie znał.
To był pierwszy raz od czasów dzieciństwa, w którym przeżywał sylwestra tak naprawdę. Od kilku lat spał wtulony w Makkachin’a ignorując cały świat. Kolejny zwykły dzień. Teraz jednak nie mógł się oprzeć by nie życzyć sobie, by kolejny rok mógł spędzić u boku Yuuri’ego. 

***

Parsknął po raz kolejny widząc jak Viktor leży na ziemi wyklinając roztapiający się śnieg.  Mari z szerokim uśmiechem podeszła do niego z pędzelkiem gotowa dorysować kolejne wąsy na jego policzkach. 
Yuuri siedział na patio wraz z Leo i Phichit’em konsumując świeżo zrobione mochi podziwiając nieporadną walkę Viktora w hanetsuki z każdym, kto tylko zgodził się przyjąć jego wyzwanie.  Trojaczki latały w dalszej części ogrodu z latawcami wrzeszcząc przy tym niemiłosiernie.
-Chyba powinieneś się już poddać. Jak tak dalej pójdzie skończysz po raz kolejny z czarną twarzą.- Yuuri krzyknął do srebrnowłosego wyraźnie rozbawiony.
-Może gdybyś ze mną zagrał, mój zły los by się odwrócił?- Odparł zaczepnie otrzepując się z gród śniegu.
-Nie mam zamiaru poświęcać yukaty dla twoich zachcianek.
-Jesteś okropny.- Burknął zawiedziony zwracając się do Mari, która popalała swój papieros. –Chyba starczy na dziś.
-Na to wygląda.- Zaśmiała się kierując swoje kroku w stronę Yuuko, która próbowała uspokoić swoje dzieci.
-No to teraz możemy zabrać się za kakizome.- Phichit wstał podekscytowany ruszając do środka.
-kaki…co?- Viktor podszedł do Yuuri’ego, który podał mu jego porcję mochi.
-Kakizome. Pierwsza kaligrafia roku.  Musisz napisać swój cel, pragnienia bądź motto, które ci będzie towarzyszyć przez najbliższe 12 miesięcy.  – Leo odpowiedział zanim waka zdążył otworzyć usta.  Pomógł mu wstać i poprawił ułożenie stroju.- Możemy już iść Yuuri?
-Oczywiście. – Ruszył powoli uważając na stawiane kroki, by się nie potknąć o sunący po ziemi materiał.- Dołączysz do nas Viktor? – Obejrzał się czekając na jego odpowiedź.
-Nie umiem pisać w waszym języku. Chyba popatrzę na zabawę dzieciaków.
-Możesz napisać po angielsku. Ja tak robię.- Leo wzruszył ramionami bawiąc się telefonem.
Milczał przez moment, jednak ostatecznie ruszył za nimi by napisać jedno słowo.
„Odżyć”
„Zostać królem”
„Odnaleźć siebie”
„Mniej podupadać na duchu”

                                                                         ***

Podniósł wzrok z nad książki wzdychając ciężko. Powrót na studia jak zwykle był dużo cięższy po nowym roku. W dodatku zbliżające się egzaminy nie poprawiały jego samopoczucia.  Wolałaby pójść na spacer z Makkachin niż siedzieć zaszyty w swojej sypialni ze stosem notatek i książek.
Nie był złym studentem, starał się uczyć systematycznie, jednak wiedza nie zawsze była łaskawa pozostać w głowie. W takich sytuacjach cieszył się, że jednak został w kraju, gdy jego wychowawca proponował mu wyjazd do USA tylko dlatego, bo miał naprawdę dobry angielski. Nie umiał sobie wyobrazić życia tam, a przede wszystkim nauki w zupełnie obcym języku. Co innego komunikować się z kimś, a co innego przyjmować wiedzę.
Podziwiał też osoby, które ogarniały studia i pracę na pół etatu. Nie wiedział kiedy oni spali, ale dla niego byłoby to nie możliwe. Nawet jeśli jego rodzice wyraziliby zgodę na podjęcie jakieś pracy, to nie sądziłby umiał pogodzić studia z pracą. Nie należał do osób wielozadaniowych.
Wstał od biurka idąc do kuchni. Mieszkanie było dziwnie ciche bez Viktora i psa. Postawił wodę na herbatę wpatrując się w harmonogram egzaminów i zaliczeń. Pobladł na widok dwóch dat i nazwisk egzaminatorów obok.  Za każdym razem miał koszmary, gdy się spotykał z tymi profesorami. Należeli do klasy S. Maglowali studentów tak długo aż znajdywali w nich lukę w wiedzy i uczepiali się jej jak tonący brzytwy.  Na pierwszym roku miał zaszczyt przeżyć z nimi ćwiczenia i ich zaliczenie było jego osobistym cudem.
Drzwi uchyliły się ze skrzypem wpuszczając do środka pudla, który zaszczekał radośnie podbiegając do bruneta skacząc mu na klatkę piersiową.
-Hej Makkachin, dobrze się bawiłeś na spacerze?- Głaskał zwierzaka z ulgą, dając sobie chwilę odpoczynku od nauki.
Viktor pojawił się chwilę później z siatkami. Z jednej z nich wystawała gałązka śliwy w rozkwicie. Uśmiechnął się zalewając wrzątkiem liście herbaty.
-Mała przerwa w nauce? Popatrz! Przyniosłem ci gałązkę śliwy na szczęście. – Dumny pokazał mu swoją zdobycz.
-Dziękuję.  – Sięgnął po podarunek obracając ją w dłoni. – Skąd wiedziałeś?
-Twoja mama mi opowiadała trochę o Japonii…
-Może pójdziemy w weekend popatrzeć na drzewa? Nadal jest co prawda chłodno, ale może pogoda będzie nam sprzyjać. Przyda mi się jakiś relaks od nauki. 
-Zgoda. I tak masz miesiąc do egzaminów, więc jeden dzień nie powinien cię zdemoralizować.
Parsknęli śmiechem rozpakowując jedzenie do lodówki i szafek. 

***

Przystanęli pod jednym z drzew podziwiając pokrywający je biały puch, który wyglądał dużo piękniej niż jego zimny odpowiednik.  Podziwianie śliw nie było tak popularne jak hanami, dlatego w parku nie znajdowało się wiele ludzi, poza rodzinami z dziećmi. Rozłożyli dwa koce bo lepiej się osłonić przed zimną ziemią i usiedli podziwiając przyjemny deszcz kwiatowych płatków.
-Na hanami jest jeszcze piękniej, ale za to dużo tłoczniej. –Yuuri zaśmiał się pod nosem wyciągając rękę przed siebie by złapać kilka białych płatków.
-Będziemy mogli obejrzeć hanami w Karatsu?
-Niestety nie. Tutaj hanami zaczyna się już pod koniec marca, a ja będę w trakcie egzaminów. A pierwszego kwietnia już zaczyna się nowy rok akademicki. Wrócimy do Karatsu dopiero na Złoty Tydzień.
-Szkoda. – Wydął wargi w dziecięcym niezadowoleniu.
-Jesteś jak wielkie dziecko. Może w czasie Złotego Tygodnia pójdziemy do zamku ninja?
-NINJA?!- Viktor natychmiastowo zmienił mimikę na pełną oczekiwania i dziecięcej radości.
-Um… To tylko zamek… Nie ma w nim już żadnych ninja…
-Po prostu ich nie widzisz, bo nie wiem czy wiesz, ale ninja potrafią ukrywać się w cieniu.
-Doprawdy?
-Tak! I umieli chodzić po wodzie i nawet ziać ogniem niczym smoki!!
Brunet z całych sił powstrzymywał się od śmiechu. Nie chciał zepsuć zabawy Viktorowi, ale nie mógł też uwierzyć, że ten poważny mafiozo, który był postrachem większości ludzi w Europie, wierzył w takie bajki. Gdyby nie był Japończykiem to pewnie odbierałby to z większą ekscytacją i niedowierzeniem, teraz zaś walczył tylko o zachowanie kamiennej twarzy by nie zniszczyć zabawy swojemu pupilkowi.
Czułby się okropnie gdyby pozbawił go tej dziecięcej wiary. Zupełnie jak powiedzieć dziecku, której jest świecie przekonane o istnieniu Mikołaja, że nikt taki nie istnieje.
-Yuuri wargi ci drgają. – Viktor zmrużył oczy w wyraźnym podejrzeniu, że właśnie zrobił z siebie kompletnego idiotę.
Zasłonił swoje usta odwracając się od niego. Nie umiał jednak powstrzymać drżenia ciała i cichego chichotu.
Viktor nadąsany odwrócił się od niego sięgając po swoje onigiri. Yuuri otarł łzy z policzków spoglądając na Rosjanina ze współczuciem mieszanym z rozbawieniem.  Minęło sporo czasu odkąd śmiał się tak mocno. Towarzystwo Viktora łagodziło jego ból po stracie Minami’ego, za co był mu wdzięczny. Jego rodzice też musieli odetchnął z ulgą widząc, że nowy rok nie spędził w swoim pokoju zamykając się od świata. Nie wiedział, czy to było uczciwe względem swojego przyjaciela, może nie powinien się tak czuć, mógł mieć jedynie nadzieję, że zostanie mu to wybaczone.
Zbliżył się nieznaczeni do wciąż urażonego mężczyzny obejmując delikatnie jego twarz w swoje dłonie. Zaskoczone źrenice wpatrywały się w niego z każdą chwilą coraz mocniej się rozszerzając. Yuuri nachylił się ku niego złączając ich usta w subtelnym pocałunku.

***

Miał rację. Hanami bez Yuuri’eg o nie było tak niesamowite. Owszem, widoki były piękne. Ten wszechobecny róż i ludzie zajmujący każdy wolny kawałek ziemi by móc kontemplować swoje życie. On zaś spacerował z Makkachin’em znudzony siedzeniem w domu i oczekiwaniem na bruneta, który przeżywał swoje najgorsze chwile.
Japonia była urzekająca w tej swojej inności i niezwykłości. Może ten szacunek do wszystkiego wokół powodował, że ludzie wydawali się dużo bardziej cieplejsi niż jego rodacy. Na zachodzie wszyscy gnają za pieniądzem i nikt nie ma czasu by podziwiać piękno dnia codziennego. Zamiast tworzyć parki, tworzy się osiedla pustych domów, czekających na turystów.
Gdyby tylko mógł powiedzieć Chris’owi o jego nowym życiu byłby spełniony. Chris był jedynym bliskim znajomym jakiego posiadał w starym życiu. Chris był modelem i z mafią miał tyle wspólnego, co ubieranie aktorów do filmów o takiej tematyce. Tak też się poznali. Podczas jednej sesji zdjęciowej i upojnym wieczorze.  Chris był chodzącym seksapilem i flirtował z każdym kto się nawinął. Był wreszcie biseksualistą i nie raz mu proponował tą jedną jedyną noc. Oczywiście wszystkie oferty odrzucał, a jednak teraz żałował, że nie zapytał się go o te męskie romanse.
Nigdy by mu do głowy nie przyszło, że straci głowę dla kogokolwiek. Miłość nie występowała w jego słowniku, była czymś niepotrzebnym, a jednak teraz łakną ją jak spragnione dziecko.
-Oczom nie wierzę. Słyszeliśmy plotki, ale nie chciało nam się wierzyć. – Znany męski głos odezwał się przed nim przywracając go do porządku.
Zmarszczył brwi próbując przywrócić swój służbowy wyraz twarzy.
-Georgi. – Mruknął zgorzkniale nie ruszając się ze swojego miejsca.
-Miło mi cię widzieć Viktor. Ciągle żyjesz. – Zaakcentował ostatnie słowo uśmiechając się lekceważąco.
-Jak widać. Co tu robisz?
-Och nic wielkiego. Sprawdzałem tylko jak nasz prezent się spodobał rodzinie Futou. –Westchnął dramatycznie wyciągając papierosy.- Jestem zawiedziony Viktorze… Byłeś na szczycie, byłeś kimś. A teraz bawisz się tak nieodpowiedzialnie w jakiegoś pupilka? Tak marnie skończyć tylko dla tych kilku minut rozkoszy? To nie w twoim stylu. Nie powinieneś robić wszystko by stać na czele? Miałeś potencjał… - Zapalił skręta nie spuszczając go z oczu.
Srebrno włosy milczał zawzięcie, nie wiedząc co tak właściwie powinien mu powiedzieć.  Nie chciał powrotu do tamtego pustego życia, do szydzenia sobie z każdej osoby tylko dlatego bo może. Chciał żyć.
-Kiedyś byłeś bardziej rozmowny. Yakov jest zawiedziony. Rodzina Futou nie chce słyszeć o współpracy, a ty bawisz się w dom. Nawet nie spełniasz swoich obowiązków.
-A może jesteś tutaj z innego powodu? Czyżby Yuri wam uciekł?  Ten smarkacz jest jak kot, który chodzi własnymi drogami. Na pewno miał dość zrzędzenia glavy i uciekł odpocząć.
-Ma dużo większy potencjał od ciebie Viktor.
-I od ciebie. Zawsze będziesz jedynie chłopcem na posyłki Georgi. Aż żal patrzeć.
Odwrócił się na pięcie przywołując psa do siebie i ruszył szybkim krokiem by jak najszybciej uciec z zasięgu wzroku byłego tovarisza.

***
 
Pociągnął teatralnie nosem patrząc na zielone drzewa wiśni.  Nie mogły jeszcze poczekać kilka dni z pozbyciem się kwiatostanów? Yuuri poklepał go po plecach próbując go pocieszyć.
-Nie przejmuj się Viktor. Od dziecka oglądałem hanami, zresztą za rok już nie będę studiował, więc wtedy będziemy mogli oglądać hanami z Karatsu.
-Niby tak…- Mruknął zawiedziony głaszcząc Makkachin’a.
-Gdyby to było Hokkaido to wiśnie byłby właśnie w pełnym rozkwicie.
-Ale jesteśmy w Kanzaki.- Odparł nadąsany.
Yuuri zachichotał spoglądając na bezchmurne niebo. Pogoda była naprawdę piękna, jak na początek kwietnia. Miał nadzieje, że nie zbierze się na deszcz w czasie ich spaceru, zasłużył na odpoczynek po miesiącu ciągłych nerwów. Zdane egzaminy były też dodatkowym argumentem by wyjść z domu i poświętować, choć prawdziwe świętowanie odbędzie się w Karatsu.
-Chodźmy. Nie mam zamiaru marnować całego dnia na twoje dąsy.
-Jesteś okrutny Yuuri. Właśnie teraz powinieneś proponować mi żebyśmy wsiedli w samolot i ruszyli na Hokkaido by obejrzeć hanami!
Podniósł brwi w niemym pytaniu o powagę stwierdzenia Rosjanina.  Nie należał do osób działających impulsywnie. Nie był dzikim poszukiwaczem przygód. Lubił mieć wszystko zaplanowane. Szczególnie podróże.
Viktor westchnął poddańczo ruszając za nim. Jak zwykle był na straconej pozycji, powinien już do tego przywyknąć, tak samo jak do ich pocałunków, ale nie potrafił.  Zdawał sobie sprawę, że Yuuri go pod wieloma względami rozpieszcza go, aczkolwiek on chciał więcej i więcej.
Szli rozmawiać o błahostkach, śmiejąc się z zaobserwowanych zdarzeń. Rozkoszowali się leniwym dniem i swoim towarzystwem.  Zaglądali do cukierni by zobaczyć niezwykłe wyroby cukierników i kupując co dziwniejsze by spróbować.  Cukrowa dieta może nie była najzdrowsza i najrozsądniejsza, ale dzisiaj postanowili podążać za pragnieniami.
Nie zauważyli cienia kroczącego tuż za nimi. Nie czuli jego oddechu na karku.
Dopiero gdy zawitali do mało zaludnionego parku ich prześladowca dał się zauważyć. Wysoki brunet szedł spokojnym krokiem trzymając ręce w kieszeniach płaszcza.
-Georgi.- Viktor syknął przez zaciśnięty zęby robiąc krok w jego stronę zasłaniając Yuuri’ego swoim ciałem.
-Oj nie bądź taki jadowity. Chciałem się tylko przywitać z młodym waką. I złożyć najgłębsze nadzieje, że gdy obejmie stanowisko odpłaci się naszej mafii za tak gorącego kochanka.- Prychnął rozbawiony widząc iskierki złości w niebieskich tęczówkach.
-To jeszcze nie nastąpi przez wiele lat, na próżno próbujesz kupić sobie względy.
-Jego rodzicom zawsze może się coś stać… Jakiś wypadek.
-Georgi.- Warknął ostrzegawczo.
-Jesteśmy niewychowani. Mówimy po rosyjsku, gdy twój młody kochanek w ogóle nas nie rozumie… Aż tak się boisz jego reakcji?
-Yuuri nie ma z tym nic wspólnego.
-Nie ma?! – Zarechotał szyderczo przeczesując dłonią włosy.- Stałeś się naprawdę żałosny Viktor. Yuri nie kłamał, gdy powiedział, że Viktor nie żyje.
-Nie mam już z wami nic wspólnego. Teraz należę do rodziny Futou.
-Hmm to fakt. Jednak uważam, że Viktor musi naprawdę umrzeć, ot tak dla przykładu.
Nim Viktor zdążył zareagować Georgi wysunął z kieszeni nóż rzucając się na niego.

***

Zamrugał zdumiony zastanawiając się, czemu nie czuje chłodnego ostrza w swoim boku. Zdążył zarejestrować ruch młodszego Rosjanina, a jednak nic go nie bolało. Spojrzał się przed siebie, gdzie ku jego przerażeniu stał Yuuri trzymając za ręce Georgi’a, który nadal napierał na niego swoim ciężarem.
-Yuuri!- Krzyknął spanikowany rozdzielając wake od byłego towarzysza.
Yuuri jęknął z bólu chwytając się za bok, który z każdą chwilą robił się coraz bardziej czerwony.  Viktor czuł jak świat mu ciemnieje przed oczami. Wygrzebał nieporadnie swój telefon z kieszeni próbując sobie przypomnieć numer na pogotowie… jednak jego umysł był pusty. Nie potrafił nic wydukać niż imię bruneta i przykładając swoje dłonie do rany by zmniejszyć krwotok.

***

Phichit wszedł do pomieszczenia dając znać braciom by zaprzestali dalszego zakwaszania Rosjanina.
-Wow… nawet zbite jabłko wygląda od ciebie lepiej.- Próbował brzmieć finezyjnie, jakby nic go nie obchodziło, ale zmęczenie wygrało.
Viktor nic nie powiedział wpatrywał się tępo w swoją krew, która kapała mu z ust. Bez Yuuri’ego nie będzie umiał żyć. Nie chce żyć w świecie, w którym nie ma jego waki. Zacharczał obolały zanosząc się szlochem. Stępiły mu się reakcje i Georgi to wykorzystał.
-Mam dla ciebie trzy wiadomości. Słuchaj uważnie, bo nie będę się powtarzał. Nie marzę o niczym więcej niż o łóżku.
Po pierwsze twój tovarisz Georgi jest martwy i jego resztki właśnie płyną do glavy. Wy naprawdę uważacie, że nam da się uciec? To, że jesteśmy małą grupą i mało agresywną, nie znaczy że nie umiemy pokazać kłów, gdy coś się dzieje.
Po drugie Yuuri żyje. Na szczęście, obrażenia ostatecznie nie były tak śmiertelne, jak się wydawało. Stracił tylko hektolitry krwi i ma uszkodzone kilka organów.
Po trzecie Yuuri żyje, ale jest w śpiączce i a to kurewsko bywa wredne i nasz słodki katsudon może się nie obudzić.
Odwrócił się na pięcie ruszając do drzwi. Ramiona Viktora opadły, a całe napięcie, jakie zgromadziło się w jego organizmie zelżało, dając mięśniom upragniony odpoczynek.
-Ach, jeszcze jedno. Nie wiem, czy twoje oczy zauważyły, ale tutaj każdy mężczyzna, który przysiągł lojalność naszej rodzinie jest pozbawiony małego palca u lewej dłoni. Ot taki symbol prawdziwej lojalności. Jeśli chcesz nadal trwać przy Yuuri’m radzę ci przemyśleć, co zamierzasz poświęcić.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz