wtorek, 15 maja 2012

Niezrozumiana miłość

Geniusz. Ile razy to już słyszał z ust starszych? Ile razy widział spojrzenie pełne zazdrości u rówieśników?  Z reguły wszystko ignorował, po prostu starał się być najlepszym shinobi. Nie pozwolić by ktokolwiek zginął, gdy on jest w pobliżu. Nie chciał znowu tego oglądać.  Wiedział, że od tamtego dnia, w którym otrzymał prezent zmienił się. Zaczął  bardziej uważać na towarzyszy misji, zasady nie były już złotem. A jednak, nie potrafił się cieszyć z tego co ma. Miał dopiero 16 lat, a już został kapitanem oddziału ANBU. Nieraz musiał dziękować za gratulacje, omijać ludzi, którzy mieli tą nadzieję w oczach. Wychowanek Czwartego. Oczekiwali od niego cudów, których nie potrafił dokonać. Po prostu próbował przeżyć i doceniać każdy dzień.
Westchnął ciężko przystając przed pomnikiem. Nienawidził tego miejsca. Miał ochotę wydrapać z niego te nazwiska, w ten sposób pokazać, jak bardzo nie zgadza się z tym, że oni odeszli. Ale cokolwiek by zrobił, nie zwróci im życia. Może jednak przychodzić tutaj codziennie, walcząc z nienawiścią i żalem i spoglądać na te litery, przypominać sobie o nich, pilnować by nigdy nie zapomnieć o tym jak ważni dla niego byli. Bo bycie zapomnianym jest gorsze niż śmierć. Dlatego przychodził, płacząc, krzycząc, a wreszcie milcząc stał godzinami w tym miejscu, zamknięty dla reszty świata. Może po prostu zapomniał, że życie trwa?
Szedł na cotygodniowe spotkanie z drużyną i Hokage. Nowe zlecenia, nowe obowiązki, nowe problemy. Nie miał zamiaru wychylać nosa z wioski, jak zwykle da zlecenie reszcie drużyny, a sam zostanie tutaj. Westchnął zanim otworzył drzwi od gabinetu Trzeciego. Naprawdę nie cierpiał  tych spotkań, tych spojrzeń i słów, które miały mu udowodnić jaki jest doskonały. Doskonali nie skazują przyjaciół na śmierć. Nigdy.
Wszedł do pomieszczenia spoglądając z uwagą na młodego chłopaka stojącego po jego prawej stronie. Hokage namiętnie coś pisał, nie zwracając najmniejszej uwagi na jego pojawienie. Podszedł kilka kroków, taksując przybysza wzrokiem. Poczuł jak serce zatrzymuje się na moment, gdy ujrzał czarne oczy tak spokojne, że wypełniały go bez końca, a później spuścił wzrok na jego koszulkę, na ten symbol. Wspomnienia wróciły, a wraz z nimi ból. Odwrócił szybko głowę, zmuszając się do powstrzymania łez. Musiał być silny, przynajmniej w pracy, gdzie widzą go inni. Wreszcie po jakimś czasie, Trzeci podniósł głowę podając mu dokumenty. Tak jak się spodziewał dostał misję, tym razem w Kraju Mgły.  Miał już odejść, gdy zobaczył podniesioną rękę u czcigodnego. Spojrzał na niego z niezrozumieniem, czekając na jakieś wyjaśnienia.
- To jest Uchiha Itachi. Od dzisiaj jest w twoim oddziale. To okres próbny, więc chcę byś się nim zaopiekował.
- Zaopiekował? - Wydukał zmieszany, przenosząc wzrok na chłopaka, który stał tak jak wcześniej, bez żadnej zmiany wyrazu.
- Tak. Ma dopiero 13 lat, więc kilka spraw może być dla niego nowych. Wiem, że się dobrze spiszesz, a teraz możecie odejść. - Uśmiechnął się łagodnie, machając ręką na znak zakończonej rozmowy.
Żadnych sprzeciwów? - Pomyślał kąśliwie, wychodząc na zewnątrz. Spoglądał kątem oka na niego, analizując jego każdy ruch. - On naprawdę pochodzi z tej samej rodziny co Obito? - Wzdrygnął się na samo wspomnienie, o tym roztrzepanym koledze, który ukazywał multum emocji, których czasami nie rozumiał.
Przystanął przy drzewie, pod którym spotykał się z drużyną w celu omówienia nowych misji.  Zazwyczaj się spóźniał, mówiąc im tylko gdzie mają się udać. Dzisiaj jednak musiał zrobić wyjątek, nie tyle, żeby być punktualnie, co wyruszyć razem z nimi. Westchnął ciężko, odwracając się do bruneta, który wpatrywał się w drzewo wiśni. Podniósł wzrok na różowe kwiaty, uświadamiając sobie, że właśnie jest kwiecień, przyszła wiosna, sezon nadziei.
Chciał już się o coś go spytać, gdy pojawili się inni członkowie drużyny. Skrzywił się z niezadowolenia, jednak pozostawił to bez komentarza, uznał wreszcie, że nic mu do tego, dlaczego taki młodziak przystąpił do ANBU. Klan Uchiha zawsze wydawał mu się dosyć specyficzny, a po poznaniu Obito… W sumie kompletnie nie rozumiał tych ludzi.
Opowiedział im o szczegółach, przedstawiając przy okazji nowy nabytek. Wszyscy przytaknęli, nie zadając dodatkowych pytań. To był jeden z głównych powodów, dla których lubił ten skład, nikt go nie męczył  bardziej niż to konieczne. Przyodział swoją maskę, nakazując brunetowi zrobić to samo, od tej pory są bezimienni. Są tylko bronią, która ma zabijać i ginąć dla ogólnej idei. Nabrał po raz ostatni powietrza Konohy i ruszył w pierwszą podróż od wielu miesięcy. Tak jak wszyscy inni czuł się dziwnie, wydawało się to nierealne. Powinien teraz stać przy tym kamieniu, wracając do przeszłości, zamiast tego opiekuje się młodzikiem.

Bo nieważne jak bardzo chcemy zatrzymać życie, ono z uporem będzie szło dalej…

Przystanęli dopiero wieczorem. Kakashi  wydał polecenia do każdego członka, zostawiając kwestię ognia nowemu. Sam zaś usiadł pod drzewem obserwując poczynania reszty. Nie był to wyraz swojej wyższości, tylko chęć pilnego obserwowania otoczenia. Nigdy nie pozwoliłby sobie na chwilę nieuwagi. Nasłuchiwał więc spokojnie otoczenie, nie spuszczając z oczu bruneta, który robił wszystko by nie rzucać się w oczy i nie podpaść innym. Uśmiechnął się pod nosem na ten widok, rozumiał już, że Uchiha najzwyklej w świecie jest speszony, nie jest przecież dorosłym, nigdy nie widział ich na żywe oczy, poznał ich dopiero dzisiaj, a już wyruszył na misję. W każdych innych warunkach takich delikwentów się najpierw poddaje testowi, ale teraz sytuacja wymagała skupienia się na misji. Nawet zrobiło mu się żal tego chłopaka, który nie potrafił znaleźć swojego miejsca, a przydział do tak elitarnej jednostki musiał być wystarczająco stresujący.
Westchnął ciężko, gramoląc się z ziemi. Nie wyczuł żadnego wroga w odległości kilometra. Mógł pozwolić sobie na ukazanie trochę ludzkiego oblicza.
Żeby taki staruszek jak ja, musiał zabawiać młodych. Do czego to doszło.- Pomyślał smętnie, drapiąc się po głowie. Nie cierpiał nosić maski, ta porcelanowa twarz psa irytowała go mocniej niż cokolwiek innego na świecie.
Podszedł do bruneta, który dłubał patykiem w ognisku. Nie zrobił żadnego gestu, wiedząc już kto zakłóca jego spokój. Kakashi usiadł przy nim, wyjmując z kieszonki paczkę pianek. Sam nie wiedział dlaczego je nosi, ale wolał nie mieć pustych kieszeni, a ten produkt potrafił zapchać mu żołądek z dużo lepszym skutkiem, niż jabłko. Nabił dwie na patyk i przyłożył do płomieni.
- Nie denerwuj się tak.  Nawet jak popełnisz błąd, to nie jesteś sam, zawsze jesteśmy tutaj by cię kryć.  To się nazywa praca zespołowa. - Powiedział spokojnie, podając mu patyk.
- Dziękuję. - Wydukał cicho.
- Podziękujesz dopiero wtedy, gdy uratuję ci tyłek. - Odparł wesoło, spoglądając ukradkiem na poczynania reszty.
- Byłeś z Obito w drużynie… Prawda? - Jego głos stał się nagle ochrypły, cichy i łamiący się, jak gdyby miał wybuchnąć płaczem.
- Tak. - Nie potrafił powiedzieć nic więcej, wlepił tylko wzrok w ogień, mając nadzieję, że temat został uznany za zamknięty.
- Moi rodzice bardzo go nie lubili, zabraniali nam się bawić… Ja osobiście bardzo kochałem wujka, był jedynym, który nie poganiał mnie do nauki czy treningów.
- Chyba on w ogóle nie był uwielbiany przez waszą rodzinę. - Spuścił wzrok, czując natłok emocji.
- No tak… Czarna owca. Ale jak dla mnie był najlepszy! Gdybym miał wybór, chciałbym być taki jak on.
Spojrzał się na niego zaskoczony. Nie spodziewał się takich słów od kogokolwiek. Sam przecież kilka lat temu uznawał Obito za najgorszą pokrakę, która porusza się na tym świecie, a myśl, że ktoś miałby go naśladować wzbudziła by w nim tylko litość. Teraz jednak nie potrafił się śmiać, położył tylko rękę na jego głowie mierzwiąc mu włosy.
- Jestem pewny, że Obito jest z ciebie dumny.
Wstał od ognia, rzucając swój patyk zbliżającemu się chłopakowi. Miał dość tego dnia.

Jeśli zanurzyłeś się w ciemności, zawsze znajdzie się ktoś, kto rozproszy ją.

Chciał już coś powiedzieć, ale widok pięciu osób z błagającym wzrokiem przełamał w nim wszelkie opory. Wypuścił tylko ciężko powietrze ściągając wszelkie symbole swojego pochodzenia. Nie rozumiał dlaczego musi to robić, dlaczego marnują czas na jakąś kąpiel w gorących źródłach. Oczywiście wiedział, że jest to miła forma spędzenia wieczoru, ale im szybciej znajdą swój cel, tym szybciej wrócą. Spojrzał się z irytacją na bruneta, który stał przed swoim plecakiem, zastanawiając się nad czymś. 
Ruszył powoli do drzwi, by samemu się zrelaksować, skoro został do tego przymuszony, gdy po raz ostatni zwrócił wzrok na młodego, który stał jak stał. Podniósł pytająco brwi, analizując jego zachowanie.
- Nie mów mi, że nigdy nie byłeś w takim miejscu… - Powiedział spokojnie, podchodząc do niego.
- Nie byłem. - Odparł cicho, odwracając głowę od niego.
- Ech, i co ja mam z wami zrobić? - Przeczesał włosy, wpatrując się tępo w sufit. - Musisz przede wszystkim się rozebrać.
- Ty nie jesteś do końca rozebrany… - Mruknął pod nosem, spoglądając na niego uważnie.
- Mam ku temu powód. A teraz albo się rozbierasz, albo idziesz do pokoju. -  Odparł z irytacją wychodząc na zewnątrz.
Wiedział, że jego reakcja była za ostra. Jednak nie miał ochoty nikomu pokazywać twarzy, nie było w tym żadnego sekretu, blizny czy dziwnych ust. Wszystko z nim było w porządku, ale nie umiał jakoś się przełamać by ściągnąć maskę i pozwolić się oglądać. Nie mógł zasłonić oczu, a okulary były niewypałem, ciągle je gubił albo niszczył. Zostało mu tylko zasłonić tą część twarzy, która jak się okazało wzbudza największą ciekawość.
Wszedł do wody ignorując zaczepki towarzyszy. Usunął się bardziej na bok, przymykając oczy. Nawet on musiał przyznać, że spędzenie czasu w tym miejscu nie było wcale takim złym pomysłem. Wypuścił powietrze, uśmiechając się promiennie.
- Kakashi - san… - Itachi usiadł obok niego, rumieniąc się od wysokiej temperatury.
- Hm? - Nie spojrzał się nawet na niego, poczuł tylko rosnące zniecierpliwienie. Naprawdę odwykł od towarzystwa innych ludzi.
- Jakie są szanse wykonania tej misji?
Miał ochotę go uderzyć. Wstać i zrobić cokolwiek by go sprowadzić na ziemię, zamiast tego otworzył oczy, spoglądając się na niego z wściekłością. Zaczynał podziwiać praktyczny umysł tego dzieciaka, ale wolał by pytanie o nieco pogodniejszej tematyce. Dopiero co pogodził się z tym, że zamiast wykonywać misję leniuchują w onsenie.
- Jakieś tam są. Jak będziecie grzeczni i posłuszni to będzie idealnie. - Odparł szorstko, bawiąc się ręcznikiem na głowie.
- Rozumiem. A… jaki był wujek Obito…? Na misjach znaczy się… - Speszony spuścił wzrok, razem z całą głową powodując, że ręcznik spadł mu do wody.
Speszony i zawstydzony szukał go w swoich okolicach, przyciągając wzrok innych korzystających ze źródła. Kakashi poczuł jak żyła na skroni mu niebezpiecznie pulsuje, to ostatnia rzecz jaką chciał, bycie na celowniku wszystkich. Złapał nieszczęsny przedmiot, rzucając go w twarz brunetowi. Chłopak usiadł spokojnie, nie mając odwagi się nawet na niego spojrzeć.
Cholera, czemu nagle Itachi wydaje mi się taki słodki? Co ze mną nie tak?! - Pomyślał z nutką zaniepokojenia, przysuwając się do niego bliżej. Jego wzrok co chwilę zatrzymywał się na szyi bruneta, tak idealnie wyeksponowana przez brak jakichkolwiek ubrań.
- Był… Niezdarą. Wygadany, ale tchórzliwy. Lubił robić uwagi innym, ale sam nie potrafił stanąć do walki. Pewnie był przerażony myślą o tym, że ma kogoś zabić, ale gdy Rin, nasza towarzyszka była w zagrożeniu on pierwszy pognał jej na pomoc. Potrafił przezwyciężać swoje słabości by ocalić najdroższe mu osoby. Jest kimś, kto może być wzorem dla innych. Mimo, że nie pokazał niczego spektakularnego i nie dane mu było żyć długo… Był niesamowitym shinobi.
- Dziękuję. - Odparł zmieszany, nie podnosząc wzroku. - Nikt nigdy tak o nim nie mówił. Dziękuję.
Resztę czasu spędzili w ciszy, wpatrując się w gwiazdy. Każdy pogrążony w swoich myślach.  Rozkoszując się tym spokojem, tak nieczęstym w życiu shinobi.

***

Chciał przekląć, ale było już na to za późno. Nawet on popełnia błędy. Może udało mu się zabić cel, ale stracił przy tym czterech ludzi. Itachi zaś zniknął. Zatrzymał się na drzewie nasłuchując czy nadal go ścigają. Nie spodziewał się takiej ochrony, zdawał sobie sprawę oczywiście z tego, że łatwo nie będzie, wreszcie to nie misja dla geninów, tylko dla specjalnej jednostki. Tylko też nie przewidział takich utrudnień. Poczuł nagle piekący ból z boku. Zaskoczony przyłożył tam rękę, czując ciepłą ciecz, która powoli obejmuje jego ubranie. Spojrzał się na swoją czerwoną dłoń ze zdumieniem. Kiedy ostatni raz widział krew? Kiedy po raz ostatni był ranny?
Nie miał czasu zastanawiać się nad losem ostatniego członka drużyny, musiał się wyleczyć, przekazać wiosce informacje, musiał przeżyć.
Znowu porzucisz przyjaciół?
Zatrzymał się raptownie, czując jak coś go paraliżuje, jakiś strach, który chwycił go za gardło. Odwrócił się spoglądając z przerażeniem na drogę, którą przebył. Musiał wrócić, przecież obiecał. Obiecał im to, że nigdy już nie pozwoli nikomu umrzeć. Pozwolił.
Nie tego cię nauczyli!
Zagryzł wargę i ruszył przed siebie, próbując odszukać jego ślad. Jego zmysły były coraz bardziej przytępione, ale posuwał się nieustannie naprzód. Nie mógł się teraz poddać. Przystanął na chwilę, próbując nabrać głębszego oddechu, ale ból tylko się zwiększył. Upadł na kolana ściskając rękę na ranie. Nie pamiętał nawet kiedy ją otrzymał. Miał pustkę w głowie.
Umrzesz?! Chcesz go zostawić samemu sobie?! Miałeś się nim opiekować! Znowu pozwolisz by Obito umarł?! Tchórz! Słabeusz! Giń! Giń! Giń! Nie zasłużyłeś na to oko! Tchórz!
Wstał z trudem, jego percepcja wzrokowa się dwoiła. Chwiał się z każdym krokiem, ale musiał go znaleźć.  Szedł więc uparcie na przód, łapiąc z coraz większym trudem powietrze. Oczy zamykały się na coraz dłuższą chwilę, a nogi uginały się przy każdym wysiłku. Umierał. Tak po prostu umierał, zupełnie jak Obito pod skałami…
- Kakashi - san! - Chłopięcy głos odezwał się gdzieś w oddali, tak przynajmniej myślał.
Nie słyszał już nic innego. Poczuł tylko jak czyjeś dłonie go obejmują i zmuszają jego ciało do wysiłku. Przymknął oczy, uśmiechając się z ulgą. Żył. Itachi żył, więc on mógł umrzeć.

Nawet zardzewiałe drzwi kiedyś upadną, nawet Twoje serce pokocha.

Gdy się obudził, pierwsze co zobaczył to drewniany sufit. Zdumiony chciał już wstać, ale coś blokowało mu drogę. Spojrzał się z niezrozumieniem na swoje ciało. Leżał w łóżku, przykryty kołdrą, a na niej leżał śpiący Itachi. Był ubrudzony krwią, a wokół niego leżał stos bandaży. Uśmiechnął się ciepło na ten widok, przykładając rękę do łowy bruneta. Gładził go po włosach, odczuwając w tym swoistą przyjemność. Dawno się tak nie czuł. Spokojny, jakby wszystkie koszmary odeszły w siną dal.
Chłopak poruszył się niespokojnie, otwierając leniwie oczy. Podniósł się raptownie, spoglądając na niego z uwagą. Wyglądał jakby zobaczył ducha, a przynajmniej osobę, której dawno nie widział. Uśmiechnął się promiennie, nie robiąc żadnego innego gestu.
- Inni ludzie, zazwyczaj przytulają zdrowych… - Mruknął cicho, nie przestając się uśmiechać.
- U nas w rodzinie się tego nie praktykuje… - Wydukał zmieszany, spuszczając głowę.
- Tak, idzie zauważyć. - Wypuścił ciężko powietrze, poklepując go po głowie. - Kto by pomyślał, że uratuje mnie jakiś szczyl.
- Przepraszam, że tak późno dołączyłem…
-To był żart. Człowieku! Ja tylko żartowałem! Pełne pochwały za wolę i siły. Szkoda, że innym się nie udało.
- Oddali życie w honorowej walce. - Odparł spokojnie, nie podnosząc wzroku.
- Ty umiesz gadać tylko regułkami co? W sumie przypominasz mi trochę mnie, kilka lat temu byłem identyczny… Taki nieżyciowy.
- Przepraszam…
- Skończ z tym przepraszaniem! Ty mnie wykończysz szybciej niż ta rana! - Jęknął poirytowany odwracając się od niego. - Weź się ogarnij, ja idę spać.
Itachi spoglądał się na niego jeszcze przez kilka minut, dopiero gdy się upewnił, że kapitan śpi spokojnie, bez oznak bólu wstał i poszedł do łazienki. 
Na początku sądził, że proces leczenia będzie trwał krótko, ale żadne z nich nie było medykiem, nie znali nawet podstawowych formułek. Leczenie więc się przeciągało, Kakashi jednak nie był już tym zniecierpliwionym człowiekiem, poganiającym wszystko wokół. Uspokoił się rozmawiając z brunetem o swoich losach w drużynie Czwartego, o Obito, Itachi zaś opowiadał mu o sobie, co go zmotywowało do przystąpienia do jednostki specjalnej, o jego relacjach z Kushiną, Obito, rodzicami czy wreszcie z sierotą, którą znalazł gdy spacerował z Obito. Kakashi współczuł mu tej presji, samotności i niezrozumienia. Podziwiał go też za to jak bardzo potrafił się poświęcić by nadać swojemu młodszemu bratu lepszych barw niż on sam miał. 
Sam nie wiedział kiedy ten chłopiec stał się mu wyjątkowo bliski. Może dlatego, nawet gdy rana przestała boleć i czuł się na siłach by powrócić do wioski nie powiedział tego? Siedział tylko spokojnie na łóżku rozkoszując się herbatą, którą przynosił Itachi. Wieczorami za to odczuwał wyrzuty sumienia, że okłamuje towarzysza, ale jego usta, odmawiały wypowiedzenia prawdy.
Pewnego wieczoru Itachi jak zwykle wszedł do pokoju z tacką z kubkami wypełnionymi zieloną herbatą i położył ją na stoliku przy jego łóżku. Sam zaś usiadł na skraju, bawiąc się palcami u rąk.
- Coś się stało? - Kakashi spojrzał się na niego z niepokojem, zmuszając swoje ciało do wysiłku by usiąść prosto.
- Chyba ruszę przodem…
- Ale dlaczego? - Zdumiony, nawet nie zauważył jak podniósł głos.
- Bo zrobię nam krzywdę! Nie powinno mnie tu być. - Odparł zmieszany, nie spoglądając nawet na niego.
- Nie rozumiem! - Krzyknął zdezorientowany, chwytając go za ramiona. - Jakbyś miał nas niby skrzywdzić?!
- Bo ja już nie mogę! Czuję to dziwne ciepło i za każdym razem, gdy kapitan mnie dotyka… - Ugryzł się w język przymykając oczy, z których pociekły łzy.
Zamrugał powiekami, czując jak rumieńce występują mu na policzki. Nie spodziewał się takiego obrotu sytuacji. Rozumiał, że Itachi czuje się zagubiony pod naporem tych nowych uczuć, których do tej pory nie doświadczył, nikt też mu nie wyjaśnił o co w nich chodzi. Zmusił go by się położył, ściągając przy tym maskę. Chłopak spoglądał się na niego z zaskoczeniem, które zdominowało jego zaczerwienioną twarz. Nie mógł mieć mu tego za złe. Pewnie tak jak wszyscy zastanawiał się nad tym co znajduje się pod tym kawałkiem materiału. Uśmiechnął się ciepło, nachylając się nad nim. Pocałował go delikatnie, czekając na jego reakcję. Chciał go nauczyć miłości, nie tylko duchowej, ale i fizycznej. Dać mu ciepło, którego nie zaznawał w domu. Brunet z początku wytrzeszczył oczy w przerażeniu, ale nie mógł odepchnąć swojego mentora, uczucie przejęło nad nim kontrolę i z czasem zaczął oddawać pieszczotę.
Kakashi błądził dłońmi po jego ciele, rozkoszując się delikatnością skóry, pogryzał jego wargę, małżowinę i sutki, powodując, że brunet pojękiwał cicho, gryząc się w palce. Uśmiechnął się lubieżnie na widok zawstydzonego chłopaka, gryzącego swój palec wskazujący, próbując ukryć się przed nim. 
- Uwielbiam cię Itachi. - Szepnął mu do ucha, przeczesując jego włosy dłonią.
Chłopak spojrzał się na niego zmieszany, dotykając jego twarz opuszkami palców, jakby się bał, że zaraz zniknie. Kakashi muskał jego skórę, ściągając mu przy tym spodnie. Czuł jak jego ciało staje się coraz cieplejsze pod wpływem dotyku.

A nawet wtedy łza poleci, gdy miłość znowu odwróci się od Ciebie.

O wszystkim dowiedział się po fakcie. Biegł przez wioskę ignorując spojrzenia ludzi. Nie mógł w to uwierzyć, każdy ale nie on! Był przecież pewien, że Itachi by tego nie zrobił, nie mógłby. Nawet zaznając takiego bólu kochał swoją rodzinę. Mówił mu to za każdym razem gdy się spotykali, dlaczego nagle miałby wybijać wszystkich poza swoim młodszym bratem? Zdyszany zatrzymał się na terenie należącym do klanu Uchiha, rozejrzał się po zmasakrowanych ciałach, a im dalej szedł tym zdumienie  w nim rosło. Wszyscy mężczyźni mieli wydłubane oczy, całe rodziny pozbawione życia, nikt nie miał nawet przy sobie broni. Zatrzymał się nie chcąc w to uwierzyć. Nie po tym, co słyszał z jego ust. Potrząsnął przecząco głową, próbując w jakiś sposób wymazać ten obraz, by wskrzesić to co się tutaj działo jeszcze dzień wcześniej. Jednak za każdym razem, widok był ten sam. Ruszył więc w stronę wyjścia z wioski. Liczył, że uda mu się go znaleźć. A jak to zrobi, na pewno mu wyjaśni, powie prawdę. Był tego pewien.
Biegł przez las, gdy coś przykuło jego uwagę. Coś leżało pod drzewem. Zdumiony podbiegł w tamtą stronę modląc się by to coś nie okazało się brunetem. Gdy się zbliżył do drzewa, zobaczył ją. Dziewczynę, o której opowiadał jej Itachi, dziewczyna, która wzbudzała w jego sercu gniew. Był zazdrosny, ale nigdy nie życzył jej śmierci. A ona nie żyła. Kucnął przy niej, widząc kompletnie przecięty brzuch, dotknął jej ręki, odczuwając jeszcze ciepło życia. Musiała umrzeć niedawno. Krew wylewająca się z ust sugerowała, że mówiła zanim zgasła. Prawdopodobnie rozmawiała z Itachi’m.
- To on cię zabił? - Spytał się cicho, biorąc ją na ręce. - Musisz mieć nagrobek. Miejsce, do którego on będzie mógł wrócić.

***

Ten ból nigdy nie zniknie, a mimo to łakniesz go coraz bardziej.

Przystanął przed skromnym białym nagrobkiem trzymając w ręku kwiat lilii. Jak zwykle o tej porze roku, przychodził tutaj i podziwiał bukiet białych róż. Wiedział kto je tu kładł, dlatego on też kładł skromny podarek, choć nawet jej nie znał, a przywykł jej nie cierpieć.
Szedł przez wioskę, gdy usłyszał o przybyszach. Coś ścisnęło jego serce i nakazało mu biec. Gdy podbiegł do restauracji zobaczył go, siedział razem ze swoim towarzyszem, jedząc to swoje przeklęte dango. Chciał wejść i spytać się o wszystko, chciał by znów byli ze sobą szczerzy, ale w oddali zobaczył idącego Sasuke. I wiedział, że już nigdy nie będzie mu dane powrócić do tamtych dni. Musi spełnić swój obowiązek jako kapitan 7 drużyny, jako shinobi wioski Liścia. Itachi jest jego wrogiem.

***

- Nie zabiłem… Nikogo. - Szepnął mu do ucha, zanim od siebie odskoczyli. Przez ułamek sekundy widział w jego oczach ból, który pewnie nigdy nie znika. Chciał już coś powiedzieć, gdy znowu zaatakował.
Nawet nie wyjaśnisz mi niczego Itachi? Niczego? - Pomyślał smętnie, próbując wyklarować umysł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz