Sorrow Of Death

1.Śmierć rozwiązuje wszystkie problemy – nie ma człowieka, nie ma problemu.


„Większość chce tylko przeżyć. Idzie na front, mając w myśli tylko jedno, by dotrwać do końca. Choć bywają dni, kiedy nie myśli się o niczym innym, jak o śmierci. Spróbuj tutaj pożalić się chociaż na ból w plecach albo na ranę. Zamiast medycznej pomocy dostaniesz to, na co w mniemaniu zasługuje pasożyt. Jak nie skopią, to potną, bądź poparzą, najczęściej jednak zanurzają zmiętoszone ciało w lodowatej wodzie. Tak. Trzeba tu nadmienić, że woda na tych terenach osiąga do –30 stopni. Wydaje wam się to niemożliwe, przecież taka woda powinna być bryłą lodu, a jednak tutejsze prądy morskie są na tyle silne, że woda nie ma szans zamarznąć. Owszem na powierzchni jest warstwa lodu, później mamy lodową maź i wreszcie wodę. Jak można to przetrwać? Nie są głupi. Związują liną ciało i wtedy dopiero wrzucają na pewien okres czasu, mając pewność, że ciało nigdzie nie odpłynie. W barakach nie jest lepiej. Dwa razy dziennie po bułce razowej i szklance wody, najczęściej zamarzniętej. Słabsi umierają od zakażeń, bądź po prostu z głodu. Mieszkam z 10 osobami, każdy z nich kiedyś łudził się, że na targach zostanie wybrany. Tak, targi mięsa armatniego. Ale jak nie jesteś dziewczyną, a twój wiek dawno przekroczył 12 lat, nie masz co liczyć na spojrzenie, chyba że innego wojskowego. Jestem jedyny tutaj, który potrafi czytać i pisać. Moja matka postarała się, by mnie wychować. Przynajmniej tyle mogła mi dać.”

-Naruto, tutaj jesteś! Słyszałam, że zostałeś ranny!- różowowłosa dziewczyna weszła do pomieszczenia, trzymając w dłoniach apteczkę. Miała na sobie podarte spodnie, które zwisały z niej, mimo przewiązania ich zużytym już sznurkiem. Na górze jakiś stary, zmiętoszony podkoszulek, z namalowanym czerwonym krzyżem. Jej ciało posiadało kolekcję blizn, które nie miały szans się zagoić w tych warunkach. Krew tu tylko zamarzała, powodując narodziny różnych infekcji. Łatwo wtedy o amputacje jakiejś kończyny, bo po pewnym czasie ciało po prostu przestaje walczyć. Wychłodzone i pozbawione odpowiednich składników odżywczych nie ma sił i możliwości na produkcję nowych krwinek, ani ciał, czy komórek.
-Sakura.. Co tu robisz?! Znowu chcesz oberwać?! Wiesz dobrze, że tacy jak ja nie mogą być leczeni!- zeskoczył z łóżka, podchodząc do niej rozdrażniony.
-Chyba chcesz przeżyć?! Jak będziesz się buntował, tylko im udowodnisz, że jesteś słaby!- walnęła go lekko w ramię, pokazując ruchem głowy, by usiadł.
-Ile dzisiaj poległo?- Zapytał się cicho, zaciskając mocno dłonie. Nienawidził bezczynności, a przede wszystkim tego, że siedząc w tym obozie człowiek tak naprawdę otulał się w ramionach śmierci, niczym matki, która uwolni dziecię od wszelkiego bólu.
-Jeszcze nie wrócili.. Przecież wiesz, że dopiero wieczorem wrócą. A ty już jutro jedziesz?
-Tak.. Jutro moja kolej.
-To cud, że żyjemy, prawda?
-Yhy.
Uśmiechnął się pod nosem, wpatrując się w prowizoryczne okno, które miało im przypominać o łasce, której dostąpili mogąc spać tutaj, a nie na pełnym mrozie. Tak naprawdę właśnie przez to okno, większość osób miała odmrożenia członków. Walka o przeżycie nie dotyczyła tylko frontu, ale też własnego łóżka.

Świat, w którym przyszło im żyć, dzielił się na kilka warstw społecznych, do których nie było drogi awansu, ale szybka degradacja. Zasady, które otaczały każdy aspekt życia, utrudniały każdy ruch. Bo cóż to za przyjemność ze spacerowania, gdy każdy krok może obrazić „towarzysza”. Było też prawo, które się zmieniało raz na pół roku, więc to, co było legalne jednego dnia, drugiego mogło być już zakazane. A wiadomości o tym nie zawsze rozchodzą się tak szybko wśród ludzi jak wśród strażników.
 Nad ziemią, w unoszących się bryłach ziemi, na których wybudowano miasta, żyli Nadludzie. Osoby, które posiadały Moc. Nie wykorzystywali jej jednak by pomagać, lecz by udowadniać innym klanom swoją wyższość. Nosząc maski chronili się przed atakami. Nikt tak naprawdę nie wiedział jak wyglądają, bo na ziemię schodzili raz do roku- na targ mięsa. Nikt też nie wiedział jak dokonali tego, że połacie ziemi znalazły się nagle w niebie blisko chmur. W książkach ze starymi mapami świata nie było słowa o nad-miastach. Kiedy to się stało i jak są utrzymywane jest dla wszystkim tajemnicą.
 Stalowe słupy wznoszące się ku niebu to podpory do miasta ludzi. Kiedy ludzie dokonywali podziału klasowego, nad ziemią zbudowano rozległe platformy, które odgradzają świat brudu od świata czystości. Miasta ze stali, pozbawione wszelkiej zieleni czy zwierząt. Wszystko, co uznano za produkty brudne, zostało poniżej, a słupy, na których się wznoszą konstrukcje służyły także jako windy, którymi transportowano żywność. Mieszkańcy nie posiadali Mocy, a jednak ich sposób bycia oraz możliwości finansowe, pozwalały im doświadczyć ułamka łaskawości istot nad nimi. Ich pojawienie się na ziemi oznaczało tylko jedno – rozpoczęcie nowej wojny. Nikt nigdy nie zakwestionował ich decyzji, dlatego też nikt nie znał powodów konfliktów. Jednak jedno było pewne, były to najbrudniejsze stworzenia żyjące na tej planecie. Potrafili czytać i pisać, co ich odróżniało od reszty pod nimi, co często było ich asem w rękawie przy wizytacjach w obozach.
 Na wzgórzach zaś żyją podludzie, posiadający majątek, z umiejętnością czytania. Kręcili się po niższych warstwach, bez szacunku, godności, zgryźliwi, potrafiący się wić po ziemi, by tylko odznaczyć się czymś w oczach wyższych. Byli też hodowcami zwierząt i rolnikami, zapewniającymi pożywienie dla mieszkańców nad nimi. Ich produkty były wysokiej jakości nie tylko w smaku, ale także w wyglądzie. Jednak mimo takich zdolności zostali nazwani brudnymi i niegodnymi zasiadania w wyższych kręgach. Stąd ich zgorzkniałość w stosunku do niższych warstw.
 Zwierzęta - żyli w mało przystępnych ziemiach, gdzie hodowanie czegokolwiek się nie opłacało. Trenowali za to swoje ciało stając się doskonałymi mordercami i wojownikami, dlatego też byli zatrudniani jako oficerowie w obozach, mając za zadanie wygrywać i przede wszystkim utrzymywać porządek. Nieliczni otwierali małe branże usługowe, próbując utrzymywać jakiś standard życia. Są nieufni względem innych, a przede wszystkim zbyt przerażeni konsekwencjami złamania prawa, by próbować postępować wbrew regułom.
 Śmiecie mieszkali najczęściej w pobliżu obozów, tam świadcząc usługi dla zwierząt. Kobiety sprzedawały swoje ciało, zaś mężczyźni często zgłaszali się do testowania nowych rzeczy, by mieć pieniądze na alkohol i narkotyki. Jednak najczęściej można było ich zobaczyć w stanie upojenia alkoholowego leżących pod barakami, umierających powoli z zimna bądź gorąca. Nieliczni szkolą się w medycynie próbując pomagać niższym rangą.
 Wreszcie na samym końcu znajdowali się widma. Nie mieli imion, nie mieli celu życia, byli hodowani jedynie w celach bitewnych. Walczyli w imieniu nadludzi w najróżniejszy sposób. Zamiast imion dzierżyli numery, a na ich ciele można było zobaczyć tatuaż, który był pieczęcią danego klanu nadludzi. Pieczęć ta powodowała, że byli natychmiastowo posłuszni członkom klanu, nie mogąc podnieść nawet na nich ręki. Mimo ogólnego zakazu kopulacji pomiędzy widmami, raz do roku w Święto Płodności, pozwalano im na kopulację między sobą w celu stworzenia nowych widm do walki. Dzieci ich były im odbierane i przenoszone do siedlisk zwierząt, gdzie były od dziecka przystosowywane do życia w obozach. Nakładano na nich pieczęć w dniu piątych urodzin. Zwierzęta nazwali ich mięsem od stwierdzenia, że pole bitewne zawsze jest usłane mięsem armatnim, na którym wznosi się chwała klanu.

-Sakura... Musisz iść... Psy już idą.- cmoknął ją w czoło, zakładając swoją koszulkę.
-Do zobaczenia za dwa dni!
Wybiegła szybko z baraku, unikając straży. Przez lata nauczyła się być niewidzialną dla wszystkich. Była to cecha potrzebna, by przeżyć w obozie, a raczej by zachować człowieczeństwo w sercu i pomóc innym. Wszechobecna wrogość powodowała, że dużo osób odwracało się od siebie, stając się pupilkami oficerów.
Nie mógł jednak powiedzieć, że nie lubił jej wizyt. Ich rozmowy wydawały się błahe, ale tylko to trzymało go przed postradaniem zmysłów. Dawały wiarę, że kiedyś to wszystko się skończy i słońce znowu rozbłyśnie.
-No proszę.. Mięso numer 012517 odpoczywa. Nie zgłodniałeś przypadkiem? Mam do oddania obgryzione kości.- wysoki blondyn wszedł do pomieszczenia, rechocząc na jego widok.
-Pfff... Dziękuje, najadłem się powietrzem. – uśmiechnął się zgryźliwie, wstając.
-Och.. Taki jesteś miły dla własnego ojca?!- podszedł do niego wymierzając mu cios w policzek.
 Zachwiał się, przeskakując z nogi na nogę. Zmrużył oczy, próbując odzyskać wzrok i nie wypluć krwi. Wziął głęboki wdech, prostując się.
-Minato, daj spokój. Ma dziś dzień wolny, należy mu się odpoczynek.- siwowłosy mężczyzna podszedł do nich, machając z niezadowoleniem głową.
-Kakashi, przymknij się, nie widzisz, że tego trzeba nauczyć szacunku?!
-Och, tak, ojcze, błagam o porządną karę, bym nigdy nie zapomniał twoich nauk.- uśmiechnął się sarkastycznie patrząc mu prosto w oczy, nie mogąc uwierzyć, że człowiek przed nim dał mu życie. Poza kolorem włosów i oczu nic ich nie łączyło. Choć nawet i on kiedyś próbował znaleźć w nim dobre strony, to poległ widząc samą krew.
-Widzisz, sam się prosi...- Uśmiechnął się z zadowoleniem ciągnąc go na zewnątrz.

Ziemia była podzielona na trzy kontynenty. Kontynent Aisukiuriimu nazywany kontynentem Zimowej Pani. Rozległy teren pokryty lodem i zamarzniętą ziemią. Z jednej strony posiadał ocean Wiru, z drugiej zaś znajdowało się morze Śmierci. Nie rosła tam żadna roślinność, można było za to spotkać drapieżniki, które czekały na zbłądzonych ludzi. Na kontynencie znajdowały się obozy, wszystkie należące do klanu Hyuuga. Przez wąski przesmyk łączył się z kontynentem Honua, który był największym z kontynentów, a także najbardziej żywym. Z bujną roślinnością i rodzajem ukształtowania terenów, był idealnym domem dla ludzi i zwierząt. Na północy panowały lekkie mrozy, w środku był klimat umiarkowany, na południu zaś tropikalny, gdzie można było znaleźć miasta pogrążone w wiecznej rozpaczy. Na wschodzie znajdowały się tereny stepowe i skaliste. Nieprzystępne dla większości ludzi były nazywany ziemiami lamentu. Zaś na zachodzie panowały upały. Na kontynencie Honua znajdowało się 6 obozów należących do różnych klanów. Rzeka Lurra oddzielała te ziemie od kolejnego kontynentu pieszczotliwe nazywanego ziemią Smoków. Kontynent Fuego pokrywała piaszczysta pustynia rozciągająca się po wszystkich ziemiach. Słońce prażyło przez 16 godzin dziennie pozbawiając stworzeń złudzenia, co do kolejnego dnia. Znajdowała się tutaj rzadka roślinność potrafiąca przetrwać miesięczne upały, były także zwierzęta oszczędzające wodę w każdej komórce swojego ciała. Najczęściej można było spotkać tu wszelkie gady, ale także inne zwierzęta, choć już w nie takiej ilości. Na tym terenie znajdowało się 8 obozów należących wyłącznie do klanu Uchiha. Był to też jedyny kontynent niepokryty platformami, wystawiony w całości na działanie słońca.

Dwa razy do roku w posiadłości klanu Uchiha odbywa się bal, na który wszyscy są zaproszeni. Nawet ci, z którymi toczą wojnę. Bale są powodem zaostrzenia konfliktów, bądź ich złagodzenia. Nikt jednak nie wie, co jest dokładną przyczyną tych decyzji, także po tych balach następują spotkania polityczne, gdzie formuje się nowe prawo.
Należy jeszcze wspomnieć o targu mięsa, gdzie widma są sprzedawani na usługi ludziom z wyższych sfer. Nieliczni mogą nawet doznać łaski wolności, jednak takie incydenty zdarzają się rzadko, ponieważ największą rozrywką nadludzi jest dręczenie tych, którzy od urodzenia zostali stworzeni jako ich zabawki. Zgodnie z regułami targu widmo może być wystawiane do 21 roku życia. Po przekroczeniu tego wieku może na wzgląd na zasługi zostać śmieciem, jednak w większości wypadków zostaje rozstrzelany jako niezdolny do dalszej walki.

Mało kto też pamiętał czasy, w których świat istniał na innych zasadach, a słońce świeciło w każdym zakątku ziemi. Obecnie był to świat koszmaru, z którego nie było ucieczki.


2. Zwycięzcy nikt nie będzie się pytał, czy mówił prawdę.


 Szedł z dumnie podniesioną głową wzdłuż ścieżki zmarłych i czuł na sobie spojrzenia innych. Pogardliwe, niekiedy współczujące, wszystko jednak zależało od nadawcy. Współobozowicze znali ból, który go czekał, zaś oficerowie nie widzieli w tym nic wartego uwagi. Dla nich mięso powinno zniknąć, w większości przypadków jednak przeważała obojętność. Ludzie tutaj przyzwyczaili się do mrozu, do tej temperatury, która powoduje brak czucia. Żyli, choć naprawdę nie czuli swojego ciała, na mrozie można było im robić cokolwiek i nie pisnęliby z bólu. Dlatego też wszelkie kary, mające nauczyć dyscypliny, odbywały się w podziemiach niedaleko krateru, wyziewającego opary o temperaturze przekraczającej granicę wytrzymałości. Był to jeden z trzech wulkanów na tym kontynencie. Wszystkie uśpione, czekały na swój dzień, w którym zaleją świat czarną krwią.
 Schodzili po schodach, unikając kontaktu ze ścianami. Nie chcieli uszkodzić mu dłoni, one były potrzebne do pracy i walki. Była to też jedyna część ciała poza nogami, która nie doznawała urazów. Mimo że wszyscy życzyli im śmierci, to żaden oficer nie myślałby pozbawić się mięsa armatniego. Naruto wpatrywał się w dziurę w bucie, zastanawiając się, kiedy uda mu się znaleźć jakiś zastępczy but. Wiele ludzi tutaj umierało, więc szansa na znalezienie wolnego buta nie była wcale taka mała, większa od znalezienia szewca czy sklepu z butami.                         
-Przypnij go.- Minato rzucił oschle do Kakashiego, sięgając po „skorpiona”.
-Czy to na pewno konieczne?- Hatake wyraźnie nie był pewny ich postępowania.
-Sam widziałeś, buntował się.
Blondyn rozluźnił mięśnie, starając się nie myśleć o tym, co go teraz spotka. Był to jedyny sposób na uśmierzenie bólu, a przynajmniej jego zredukowanie. Spuścił głowę, czekając na pierwszy cios, nienawidził być na ich łasce. Baty tutaj były podzielone na trzy kategorie, pierwszym był zwyczajny gumowy bat. Drugi był nazywany jeżem przez jego budowę, bo końcówka bata była rozdzielona na kilka części, gdzie każda kończyła się kolcem. Skorpion zaś należał do ostatniej kategorii. W budowie przypominał jeża, jednak zamiast kolców miał haki, które wbijały się w skórę. Często były nasiąknięte trucizną paraliżującą układ nerwowy na kilka godzin.
Pierwszy cios został wymierzony w lędźwie. Mimo usilnych starań nie zdołał zatrzymać w sobie krzyku. Skorpion ze swoją obojętnością wbijał się w kolejne miejsca rozrywając jego skórę na tyle mocno, że można było dostrzec płaty zakrwawionego mięsa. Czuł jak trucizna powoli rozchodzi się po jego ciele i nie umiał zapanować nad drganiem mięśni. Jego twarz zaczerwieniona i pokryta potem wyrażała determinację wytrzymania tej tortury, jednak w czeluści jego źrenic można było dostrzec krzyk bólu.

Kiedy nauczył się chodzić często podkradał się do pokoju mamy, która uśmiechnięta upinała swoje włosy w koku, a niektóre tylko pasemka wypuszczała, by podkreślić rysy twarzy. Miała zaróżowione policzki, tak idealnie pasujące do jej ognistych włosów. Często je chwytał w dłonie zastanawiając się, dlaczego on takich nie ma. Któregoś dnia do ich mieszkania ktoś zapukał. Skrył się wtedy w szafie jak nakazała mu matka, a ona przerażona otworzyła dębowe drzwi, wpuszczając Go do środka. Rozejrzał się po pokoju, jakby czegoś szukał, ona zaś stała obojętna, może nawet zniecierpliwiona, czekając aż wreszcie opuści ich mieszkanie.
-Gdzie To jest?- rzekł surowo, łapiąc ją za nadgarstki.
-Nie wiem o czym mówisz.- wyrwała mu się, wskazując na wyjście.
-On musi umrzeć czy tego chcesz, czy nie!- wyszedł trzaskając drzwiami.
Później ona płakała, przytulając go do siebie.

-Minato przestań! On zaraz się wykrwawi na śmierć!- szarowłosy wyrwał koledze bat, popychając go w stronę korytarza.
-Przecież widzę, że jest cały i zdrowy!- warknął, kopiąc rozgrzany kamień w stronę blondyna.
 Naruto tylko syknął czując obce ciało na swoim policzku. Zamglonym wzrokiem wpatrywał się w zaczerwieniony kamień dziękując losowi, że to już koniec. Kakashi był jednym z nielicznych oficerów, którzy posiadali ludzkie odruchy, starając się nie katować swoich podopiecznych. Nie wiedział dlaczego jego ojciec trzyma się Kakashiego, a raczej, dlaczego się godzi na jego towarzystwo, gdy tak bardzo się różnią. Gdyby Naruto był sam, prawdopodobnie już dawno umarłby w męczarniach.
Ruszył powoli za nimi, starając się nie stracić równowagi. Upadek z przypiętymi łańcuchami nie należałby do najprzyjemniejszych. Trudno później wstać bez zachęty w formie kopniaka. Jego wzrok z każdą chwilą pogarszał się, mimo że mrugał jak opętany i próbował zmusić się do płaczu, by trochę sobie ulżyć, jednak nie umiał pokonać trucizny. Stawiał kroki ostrożnie próbując wyczuć nawierzchnię. Nie był poganiany, co oznaczało, że jego ojciec już dawno skreślił go z dzisiejszej listy zabawek.

„Nienawidzę tego całego świata, tych, którzy znajdują nad nami bawiąc się naszym życiem. Oni nie widzą, jaki to ból! Siedzą sobie tylko w swoich zamkach, obstawiając zakłady czyja armia przegra! To chore! Ile jeszcze będę musiał znosić zanim umrę?! Czy już nie mogę zdechnąć z godnością?!”

-Oj, nie zatrzymuj się, i lepiej się prześpij, może uda ci się podleczyć do jutra.- czarnooki, uśmiechnął się łagodnie, odprowadzając go do samego pokoju.- Trzymaj się.
-Nie potrzebuję twojej łaski! To mi nie zwróci życia!- krzyknął wściekle, dławiąc w sobie płacz.- Idź się podlizywać innym.
Opadł bezwładnie na łóżko, łkając cicho. Nie chciał, by ktoś go zobaczył w takim stanie, zaraz pewnie by polecieli po jakąś pielęgniarkę, a on nie miał ochoty tłumaczyć się im, co się stało. Miał szczęście, że w jego baraku znajdowali się ludzie, którzy zachowali trochę sympatii do innych istot, dzięki temu mieli chociaż wzajemne wsparcie. Nie chciał jednak, by ktokolwiek rezygnował ze swoich lekarstw czy chleba, by mu pomóc. Potrafił to przeżyć, a raczej potrafił się do tego zmusić. W tych warunkach jego ciało jako tako się trzymało, jednak w momencie zmiany klimatu najpewniej byłoby coraz gorzej. Wszystkie infekcje wyszłyby na wierzch tylko pogarszając jego stan. Nie sądził, że byłby w stanie przeżyć choćby dzień.
Nie potrafił jedynie wyleczyć swojego serca, ono w dalszym ciągu piekło tak samo. Pamiętał swoje dziecięce marzenia o staniu się kimś niesamowitym, kimś z kogo jego ojciec byłby dumny. Chciał jego akceptacji, jego miłości. Teraz jednak wiedział, że były to tylko dziecięce marzenia, nierealne w rzeczywistym świecie.
-Piękne słowa, dodające otuchy, za jedynie kawałek chleba. Pocieszmy się przyjaciele, bo niechybnie wszyscy zginiemy!- wesoły męski głos odezwał się holu, wyrywając go z odrętwienia.
-Panie Jiraiya!- Uśmiechnął się odwracając się z wysiłkiem w jego stronę.
-Czyżby nasz młodzian Naruto?- staruszek zajrzał do pomieszczenia, siedząc na swoim rozlatującym się, prowizorycznym wózku zastępującym mu nogi.-Widzę, że nieciekawie wyglądasz. Ech, chłopcze, ile razy ci mówiłem, byś zważał na swoją buzię?
-Miliony razy…- mruknął niechętnie, nie spoglądając nawet na niego.
-Ciebie własny dowódca zabije, a nie wojna.- podjechał do jego łóżka, wyciągając zmiętoszoną chusteczkę.- Ale wiesz, lepsze to niż taplać się w gównie. Jak byłem w twoim wieku, to tutaj był inny świat. Ach, te czasy młodości, jak szliśmy na wojnę to miało to sens. A te podróże pośród okopów pełnych kału! To były czasy! A ile inspiracji pisarskich… Ale wszystko się skończyło, ludzie się podzielili. Dobrze, że pozwalają mi tutaj mieszkać, choć w sercu czuje zawód…- wycierał krew z jego skóry, próbując być przy tym najbardziej delikatny jak tylko potrafił, jednak starcze dłonie nie były już tak posłuszne.
-Czemu? Przecież żyjesz…
-Ktoś wbił mi nóż w plecy. Nie warto o tym mówić, mały, takie życie nie jest wiele warte. Trudno odpędzić się od samobójczych myśli, nie mówiąc już o zachowaniu pogody ducha.
-Nie da się ukryć…
Zapadła cisza przerywana tylko krzykami na zewnątrz. Życie w obozie toczyło się dalej. Ktoś umierał, ktoś cierpiał, jednak nic się nie zmieniło od dobrych kilku lat. Jedyne, co im pozostało, to mieć nadzieję, że kiedyś to wszystko się skończy.
-Czytałem kiedyś książkę.- Staruszek zaczął mruczeć pod nosem, spoglądając na prowizoryczne okno.- W tej książce występowały gejsze. Piękne kobiety, które wynagradzały mężczyzn swoim towarzystwem. Ich umiejętności były warte każdego jena. Chciałbym przed śmiercią zobaczyć jakąś. Podziwiać jej taniec, jej uśmiech. Usłyszeć jej szczebiot…
Naruto przyglądał się mu z mieszanymi uczuciami. Wiedział, że większość rzeczy, które mu opowiadał były zmyślone, zaczerpnięte z książek bądź po prostu z bujnej wyobraźni. Rzadko mówił prawdę, jednak teraz słysząc jego słowa poczuł ukłucie w sercu. Jiraiya był naprawdę stary. Był najstarszym rezydentem obozu, nikt nie dożył jego wieku. A mimo to nawet on nie pamiętał początków wojny. Oczywiście wspominał coś pod nosem, ale to wszystko były brednie. Wszyscy wiedzieli, że był kiedyś oficerem. Jednak podczas jednego ze starć stracił nogi ratując kogoś. Nikt nie wiedział kogo uratował, ale dobrze widzieli cenę swojej dobroci. Od tego momentu nikt nie słyszał, by oficer zrobił coś podobnego w stosunku do mięsa. Cena była za wysoka. Pozwolili mu żyć w obozie, wiedząc dobrze, że w takim stanie nie ma szans, by przeżyć. A jednak dziadek jak na złość postanowił żyć jak najdłużej się da.
-Kto to jest gejsza?- Spytał się cicho, oddychając głęboko. Nie czuł już bólu. Jego ciało zdrętwiało pod wpływem trucizny, nawet nie widział go dobrze, mógł tylko słuchać.
-Kto to jest?- Spojrzał się na niego zaskoczony, jednak po chwili zapadł się jakby w sobie, wzdychając ciężko.- Nie wiem. Nigdy jej nie widziałem. Tylko czytałem o kobietach w kimonie.
-Kimono?
-Taki tradycyjny strój. Kiedyś kobiety go nosiły. Jestem pewien, że wyglądały w nim bardzo pięknie. Niczym boginie. To był też bardzo drogi strój, nie każdy mógł sobie na niego pozwolić, ale były też yukaty, tańsze podróbki kimona, mniej kłopotliwe do ubrania. Wyobraź sobie żyć w takich czasach! Takie piękne czasy!
-Kiedyś to na pewno żyło się lepiej. Ludzie byli mniej wredni.
-E głupoty gadasz. Człowiek zawsze był taką samą bestią. Tylko kiedyś mieliśmy jeszcze siły, by tę bestię ujarzmiać i oprawiać w kolorowe stroje. – Poirytowany trzepnął ręką powietrze, mlaskając głośno. –Młody i głupi jesteś. Ot! Gdybyś miał mój wiek i mądrość, nie leżałbyś teraz na łóżku wpółmartwy.
-Siedziałbym na wózku bez nóg?- Odparł rozbawiony, pokasłując krwią.
-Lepiej być bez nóg niż bez mózgu.
-Przecież mam mózg. Dziadek jest dzisiaj wyjątkowo wredny.
-Bo kto teraz zrobi za mnie robotę? He? Nikt inny nie pomoże kalece. Każdy ma dość swojej roboty.
-Zabrzmiało to egoistycznie.
-Starszym trzeba pomagać. Czemu nikt mi nie pomaga? Jestem wreszcie weteranem! Bezczelne żuki myślą, że wszystko mogą, minuty by nie przetrwali na prawdziwej wojnie.
Naruto wypuścił z trudem powietrze, nie miał zamiaru przerywać dziadkowi jego transu. Wiedział, że co jakiś czas w niego wpada wyklinając wszystkich wokół. Wiek brał górę nad jego starym ciałem. Nie mógł się też mu dziwić, nie był najlepiej potraktowany przez system. W innym świecie pewnie zostałby bohaterem i żyłby jak w raju, tutaj zaś jest tylko zbędnym dziadkiem, który stracił rozum.
-A on znowu tutaj jest? Masakra. Będzie tak gadał do rana.- Ciemnoskóry chłopak wszedł do środka strzepując z siebie śnieg. –Czemu mu pozwoliłeś gadać Na…No nie! Znowu?! Czy ja kiedyś mogę wrócić na swoje łóżko i powitać ciszę i spokój, bez krwi i paplania? – Usiadł zrezygnowany na swoim posłaniu.
-Mi też miło cię widzieć, Omoi. – Naruto odezwał się sepleniąc lekko.- Daj mu kawałek chleba to się zamknie.
-Sam mu daj. To mój chleb! Na czarną godzinę. Choć nie wiem, czy może być coś gorszego niż to.
-Sam widzisz…
Sięgnął do swojego schowka wyciągając z niego kawałek chleba. Nie było go dużo, ale nawet taki kawałek był w obozie w cenie. Podszedł do byłego oficera wkładając mu do ręki jedzenie. Ten momentalnie przestał mówić, spoglądając z zadowoleniem na rzecz w swoich dłoniach. Wgryzł się w czerstwy chleb ze smakiem, kiwając przy tym głową. Omoi opadł natomiast na łóżko żałując, że się na to zgodził. To wreszcie był jego chleb, tak trudno było się powstrzymać przed zjedzeniem wszystkiego, a teraz musiał się pożegnać z owocem swojej ciężkiej pracy. Nikt na żadnej diecie nie poświęcał się tak jak on. Był o tym stuprocentowo przekonany. Choć on by chętnie przytył kilka kilogramów. Widok samych kości odrażał nawet jego.
-Żegnam was, panowie. Inni też czekają na moje pełne otuchy słowa!- Obrócił się zwinnie i wyjechał szybko z pomieszczenia zostawiając ich samych.
-Słowa pociechy… Gada głupoty, to mu dają chleb, by się zamknął! Dlaczego jego nie dręczą? Pewnie umarłby na zawał na samą wizję tortur.- Omoi rzucał się wściekle na łóżku ignorując pomruki bólu ze strony Naruto. – Jak to możliwe, że my tutaj zdychamy z głodu, a on stary pryk ma się tak dobrze?! Przecież na jego ciele widać tłuszcz! TŁUSZCZ! Jak to możliwe? Zjada innych? Przy takiej ilości trupów wcale bym się nie zdziwił. Kanibalizm jest kuszący.
Naruto tylko stęknął głośno mając dość dzisiejszego dnia. Najpierw musiał słuchać Jiraiyi, a teraz Omoiego. Oba przypadki były beznadziejne i groziły nieprzespaną nocą. Rozumiał kolegę, ich ciała wyglądały jak szkielety ubrane w skórę, wypchane poduszkami mięśni. Nie byli zbyt atrakcyjni, wręcz odrażający. Żywe trupy. Tak bodajże mówili o nich na targach mięsa. Można było podziwiać ile jest zdolne wytrzymać ludzkie ciało mimo tak niesprzyjających warunków.
Na targach był tylko raz i widział tam też obozowiczów wroga. Tak samo wychudzeni, spieczeni przez słońce. Żywe trupy. Tylko ich nabić na pal i postawić na jakimś polu. Bliżej im było do strachów niż do ludzi.
-Nie mów. Nic nie mów. A ty zamknij się, Omoi. W całym baraku cię słychać!- Ciemnoskóra kobieta weszła do środka trzymając w rękach kawałek szmatki. – Stary wyga was odwiedził? Jasne, wszędzie zwęszy truposza! Ty gnido, znowu się załatwiłeś! – Podeszła do blondyna nakładając mu wilgotną szmatę do pleców. –Gdybyś choć miał jakieś zaskórniaki, to warto byłoby cię dobić. Ale ty wszystko albo sam zjadasz, albo oddajesz innym. Głupek! To nie świat, w którym bycie dobrym przynosi jakieś korzyści. Nie przynosi. Żadnych. Słyszysz mnie? Na pewno nie. Zawsze się wyłączasz jak ktoś ci jęczy nad uchem!
Omoi i Karui byli obcymi. Tak zostali nazwani po przybyciu na te tereny, gdyż można było zobaczyć na ich ramionach pieczęcie klanu Uchiha. Były już dawno dezaktywowane, a pod nimi znajdowały się pieczęcie Hyuugów, jednak wizerunek pozostał. Byli z obcego obozu. To wystarczyło, by wzbudzić niechęć i wrogość innych. Wreszcie ta wojna miała już sporo lat i wszyscy mieli dość. Tylko Naruto ich przyjął do swojego pokoju, chwilowo pustego, przez skutki kolejnej bitwy.
W ten sposób Naruto wiedział, że mieli szczęście, a może pecha służyć u tych „bogów”. Jednak ostatecznie zostali uznani za niezdolnych do służby i wysłani do obozu. Nie wiedział czy powinien im współczuć zaznania innego świata, czy może uznać, że mieli szczęście. Tutaj mimo wszystko jakaś nadzieja przeżycia była, a u tych Hyuugów? Wszystko zależne od ich kaprysu.
Traktowali go jak członka rodziny, nie chcieli, by umarł, bo sądzili, że jeśli ktoś miałby ich uratować, to tylko on. Chodziło tu raczej o kwestie jedzenia czy chorób, niż jako takie zmienianie świata. Na to nikt nie miał nadziei. Świata nie dało się zmienić. Byli zbyt słabi, by się sprzeciwić.
-Gdzie byłaś?- Omoi przyglądał się jej uważnie.- Chyba cię nie zaczepili?
-Nie musisz się o mnie bać. Robiłam swoją część roboty pod okiem Anko.
-To dobrze. Anko to dobra osoba.- Naruto wybełkotał cicho, walcząc z sennością.
-Zamknij się.
-Ehe ehe… To było niemiłe, Karui-chan.
Do pomieszczenia wszedł wysoki brunet z zabandażowaną twarzą. Spojrzał się po wszystkich siadając na najbliższej pryczy. Za nim wbiegł od razu młody chłopak o urodzie kobiety. Naruto zapadł w sen nie mając siły już walczyć z trucizną, Karui zaś z Omoi obserwowali uważnie przybyszów wiedząc, kim są.
Wysokiego mężczyznę nazywano Zabuza i był upadłym oficerem. Wszyscy wiedzieli, że jest zdolny zabić nawet swoich, jeśli coś mu się nie spodoba. Tak samo jak to uczynił z własnymi ludźmi, których po prostu unicestwił w momencie, gdy dowiedział się o ich dezercji. Dlatego jego karą była degradacja to stopnia śmiecia. Pałętał się teraz po tym obozie szukając czegoś do roboty. Najczęściej jednak znajdował przyjemność w torturowaniu innych.
Drugi nazywał się Haku i przez swoją urodę został prostytutką. Wiele mężczyzn korzystało z jego usług, mimo że nie był kobietą i niespecjalnie próbował się do niej upodobnić. Tylko chłopak z jakiś względów upatrzył sobie Zabuzę i podążał za nim jak piesek, czekając aż ten wreszcie go zauważy.
-Jesteście żałośni. Czemu ze sobą nie skończycie? Szkoda sił na daremną walkę.- Powiedział nagle, odrzucając od siebie chłopaka.- Siedzicie tutaj i czekacie na śmierć. Powinniście ją sami powitać i z tym skończyć. A może wierzycie, że kiedyś ci idioci z góry stwierdzą, że zabijanie jest fe?
W jego głosie można było wyczuć pogardę, ironię, ale przede wszystkim gorycz. Był zrezygnowanym żołnierzem, który stracił cel życia i jedyną formą spędzania dnia było dryfowanie między barakami. Nie brali go nawet na potyczki. Był kompletnie zbędny. Dla ludzi takich jak on, to była najgorsza kara, jaką można dostać.
-Wcale na to nie czekamy. Co jednak mamy robić? Popełniać zbiorowe samobójstwo? To też nic nie zmieni. Oni nic sobie nie robią z naszej śmierci. Nas nie będzie, to wtrącą tu nowe osoby do zabijania.- Karui odparła poirytowana ściskając dłonie na poręczy, by się nie rzucić na niego.
-Tsk. A on?- Wskazał ręką na blondyna.- Jak on zdechnie, to co zrobicie?
-Nie rozumiem o co ci chodzi!
-Myślicie, że tu ludzie nie widzą tego jak mocno jesteście przywiązani do niego? Samarytanin, który wszystkich otacza opieką nie myśląc o sobie.
-To źle, że jeszcze zachował człowieczeństwo?!
-Dla niego bardzo źle. W tym świecie nie da się przeżyć z takim charakterem. On umrze.
Karui wstała gwałtownie kierując się w jego stronę, jednak Omoi powstrzymał ją w ostatnim momencie nie chcąc, by oberwała od oficerów za wszczynanie bójki. Zabuza parsknął pod nosem wstając spokojnie i kierując się do wyjścia. Przed opuszczeniem pomieszczenia spojrzał po raz ostatni na Naruto i wyszedł bez słowa.
Słyszał kroki Haku za sobą, jednak nie zwracał na to uwagi. Cokolwiek by powiedział nikt nie słuchał, bo większość uważała go za chorego psychopatę. Przystanął na dziedzińcu obserwując musztrę urządzoną przez Temari przy jednym z baraków. Ludzie stękali z zimna, próbując zakryć swoje wychudzone ciała przed mrozem.
-Z tego miejsca nie ma ucieczki. –Mruknął pod nosem kierując się do ruder zajmowanych przez takich jak on.
-Co ma pan na myśli, panie Zabuza?- Haku dogonił go wreszcie dysząc pod nosem.
-Bo ci głupcy nie widzą jednej rzeczy. Te wszystkie rany i obrażenia, które tu doznają, nie goją się. Skażone komórki po prostu zamarzają jak wszystko w tym miejscu. Dlatego ci głupcy mogę kontynuować swoje życie. Jednak kiedy opuszczą obóz, a raczej ten mroźny kontynent, te wszystkie zakażenia uderzą w nich ze zdwojoną siłą. Umrą po kilku dniach w męczarniach.
Haku milczał przez chwilę próbując się uspokoić, taka wizja była okropna nawet dla niego. Nie umiał sobie wyobrazić, by coś takiego mogło mieć miejsce, choć musiał przyznać, że sam był pod wrażeniem niektórych ludzi znoszących ciężkie rany jak gdyby to było nic.
-Pomyśl, Haku, co się stanie jak organizm straci 60 procent zdrowych komórek?
-Nie wiem.. Zapadnie na jakąś chorobę?
-Normalnie by tak było, tutaj jednak komórki zamarzają. Nawet nie wiem, co tych ludzi pcha na przód. W każdym razie, gdy dochodzi do 70 procent uszkodzeń komórek ciało zapada się w sobie. Umiera. Po prostu nie ma już sił, by dalej funkcjonować przy takich racjach żywnościowych. Ludzie zasypiają i się nigdy nie budzą. A ich czaszki służą jako budulec chodników.
Haku wystraszony spojrzał pod nogi, próbując dostrzec, czy mówił prawdę. Usłyszał tylko śmiech i oddalające się kroki. Westchnął cicho spoglądając na baraki ludzi, którzy byli żyjącymi trupami. Rozumiał już dlaczego nikt się nie buntował przeciwko temu, czemu nikt ich nie ratował. Każdy zdawał sobie sprawę, że trupa nie da się uratować.
Zmarszczył czoło, czując jak coś go dręczy. Pobiegł ponownie za nim chcąc znaleźć odpowiedź na to pytanie. Wszedł do niskiej jamy, gdzie znajdował się prowizoryczny dom byłego oficera. Siedział teraz przy ścianie żując suszone mięso.
-Przecież oni jeżdżą na potyczki do ziem, gdzie panuje skwar. A powracają, a przynajmniej część z nich.
-Masz rację. Teoretycznie powinni umrzeć przy zetknięciu z taką pogodą. Wiesz dlaczego obozy są położone na terenach wiecznych zim i wiecznych upałów?
-Nie.
-Bo przy skrajnych upałach komórki umierają. Po prostu jest za gorąco, komórki się palą, tam oficerowie walczą z samozapłonami. Ciała płoną same z siebie. Choroby przez to też są hibernowane. Za wysoka i za niska temperatura powodują, że organizm nie funkcjonuje normalnie. Działa to na ich korzyść, bo mogą sobie pomarzyć o lepszym świecie. Bitwy nigdy nie trwają na tyle długo, by stan hibernacji zaczął się cofać gwałtownie. Ci, którzy umierają mają obrażenia powyżej 50 procent i nie ma dla nich większej nadziei. Bitwy nie są walką o terytorium, ale by oczyścić bazy z takich elementów.
-Naprawdę?
-Tak. Ci wielcy ludzie wydają rozkazy raz na miesiąc do bitwy. A tu bitwa jest kilka razy w tygodniu. To nie ma już nic wspólnego z polityką, a z dbaniem o własne dupy. Nikt się nie chce męczyć ze stertą zwłok. Jeśli się pozbędą na terenie niczyim, to nie muszą się o to martwić. No i nie trzeba pisać raportu medycznego. Wystarczy napisać „umarł w walce”. Jesteśmy potworami, Haku, kto wie, czy nie większymi niż ci na górze.
Nie odpowiedział, usiadł tylko przy nim, wpatrując się w ziemię. Pierwszy raz od kilku lat cieszył się, że urodził się w tej klasie społecznej, a nie jako mięso. Kiedyś chciał być potrzebny, brać udział w wojnach, teraz wiedział, że został uratowany przed koszmarem. Pamiętał jak nienawidził swojego wyglądu, jak nie cierpiał oficerów, gdy po raz pierwszy został zgwałcony. Jak własna matka zaczęła go uczyć rzemiosła kurtyzany. Miał sprzedawać swoje ciało i żyć. Nie był to możne najwspanialszy zawód na świecie, ale żył. Miał pieniądze na jedzenie, miał jako taki domek i nikt mu nie groził śmiercią.
-Współczujesz im?
-Tak. – Odparł cicho, nie wiedząc, czy to dobra odpowiedź.
-Ja też. Bardzo im współczuję. Jednak każdego czeka śmierć. Prędzej czy później ten świat przestanie oddychać.
Nie rozumiał słów Zabuzy. Słyszał jednak w nich ciche pragnienie śmierci, zakończenia tego przedstawienia. Lubił to porównywanie życia do teatru boga. Choć trafniejsze się wydawało słowo cyrk. Przynajmniej w ten sposób dało się wyjaśnić los, który im narzucono.
Choć wielu żyło dniem dzisiejszym, to tak samo wielu pytało się przed snem o początki tej historii. O powodzie tych zdarzeń i rozłamu ludzi. Czemu wtrącono tak wielu do obozów i zamknięto ich przed światem. Czemu ludzie zaczęli się grodzić od siebie jakby obawiając się dnia jutrzejszego.
Jednak odpowiedzi nie było. Nikt nie pamiętał tych czasów, pamięć się zatarła, a konieczność przeżycia odsuwała trapiące myśli na dalszy plan. Wszystko miało swój porządek rzeczy i nikt się nie przejmował wiecznym kłamstwem. Nikt nawet nie zauważył, kiedy śmiech ucichł ustępując miejsce strachowi.

3. ... Coś mnie gnębi. To chyba wasz sposób życia. Nikt wam nie płaci. Nikt was nie chwali. Ale i tak ryzykujecie swoje życie i kontynuujecie swoją podróż.


Kakashi spojrzał się z wyrzutem na Minato, który popijał ciepłe wino, wyglądając na zadowolonego z siebie. On zaś nie miał apetytu na nic. Zmasakrowane ciało blondyna ciągle tkwiło mu przed oczami odbierając mu wszelką ochotę na jedzenie. Blondyn wytarł niechlujnie mokrą brodę sięgając po wysmażone mięso. Ignorowanie warunków obozowych opanował do perfekcji, której niejedna osoba mu zazdrościła. Nawet oficerowie nie potrafili się opychać tak bardzo wiedząc, że za cienkimi ścianami baraku umierają w męczarniach ich podopieczni.

Tak. Nie wszyscy oficerowie byli pozbawionymi serca potworami. Większość z nich wręcz wolałaby nigdy nie dożyć takich czasów, a przynajmniej nie być odpowiedzialnym za to ludobójstwo. Ludzie rodzili się z wyznaczonymi rolami społecznymi. Niczym mrówki byli już oznakowani od momentu otworzenia oczu. Nie mieli wyjścia, które by ich uratowało od tego losu. Mogli stać się personalnymi niewolnikami, co częściej kończyło się po prostu śmiercią w torturach. Po świecie krążyło wiele opowieści o anormalnych skłonnościach nadludzi, o kąpieli z krwi dziewic czy jedzeniu mięsa noworodków. Targi mięsa, które promuje się, jako szansę na zmianę otoczenia, dla wielu są po prostu licytacją lepszego mięsa i krwi. Nikt nie idzie do nadludzi z wizją lepszego życia, ale szybszej śmierci. A przynajmniej tyle próbują sobie wmówić, jednak trudno wyrzucić z serca tę nikłą nadzieję, że może jednak uda się przeżyć.

Najstraszniejszą rzeczą na tym świecie nie jest śmierć, która i tak czekała wszystkich, ale brak możliwości ucieczki od przypisanego losu. Nieważne, z jakim talentem kto się rodził, w tym świecie talenty i zdolności nie miały żadnego znaczenia. Jeśli jednak ktoś urodzi się w roli, w której kompletnie nie będzie mógł się odnaleźć, czeka go jedynie spadek po drabinie kariery. Jeśli będzie miał szczęście, zatrzyma się na szczeblu śmieci, ale częstszym widokiem jest obdarowanie takich ludzi podartymi łachami i pieczęcią jego władcy. Od obozów nie było ucieczki. Prędzej czy później każdy do nich trafiał czy to jako mięso armatnie, czy jako kat.

Wysoki, czarnoskóry mężczyzna dołączył do nich sięgając po wino. Usiadł obok Kakashiego przyglądając się z nieznacznym obrzydzeniem na blondyna. Nic jednak nie powiedział. Jedynie bawił się swoim nożem w drewnianym stole obserwując jak przy każdym cięciu warstwy pękały, rozdzielając powoli deskę na pół. Lewą rękę miał zabandażowaną i unieruchomioną przez prowizoryczny temblak. Jednym ruchem mógłby go rozerwać i uwolnić się od tej niewygodnej pozycji, jednak doświadczenie nauczyło go być cierpliwym i dać kończynie czas na zagojenie się. Nawet jeśli zamierzony efekt będzie odległy od rzeczywistości. Tutaj lepiej było mieć krzywą kończynę, niż jej nie mieć.

-Ilu straciłeś?- Siwowłosy odezwał się wreszcie zmuszając się do popicia wina.

-Ah, Darui wrócił z frontu! Uchiha znowu dali nam popalić, co? – Minato zarechotał głośno gryząc kolejny kęs mięsa.- Nie przejmuj się, jak zabraknie nam mięsa, to pewnie doślą nam nową partię z wrogów politycznych.

-Minato. – Kakashi warknął z obrzydzeniem wbijając paznokcie w dłoń.

-Nie wątpię w zdolności klanu Hyuuga w tym temacie. A co do twojego pytania, Kakashi, to ¾ ludzi poszło w piach i to dosłownie. Powinieneś uważać jutro. Uchiha już dawno przegonili Hyuuga w tej zabawie. – Odparł beznamiętnie wstając od stołu. – Jednak nawet ich droga kiedyś się skończy. Kiedyś przecież słońce zgaśnie.

-Słońce zgaśnie? Filozof się znalazł. – Blondyn pokręcił głową chichocząc pod nosem. – Możesz się przyłączyć do Zabuzy, on też lubi filozofować. Bylibyście idealną parą. Choć on woli tego Haku, więc pewnie nie skorzystasz na tym za wiele.

Kakashi wstrzymał powietrze nie mając odwagi spojrzeć na Darui, który górował nad nimi wzrostem. Nie padło jednak żadne słowo ze strony rannego oficera. W pomieszczeniu było słychać jedynie jego ciężkie kroki oddalające się w stronę wyjścia.

- Czasem naprawdę się zastanawiam, jakim cudem jeszcze żyjesz… Jesteś tak bezczelny, że nawet ja czasami mam ochotę cię zatłuc. Czy ty nadal jesteś człowiekiem?- Wstał czując obrzydzenie do Minato.

-Takim samym jak ty, Kakashi. Przed przeznaczeniem nie ma ucieczki. Nieważne jakie ideały nosisz w sercu, ostatecznie wszystko się rozpada po zderzeniu z tym światem. Lepiej skończ z byciem miłym wujaszkiem, dajesz im tylko złudną nadzieję.

Głos oficera był chłodny, z cienką nutką pogardy, jednak tym razem nie roześmiał się, nie zatrzymując więcej kompana przed wyjściem z baraku. Mógł zaprzeczać ile tylko chciał, mówić jak to da się być miłym w tym świecie mimo tych wszystkich zbrodni, ale każdy wiedział, że mottem do przeżycia było „jeśli znalazłeś się między wronami, kracz jak one”. Tutaj nie było miejsca na bohaterstwo. Ci, co ryzykowali swoim życiem, już dawno nie żyli.

Darui palił papierosa spoglądając na mozolną pracę obozowiczów. W takich miejscach przy takiej pracy powinno być gwarno, ktoś powinien powiedzieć coś niedorzecznego rozbawiając część towarzystwa, jednak nic takiego się nie działo. Słychać było jedynie ciszę oraz odgłos rzucanych worków i upadających kamieni.

Historia czarnoskórego oficera była typowym zjazdem po szczeblach kariery. Niegdyś był ochroniarzem jednego z polityków, który miał spory posłuch przez swoje kontrowersyjne występy. Życie w luksusie jednak się skończyło w momencie, gdy tematem rozważań stali się nadludzie. Krytykowanie ich w swoich czterech kątach było jednym, ale krytykowanie ich publicznie było niewybaczalne. Polityka w najlepszym wypadku czekała szybka egzekucja, w najgorszym publiczne tortury. Był lojalnym pracownikiem, dlatego bez zawahania zeznał, że to on przez pomyłkę dał mu swoją prywatną notatkę. Polityk został oszczędzony, zaś Darui wylądował w obozie jako oficer tylko dlatego, że miał zdolności militarne. Zanim jednak został zdegradowany do bycia nikim, stracił wszystko, co było jego życiem. Nie tylko swoją karierę u boku szanowanego polityka, ale także rodzinę. Gdyby chodziło jedynie o zostawienie ich na ziemiach ludzi, prawdopodobnie egzystencja nie była dla niego tak ciężka. Jednak jego karą nie było jedynie zesłanie do obozu na czas nieokreślony, ale także bezradne patrzenie jak jego rodzina zostaje na forum publicznym pozbawiona życia w najgorszy możliwy sposób. Jego lojalność, jego ideały obróciły się przeciwko niemu pozbawiając go celu życia. A mimo tego, co mu się przytrafiło nie umiał postępować jak Minato. Nie umiał widzieć obozowiczów jako numery, jak zabawki, którymi można się pobawić w najgorszy sposób. Dla niego oni wciąż byli ludźmi, którzy odczuwali te same emocje jak on czy nadludzie. Przynajmniej się łudził, że nadludzie mają jakieś emocje, poza dziką nienawiścią.

Kakashi przystanął przy nim obserwując plac, by upewnić się, że nikt, kto ma w jutrzejszej bitwie walczyć, nie pracuje do wyczerpania. Nie miał ochoty na wchodzenie w rozmowy, szczególnie z kimś, kto dopiero wrócił z frontu. Wolał nie wiedzieć, jakie piekło go czeka. Przywykł do tego, że za każdym razem widzi coś nowego po stronie przeciwników, gdy oni wciąż tkwią przy tych samych broniach i przy tej samej taktyce. To potrafiło mu uświadomić, że tu nie ma wojny zbrojnej. Te obozy istniały wyłącznie dla zabawiania nadludzi.

Darui spojrzał się na niego, jednak nic nie powiedział. Czasem lepiej było nie pytać.
Jeśli się czegoś nie wie, nie da się skłamać. Każdy miał tu swoje mroczne sekrety, szczególnie na temat swojej przeszłości. Choć czasem przeszłość nie dawała za wygraną pozbawiając zdrowych zmysłów wielu ludzi.

***

Młody szatyn stęknął potykając się o twardą grudę śniegu. Spoglądając z rozpaczą na rozsypany ryż. Zaklął pod nosem, próbując zebrać go z powrotem do worka, gdy poczuł cios z bok. Krzyknął z bólu próbując osłonić się przed kolejnymi ciosami.

-Ty śmieciu! Ty kurwo! Myślisz, że możesz nawalać bez konsekwencji?! Kto ci będzie żarł to gówno?! – Minato nie przestawał kopać go, z każdą chwilą coraz mocniej się nakręcał chichocząc w dziwnym szale. –Właśnie zmarnowałeś świąteczną rację żywnościową dla was! Ciekawe jak to wytłumaczysz innym?! Może sami cię rozszarpią z głodu?! Ha! Ha! Ha! Ścierwo z ciebie!

Nikt nie reagował na to, co się działo. Wszyscy odwracali wzrok próbując skupić się na własnej robocie. Nieliczni jedynie komentowali wydarzenie zastanawiając się, czy oficer mówił prawdę o ich racji żywnościowej. Był to idealny sposób na rozpętanie krwawej bijatyki między więźniami, którzy walczą o każdy okruch chleba.

-Minato! – Darui chwycił go za rękę odciągając na bok.- Zaraz go skopiesz na śmierć.

-No i co z tego? Umrze od mojego buta czy na wojnie? Co za różnica? – Prychnął wściekły odchodząc w stronę baraków oficerskich.

-Nie macie co się patrzeć. Ten ryż nie był dla was. Tylko dla tych, co mają pieniądze.

Szmer rozległ się po placu, jednak wkrótce wszystko ucichło powracając do dawnego rytmu pracy. Oficer spojrzał się na zmasakrowanego chłopca zastanawiając się, czy powinien mu pomóc dojść do baraku medycznego, ale wiedział, że taki gest byłby odebrany w niewłaściwy sposób. Prychnął pod nosem odchodząc w stronę stołówki.

-Hej, Zabuza, co z nim będzie?- Haku kucnął przed chłopcem szturchając go palcem.

-Pewnie umrze, jeśli ktoś go nie opatrzy.- Odparł chłodno zbierając ryż ze śniegu.- Zostaw go, lepiej skup się na zbieraniu ryżu. Rzadko mamy szansę na taką ucztę za darmo.

Chłopak bez słowa przekręcił się w stronę rozsypanego jedzenia, zbierając je najszybciej jak się dało, ponieważ inni obozowicze już zbliżali się po własną porcję. Zabuza warknął głośno, gdy ktoś zbliżył się za blisko odstraszając na krótką chwilę innych chętnych.

-EJ! Nam też się to należy!

-Właśnie! My też jesteśmy głodni!

-Spierdalaj stąd śmieciu! Ty dostajesz lepsze żarcie!

-Tsk!- Zabuza wstał pociągając za sobą Haku, który potykając się podążał za nim bez słowa. Wpatrywał się tylko na leżące ciało, które było ignorowane przez wszystkich wokół. Nikt nie zamierzał pomóc współwięźniowi, jedzenie było dla nich dużo ważniejsze. W takich momentach rozumiał, że człowieczeństwo już dawno umarło. Ten świat przemienił ludzi w potwory na całej drabinie społecznej.

-To się na pewno źle skończy….- Czarnoskóry chłopak przystanął przy rannym chłopaku podziwiając powstałą bójkę o ryż. – Nie sądzę, by to się dało zjeść… Twarde to i bez smaku… Po co o to się zabijać?

-Bo to jedzenie. Będziesz miał coś w żołądku poza wodą. – Karui odparła znużona próbując dźwignąć chłopaka. –Pomóż mi, Omoi.

-Muszę? Wolałbym jednak wrócić do pokoju…- Przerwał widząc morderczy wzrok przyjaciółki. Westchnął pomagając jej dotrzeć do baraku medycznego. – Ale wisisz mi za to ciepłą wodę.

-Jak kiedyś ją będę miała, to czemu nie?- Fuknęła pod nosem ignorując narastające zmęczenie. Osłabiony organizm coraz częściej odzywał się przy robocie i coraz częściej atakowała ją gorączka. Wiedziała, że śmierć stała już za rogiem, jednak nie chciała się tak po prostu poddać. Nie po tym jak widzi każdego dnia blondyna, który z wieloma ranami ciągle żył i próbował ignorować stan swojego ciała.

Gdy zbliżyli się do celu podbiegła do nich Sakura. Zanim zdążyli powiedzieć cokolwiek spojrzała na obrażenia nieprzytomnego, po czym zabrała go od nich wracając do środka.

-To było szybkie…- Omoi mruknął zdezorientowany drapiąc się po głowie.

-Głupi jesteś. Wiesz w ogóle kto to był?

-Sakura?

-Nie, idioto! Chodzi o tego chłopaka!

-A co ja jestem? Matka chrzestna, by wiedzieć, co i jak?

-To był ten dzieciak Konohamaru… chrześniak naszego doktorka…

Chłopak pokiwał głową ze zrozumieniem, wiedząc już dlaczego różowowłosa tak szybko zadziałała i dlaczego Karui uparła się, by mu pomóc. To zawsze jakieś profity przy wizycie w gabinecie. Leki, albo jedzenie. Wszystko, co przedłużało im życie, było jak najbardziej doceniane.

Za sobą usłyszeli kilka strzałów i wrzaski ludzi. Zaskoczeni odwrócili się w stronę, z której właśnie przyszli, by tylko zobaczyć uciekających ludzi, a wśród nich wielu zachlapanych krwią.

Omoi zatrzymał jednego mężczyznę trzęsącego się ze strachu, próbując dowiedzieć się od niego, co się właściwie stało. Czy jakiś więzień dobrał się do broni? Czy jakiś śmieć? A może oficer kompletnie oszalał i zrobił rzeź?

-Demon…demon wszystkich rozstrzelał! Wszystkich! Kurwa!- Mężczyzna wyrwał mu się uciekając w stronę własnego baraku.

Nie byli głupi, by biec na miejsce zdarzenia, takie akcje kończyły się jedynie śmiercią. Krzyki nie cichły, tylko przesuwały się w inne rejony obozu powodując dreszcze u każdego. Wszystko uspokoiło się po kilku minutach przywracając znaną wszystkim wszechobecną ciszę śmierci. Karui i Omoi ruszyli powoli w stronę osiedla śmieci, w której było słychać ostatnie huki. Kątem oka widzieli oficerów klnących pod nosem rozglądających się po sobie. Łatwo było dojść do wniosku, że nie wiedzieli, co mają zrobić z tym, co się stało.

-To teraz będę miał ładny widoczek…- W ich stronę podążał białowłosy chłopak, który pracował jako kucharz, a raczej osoba rozdająca racje żywnościowe.

-Suigetsu, co się stało?- Karui zatrzymała się przed nim próbując ignorować zakrwawione zwłoki dokoła.

-Demonowi odbiło i powystrzelał wszystkich, którzy rzucili się na ten ryż. Ten ryż był dla tych oficerów i dlatego strasznie się zdenerwował. Zresztą wiecie jaki jest demon, on tak samo jak żółty błysk nie potrzebuje powodu, by kogoś zabić. No i w każdym razie dotarł do tej dwójki, co pierwsi nabrali tego ryżu i zrobił nam tu krucjatę. – Opowiadał sfrustrowany gestykulując energicznie rękoma.- I jeszcze zakazał ich zdejmować. Mają przypominać złodziejom, gdzie ich miejsce.

Zamrugali zaskoczeni orientując się bardzo dobrze o kogo chodzi. Nawet gdyby chcieli, nie potrafili czuć zgrozy czy smutku z powodu śmierci byłego oficera i jego wiernego psa. Czuli raczej ulgę z tego powodu. Wreszcie nikt nie będzie ich nawiedzał, kradł ich racji żywnościowych. Nikt też nie będzie im sypał złotymi radami, które jedynie zachęcały do szybszego skończenia ze swoim życiem. Nareszcie nadszedł dzień, w którym odzyskali spokój od jednego świra.

-Wyglądacie na zadowolonych… -Suigetsu spojrzał na nich pytająco, rozumiejąc dobrze skąd u nich ta ulga. Zabuza wszystkim doskwierał, ale w gruncie rzeczy nie był zły, bo prostu był chłodny w obejściu.

-Dziwisz się?! Kradł nam jedzenie!- Karui warknęła odchodząc w stronę baraku. Czuła się coraz słabsza i musiała się położyć. Nie miała czasu na oglądanie zdewastowanego ciała jednego z obozowych katów.

-Jak każdy. Tylko niektórzy używają do tego miłych słów. – Kucharz zaśmiał się pod nosem wracając do swojej jamy. Do rana miał spokój od jakiekolwiek pracy i miał zamiar spędzić ten czas na obmyślaniu ucieczki.

Omoi długo stał w jednym miejscu zastanawiając się, co powinien właściwie zrobić. Trzymał się Karui tylko dlatego, bo wcześniej byli w drugim obozie, który nie był wcale lepszy od tego, ale przynajmniej dużo cieplejszy. Nie był też głupi. Od dawna wiedział, że jego przyjaciółka podupada na zdrowiu. To była codzienność obozowiczów, prędzej czy później ciało przestaje walczyć i po prostu się poddaje rozkładowi. Nie wiedział, co powinien jej powiedzieć, co zrobić, by jej ulżyć. Dlatego często ją zostawiał samą, by mogła na spokojnie odpocząć bez strachu, że ktoś jej zada to pytanie… „Czy mam skrócić twoje cierpienie?”

Ruszył przed siebie będąc poniekąd ciekawy, co się stało z pierwszymi złodziejami ryżu. Sądził, że nic go już nie zaskoczy, wreszcie Minato dokonywał codziennie jakiś mordów, mniej bądź bardziej miłych dla oczu. Nie spodziewał się jednak zobaczyć tego.

W obozie nie było za wiele drewna, a każdy kawałek był na wagę złota, dlatego też nie było ono wykorzystywane dla zabijania czy torturowania. Najczęściej po prostu kończyło się odcięciem jakieś części ciała, bo w tym obozie rządziła broń biała i tylko demon w jakiś sposób miał broń palną. Demon jednak nie skończył na zwykłym postrzeleniu złodziei, nie skończył na typowym obcięciu głosy czy rąk. Demon aktualnie zrobił z ludzkich ciał coś na kształt krzyża. Pierwszy raz widział ludzkie ciała poprzybijane metalowymi prętami, które były częstym materiałem w tych rejonach, w tak fantazyjny wzór. Fizyka temu mogła zaprzeczać… Ciała jednak nie miały głów, były obcięte. Na tych dwóch żywych krzyżach zawisły ciała złodziei z wyrytym słowem „złodzieje”. Tak samo jak reszty ciał ich głowy były obcięte, ale było wiadomo kim były ofiary. Głów nie musiał szukać daleko. Tworzyły spory stos kilka metrów dalej. Pozbawione oczu budziły jeszcze większą grozę.

Omoi rozumiał już doskonale, czemu wszyscy nazywali go demonem. Nawet Minato nie dotarł do takiego poziomu okrucieństwa, co cieszyło go tylko z jednego powodu. Naruto miał jakąś szansę przeżycia. Małą, ale przynajmniej nie skończy jako przestroga dla innych.

***

Blondyn dźwignął kolejny ciężki worek sycząc z bólu. Rany na plecach wciąż mu krwawiły, jednak miał dość siły, by pomóc weteranowi w jego pracy. Jiraya uśmiechał się pod nosem obserwując poczynania młodzieńca. Cieszył się, że nie musi pracować jak inni, że zawsze znajdzie kogoś, kto się ulituje nad kaleką i zrobi jego część roboty. Mimo, że czuł na sobie pogardę innych, nic sobie z tego nie robił. Tutaj nie było miejsca na litość i empatię, tylko silni przeżyją. On nie miał już takiej siły w ciele, ale mógł udawać bezradnego. Naruto zawsze mu zapewniał pożywienie i wolne od wszelakiej pracy. Był miłym chłopcem próbującym pozostać człowiekiem. Pewnie powinien czuć się jak potwór wykorzystując jego dobroć, ale wcale się tak nie czuł.

Naruto upadł na kolana z jękiem dysząc ciężko. Trucizna już nie miała na niego wpływu, jednak jego ciało było mocno osłabione torturami. Słyszał szmer ludzi, którzy krytykowali dziadka. Poirytowany dźwignął się ponownie na nogi otwierając na nowo zasklepione już rany. Krew ponownie spłynęła mu po plecach plamiąc materiał, którym był przykryty. Gdy doniósł wreszcie worek do magazynu oparł się o ścianę powstrzymując ciało przed upadkiem. Każdego dnia po każdym starciu z własnym ojcem czuł się coraz gorzej. Jego ciało powoli zaczynało się poddawać. Jego wola, by żyć, miała coraz mniej do powiedzenia udręczonemu organizmowi. Umierał. I nieważne jak bardzo nie chciał o tym myśleć, jak bardzo chciał wyprzeć to umysłu, to świadomość końca powracała. Czekała go śmierć w tym opuszczonym przez bogów miejscu. Nikt o nim nie będzie pamiętał, nie będzie przychodził na nieistniejący nagrobek.

Czuł łzy na policzkach, ale nie walczył z nimi. Był za słaby, by udawać, że nic mu nie jest, że bezradność wcale go nie przeraża. Czy jego życie, jego osoba ma w ogóle jakiś sens? Nie zrobił nic, by pomścić matkę, by zmienić ten świat. Nie był bohaterem z opowieści, był tylko słabym człowiekiem skazanym na śmierć.

Odbił się od ściany ruszając w stronę własnego baraku. Miał dosyć, nie da rady więcej pracować. Jiraya musiał sobie znaleźć kogoś innego do pomocy. Ignorował jego nawoływania skupiając się wyłącznie na krokach, by się nie wywrócić.

Weteran oburzony obserwował jego przemarsz nie rozumiejąc czemu go zostawia w połowie pracy. Nie będzie mu łatwo znaleźć innego głupca do noszenia ciężkich worków, a on sam nie miał zamiaru tracić drogocennej energii.

-Może zamiast marnować czas na szukanie frajera, zabrałbyś się do roboty?- Minato pojawił się niespodziewanie przy nim uśmiechając się.

-Minato-san…- Jęknął wystraszony, chowając resztki czerstwego chleba. – Nie spodziewałem się oficera tutaj…

-Och, tak sobie wyszedłem na spacer zobaczyć, czy ktoś się nie leni… A tu proszę znowu dziadek… 012517 wreszcie sobie darował pomaganie ci? A może wreszcie zrozumiał, że jesteś jedynie aktorem, który żeruje na innych, by samemu nic nie robić?

-To nie tak! Chłopak sam proponuje mi pomoc! On jest po prostu uczynny… Minato-san dobrze wie, że ja umiem pracować… Jestem użyteczny! Naprawdę!- Przerażenie w jego głosie było już mocno słyszalne, rozbawiając tylko młodszego mężczyznę.

-Czy ja wiem… Nigdy nie widziałem dziadka pracującego tak na poważnie. Chyba, że mówimy o pracy w znalezieniu frajerów, którzy oddadzą kawałek chleba, czy zajmą się przydzielonymi dziadkowi pracami… To tak… Ciężko pracujesz na tym polu.

-To nie tak! Ja! Ja! Wyszukuję silnych więźniów, którzy będą dla was jeszcze bardziej pożyteczni niż te słabeusze!

-Naprawdę? Jakoś nigdy nie zgłaszałeś nam tych super więźniów…

-Bo nie skończyłem swoich badań…

Minato wyciągnął swój miecz obserwując odbicie światła w nim. Nie wyglądał na przekonanego, wręcz na rozbawionego słabymi wymówkami inwalidy. Od dłuższego czasu chciał się go pozbyć, tylko, że do tej pory zawsze znalazł się ktoś, kto mu w tym przeszkadzał. Zasada obozów była jasna, jeśli jesteś nieprzydatny dla ogółu, jeśli nic nie robisz, to nie zasługujesz na jedzenie, a nawet na życie.

-Minato.- Kakashi podbiegł do niego chwytając go za rękę.- Co robisz? Powinieneś nadzorować sektor 814.

-Miałem to zrobić, ale przyłapałem naszego drogiego weterana na lenistwie. Wykorzystywał rannego, by wykonywał za niego ciężką pracę.- Schował broń, odsuwając się od nich.- Znasz zasady, Kakashi. Albo jesteś mrówką, albo jesteś pożywieniem. Dla cwaniaków nie ma tu miejsca. Nie potrzeba nam tu polityków, którzy będą wykorzystywać słabych, by nic nie robić, a jeszcze doić innych z ich zapłaty. Kiedyś to nie ja go na tym przyłapię, ale demon i wtedy nie będziesz mógł zgrywać bohatera maluczkich.

Odszedł w stronę swojego sektora nie mówiąc już nic więcej. Kakashi spojrzał tylko z politowaniem na trzęsącego się Jirayę. Nie miał dla niego żadnych słów pocieszenia, bo wbrew wszystkiemu Minato miał rację. Tu nie było miejsca dla cwaniaków. Jeśli nie oficerzy, to współwięźniowie zrobią z takimi porządek.

Naruto padł na swoją pryczę sycząc z bólu. Nie zwrócił uwagi na śpiącą Karui, czy innych mieszkańców ich baraku, którzy szeptali coś do siebie. Miał już dość tego dnia, jego plecy znowu były w gorszym stanie, a umysł co chwila uciekał do krainy, z której nie było wyjścia.

Był to czas odpoczynku, większość prac się zakończyła i teraz mieli nabrać sił przed jutrzejszą podróżą na pole bitewne. Kilka dni jazdy w chłodzie i bez racji żywnościowych miało ich zmobilizować do posłania przeciwników na drugi świat. Zwycięzcy starcia zawsze dostawali dodatkowe racje żywnościowe. Jednak od dłuższego czasu strona klanu Hyuuga nie potrafiła wygrać bitew. Ci, co wracali, bardziej należeli już do świata umarłych niż żywych. Rany często były tak poważne, że lekarze decydowali się na ukrócenie cierpienia przez zabicie.

W holu było słychać kroki. Lekkie, rytmiczne kroki w podbitych butach. Oficer zmierzał w ich stronę zatykając wszystkim usta. Przerażeni wpatrywali się w otwór, który służył za drzwi, wyczekując nieproszonego gościa.

-012517 idziesz ze mną do lekarza.- Szorstki kobiecy głos rozbrzmiał donośnie, zwracając na siebie uwagę wszystkich więźniów. W ciszy obserwowali jak blondyn otwiera oczy, spoglądając na fioletowowłosą oficer.

-I co to da?- Burknął pod nosem, zwlekając się powoli z łóżka.

Ruszył za nią powoli, dziękując niebu, że wysłali po niego Anko, a nie jego opiekuna. Nie zniósłby spojrzenia tego psychopaty, który rozkoszuje się krwią. Anko była jedną z nielicznych kobiet w sztabie. Była też jedną, która budziła równocześnie strach, ale i ulgę. Nie pastwiła się nad nikim, ale nie pozwalała na łamanie regulaminu. Naruto lubił ją za to, że rannych zawsze zanosiła do lekarza. Nawet jeśli nie padł żaden rozkaz, a leków naprawdę było mało, to wolała, by więźniowie byli zbadani przez lekarza, niż znosili ból na pryczy, wyczekując śmierci.

-Mógłbyś uważać. Wystarczająco źle się dzieje na froncie.- Spojrzała na niego kątem oka próbując zachować neutralny wyraz twarzy.

-Czemu? Coś się znowu stało?- Naruto wiedział, że na froncie nigdy nie jest dobrze, ale z reguły nikt o tym głośno nie mówi.

-Przekonasz się jutro, mały. Na razie spróbuj doprowadzić się do użyteczności. – Mruknęła pojednawczo otwierając mu drzwi do baraku medycznego. – Do jutra, mały.

Naburmuszył się czując frustrację z niewiedzy. Chciał znać nowości bitewne, może wtedy łatwiej byłoby przeżyć, jednak panowała zasada milczenia. Oficerowie wiedzieli o pewnych rzeczach, ale nikt inny nie mógł się dowiedzieć prawdy.

Poprawił swoją koszulę żałując, że nie jest kobietą, wtedy miałby szansę wydostania się z tego miejsca bez względu na wiek. Mógłby też się urodzić w innych czasach, gdzie świat był bardziej normalny.


Spoglądał przez okno jak powoli prószy śnieg. Ta kraina zawsze była mroźna i otulona białą pierzyną. Jednak on zawsze sądził, że te białe drobinki, które pokrywały tę smutną ziemię były najładniejsze. Wydawało mu się, że dopóki ten śnieg pada, nic się w jego życiu nie zmieni. Roześmiany widokiem za oknem spojrzał za siebie, gdzie jego mama stała przy prowizorycznej kuchence robiąc obiad z chleba i zupę z ziół, które zdobywała w pracy. Przechylił pytająco głowę dostrzegając na jej policzkach łzy.

-Mamusiu, nie płacz! Widzisz, aniołowie już płaczą za nas!- Chwycił ją za dłoń, próbując przegnać od niej smutek. Miał nadzieję, że aniołowie naprawdę płaczą nad ich losem.

-Naruto…- Przykucnęła obejmując go czule.- Pamiętaj, że mamusia Cię kocha, nieważne co się stanie.- Szeptała mu do ucha znowu brzmiąc jakby miało jej tu zaraz nie być. Nie lubił u niej tego. Przecież jest jego mamą, nie było szans, by go zostawiła.

-Mamusiu?- Spytał się z nadzieją, że mu wyjaśni, czemu jest znowu smutna, czemu tak rzadko się uśmiecha.

-Musisz się teraz schować. Zły Pan przyjdzie i znów będzie krzyczał.- Pogłaskała go po główce, popychając zarazem w stronę szafy.

Po chwili rozległo się pukanie, które jakby czekało tylko na ten moment, aż porozmawia z mamą. Te momenty zawsze wzbudzały w nim strach, którego nie potrafił określić. Nie znał tego pana, ale jego głos był przesiąknięty agresją, dlatego zawsze wykonywał polecenia Kushiny. Nie chciał, by jego mama miała przez niego kłopoty. Pilnował się też, by przypadkiem nie zacząć płakać, nawet wtedy, gdy ten pan bił mamę.

Otworzyła drzwi z zaciętą miną, gotowa, by ponownie walczyć o swoją godność i bezpieczeństwo dziecka.

-Chciałeś czegoś, Oficerze Minato?

-To musi umrzeć! Jeśli nie umrze, TY zginiesz! Po cholerę ci jakiś dzieciak?! Jeśli piśniesz choć słowo, że TO jest moje, osobiście cię rozstrzelam!- Wrzasnął na nią desperacko, próbując ją złapać za rękę, jednak mu się wyrwała.

-Myślisz, że zauważą podobieństwo?- Prychnęła ironicznie opierając się o drzwi.

-Zamknij się i zabij gnoja!- Strzelił jej siarczysty policzek, odwracając się do niej tyłem Brzydził się jej widokiem.

-On nigdy nie będzie jak TY! I to nie jest TO! On ma na imię NARUTO!- Wrzasnęła za nim, trzaskając po chwili drzwiami. Zapłakana zsunęła się na ziemię, nie wiedząc, co ma zrobić.

Naruto wyjrzał niepewnie z szafy, po chwili podszedł do niej mając pewność, że zły pan nie wróci. Przytulił ją nieporadnie czując narastającą złość. Dlaczego jego mama musi tak cierpieć? Czemu zły pan go tak nienawidzi? Jednak w głębi serca rodziło się w nim pytanie o sens jego życia, skoro to on był głównym powodem cierpienia jego mamy. Może naprawdę nie powinno go tu być?


-Pleców mi raczej nie wytną…- Mruknął pod nosem, idąc korytarzem do gabinetu lekarza.

-Naruto!- Sakura wychyliła się z jednego z pokojów wywracając go pod naporem własnego ciała. – Nic ci nie jest!? – Wygramoliła się z niego spoglądając z przerażeniem na jego stan.

-Sakura, jak mogłaś?! Mogłabyś przynajmniej ostrzegać…- Podniósł się chwiejnie z ziemi, sycząc z bólu.

-Przepraszam, ale jak się tylko dowiedziałam, co oni ci zrobili… Naruto, tak nie można! Uciekaj, nie wiem, zrób coś z tym!- Szła przy nim, gestykulując chaotycznie, prawie bijąc go po twarzy.

-Uspokój się, żyję przecież. A to, że połowa mojego organizmu nadaje się na wymianę…

Wytknął jej język próbując rozluźnić atmosferę. Szedł przed siebie wiedząc dokładnie, do którego pokoju ma zajrzeć. Nie raz tu bywał, szczególnie przed wyjazdem, kiedy stare rany się nie goiły.


Siedział naburmuszony na swoim łóżku, waląc szklanką w ścianę. Nie był przyzwyczajony do takich warunków. Było mu zimno, w dodatku od dwóch dni nic nie jadł. Zazgrzytał zębami, zwalczając w sobie szloch. Nagle do pokoju weszła dziewczynka z bukietem ze zeschniętych traw.

-Nic ładniejszego nie znalazłam…- Uniosła je do góry wyraźnie mu je podając.

-Czy to jest zjadliwe?- Mruknął od niechcenia chwytając je.

-Raczej nie… Choć konie to jedzą…

-Świetnie, muszę tylko przemienić się w konia, by mi to smakowało.- Opadł na twardy materac, zamykając oczy.- Jestem Naruto.

-Sakura.- Przysiadła się do niego, wpatrując się w jego twarz.

-Czemu tu jesteś?

-Nie wiem… Moja mama mi powiedziała, że byłam złym dzieckiem i muszę ponieść karę.

-Przykro mi…- Mruknął cicho podejrzewając jedynie, co musiała przeżyć będąc odtrącona przez własnych rodziców.

-I tak już nie mam dokąd wracać. Zostali zabici. Widziałam jak taki blondyn ich zastrzelił. Wiesz to zabawne, bo mój ojciec się wypierał tego wszystkiego, ale jak taki ładny człowiek machał mu papierami przy twarzy, to zamilkł.

Nie odpowiedział, wiedząc dokładnie, kto był katem jej rodziców. Oboje zostali wyrwani z bezpiecznego domu do tego piekła. Musiał stać się silniejszy, by móc ją chronić.


Wszedł do pokoju, siadając od razu na kozetce. Był zmęczony, miał ochotę położyć się i przespać resztę nocy, zamiast czekać tu na zbawienie. Spojrzał się w bok, gdzie znajdowało się drugie łóżko, a na nim brunet z zabandażowaną ręką.

-Naruto! Jak miło widzieć cię o tej porze tak tryskającego energią!- Krzyknął radośnie, szczerząc przy okazji zęby.

Burknął pod nosem niepochlebne słowo, nie przepadał za Rock Lee z jednego powodu. Nieważne co się działo, zawsze wydawał się pełen energii, a po drugie dążył do awansu społecznego. Wskazał zaciekawiony na jego rękę, próbując uspokoić nerwy.

-A to?- Wskazał na lewą rękę.- Na froncie! Tak przywaliłem jednemu, że mu głowa odpadła!

-Ah tak? Naprawdę?

-He He He, wywróciłem się o zwłoki.- Zaśmiał się głupio, uciekając od niego wzrokiem.

-Tak myślałem.- Spuścił głowę, przymykając oczy.

- A ty jak zwykle krok dalej niż ja! Słyszałem o twojej pomocy temu staruchowi! I co ci to daje? Nie dość, że pomagasz mu, to jeszcze dzielisz się z nim swoim chlebem, a przypominam ci, że pół chleba na cały dzień nie jest zbyt dobrym pomysłem…

Wzruszył ramionami, ignorując jego wywód na temat zdrowia i energii, którą spala młody organizm. Nie obchodziło go nic, szczególnie czy ktoś widzi w jego decyzjach jakieś zastrzeżenia. Przecież o to tu chodzi, giń albo żyj.

Sakura przyglądała się im z niepokojem doskonale zdając sobie sprawę, że jest między nimi konflikt poglądów. Naruto dawał wszystkim nadzieję, że może kiedyś to piekło się skończy, Lee zaś uświadamiał im jak nisko można upaść, by tylko łudzić się, że zwykłe mięso armatnie może zostać oficerem.

Naruto uśmiechnął się pod nosem zdejmując z siebie szmatę. Lee i Sakura jęknęli na widok jego ran, jednak nic nie powiedzieli. Blondyn miał zły nawyk nie słuchania nikogo.



4. Niech stanie przede mną ten, kto jest w stanie usnąć na moich oczach.


Naruto siedział na pryczy spoglądając na silikonowy wężyk wbity w jego ramię. Krew powoli drążyła swoją drogę do jego krwioobiegu dodając mu pozorną energię. Szkarłatna i ciepła. W tle poza świszczącymi oddechami innych pacjentów było słychać trzask palonego drewna. W rogu pokoju stała metalowa koza, która miała dać im prowizoryczne ciepło. Jednak blondyn dostrzegał delikatny szron na stelażach od łóżek czy kroplówek. Zima nie odpuszczała nawet w takim miejscu. Drewna było za mało, a i tak większość szła do pomieszczeń oficerów. Próbował nie myśleć o świeżych szwach na plecach, o mięśniach, które nie zdołały się zrosnąć mimo odpoczynku, do którego się zmusił. Jego ciało słabło. Nieustannie odmawiało dalszej walki, by przeżyć w tym wrogim środowisku.

Wiedział, że powinien się uspokoić i nie prowokować Minato, jednak nie potrafił. Za każdym razem jak go widział, przed oczami miał swoją matkę. Nienawidził tego człowieka za wszystko, co im zrobił. Chciał się zemścić, uprzykrzyć mu życie swoją osobą. Byli wreszcie tak bardzo podobni fizycznie, a jednak to on przegrywał tę walkę.

Gdyby był Nadczłowiekiem, o tej porze pewnie piłby wino i jadł tłusty obiad śmiejąc się z tego, co się dzieje pod nim. Kiedyś chciał trafić do jednego z pałaców. Zobaczyć jak te istoty żyją i pokazać im, że nawet będąc bogami tego świata nie mają prawa traktować ich jak nic niewarte zabawki. Pokazać im, co to jest ból istnienia.

Sakura weszła do pokoju trzymając tacę z narzędziami medycznymi. Spojrzała na niego zrezygnowana, nie wiedząc, co powinna mu powiedzieć. Miała złe przeczucia. Żołądek ją ściskał niemiłosiernie nie pozwalając na przełknięcie choćby łyka wody. Nikt jej jednak nie słuchał. Dla wszystkich była jedynie głupią pielęgniarką, a Naruto zawsze zbywał jej przeczucia uważając, że i tak wszystkich czeka śmierć.

Tylko śmierć ma wiele twarzy. I nie każdą twarz człowiek chciał zobaczyć.

-Sakura-chan, uśmiechnij się. Nie jest tak źle. Transfuzja krwi na pewno mi trochę pomoże. - Naruto uśmiechnął się powstrzymując się przed machaniem rękami. Miał pozostać w bezruchu, żeby skóra dobrze się skleiła.

-Szykują się do wyjazdu.- Odparła gorzko porządkując sprzęt.

Naruto przyglądał się jej w ciszy. Nikt nie lubił tego dnia. Dnia, w którym połowa z nich nigdy nie wróci do tego obozu. Niektórzy widzieli to jako wyzwolenie od cierpień, ale nikt tak naprawdę nie chciał umierać. Każdy żył nadzieją, że kiedyś będzie lepiej. Kiedyś znowu zobaczą słońce i zatańczą wokół ogniska śmiejąc się bez konkretnego powodu.

Gdyby tylko historie Jirayi były prawdziwe.

-Ty w ogóle nie zdajesz sobie sprawy z powagi sytuacji! Naruto, my tu umieramy! Robimy wszystko, by żyć, chociaż nie ma to najmniejszego sensu! Jak myślisz, co czujemy widząc jak się bezsensownie narażasz Minato?! W ogóle nie traktujesz swojego życia jako coś wartego poszanowania! Myślisz, że tego właśnie chciałaby od ciebie twoja mama?! Mówiłeś, że cię kochała!- Odwróciła się do niego zaciskając dłonie ze wściekłości. Nie kryła łez, nie wstydziła się ich. Miała już dość obserwowania jak wszyscy wokół niej umierają.

Zamrugał zaskoczony jej wybuchem. Nie spodziewał się takiego ataku od niej. Do tej pory Sakura próbowała go upominać i prosić, żeby przestał ryzykować swoim zdrowiem, ale chyba przekroczył granicę jej wytrzymałości, że postanowiła wspomnieć o jego matce. Nie lubił o niej mówić, bo dobrze wiedział, że nie pochwalałaby tego, co robił. Chciała, żeby żył i nie trafił do obozu. A on to wszystko zrujnował. Cały jej wysiłek, który kosztował ją własne życie. Nie umiał odpowiedzieć Sakurze, więc milczał spuszczając wzrok na ziemię. Brudną od krwi i błota. Nikomu się tu nie opłacało sprzątać podłogi, skoro zaraz wracała do stanu zabrudzenia. Nikt się nie przejmował wirusami czy bakteriami. Tu i tak nie miało to znaczenia. Skoro nawet chleb dostawali czerstwy, to jaką różnicę zrobi śmiercionośny wirus?

-Nic nie mówisz? Skończyły się twoje mądrości? Jesteś moim jedynym przyjacielem. Czy to dziwne, że chcę żebyś pozostał przy życiu jak najdłużej? Czy to naprawdę takie dziwne?

-Nie...- Odparł cicho wstydząc się własnego zachowania. Sądził, że jego postępowanie dawało ludziom nadzieję, dodawało otuchy, że nie jest tak źle. Ale może jedynie pogłębiał ich świadomość, że jedyne, co ich czeka, to śmierć.

Westchnęła nie mając sił na dalszą szarpaninę. To nie był pierwszy raz, kiedy wybuchała i próbowała wymusić na przyjacielu zmianę i za każdym razem było to samo. Skrucha, obietnica poprawy i powrót do drażnienia się z Minato. Pokręciła głową wychodząc z pokoju. Miała dość. Nie miała już siły, żeby chociaż wierzyć w lepsze jutro.

Usłyszał szelest materiału, który służył jako kołdra. Podniósł wzrok na łóżko, na którym leżała szatynka. Uśmiechnęła się nieśmiało wstając nieporadnie. Rana na policzku wciąż była widoczna, ale wyglądała dużo lepiej niż kilka dni temu.

-Hej, Tenten.

-Znowu pokłóciłeś się z Sakurą? Chyba nigdy się nie zmienisz.- Zachichotała podchodząc do niego. -Też dzisiaj jedziesz?

-Mogłabyś mieć więcej wiary we mnie, Tenten...- Westchnął ciężko czując jeszcze większy wstyd, że ktoś był świadkiem jego rozmowy z różowowłosą.- Tak. Ty też?

-Niestety tak. Asuma-sensei nie może dłużej mnie kryć.

-I tak, szczęściaro, udało ci się wymigać od trzech bitew!

-Tylko dzięki Sakurze i Asumie-sensei. Gdyby nie oni, pewnie Gaara by mnie załadował na wóz nie zważając na nic.- Uśmiechnęła się słabo, poprawiając swój strój.- Dobrze było wypocząć tutaj. Przynajmniej nie miałam wrażenia, że leżę w środku lodowca.

Parsknął śmiechem, widząc jej rumieniec. Nie każdy czułby poczucie winy przez omijanie swoich obowiązków. Większość tu żyła z postawą, że skoro oni są poddawani cierpieniom, to inni też powinni. Nie mógł jej winić, że chciała się ogrzać i podleczyć swoje ciało. Tydzień odpoczynku od bitwy może miałby sens, gdyby nie musieli jeszcze ciężko pracować przez dźwiganie i kopanie w zamarzniętej ziemi.

-Twoje plecy nie wyglądają najlepiej... Na pewno dasz radę?- Spojrzała za niego, przyglądając się szwom na ciele posmarowanym żółtą mazią, która miała pomóc w procesie sklejania się mięśni.

-Raczej nie mam wyboru. Minato mi nie pozwoli nie iść na bitwę. Nawet gdyby miał przy tym zabić Asumę, wsadzi mnie na wóz. -Uśmiechnął się krzywo, próbując brzmieć neutralnie, ale jego ciało pragnęło odpoczynku. Pierwszy raz odkąd trafił do obozu bał się zbliżającej się bitwy. Czuł gdzieś w środku, że to nie skończy się jak zwykle. Nie wróci posiniaczony, ale żywy. Tym razem nie będzie happy endu. Gdy był dzieckiem często się bał. Bał się wizyt Minato, bał się ciemności i krzyków, które wtedy słyszał. Później trafił do obozu i przestał się bać. A raczej zakopał to uczucie gdzieś głęboko, by nikt tego nie wykorzystał przeciwko niemu. Dzisiaj zaś po raz pierwszy od wielu lat czuł strach. Czuł żółć na języku i nie wiedział, co zrobić, żeby się uspokoić. Jak opanować to uczucie przed śmiercią? Wydawało mu się to idiotyczne. Przecież każdego dnia mierzył się z tym uczuciem, miał świadomość śmierci, ale nigdy nie czuł jej tak namacalnie.

-Asuma-sensei jest naszym jedynym lekarzem! Nie mógłby tego zrobić!

-Nie znasz Minato. Dla niego nasze życia są nic niewarte. Jest mu bez różnicy czy zabije nas, czy jednego ze swoich. Jest takim samym potworem jak Gaara.

-Nikt nie może równać się Gaarze! On jest największym potworem!- Krzyknęła poirytowana, znała swojego opiekuna. Tego czerwonowłosego potwora, który zabijał tylko dlatego, że się nudzi. Minato nie mógł się z nim równać.

-Tenten...- Zaczął ostrożnie próbując dobrać odpowiednio słowa. Rozumiał, że Tenten nie miała łatwo, że tak samo jak on widziała za dużo krwi, by widzieć w kimkolwiek z wyższych sfer dobrego człowieka. Jednak uważał, że była zaślepiona nienawiścią do Gaary i nie potrafiła dostrzec, że wśród ich zwierzchników, są takie same monstra. Kakashi był wyjątkiem potwierdzającym regułę. Tu nikt nie miał litości dla drugiego istnienia. - Gaara nie jest najlepszym człowiekiem na świecie, ale wiesz, trudno mi go oceniać skoro nie mam z nim styczności. Wiem, że jest wariatem żądnym krwi, ale to można powiedzieć o każdym oficerze. Tutaj nie ma dobrych i złych. Są tylko jeszcze żywi i już martwi.

Chciała coś powiedzieć, ale do pomieszczenia wszedł Asuma trzymający w rękach kartoteki pacjentów. Uśmiechnął do nich odkładając papiery na prowizoryczną szafkę.

-Jak się czujesz, Naruto?- Podszedł do niego delikatnie badając mu plecy.

-Nie wiem. Chcę wierzyć, że dodatkowa krew mi pomaga.

-Efekt placebo. -Brunet mruknął wyciągając wenflon z jego ramienia.- Zrobiłem, co mogłem, żeby ci pomóc. Chociaż powinieneś do mnie przyjść już wczoraj, to może byłoby dużo lepiej. Nie jestem pewien czy szwy wytrzymają bitwę, a tym bardziej czy maść zdąży zadziałać. Ogólnie twój stan jest ciężki i powinienem ci wystawić papier, który umożliwiłby ci leżenie tutaj przez kilka dni, ale nie mogę.

-DLACZEGO?! Sensei przecież jego stan jest jeszcze gorszy niż mój!- Tenten napadła na lekarza ze łzami w oczach.

-Bo jego opiekunem jest Minato. Gaarze nie zależy na innych. Po prostu nie zwraca uwagi na to czy jechałaś czy nie. Jeśli w papierach miałaś napisane, że jesteś na leczeniu nie zwracał na to uwagi. Ta rudera, która służy jako szpital jest nietykalna dla niego. Nawet on wie, że pomoc medyczna jest potrzebna. Jednak Minato taki nie jest. Dla niego nikt nie jest wystarczająco chory, by nie jechać. Przyszedłby tu i zabiłby połowę ludzi za prawdopodobną próbę ukrywania współwięźnia. To nie jest ktoś, kogo chcesz mieć po złej stronie. Chcę jeszcze trochę pożyć. -Wytłumaczył spokojnie wracając do szafki, by wyciągnąć z niej różne opatrunki.

Cofnęła się nie wiedząc, co powinna na to odpowiedzieć. Dla Gaary po prostu nie istniała i może to powinno być pocieszające, ale świadomość bycia nikim jest zadziwiająco bolesna, nawet w takich warunkach.

Czy Minato naprawdę był gorszy od Gaary? Nie mogła w to uwierzyć! Gaara wyglądał jak wcielenie demona, a Minato? Minato był normalnym człowiekiem!

-Albo zaraz zdechniecie od miecza, albo pójdziecie na zbiórkę.- Izumo wparował do pomieszczenia uśmiechając się pogardliwie.

Asuma spojrzał się na niego poirytowany. -Jest jeszcze czas.- Mruknął oschle idąc do blondyna, który przyglądał się byłemu oficerowi.

-Ty na pewno masz czas, oni nie. Minato się denerwuje. Nie był zadowolony, że on tu został przyprowadzony i, że próbowałeś go uratować przed dzisiejszą bitwą.

Asuma odwrócił się do niego wyraźnie pobladły. Nasłuchiwał kroków na korytarzu, lekkich, rytmicznie posuwających się coraz bliżej nich. Zmarszczył czoło nie wiedząc, kto mógł się do nich zbliżać. Minato nie był typem tancerza, zresztą jego chód był dużo cięższy.

-Izumo.- Kotetsu pojawił się w drzwiach z zakłopotanym uśmiechem. - Powinniśmy już iść. Może uda nam się dotrzeć na parkiet dzisiaj.

Izumo westchnął spoglądając na Kotetsu z dezaprobatą. Czasami potrafił wszystko zepsuć.

-Nie macie dużo czasu. On tu przyjdzie, gdy tylko Kakashi straci wątki, które miałyby go zająć.

Wyszli zostawiając ich samych z uczuciem strachu powoli zaciskającym ich serca.

-Asuma-sensei, powinienem już iść. -Naruto przerwał ciszę, gramoląc się na nogi z sykiem.

-Czekaj. Założę ci tylko opatrunek i będziecie mogli iść.- Asuma podszedł do niego kładąc rękę na jego ramieniu, by go posadzić z powrotem na pryczy.

-O co chodzi z parkietem?- Tenten odezwała się po chwili wykręcając swoje palce ze stresu.

Naruto milczał nie wiedząc jak to powiedzieć. Miał jakieś pojęcie, co to może być, ale jako mięso nigdy nie bywał w tych rejonach, więc trudno powiedzieć, czy miał rację. Asuma zaś zarumienił się, pokaszlując i próbując się uspokoić.

-To nie jest ważne. Zresztą wy nigdy tam nie traficie.

-Chyba lepiej byłoby po prostu odpowiedzieć, niż mówić takie rzeczy. -Naruto odparł zawiedziony odpowiedzią lekarza.

-Ciekawość nie jest zawsze dobrą cechą, Naruto. Parkiet to miejsce poza obozem, gdzie osoby, które mają jakieś wartościowe rzeczy, albo pieniądze, mogą kupić alkohol, posłuchać szarpaniny, która ma być muzyką, a ci, co mają więcej majątku mogą skorzystać z usług prostytutek. Może wam się wydawać, że to dużo lepsze życie niż te, które wy macie, ale tak nie jest. Tam nie jest ani czyściej, ani cieplej. Jedzenia też tam nie ma za wiele. To tylko złudzenie lepszego życia.

Nic nie odpowiedzieli. Spojrzeli po sobie zastanawiając się nad tym samym. Co może posiadać Izumo, co ma jakąś wartość?

-Gotowe. Ten opatrunek jest prowizoryczny i nie wiem, czy coś ci pomoże. Może gdybym miał lepsze leki i możliwości, coś mógłbym zdziałać.. W każdym razie nie rozrabiaj więcej.-Brunet uśmiechnął się łagodnie, poklepując go po ramieniu.

-Robi Pan co może, przynajmniej mamy jakieś złudzenie pomocy. Jestem pod wrażeniem, że sensei się jeszcze o mnie troszczy. Tyle razy tu lądowałem z tego samego powodu, że każdy inny by po prostu machnął na mnie ręką.- Zaśmiał się cicho próbując zdławić w sobie strach. Miał wrażenie, że serce mu zaraz wyskoczy z klatki piersiowej. Spojrzał się na Tenten, która zagryzała wargę ze zdenerwowania. -Gotowa?

-Wolałabym zostać w bazie.- Mruknęła unikając jego wzroku.

Asuma spoglądał się im z troską. Nie przepadał za tą robotą. Pragnął leczyć ludzi, ratować ich przed śmiercią, a nie tylko przeciągać ich męki. Ze względu na szatynkę nie powiedział na głos tego, co pewnie powinien. Naruto umierał. Jego ciało nie wytrzyma nadchodzącej bitwy. Musiał jednak ciągnąć ten cyrk i tę wiarę, że znowu ich zobaczy. To jedyne, co mu zostało.

-Postaraj się nie denerwować więcej Minato. Cokolwiek powiesz i zrobisz nic to nie zmieni. Nie w nim. A ty tylko będziesz cierpiał. Jako lekarz wolałbym cię już tutaj nie widzieć, okej?

-Postaram się, panie Asuma.- Uśmiechnął się nieporadnie, kierując się powoli ku wyjściu. Każdy krok był jednym krzykiem bólu przez skórę, która była w ciągłym ruchu.- Chodź, Tenten, musimy iść, albo dostaniemy baty, a wolałbym tego uniknąć.

-Już idę.- Ruszyła powoli za nim, nie mając ochoty tam iść, ale nie mogła też dłużej uciekać od tego. Lee zaczął być nieznośny i gotowy zrobić wszystko, żeby wysłać ją na front. Kiedyś sądziła, że ona i Lee mogą zostać przyjaciółmi, a przynajmniej znajomymi. Jednak Lee nie był już tym samym beksą z początku ich znajomości. Z czasem zaczął się zmieniać w kogoś, kto próbował przypodobać się oficerom, a nie pomagać swoim. Był ich szpiclem, donosił na każde odstępstwo i nic z tego nie miał. Nie dostawał dodatkowej karmy, ani większych łask. Miał za to przerażającą satysfakcję widząc cierpienia innych.

Kiedy wyszli z baraku na plac, pierwsze, co zobaczyli, to plecy innych więźniów, którzy pokornie stali w kolejkach, by wsiąść do stojących ciężarówek. Obok nich stali opiekunowie sprawdzający obecnych. Kakashi co chwilę kogoś wykreślał przesyłając Minato wściekłe spojrzenia. Był to jedyny moment, w którym było sprawdzane ile więźniów umarło i ilu trzeba dosłać. Statystyki muszą się zgadzać. Każdy obóz miał mieć daną ilość podludzi. Obok Kakashiego stała blondynka z czterema kucykami na głowie. Siedziała na drewnianym koźle strzelając batem w tych powolniejszych. Na jej twarzy widniał obłąkańczy grymas niemający nic wspólnego z normalnością. Wyglądała jakby zatraciła się w szaleństwie i Naruto był gotowy postawić ręką za to, że faktycznie straciła rozum przez to wszystko, co się tutaj działo.

Na obrzeżach dostrzegł Anko, która rozmawiała z Ibikim trzymając za szmaty dziecko. Zastanawiał się, co się stało i skąd to dziecko wzięło się w obozie. Nie był to częsty widok i wyglądało na to, że ta nietypowa wizyta nie była na rękę oficerom. Ibiki wymachiwał gniewnie rękami wykrzykując coś do niej.

-Naruto?- Tenten dotknęła go delikatnie w ramię, próbując zwrócić na siebie jego uwagę.

-Hm?

-Co się dzieje? Musimy iść. Gaara chodzi po placu i zabija przypadkowe osoby.

Zamrugał zaskoczony, szukając wzrokiem czerwonowłosego, który faktycznie chodził pomiędzy nimi wymachując swoim mieczem. Nie zabijał z premedytacją, jak to miał w zwyczaju, raczej nudził się czekając na to aż wszyscy dostaną się do ciężarówek i wymachiwał bronią mając nadzieję, że zabije trochę czas.

-Masz rację. Chodźmy. - Mruknął cicho przeciskając się do ciężarówki przy Kakashim.

-Coś się dzieje, że spoglądałeś na Anko?- Zapytała się niepewnie, zastanawiając czy powinna szeptać, czy jednak to nie było nic złego.

-Dziecko.- Szepnął w odpowiedzi przystając przy Kakashim.

Kakashi spojrzał się na niego pytająco, nie otrzymując jednak odpowiedzi odznaczył chłopaka i pomógł mu wejść do środka.

-Musisz iść do ciężarówki, gdzie stoi Genma. -Siwowłosy wskazał palcem na dalsze rejony placu.

Tenten przełknęła z trudem ślinę ruszając powoli do jej pojazdu. Starała się ignorować podśpiewywanie Temari i świadomość, że gdzieś w tłumie jest Gaara machający swoim mieczem.


Jazda, jazda mazgaje,

już nam w drogę czas,

do życia w krwi i brudzie,

cios za ciosem to nasza wola

to nasze życie słabeusza!

Po nic nam modły,

po nic nam krzyki!

Już dawno skazano nas

za życie w służbie!

Jazda, jazda mazgaje

czas rozlać krew!

Usłyszeć śmierci śmiech.

Upaść na kolana, przed panami,

to my straceni za życie!

Na nic nam modły,

na nic nam błagania.

Śmierć wybrała nas,

otula nas zimowym snem!

To nasza wola krwi

trzyma nas tu,

więc uważaj, mazgaju!

Bo już czas,

czas na bitwę!


Nikt nie wtórował Temari, nikt też nie próbował jej przerwać. Nikt nie wiedział ile lat miała ta piosenka i kto ją stworzył. Nie podnosiła nikogo na duchu, nie dawała nadziei ani energii. Może była jedynie manifestem poddania się swojej roli w tym świecie. By powiedzieć, że zaakceptowali swój los i inni też powinni. Nie ma nadziei na lepsze jutro.

Naruto siedział na brzegu obserwując Anko, która nadal rozmawiała z Ibikim. To nie był częsty widok. Jeszcze nie zdarzyło się, żeby do obozu trafiło dziecko. Ich ciała były zbyt słabe, żeby wytrzymać warunki takiego życia, dlatego byli wychowywani przez zwierzęta, by w wieku nastoletnim trafić tutaj.

Minato przemierzał pomiędzy więźniami, przyglądając się każdemu uważnie. Szukał kogoś wzrokiem i nie mogąc go dostrzec czuł się coraz bardziej poirytowany. Wyraźnie zakazał Asumie wystawiać papierów zwalniających z udziału w bitwie. Nie pozwoli, by jego ludzie wymigiwali się od swoim obowiązków. Szczególnie on.

Dopiero jak wracał powoli do ciężarówki spostrzegł blondyna na pace. Uśmiechnął się z satysfakcją podbiegając do Kakashiego.

-I tak zginą. Nie ma sensu się gniewać za śmierć kilku mięs. To jest ich przeznaczenie. - Powiedział rozbawiony bawiąc się swoim nożem. -Szkoda, że nie możemy zabrać Izumo. Chętnie bym zobaczył jak ginie.

Kakashi nic nie odpowiedział, próbując jak najszybciej zakończyć zbiórkę. Dawno nie mieli takie rozkazu. Nie wiedział nawet, czy pomieszczą wszystkich w ciężarówkach. Nie tylko zbliżająca bitwa tak wszystkich niepokoiła. To, co niepokoiło najbardziej, to zmiana otoczenia. Część z nim nawet nie dotrze na pole bitewne. Umrą w męczarniach trawieni przez własne organizmy, które nie poradzą sobie ze wszystkimi infekcjami uderzającymi w nie w jednym momencie.

Minato znużony postawą kolegi ruszył ponownie w tłum próbując przyśpieszyć tempo.

-Widzisz ile nas biorą? To na pewno nie będzie zwykła bitwa!- Rudowłosy potakiwał głową, strzelając kośćmi w dłoniach.

-Uspokój się, Juugo, na pewno nie będzie tak źle. Ile razy była o tym mowa, a nic z tego nie było.- Naruto skrzywił się z niesmakiem, opierając się delikatnie. Anko zniknęła mu z pola widzenia, więc najlepsze, co mógł zrobić, to skupić się na nieruszaniu.

-A ja słyszałem, że znaleźli nielegalne dziecko tych, co są u góry!- Niski brunet zjawił się obok nich, poprawiając swoją koszulę.

-To dziecko dawno by nie żyło.- Blondyn odparł wzdychając ciężko. Plotki były w tym miejscu na wagę złota, a raczej każdy próbował znaleźć powód, dla którego zostają wysłani na te walki.

-Pewnie masz rację, oni nie pozwoliliby takiemu żyć.- Ktoś z boku odpowiedział, siadając wygodnie przy ścianie.

-Ciekawe jak się rozmnażają.- Któryś mruknął rozbawiony, kierując temat rozmów na inny tor. Może seks nie był najwyższą kulturą, ale to było jedyne, co budziło w nich pozytywne emocje, więc nikt nie marudził, nikt nie przerywał. Każdy próbował dodać coś od siebie.

-Ciekawe, czy nam też przyjdzie kiedyś tego skosztować...- Naruto wymamrotał cicho przymykając oczy.

Mimo, że raz do roku było święto płodności, to i tak musieli zdobyć pozwolenie na kopulację. Nawet jeśli ktoś, coś takiego zdobył, często było tak, że nie mieli siły, by zrealizować to marzenie. O ile mężczyźni traktowali to jak marzenie, coś, co motywowało ich do pozostania przy życiu i nabrania sił, to dla kobiet było zupełnie inaczej. Jeśli udałoby im się zajść w ciążę, przez następne kilka miesięcy byłyby wysyłane do wioski zwierząt, gdzie byłyby pod stałą opieką aż do momentu, gdy ich dziecko ukończy pół roku i przestaną karmić piersią. Prawie półtora roku bez konieczności uczestniczenia w bitwach i ciężkich pracach. Były zdesperowane i rządne tego marzenia i często doprowadzało to do gwałtów.

-Dobra, panienki, czeka nasz bitka! Ma być dużo krwi, kości i błagania o litość! Ale najważniejsza jest krew, bo nasi panowie, chcą z niej zrobić rzekę. Mordować! Żadnych jeńców, a jak zauważycie, że któryś z was nie daje rady… ZABIĆ! Zrozumiano?!- Gaara, chwycił jednego przykładając mu ostrze do szyi.

-Tak!- Odrzekli chórem, przyglądając się ze współczuciem schwytanemu.

-To dobrze.

Uśmiechnął się w obłąkany sposób, podcinając tętnicę. Krew tryskała na wszystkie strony, a jego śmiech coraz głośniej rozbrzmiewał po obozie. To była ich codzienność. Jednak nawet ta świadomość nie pomagała im w reagowaniu na to. Wszyscy odwracali wzrok, nawet inni oficerowie. Gaara z Minato byli nazywani potworami obozu. Nikt nie umiał przewidzieć, co zrobią i co ich do tego sprowokuje. Naruto zacisnął dłonie czując się kompletnie bezradny, nie umiał powstrzymać tej bezsensownej śmierci. Nie był żadnym wybrańcem, nieważne co uważała jego matka.

-Gaara!- Minato podbiegł do rudowłosego zaciskając w dłoni plik dokumentów.

-Czego!?- Gaara przykucnął, dłubiąc czubkiem ostrza między zębami.

-Nie masz ochoty zabić kogoś?- Szepnął konspiracyjnie, spoglądając się na blondyna naprzeciw niego.

-Niby kogo?- Nachylił się jeszcze bardziej, nie mogąc powstrzymać się od śmiechu.

-Gaara ruszamy!- Kakashi podszedł do nich wskazując na otwierające się powoli bramy. Plac był już praktycznie pusty nie licząc oficerów i nielicznych widm, które próbowały wgramolić się na ciężarówki.

-Już? Jak mus, to mus… To, dzierlatki, gińcie godnie!- Gaara pobiegł do swojej ciężarówki i wskoczył na pakę stając obok swojej siostry, która nuciła w dalszym ciągu swoją przyśpiewkę.

-Minato.- Kakashi warknął ostrzegawczo ruszając do czekającego pojazdu.

-Przecież tylko żartowałem. Wiem, że mamy zakaz zabijania w dniu bitwy.- Odparł rozbawiony przeskakując przez leżące zwłoki.- Po co nam te zakazy, skoro i tak nikt tego nie kontroluje?

-Nie wiem.- Odpowiedział cierpko wskakując na pakę. Sam się nad tym zastanawiał.

Naruto przyglądał mu się spod przymrużonych oczu.


„Kolejny raz uratowany przez Kakashiego… On chyba nie szanuje swojego życia. To nawet nie ma sensu, ryzykować swoje życie dla takiego widma jak ja. Sam się wreszcie narażam, a on za każdym razem ratuje mnie przed śmiercią. Może to przez moją matkę? Może był w niej zakochany i teraz jedyne, co mu pozostało, to ja. Bez sensu. Nawet nie przypominam mojej matki. Tyle zagadek, których nigdy nie rozwiążę..."


Pojazdy, które mieli w użytku nie należały do nowinek technicznych. Często były ofiarami napadów, ataków i awarii. Wszystko były naprawiane prowizorycznie - byle chodziło. Dla wszystkich ważniejszym było zakupienie produktów medycznych, kocy, naczyń, czy łóżek. Naprawa ciężarówek była na samym końcu i dlatego teraz wlekli się powoli jedyną drogą na tym terenie. Śnieg prószył niemiłosiernie dostając się do środka przez szpary. Spoglądali się po sobie czując rosnące napięcie. Im dalej byli od obozu, tym temperatura była wyższa. Niektórzy spoglądali na swoje pokaleczone dłonie, na których widniała zamarznięta krew zastanawiając się nad tym samym, co inni. Czy uda im się dożyć dotarcia do celu ich wycieczki.

-Jak ktoś się źle poczuje, niech przejdzie na tył ciężarówki. Tutaj jest więcej świeżego powietrza.- Kakashi krzyknął w głąb starając się nie spotkać wzrokiem z nikim.

Wszyscy dobrze wiedzieli, co miał na myśli. Łatwiej jest wyrzucić ciało poza pakę, gdy jest na krawędzi, niż tachać je przez całą długość. Szczególnie, że przestrzeni tym razem nie było za wiele.

Rozmarznięta krew spływała po skórze zostawiając miedziany ślad za sobą. Ktoś zaczął kaszleć próbując pozbyć się guli z gardła. Naruto zaś czuł jak maź, która przylegała mu do ciała przez niską temperaturę zaczęła powoli odklejać się powodując nieprzyjemne uczucie swędzenia. Zazgrzytał zębami próbując ignorować potrzebę podrapania się. Spojrzał na Juugo, który trzymał się kurczowo za głowę pokasłując krwią. Nawet on był inkubatorem dla różnych chorób.

Krajobraz za powiewającą klapą zmienił się ze śnieżnobiałego na szaro-brązowy. Roztopiony śnieg zalegiwał na ziemi mieszając się z błotem. Wędrówka stała się wolniejsza ze względu na masę ciężarówek i warunki drogowe.

-Pewniej szybciej byśmy dotarli na koniu.- Powiedział Naruto rozbawiony ignorując pożar w swoich płucach.

-Jak cię stać, to możesz na następną misję kupić sobie konia. Te zwierzęta są za drogie w utrzymaniu, zresztą nie przeżyłyby w obozie. -Kakashi odparł znużony, poprawiając swoją maskę.

-Niby tak, ale mięso by było!- Juugo wtrącił się do rozmowy rozweselony.

-Mięso...- Słychać było ogólny pomruk wygłodniałych widm, którzy mogli sobie tylko wyobrażać jak wygląda i smakuje mięso.

-Oficerowie by byli pierwsi w kolejce. A jeden koń nie wyżywi całego obozu.- Kakashi ostudził ich marzenia bolesną prawdą. Nawet on, jako oficer znał jedynie smak ryby. Racje żywnościowe były coraz gorszej jakości, nawet dla nich.

Krwawy porządek trwał niezmiennie od kilkudziesięciu lat powoli zanurzając ludzkość w beznadziei swojego istnienia. Wszyscy, poza nadludźmi, spoglądali na niebo w kierunku dryfujących połaci ziemi, na których wybudowano wille. Zalążek nieba - jak to określali nieliczni. Marzenie każdego w pewnym momencie życia. Urodzić się w tej jednej rodzinie z brakiem zmartwień o kolejny dzień. Rzeczywistość nie była tak łaskawa, nikt nie mógł się tam dostać bez odpowiedniego urodzenia, bądź zgody. Marzenia stały się romantyczną codziennością, która powoli zacierała prawdę o tym jak to się zaczęło.

Mówiono między sobą o starciu interesów, o udowodnieniu, kto jest silniejszy, kto ma większy wpływ na istoty pod sobą. Każdy chce dzierżyć tytuł najlepszego w pojedynkę i wydawało się to najlogiczniejszym argumentem. Każdy przecież widział, do czego doprowadza władza. Szaleństwo było chorobą atakujących tych, którzy dostali przyzwolenie na więcej niż innym. Niejedni przyjaciele stawali się wrogami przez jeden dokument potwierdzający nową funkcję. Nikt przecież nie rodził się zły.

Kobiety wolały wierzyć, że konflikt rozpoczął się od zerwanego ślubu, od zdrady jednego z narzeczonych, czego owocem było dziecko. Nikt o tak silnej pozycji społecznej nie mógł sobie pozwolić na takie znieważenie, na takie upokorzenie w oczach innych ludzi. Walka w imię miłości wydawała się czarująca i dawała nadzieję, że gdy znowu się pojawi miłość u nadludzi, to na ziemi pojawi się długo wyczekiwany spokój.

I tak z każdym rokiem, gdy opowieści stawały się coraz bardziej szczegółowe, ludzie zapominali, że poza Hyuuga i Uchiha istnieją inne rody. Władza nie należała jedynie do tych dwóch potężnych rodów, które utworzyły swoje obozy śmierci. Były jedynie najgłośniejsze ze wszystkich.

W cieniu kryły się rodziny, które musiały się opowiedzieć po którejś ze stron, mając nadzieję, że wybierają mniejsze zło. Był zbyt słabe, by móc mierzyć się z tak silnym przeciwnikiem. Nie miały też takich wpływów, żeby zbuntować społeczeństwo. Żyli zasadą, że jeśli znalazłeś się miedzy wronami, zacznij krakać jak one.

Były też rodziny, które odwróciły się od tego. Nie chciały opowiedzieć się po żadnej ze stron nie widząc w tym najmniejszego sensu. Wiedząc jednak, że taka postawa może doprowadzić ich do utraty pozycji, jak to było z rodem Sarutobi, którzy pierwsi sprzeciwili się nowemu układowi, postanowili zamknąć drzwi i czekać. Czekali na dzień, w którym będą mogli podjąć jakieś działanie. Szukali poparcia w niższych warstwach wierząc, że nie wszystko jest stracone. Nawet jeśli ród Sarutobi przestał istnieć, a ich historia ma służyć jako ostrzeżenie dla niepoprawnych marzycieli, wierzyli. Wierzyli, że lepsze jutro może nadejść.

Były też rody, które uznały to całe zamieszanie jako coś, co nie miało z nimi nic wspólnego. Zamknęli więc drzwi do swoich willi i żyli w cieniu wedle własnych zasad, nie próbując nawet być na bieżąco z tym, co się działo pod ich nogami.

Dla nich wszystkich życie niższych warstw nie było specjalnie cenne, krew była tylko częścią krajobrazu. Zostali wreszcie wybrańcami bogów. Czasem jedynie zastanawiali się nad ułomnością ludzkiej natury. Mogli posiadać moce, które niższe warstwy nie miały, ale było ich dużo mniej od nich, a jednak nikt nie odważył się stanąć na czele rebelii, która miałaby zdetronizować samozwańczych bogów. Wszyscy zaakceptowali swój los pozwalając sobie jedynie na marzenia o lepszym świecie.

Kiedy więc pojawia się ta granica wytrzymałości? Kiedy zmęczenie swoim losem zmieniało się w determinację, by coś zmienić? Kiedy wiara w nieomylność bóg zmienia się w zwątpienie i chęć poznania prawdy? Ile krwi musi spłynąć, by ktoś wreszcie powiedział "dość" takiemu życiu?

Nic się jednak nie zmieniało. Mijały lata, a ludzie niczym posłuszne mrówki podążały za swoim losem jedynie klnąc na to, że urodzili się w takiej warstwie, a nie innej. Coraz większa lista zakazów nie budziła gniewu, jedynie większą rezygnację.

Czemu więc nadludzie mieliby się litować nad tak żałosnymi istotami, które same poddały się swojemu losowi uznając, że skoro nie mają mocy, to nie mają prawa głosu?


Ciężarówki stanęły na piaszczystym placu. Do ich pieczących płuc dostawało się ciepłe powietrze kompletnie roztapiając resztki zamarzniętych komórek. Obolali wyskoczyli ustawiając się w odpowiednim szyku. Naruto zgrzytał zębami pod wpływem rozrywającego go bólu. Jeśli sądził, że to, co czuł po batach było nie do wytrzymania, to nie wiedział jak określić to, co przeżywa w tej chwili. Czuł jak kolana mu drżą próbując utrzymać jego ciężar. Mętny wzrok nie wyłapywał wszystkich ruchów. Mógł się jedynie skupić na hałasach wokół niego, ale jedyne co słyszał, to kaszlenie, dyszenie i pojękiwanie. Uderzyła ich pierwsza fala przebudzenia. Miał wrażenie, że czuje jak wszystkie grzyby, wirusy i bakterie powoli budzą się do życia przejmując kawałek po kawałku jego osłabione ciało.

Oficerowie stanęli w okręgu analizując posiadaną dokumentację. Nie różniła się niczym od poprzedniej. Plany ataków, przewidywany rezultat starcia i dyspozycja broni. Kakashi skrzywił się widząc adnotację o przeciwniku. Jeszcze nigdy to się nie zdarzyło i nie wróżyło dla nich nic dobrego. Spojrzał się na Genmę, który wzruszył ramionami, nie mając nic do powiedzenia. Mogli jedynie spekulować, co się dzieje tam na górze.

-Wygląda na to, że Uchiha są chwilowo nad nami. -Temari mruknęła poirytowana.

-Co za różnica.- Gaara odparł beznamiętnie zwracając się do widm, którzy posłusznie czekali na komendy.

Kakashi nie mógł się nie zgodzić z Temari, naprawdę nie wyglądało to dobrze dla nich. Jeśli szarada będzie posuwać się bardziej na korzyść Uchihów, to znaczy, że albo zostaną zabici, bo będą już zbędni, albo przejdą pod panowanie drugiego klanu i będą walczyć między sobą jedynie dla przyjemności Nadludzi.

Gaara przyglądał się uważnie tłumowi przed sobą. Nie wyglądało to dobrze. Nawet Juugo, którego uważał za jednego z wytrzymalszych widm, był pobladły i ciężko dyszał. Jeśli to miało być wojsko, to już dawno byli na straconej pozycji. Bliżej im było do umarlaków, którzy nie przyjęli do wiadomości, że umarli. Przełknął ślinę, próbując wyłapać najsłabsze jednostki, by skrócić ich cierpienie. Nie chciał być jeszcze bardziej spowolniony niż to konieczne. Ich jedynym ratunkiem jest szybkość, refleks i zaskoczenie.

Nabrał powietrza spoglądając na Temari, która szła już wzdłuż ludzi rozdając im ich broń. Kakashi szedł z drugiej strony ze swoją częścią uzbrojenia.

-Schodzimy do kanałów, zaatakujemy te gówna od tyłu. Niech zobaczą, że z sojusznikami klanu Hyuuga się nie zadziera!- Ryknął, ponosząc zwycięsko dłoń.

Minęła dłuższa chwila nim jego słowa dotarły do wszystkich. Odpowiedział mu ryk, a raczej skowyt, który miał brzmieć entuzjastycznie. Ludzie zaciskali dłonie na wydanej broni nie zastanawiając się nad tym, co robią i ilu z nich czeka śmierć. Liczyło się jedynie, że dopóki będą podążać za Gaarą, to wygrają. Nie po to był nazywany Demonem Pustyni, żeby zaprowadzić ich na śmierć.

Gaara ruszył w stronę wejść do kanałów, wydając ostatnie polecenia innym oficerom.

-Zapomniałbym. Widma Uchihów mają broń palną, więc zabijcie ich wcześniej.- Mruknął od niechcenia, znikając we włazie.

Wszyscy spojrzeli po sobie wyraźnie spanikowani. To był pierwszy raz, gdy któryś z obozów dostał pod użytek broń palną. Nie mieli pojęcia jak walczyć przeciwko takiemu przeciwnikowi.

-To już po nas.- Tenten jęknęła przerażona, walcząc z dreszczami.

-Spokojnie! Jakby co, to cię osłonię.- Naruto poklepał ją po ramieniu, by zaraz wskoczyć do tunelu.

-Oby nie wpuścili gazu…- Konohamaru zagryzł dolną wargę, bawiąc się swoim kastetem.- To nie będzie ciekawe, jeśli nie uda nam się nawet dotrzeć…

Ruszyli powoli do kanałów, które były tak samo genialnym pomysłem do skradania się na tył linii wroga jak i największym przekleństwem. Jeśli dostaną się w ręce wroga przez nieuwagę, zostaną nadziani na pal, gdzie staną się pokarmem dla ptaków.

Tak oto rozpoczęła się kolejna bitwa, która miała pochłonąć tysiące istnień. Nie było w niej przesłania, ani walki o wolność. Jedynie pusty mord ku radości pseudobogów.



5. Kiedy ciała wrogów wyrzucane są wysoko w powietrze i opadają na ziemię w kawałkach niczym deszcz, moje serce tańczy!


Jeśli woda umiałaby mówić, właśnie w tej chwili opowiedziałaby swój protest. Szli w nierównych odstępach, potykając się o ciała, kamienie, własne nogi, gdzieś w głębi dosłuchiwać było strzały, z innego korytarzu, sączyła się melodia grana na harmonijce. Nawet przełykanie śliny wydawało się zaburzać tą matnie. Przystanęli na moment, by nabrać powietrza przepełnionego mieszaniną gazów, niektórzy padali na kolana dławiąc się spuchniętym językiem, inni przymykali oczy by nie widzieć koszmaru.
-Słabo wam? To może strzelić między oczy?! Od razu wam się rozpogodzi!- Gaara, trzepnął pierwszego w szczękę, dając sygnał do kontynuowania marszu.
Spojrzeli po sobie, nie odpowiadając nic. Nic nie widzieli poza plecami osoby z przodu, byli skazani na siebie, a gdy ktoś zabłądził… czekała go śmierć. Juugo szedł tuż za czerwonowłosym, zaciskając rytmicznie dłonie, sprawdzając szybkość ruchów, na twarzy pojawiał się coraz większy uśmiech, budzący trwogę nawet u dowódców.
Blondyn dreptał powoli z tyłu, podtrzymując osłabioną TenTen, znał już te tunele, wiedział jak iść, nie chciał opuszczać koleżanki. Zachowanie człowieczeństwa. Dziewczyna uśmiechnęła się obolała, próbowała coś powiedzieć, lecz wychodziło z niej tylko chrypnięcie, przypominające starą deskę, która ugina się pod ciężarem kroków.
-Wytrzymaj, niedługo wyjdziemy na górę.
 Przytaknęła głową, bojąc się tego co zobaczy na górze, już tutaj było wystarczająco strasznie, gdy do nosa docierały najrozmaitsze zapachy, zaduch śmierci, zgnilizny i prochu. Zapach wojny, jak to mówią w bazie. Upadła, tłukąc sobie dotkliwie kolana, jęknęła cicho, pozwalając sobie na kilka łez bezradności dziecka. Chłopak odwrócił głowę, nigdy nie miał odwagi spojrzeć na ludzkie łzy, nawet jeśli były oznaką szczęścia.
-Ruszajmy, bo nas zabije.- szepnął spokojnie, podciągając ją do siebie.
Krzyk. Rozdzierający płuca, powodujący przebieg strachu po kręgosłupie. Zazgrzytali zębami, nie mając najmniejszej ochoty wspiąć się na górę.  Pies ruszył przodem, wychodząc na palące słońce, otwarte rany zapiekły ponownie, tryskając nową dawką ropy. Przetarł je zabrudzoną dłonią, rozkoszując się zadanym sobie bólem. Załadował pistolet, kierując go prosto w potylice wroga. Gdy odbezpieczył, rozległ się huk. Wszyscy przyglądali się upadającemu ciału, człowieka, który w buzi trzymał gwizdek ostrzegawczy. Już nie zdąży nikogo ostrzec, nikogo nie uratuje.
 Ruszyli spokojnie, rozdzielając się na trzy pod grupki. Gaara razem z Juugo i Lee zajęli pozycję środkową, skierowaną ku bazie dowództwa, Naruto, Ten Ten i Konohamaru skierowali się bardziej na wschód,  by złączyć się z oddziałem Kakashiego. Trzecia grupa, która ruszyła na zachód miała za zadanie, odwrócić uwagę wroga od centralnego placu.
Wybuch.
Przed oczami Naruto mignął korpus ludzki, pozbawiony odzieży. Skrzywił się z obrzydzeniem, chowając się za skałą. Bał się, mógł walczyć tylko wręcz, a przeciwnik miał broń palną, zanim dobiegnie, zostanie postrzelony kilkukrotnie. Może nawet nie dożyje powrotu, zaklął siarczyście, podnosząc się.
-Konohamaru pilnuj TenTen, ja idę skopać kilka zadków.- uśmiechnął się,  wyskakując z ukrycia.
-Wariat.- Chłopak, pokręcił głową, nie mogąc zrozumieć starszego kolegi.
Bieg.
 Piach wdrapywał się w oczy, hamując każdy ruch, za nim zbliżył się do wroga, zdążył zrobić kilka postoi, wycierając oczy. Piekły go, a prawe zostało uszkodzone, widział krew. Zazgrzytał zębami, nakładając kastety, jak ma zginąć, to przynajmniej godnie. Podskoczył do pierwszego, przywalając mu w szczękę, usłyszał chrupot łamanych kości, i jęk. Nie spoglądał nawet na otocznie,  mierzył ciosy jeden po drugim, wplątując się w największe bagno. Odgłosy strzałów ucichły, jakby ustępując miejsca szałowi. Wrzaskom.
Gaara odpalił granat rzucając w kocioł. Kilka tysięcy ludzi, zaraz straci życie. Ponownie usłyszy ten cudowny dźwięk rozdzieranego ciała, kątem oka obserwował Juugo, który w szale pędził niczym nosorożec przed siebie wyrywając każdemu serce. Łamiące się żebra, szczęki, ręce i nogi. Ogólny wrzask modlitw o przebaczenie.
Boga nie ma.
 Upadł zdyszany na ziemię, ignorując kolejne ciosy z bagnetów. Nie miał już siły, oczy przestały nadawać obraz do mózgu. Był ślepy. Wreszcie po tylu latach wojny organizm się zbuntował. Skurcz mięśni poprzedzony przebiegiem nerwów, ostatni odruch obronny, zanim stracił przytomność.
Morderstwa.
Dobiegł do koryta rzeki, dając znać swojemu oddziałowi, widział z daleka plac centralny, na którym działa się największa masakra. Plan się udał, pluton G, przedarł się przez linię wroga, i właśnie urządzają masakrę. Westchnął ciężko, wpatrując się w zwisające zwłoki kobiety nad sobą, twarz wyryta w grymasie bólu, które nie sposób opisać, krew ściekająca powoli ze zwęglonej skóry, wyżłobiła kanał do głównego koryta, na dnie którego płynął strumień krwi. Zagryzł wargę, ruszając do przodu, nie miał ochoty przebywać w tym miejscu, dłużej niż to konieczne.
-Było się urodzić pod człowiekiem, i mieć w dupie tą całą wojnę!
Wydarł się wściekły, wyciągając swój miecz. Spojrzał na swój oddział z nadzieją, że jeszcze wszyscy wrócą. Muszą wrócić. Dla lepszej przyszłości, jeśli kiedyś nastanie.

6. Sumienie to żydowski wynalazek.


Ciął kolejne ciała, nie rozmyślając co robi, starał się podczas takich momentów, zapomnieć, że ma serce. Wypuścił ze świstem powietrze, unikając ciosu, gdy był już w połowie drogi do pozycji Gaary, zauważył szatynkę za skałą, która przerażona spoglądała na sporą grupkę przeciwników, którzy z obsesją kogoś bili.  Zmrużył oczy, próbując dostrzec ofiarę ataku, a gdy wreszcie coś mu mignęło, poczuł jak grunt mu się wali pod nogami.

„ Szedł ospały, po nocnym patrolu, praktycznie nie czuł już dłoni, a jednak zaciskając je systematycznie, miał pewność, że nie będzie zmuszony ich amputować. Gdy podniósł głowę, zobaczył kobietę, o długich czerwonych włosach, tuż za nią dreptał blondyn, potykając się co chwila o rozwiązane sznurówki, jednak uśmiechał się promiennie, jakby nie dostrzegał prawdy. Mimowolnie się uśmiechnął, ta niewinność była potrzebna, żeby nie zapomnieć kim się jest.
-Kushina.- zawołał ją, podnosząc lekko rękę w geście przywitania.
-Kakashi, nie powinieneś mnie nazywać po imieniu! To zakazane! Ja mam tylko numer, nie mam tożsamości.- jęknęła wystraszona, oglądając się po bokach.
-Nikogo nie ma, wszyscy albo śpią, albo chleją.  Jak dla mnie jesteś człowiekiem. Zresztą szedłem do ciebie.- odparł spokojnie, spoglądając na chłopca.- Ile ma?
-Sześć lat, nazywa się Naruto.- uśmiechnęła się pogodnie, biorąc go na ręce.- Naruto, to jest wujek Kakashi.
-Żółwik.- krzyknął radośnie, wyciągając do niego ręce.
Wziął go, pozwalając by bawił się jego włosami, wciąż nie wiedział jak ma to powiedzieć, do tej pory nie może uwierzyć w to co się dzieje. Ona zaś stała spokojnie, jakby była na to przygotowana.
-Słyszałem od Minato, jutro egzekucja…- mruknął cicho, nie chcąc by  mały go usłyszał.
-Czyli jednak się wydało?- spuściła głowę, nie pozwalając dostrzec mu, emocji, które nią targały.- Proszę, zaopiekuj się nim! On musi przeżyć! Nie daj mu umrzeć Kakashi!”

Zaklął siarczyście, biegnąc w ich stronę, łzy zaczynały go drażnić, uniemożliwiając poprawne wymierzenie ciosu, jednak ciął mieczem przed sobą, nasłuchując kolejnych krzyków. Gdy się dostał do niego, zrozumiał w jakiej beznadziejnej sytuacji się znajduje, jego oddział zmierza, właśnie ku centrum pola bitwy, a grupa, w którą posłał Gaara, albo się pochowała, albo już zginęła. Zmarszczył brwi, analizując każde możliwe posunięcie, ale żadne nie wróżyło jego zwycięstwa, mógł liczyć tylko na cud, a one nie zdarzały się w tych rejonach.

„Zabawne, od dziecka szkoliłem się na mordercę. Ojciec powtarzał mi jak ważne, by wyczyścić rozum z wszelkich emocji, że walka to nie balet, i polega na oszczędności ruchów, bo każda technika ma słaby punkt, a moim zadaniem jest tak ją wykonać, by przeciwnik, nie zdołał jej przeanalizować. I żyłem tak, nie uznając innej drogi, gdy osiągnąłem pełnoletniość, poznałem Minato. Był inny, zaślepiony marzeniami, ględzący o świecie, w którym nie będzie wojen, irytujący jednym słowem. Jednak to właśnie on nauczył mnie, że w każdym w nas jest człowiek, którego nie można ignorować, nawet jeśli tego pragniemy. A teraz? Zginę razem z osobą, którą miałem chronić, nie wymówiwszy prawdy tej, na której mi zależy, i nie potrafiąc pomóc przyjacielowi. Tak to się właśnie skończy…?”

-Psia krew!- kobiecy głos, odezwał się za nim, wraz z odgłosem wystrzału.- Debilu, jeśli chcesz zginąć, to przynajmniej godnie, a nie stercząc jak słup soli!- brunetka, trzepnęła go po głowie, ładując kolejne pociski do broni.- Kiepsko z nim.- spojrzała mu pod nogi, nie robiąc przychylnej miny.
- Za skałą jest TenTen i Konohamaru.- odparł zmieszany, biorąc go na ręce.
-Dużo dla niego ryzykujesz Kakashi.- spojrzała na niego zmartwiona, jakby nie rozumiejąc całego tego poświęcenia.
-Wiem, jestem jedynym wariatem w tym obozie.- uśmiechnął się krzywo, ruszając przed siebie.-Kryj mnie!
-A mam jakieś inne wyjście?- wytknęła mu język, wymachując ręką, dając sygnał swoim podopiecznym do ataku.

„Zapukał gwałtownie do jej drzwi, nasłuchując zbliżających się kroków, nie miał dużo czasu, a nie mógł wyjść wcześniej z biura. Podenerwowany, otworzył drzwi, przyglądając się kobiecie, która ubierała w pośpiechu swoje dziecko.
-Naruto idź z wujkiem Kakashi’m, o nic się nie martw, jestem pewna, że jeszcze kiedyś się zobaczymy. Tylko idź.- popchnęła go w jego stronę, uśmiechając się wdzięcznie.
-Chodź.
Chwycił malucha za rękę, maszerując szybko ku wyjściu ewakuacyjnemu, chłopiec co jakiś czas odwracał się za siebie, popłakując cicho. Zatrzymał się dopiero przy starym baraku, w którym przechowywano żywność. Obserwował jak Minato wraz z Gaarą wywlekają ją na zewnątrz, nie zważając na jej prośby o zwolnienie kroku. Pociągnął go do siebie, ale on całą siłą wyrwał się z jego uścisku, gnając naprzeciw swojej matce. Wystraszony, wyrwał za nim, mając nadzieję, że zdąży zanim dobiegnie na plac egzekucyjny.
-Naruto! Nie wolno! Naruto!- przyśpieszył, chwytając go w pasie.
Walnął o ścianę, budynku medycznego, syknął z bólu, jednak wychylił się lekko za niego, by zobaczyć co robią najgorsi oficerowie w obozie. Kushina przypięta do pala, dumnie trzymała głowę przed sobą nie obawiała się śmierci, wiedziała, że jej syn jest bezpieczny. Minato odbezpieczył pistolet, przykładając lufę do jej czoła.
-MAMUSIU!!!!!!!!!!!!!!!!
Usłyszał krzyk, który został zagłuszony przez wystrzał.”

Przeskoczył przez kamień, upadając na kolana, dwójka młodych podskoczyła do niego przerażona, pobladła, zdruzgotana tym co się dzieje. Nie mógł się temu dziwić, do tej pory TenTen była raczej przy namiocie strategicznym, w którym dopiero po zmroku oglądała efekty walk, teraz z jakiś przyczyn posłano ją wraz z plutonem, który z założenia miał zostać poświęcony dla ogółu. Chłopak zaś, nie był jeszcze na tyle doświadczony, młodzików, zazwyczaj rzuca się po wszystkim, by zbierali ciała, dobytki, czy szukali zaginionych planów wroga. To był może jego drugi udział w masakrze. Nikt nie sądził, że siła będzie tak wielka. Uchiha przygotowali się na to starcie, mieli dwa razy więcej żołnierzy, którzy zostali poddani działaniu narkotyków, by zapomnieli o wartości życia.
-Opiekujcie się nim, ja wracam na front.- uśmiechnął się łagodnie, chcąc dodać im otuchy.
-Ale panie Kakashi, on zaraz umrze… Ledwo wyczuwam puls. A jego oczy wciąż krwawią!- dziewczyna załkała gorzko, wyciągając posiadane leki.
-Po prostu wytrzymaj. Podtrzymuj go, przy życiu, póki nie dam wam znaku.
Pobiegł dalej walczyć, próbując zająć czymś rozbiegane myśli. Nie sądził, że jest aż tak źle. Zacisnął mocniej pięści, celując ostrzem prosto w serca. Nie miał zamiaru się cackać, z tymi wszystkimi ludźmi, nieważne ile zabije, to już nie ma znaczenia, nic nie zmyje krwi z jego rąk. Razem z Anko za plecami, bronili przystani pokoju, gdzie posyłali co bardziej poranionych by trochę odpoczęli. Musieli po prostu poczekać na znak czerwonowłosego,  którego co chwila było słychać na polu, szczególnie ten opętańczy śmiech, powodujący dreszcze na ciele.
-Pani Kakashi!- nagle znikąd wyłonił się Lee, wymęczony, pokryty zeschniętą krwią.
-Lee?!- odparł zaskoczony, osłaniając go przed ciosami, ręka młodziaka, nie wyglądała za dobrze.
-Gaara kazał przekazać, że musimy uciekać!- krzyknął najgłośniej jak potrafił by go usłyszeli.
-Dlaczego?!
-Bo oni chcą spuścić tu bombę!
-Ale co z ich wojskiem?!- Anko zdumiona, rozejrzała się po obcych twarzach, które nie miały świadomości swojego przeznaczenia.
-Ich to nie obchodzi, kupią sobie nowych!- Kakashi odparł gorzko, odwracając się do swoich.- Odwrót! Uciekać mi do wozów, jazda! Zbierać każdego kto żyw!
-A co z tobą?- dziewczyna chwyciła go za rękaw, spoglądając ukradkiem na skałę.
-Muszę po nich wrócić. Nie martw się zdążę!
Rozdzielili się, każde biegnąc w swoim kierunku, to był nieoczekiwany obrót sprawy, nikomu nie przyszło do głowy, że jakiś klan, jest gotowy poświęcić tyle istnień ludzkich. Zazgrzytał zębami, chwytając szybko blondyna na ręce,  dał wszystkim znak, by uciekali ile sił w nogach, sam lekko kuśtykając kierował się ku korycie, jego najbezpieczniejszą drogę ratunku.

Nie wszystkich udało się uratować, jednak nikt też nie spodziewał się, że uda im się taki manewr, tylko dzięki Gaarze, który uwielbiał męczyć swoje ofiary, dowiedzieli się o planach. Gdyby nie to… Leżeli by teraz w błocie, jako strzępy ich dawnego ciała. Piaskowy demon  spoglądał z odrazą, na rannych, co chwila proponując im ulgę w cierpieniu. Miał przecież rację, nieważne ile lekarstw dostaną, ich rany się nie zagoją, kiedyś kontuzje wyjdą na wierzch i polegną w najmniej spodziewanym momencie. Nazywano to odwrotnym człowieczeństwem, ale niektórzy woleli właśnie taki akt łaski, niż męki w baraku.
Gdy dotarli do obozu, chwycił jego ciało i pobiegł do Asumy, by jak najszybciej się nim zajął, z każdą minutą było coraz gorzej, a przecież obiecał! Tylko skąd miał wiedzieć, że nie przydzielą go do jego plutonu, tylko do tego psychopaty?! Brunet na widok zwłok wypuścił papierosa ze zdumienia. Sam fakt, że wyczuwał tętno, wprowadzało go w nie lada osłupienie. Wziął go na salę operacyjną zabraniając wchodzenia komukolwiek poza Sakurą, która była jego prawą ręką podczas takich zdarzeń.

„Żyj, po prostu żyj!”

 Pomagał przy opatrywaniu ran, przenoszenia co słabszych do ich łóżek, zajmował czas. Chyba się nawet do tego przyzwyczaił, że boi się myśleć. Wtedy wspomnienia wracają, a on nie jest pewny, co mu ukarzą, kiedyś przecież matka, mu mówiła tyle mądrych rzeczy, które wyśmiewał, teraz znajdywał tą prawdę, ale nie przyznawał się do tego, może jak umrze, powie jej, jak żałuje tych wszystkich zbędnych słów. Kątem oka przyglądał się staruszkowi, który siedząc pod barakiem, bawił się naszyjnikiem, zapewne pamiątką z czasów młodości. Wiedział kogo wypatruje, wesołego blondyna, który zawsze pomagał mu w pokonywaniu drogi do łóżka, dzielił się jedzeniem, a przede wszystkim słuchał. Teraz go nie ma, i on jest wyraźnie zaniepokojony. Tylko nikt nie miał odwagi podejść do niego i powiedzieć, że ten młody człowiek walczy o życie, teraz właśnie ktoś próbuje przywrócić jego sercu dawny rytm.
 Wszedł dopiero następnego dnia,  zmęczony, obolały i zmartwiony. Wsłuchiwał się w ciszę, która jakby była skierowana przeciw niemu. Nie znosił tego rodzaju ciszy, a powinien przywyknąć, tyle lat już z nią obcuje. Opadł na krzesło, wpatrując się tępo w drzwi od gabinetu lekarskiego, dopiero teraz usłyszał szloch, kobiecy, a dokładnie dwóch kobiet. Chciał już wstać, gdy za rogu, wyłonił się Asuma, strapiony, blady, z podkrążonymi oczami. Podszedł do niego, trzymając ręce w kieszeni, jak zwykle, gdy nie miał dobrych wiadomości.
-Powiem tak… Gówno mogę. Stosowanie lekarstw dla mięsa było jak smarowanie się kremem do opalania w naszych warunkach klimatycznych, bezskuteczne, to są słabe leki, kompletnie nieprzystosowane do takich obrażeń, nie mówiąc o oczach, na to już ledwo coś znalazłem. I tak musiałem stosować medycyny dla nas, oficerów. I tak mało dało, unormowało mu puls, ale tylko to. Jeśli nie znajdzie się w prawdziwym szpitalu, umrze od zakażenia, a nawet jeśli jakimś cudem przeżyje, to będzie ślepy.
-To co mam robić? Przecież jestem tylko psem! Nikt nie posłucha i nie przygarnie mięsa do szpitala dla ludzi!- jęknął zrozpaczony, mając ochotę rozpłakać się jak małe dziecko by ulżyć swojemu cierpieniu.
-Po prostu go zabij, oszczędź mu cierpień.- wzruszył ramionami, odchodząc od niego.- Idę spać.
-Zabić? Po to go ratowałem, żeby go teraz zabić?- spytał się samego siebie, spoglądając tępo przed siebie.
-A może… Yoshik?- za drzwi nagle wyłoniła się Sakura, z czerwonymi oczami od płaczu, z nowym swetrem, zapewne, zużytym Asumy.
-Yoshik?- powtórzył tępo, jakby stracił pamięć.- Jasne Yoshik! Jedyny wolny pies! On pomoże Naruto, muszę mu wysłać wiadomość!

7. Kiedy zaczyna się Apokalipsa, anioły zwyczajnie nas opuszczają.


Świergot rozbrzmiał w lesie, zbudzając niechcianego gościa z drzemki. Chłopak ziewnął przeciągle, poprawiając kapelusz. Wtulił się ponownie w trawę, licząc, że nikt tym razem nie przeszkodzi mu w drzemce.  Koń stojący nieopodal nasłuchiwał uważnie, przestawiając przednie nogi w miejscu. Prychnął wreszcie, podchodząc do swojego pana, pociągnął go za nogawkę, pozbawiając go resztki złudzeń, o odpoczynku.
-Już, już. Nawet wyspać się nie dajesz.- mruknął ponuro, wsiadając  na wierzchowca.- To w drogę.
Ruszył powoli udeptaną ścieżką, nie zwracając uwagi na to co się działo wokół, przyzwyczaił się do ciszy, zwierzęta zazwyczaj uciekały na widok człowieka, było to tak naturalne, że sam niekiedy miał na to ochotę. Uśmiechnął się pod nosem, rozkoszując się promieniami słońca.
-Mówię ci Hiro, warto jest czasem uciec od rzeczywistości, i dać się ponieść sennym marzeniom, np. o pięknej kobiecie, która będzie zachwalać twoją osobę. W twoim wypadku to raczej klacz.- zaśmiał się cicho poklepując zwierzę po szyi.- Mama zawsze mi mówiła, że jeśli jest taka ładna pogoda, to na pewno Anioły śpiewają Bogu. Myślisz, że naprawdę mają skrzydła?  Jak dla mnie to zbyt prostackie, bo dlaczego miały by je mieć? Jak są tak potężne, to ich nie potrzebują. Może nawet nie mają ciała rzeczywistego, są tylko materią…?
 Zmarszczył czoło, wpatrując się intensywnie w niebo, jakby szukając tam śladu istot doskonalszych od niego samego. Nim jednak znalazł odpowiedź na pytanie, wyjechał z lasu, prosto do miasteczka, w którym zrobiło się dziwnie gwarno. Zaniepokojony, podjechał do tłumu, który wrzeszczał do strażników. Ci zaś stali spokojnie przy szpitalu, ignorując zadawane im pytania.
Podrapał się po głowie, obmyślając plan zdobycia jakikolwiek wiadomości. Zanim do tego doszło,  kobieta ubrana w ekskluzywną suknię, podeszła do niego, wyciągając kopertę.
-To dla pana.- odparła oschle, wciskając mu papier w dłoń, by czym prędzej odejść do swojego samochodu.
-No Hiro, coś się święci. Nigdy nie lubiłem tej całej cywilizacji, ale teraz to wyjątkowo mnie drażni. – mruknął pod nosem, odjeżdżając trochę od ludzi.
Otworzył zapieczętowaną kopertę, mając ochotę ją wyrzucić, jednak herb znajdujący się na laku, powstrzymał go od tego gestu. Przejrzał wzrokiem jego treść, czując jak pot występuje na ciało, a serce bije coraz mocniej. W głowie zaczął budzić się chaos, którego nie potrafił opanować.

 Zgodnie z decyzją rady najwyższej, wszyscy obywatele podlegający pięciu świętym rodom, zostają przebadani, w celu zakwalifikowania ich do odpowiedniej grupy społecznej. Rada po dłuższych obserwacjach chaosu, który nastał na ziemi, oraz łamaniu świętych praw, postanowiła o wydzieleniu specjalnych stref, by nie doszło do zakażenia genami od osobników, zbliżonych do umysłu małp. Prosi się zarazem, by przedstawiciele wielkich rodów, nieobecnych na zebraniu, dokonały odpowiednich formalności, i przyłączyły się do badań, by jak najszybciej mógł zapanować upragniony pokój.
 Zarazem informuje się, o karygodnym złamaniu prawa przez ród Hyuuga,  którzy nie wyrazili swojej skruchy wobec Klanu Uchiha. Wobec tego oba rody postanowiły wejść na drogę zbrojną, by rozwiązać sprawę domniemanego przestępstwa. Prosi się więc, o wyrażenie swojej opinii i poparcie jednej ze stron.
 Z poważaniem
Rada Najwyższa.

Zgniótł nieszczęsny papier, wyrzucając go do kosza, podjechał pod budynek, zsiadając z konia. Podbiegł do lekarza, który równie przerażony, robił badania na kolejnym obywatelu jego państwa. Zazgrzytał zębami, odsuwając od niego lufę pistoletu, trzymaną przez przedstawiciela rady. Spojrzał na niego wściekle, popychając do tyłu.
-Co pan sobie wyobraża?! Jeszcze nie wyraziłem zgody!
-To polecenie rady, jej zdanie jest ważniejsze, niż widzimisie takiej persony jak pan.- odparł beznamiętnie chowając pistolet.- Pańska opinia?
-W dupie mam was! Nie zgadzam się by traktować moich obywateli jak ścierwa! Mają takie prawo życia, jak wy! Co to ma być za podział?! Pracują i płacą podatki, o co wam kurwa chodzi?!! 
-Proszę się opanować, pańskie wrzaski nic nie wskórają, taka została podjęta, może gdyby pan był obecny na zebraniu, padła by inna decyzja.
-Pieprz się! A co do wojny… Nie popieram żadnej ze stron. Nie życzę sobie nękania mnie problemami głupców, którzy zamiast mózgu mają drewno!
 Zacisnął pięść, wymierzając cios prosto w policzek posła. Zaskoczony, wywrócił się na podłogę, uszkadzając przy tym prawą rękę, którą zahaczył o szklany stolik. Mężczyzna zaś, wyszedł z budynku, gwiżdżąc na swojego rumaka, który natychmiast podbiegł. Wskoczył na niego, spoglądając ostatni raz na wystraszonych ludzi. Chciał im pomóc, jednak sam jeden, nie był wstanie nic zdziałać. Musiał pozostawić ich los własnemu biegowi, i czekać, aż rzeka wyrzuci kamień, który zmieni jej bieg. Westchnął ciężko, ruszając powoli do swojego azylu, domu, z którego nie wyjdzie, aż do dnia, w którym konflikt się zakończy, a jego obywatele odzyskają swoją godność.
-Hiro, chyba anioły nas opuściły. Świat już nie będzie taki jak dawniej. Nie wiem czemu, ale chce mi się płakać, nad tymi ludźmi, którzy jednego dnia tracą wszystko,  co sobie wypracowali, nagle stali się marionetkami rady. Co się stało z pokojem, który wykreowaliśmy?

8. Światełko w tunelu czy słaby promień nadziei może się zrodzić nawet z najgłębszego smutku.


Siedział na łóżku próbując nie myśleć o tym co teraz z nim będzie, w obecnym stanie nie nadawał się do żadnej roboty, a to oznaczyło tylko, że ktoś się nad nim zlituje i go zabije. Przełknął głośno ślinę, odwracając głowę w stronę drzwi, od kilku dni nikt go nie odwiedzał, poza Asumą, który karmił go jakimś kleikiem.
Na korytarzu rozległ się dźwięk kroków, zdumiony nasłuchiwał ich, próbując rozpoznać do kogo należą. Zanim jednak rozszyfrował zagadkę, do pokoju weszły dwie osoby, przystanęły przed nim, zachowując przez krótką chwilę ciszę.
-To on?- obcy głos rozbrzmiał mu w uszach,  budząc nieopisany lęk.
-Już po mnie.-pomyślał przerażony, odchylając się lekko do tyłu.
-Tak, numer 012517, wczoraj nastąpił zgon, oto pozwolenie na wywiezienie jego ciała z obozu.- Kakashi odparł spokojnie, podając plik dokumentów.
-Przekupiłeś Gaarę, żeby dał ci ten podpis? To jak mam się do niego zwracać?
-Uzumaki Naruto.- blondyn mruknął niepewnie, podnosząc lewą rękę przed siebie. Nieznacznie zacisnął ją na ubraniu siwowłosego.
-Yoshik mogę na ciebie liczyć? Naruto jest dla mnie jak syn, zresztą obiecałem jego matce, że się nim zaopiekuję.
-Z reguły nie biorę dodatkowego bagażu, ale niech i będzie. Mam u ciebie dług, więc przynajmniej tak go spłacę. – uśmiechnął się łagodnie, chowając papiery do kieszeni.- To przygotuj go, a ja idę coś zjeść.
Wyszedł z sali, pogwizdując spokojnie pod nosem. Naruto zaś siedział spokojnie czekając na wyjaśnienia, przed chwilą był pewien, że umrze, zamiast tego ktoś inny ma się nim zaopiekować.
-Posłuchaj… Pojedziesz z Yoshikiem, znajdziecie jakiegoś dobrego lekarza, który ci wyleczy oczy, nie martw się on cię ochroni, jest jednym z najlepszych psów na tej planecie. Trudno mi było wybłagać Gaarę o podpis pod aktem zgonu, ale teraz będziesz w jakiś stopniu wolny.- zmierzwił mu włosy, spoglądając na niego.
-Ja już jestem jedną nogą na tamtym świecie, dlaczego nie uratujesz Anko?- podniósł głowę, zaciskając wargi, w grymasie niezadowolenia.
-My sobie poradzimy, więc nie martw się o to. Teraz ty jesteś ważny.
-Kakashi…
Objął go niepewnie, czując miłe ciepło okalające jego serce. Dawno nie przeżył podobnego uczucia, od momentu gdy zginęła jego matka, zamknął się na innych ludzi, nie chciał by ktoś stał się mu równie cenny, ale nie potrafił odepchnąć człowieka, który został nazwany przez nią jako wujek. Może właśnie dlatego tak cierpiał, nie mogąc zapłakać nad życiem, które przyszło im dzielić.

***

Wsiadł na konia, spoglądając ze znużeniem na dziedziniec, gdzie co chwila wyłaniał się nowy pies. Zakaszlał spazmatycznie na widok czerwono włosego, który stał przy baraku, wpatrzony w nich,  odwrócił szybko wzrok, szukając nim towarzysza podróży.
 Od dawna nie był w obozie, zresztą nigdy nie był pod protekcją Hyuugów czy Uchiha, działał dla klanu Nara, jako szpieg, czasami pilnował uroczystości w miastach ludzi, ale sam obraz wojny był mu obcy, a szczególnie życie w takich więzieniach. Musiał z przykrością stwierdzić, że plotki które słyszał w miastach są jak najbardziej prawdziwe.
 Ziewnął ostentacyjnie,  widząc na horyzoncie zaginioną dwójkę. Nadal nie potrafił zrozumieć, dlaczego pies chce ratować mięso, nawet jeśli była to obietnica, to cena życia wydawała mu się bardziej opłacalna. Przetarł oczy, przyglądając się próbom posiedzenia młodego na koniu. Uśmiechnął się mimowolnie na widok upadku chłopaka prosto na Kakashi’ego.
-Będzie ciekawie.-mruknął pod nosem, zawiązując lejce do swojego siodła.- Ruszamy!
-Powodzenia!
-Dziękuje za wszystko Kakashi! – Naruto odkrzyknął wesoło, trzymając się mocno grzywy zwierzęcia.

„ Zaciągnęli go do groty podziemnej, zakuli w łańcuchy i kazali czekać. Z całych sił zaciskał pięści, byle tylko nie myśleć o bólu, który rozdzierał mu ciało. Nie wiedział dlaczego się tutaj znalazł, a niewiedza denerwowała go jeszcze bardziej, niż widok mordercy jego matki.  Spojrzał niepewnie na strumień lawy przepływającej leniwie pod ich obozem.  Westchnął z rezygnacją, spuszczając głowę, nie obchodziła go już napięta skóra, otwierające się rany, i przerażająca pustka. Czuł się jakby czekał na śmierć.
 Po chwili z korytarza wyłoniła się brunetka,  trzymająca w dłoni butelkę wody. Podeszła do niego, by po chwili pozbawić go górnej koszuli. Wystraszony spojrzał na nią błagalnie, nie chciał jeszcze umierać. Nie tak młodo.
-Spokojnie Naruto, muszę ci zrobić tylko pieczęć.- poklepała go delikatnie po głowie, wyciągając z  wiadra drut, kończący się skrzyżowanymi iksami.-Raz dwa i po strachu zobaczysz.
 Uśmiechnął się głupkowato, wiedząc że nie będzie lekko,  czuł się jak bydło, ale nie  było innego wyjścia. Każdy musiał zostać naznaczony pieczęcią bezwzględnego posłuszeństwa. On również padnie na kolana przy pierwszym członku klanu, który każe mu zabijać.”

-Dlaczego konie? Przecież są pociągi, samochody…
-Samochodem nie przejedziesz lasu w każdym kierunku. A jak będą nas ścigać to na koniu lepiej. –odparł poirytowany.- Co potrafisz?
-Co potrafię? Nie wiem… Do tej pory zajmowałem się walką.- wzruszył ramionami, próbując ciągle utrzymać się w siodle.
-Ładny jesteś.
-Słucham?!
Zaśmiał się , kręcąc z niedowierzaniem głową, coraz bardziej zaczynała mu się podobać ta podróż.
-Nie myśl sobie, nie jestem gejem. Musimy zarabiać kasę, szczególnie na twoją operację, pomyślałem że możesz zaspokoić seksualnie kilka kobiet.
-Zostawię to bez komentarza.- burknął pod nosem, odwracając od niego głowę.
-Nie mów, że jesteś wciąż prawiczkiem.. – spojrzał na niego zaciekawiony, zwalniając chód konia.
-W obozach nie ma czasu na seks.
-Mam uwierzyć, że Kakashi nie uprawia seksu? Litości!
-Nie wiem co robią psy, ale mięso na pewno nie robi nic zboczonego!
-To ciekawe skąd się bierzecie, skoro nikt nie uprawia seksu. – mruknął pod nosem, zostawiając go w spokoju.
-Coś mówiłeś?
-Nic… Po prostu jak będziemy w mieście nie omieszkam sobie pobrykać. – roześmiał się, popędzając konia.

„To musi być jakiś żart… Już sam nie wiem co jest gorsze: śmiercionośny obóz, czy zboczony pies. Tam przynajmniej wszyscy trzymali pozory, przecież swego czasu śledziłem Kakashi’ego, chciałem zobaczyć jak się chociaż całuje, ale nic! A teraz trafiłem do psa, który by przeleciał wszystko co żyje. Czy może być gorzej? Nie sądzę.”

-Naruto czeka cię przygoda twojego życia!- krzyknął wesoło, puszczając lejce swojego konia.
-Nawet przez myśl mi nie przeszło, że może być inaczej..- odparł zrezygnowany.

9.  Chciałbym, aby mi wybaczono. Tak, szukam przebaczenia.


Młody blond włosy chłopak wyszedł z baraku, przecierając wciąż zaspane oczy. Rozejrzał się po placu szukając znajomej twarzy odpowiedziała mu jednak pustka i szczekanie psów. Spuścił głowę przyglądając się małej żabie, próbującej przebyć szerokość ścieżki, by trafić na małe oczko wodne, zrobione przez ostatnie ulewy.  Westchnął ciężko, biorąc stworzenie do rąk,  szedł z nim przed siebie uważając by nie zostać załapanym przez żadnego pułkownika. Wychylił się za bramę, wypuszczając ją delikatnie na trawę, która wciąż błyszczała od porannej rosy.
 Uśmiechnął się mimowolnie na ten widok. Krajobraz za obozem malował się w zupełnie obcych barwach,  gdy wyciągał rękę miał wrażenie że ich dotyka, tego innego życia nieprzepełnionego reżimem codziennych ćwiczeń i zachowania spokoju w każdej sytuacji. Schował szybko dłonie do kieszeni, cofając się z powrotem na odsłonięty plac, gdzie podobni mu szykowali się do codziennej musztry. Stanął za pierwszym lepszym chłopakiem, wpatrując się namiętnie w swoje buty. Bał się.
 Od kilku dni nie widział swoich rodziców, jedyne co mu powiedziano to tyle że wyruszyli na misję szpiegowską. Osierocony mógłby trafić do najgorszego baraku, gdzie rządzi prawo siły, on zaś wolał spokojną rozmowę. Często zresztą słyszał, że jest wojskową porażką, nikt nie wiedział gdzie zostanie wysłany w przyszłości i jaką funkcję przyjdzie mu pełnić, ale po kryjomu wszyscy obstawiali szybką śmierć.
 Zziajany usiadł przy swoim miejscu w stołówce, obserwując spokojnie kolejną kłótnię chłopaków z innego baraku. Siwowłosy który stał nieopodal, wpatrywał się w nich czekając na odpowiedni moment do ataku, jednak zanim on nastąpił przyszli opiekunowie skutecznie rozdzielając członków zamieszania. Westchnął cicho, chwytając niepewnie swoją bułkę maślaną, w drugiej ręce trzymał szklankę z kakao.  Jadł powoli nie zwracając uwagi na gwar, nauczył się ignorować to wszystko. On już wiedział że świat przed nim, nie jest jego światem.  On chciał zobaczyć świat z dzieciństwa jego rodziców, gdzie nie było obozów, przemocy i wzajemnej zawiści.  Żył tylko tym złudzeniem, powracającej przeszłości.
 Następnie ruszył na trening, tym razem uczył się posługiwać toporkiem. Broń ciążyła mu w rękach, powodując niemiłe uczucie winy. Dostrzegał na niej ślady zeschniętej krwi, niedbale potarł ją dłonią.  Zagryzł wargę, szarżując na nauczyciela, który jednym kopnięciem pozbawił go broni, a drugim wysłał na drugi koniec placu. Zakaszlał spazmatycznie, zakrywając usta dłońmi. Między palcami sączyła się rubinowa krew. Zaskoczony wrzasnął, odskakując do tyłu.
-Jesteś żałosny…- Mężczyzna pokręcił z niedowierzaniem głową, odwracając się od niego- Idź do pokoju.
-Tak jest.- odpowiedział cicho, wycofując się szybko do swojego baraku.
Gdy biegł wzdłuż bloków, czuł na sobie spojrzenia innych praktykantów, pogardliwe, pełne zawiści. Przymknął oczy starając się nie myśleć o tym, żyć w świecie opowiadanym przez najbliższych. Jednak w momencie otwarcia ich, spotkał się ze wzrokiem tego samego chłopaka ze stołówki, siwe włosy powiewały lekko na wietrze,  połowa twarzy zasłonięta przez czarny materiał, i przerażająco pusty wzrok.
-Broń absolutna.- jęknął spanikowany, przyśpieszając kroku.
 Słyszał plotki krążące po obozie, o chłopcu młodszym od niego, który został wychowany jak broń idealna. Bez  uczuć, zbędnych rozmyślań nad rozkazami, bez marzeń o wyjściu na zewnątrz. Wszyscy się go bali, unikając konfliktów w jego otoczeniu. Podobno już zabił kilku swoich towarzyszy, tylko dlatego że byli za głośno. Bał się.
 Upadł zdyszany na łóżko,  wpatrując się w blaszaną ścianę.  Dotknął jej, czując przyjemny chłód bijący od niej. Przyłożył po chwili czoło, modląc się w duchu by nikt go nie śledził. Nie miał przyjaciół, znał tak naprawdę mało osób, wszyscy woleli go unikać, żeby nie przysporzyć  sobie problemów u nauczycieli.
Po kilku godzinach do pokoju weszła dziewczyna o ciemno fioletowych włosach z wykałaczką w ustach. Usiadła na swoim posłaniu, wpatrując się w niego. Dłubała sobie przy okazji drewienkiem między zębami, powodując irytacje jego osoby. Odwrócił się do niej twarzą, robiąc zezłoszczoną minę.
-Uważaj bo się zesikam ze strachu. –mruknęła beznamiętnie, zdejmując buty.
-Jak było na treningu?
-Hm.. Jak było? Średnio. Stary podniecał się ciągle tą żywą bronią.  Jak jeszcze raz powie, o tym że powinniśmy być jak on, to mu jaja z korzeniami powyrywam! Mam dość tego wszystkiego, a najbardziej tego zadufanego chłopaka, który samym wzrokiem gardzi każdym żywym stworzeniem. Wrrrr.- położyła się, zaciskając dłonie, by bić się z niewidzialnym wrogiem.
-Anko… Chciałabyś kiedyś wyjść na zewnątrz?
-A no chciałabym. Ale czy mogę? Nie. Po co więc marzyć?- wzruszyła ramionami, nakładając rękę na oczy, sygnalizując o zakończeniu rozmowy.
-A ja tego dokonam.- mruknął pod nosem, siadając najciszej jak potrafił.- Tylko popatrz jaki dzielny mogę, potrafię być.
 Wyszedł ukradkiem ze swojego więzienia, przemierzając obóz będąc przyklejonym do ścian budynków.  Zatrzymywał się co chwila, by nasłuchiwać kroki wartowników.  Gdy tylko się upewniał o braku niepożądanych osób w okolicy, kontynuował marsz ku głównej bramie. Nie spodziewał się tylko ujrzenia przeklętego chłopaka tuż przy niej, wpatrującego się w jego stronę. Zastygnął w bezruchu, bojąc się nawet oddychać.  Czuł przeskakujące mięśnie, które buntowały się przeciw niewygodnej pozycji, on jednak nie ośmielił się drgnąć nawet palcem. Musiał przywitać rodziców gdy powrócą, nie mógł tutaj zginąć.
 Chłopak nagle zmienił pozycję, ustawiając się do niego plecami, by porozmawiać ze swoim osobistym nauczycielem. Jego ojciec był najlepszym żołnierzem w obozie, wszyscy mieli przed nim respekt, pod jego dowództwem jeszcze nikt nie zginął. Jednak jego stosunek do jedynego syna budziło mieszane uczucia, jedni pochwalali taki sposób edukacji przyszłych poruczników, a inni byli za okazywaniem chociażby minimum uczuć rodzicielskich.  Nikt jeszcze nie odważył się powiedzieć mu to w twarz.
 Nie mógł dalej iść, zostanie złapany i w najlepszym wypadku wtrącony do wilczego dołu, śpiąc pośród owadów i gadów.  Na samą myśl skrzywił się z obrzydzenia. Zaczerpnął świeżego powietrza,  zniżając się powoli ku dołowi. Wtedy właśnie zauważył  dziurę w murze, zrobioną zapewne przez psy, które lubiły wychodzić na spacery, gdy wszyscy inni układali się do snu. Przeczołgał się nią z lekkimi trudnościami, szybko jednak  podniósł się na równe nogi, rozglądając się po okolicy. Jeszcze nigdy nie był po drugiej stronie, ale już czuł że będzie tutaj częstym gościem.
Szedł przed siebie, zbliżając się ku pobliskiej rzece. Roześmiany, dotykał każdego źdźbła trawy, obserwując jej ruch przy wietrze i motyle, które krążyły wokół jego głowy i uniesionej dłoni.  Ujrzawszy jasny piasek, pobiegł do niego zatapiając dłonie, które niczym sitko przepuszczały go z powrotem ku ziemi.  Położył się wygodnie, wpatrując się wciąż jasne niebo pokryte coraz większymi ilościami chmur, które leniwie płynęły w sobie znanym kierunku. Przymknął oczy, pozwalając sobie na krótką drzemkę, w zupełnie innym krajobrazie. Tym razem obudzi się w stanie takim, jakim poszedł spać.
Otworzył leniwie oczy, chcąc zobaczyć ciemne niebo, zamiast tego zobaczył czerwone włosy zasłaniające mu cały widok. Wystraszony uniósł raptownie głowę, uderzając nią w kogoś. Usłyszał ciche jęknięcie, po chwili zasłona zniknęła ukazując skuloną dziewczynę, trzymającą się za swoje czoło.
-Um… przepraszam.- mruknął niepewnie, wyciągając do niej rękę.
-Nic się nie stało. Ale co ty tutaj robisz, nie wyglądasz na takiego jak ja.- spojrzała na niego zaciekawiona.
-Jestem Minato Namikaze.. Czy jakoś tak…
-Jesteś Człowiekiem? Wow! Jeszcze nie widziałam nikogo, kto by się przedstawiał od razu swoim nazwiskiem! Jestem Kushina. Moja mama mówi, że Uzumaki.

10. Rezygnacja zabija ludzi. Powiedzieć 'nie!' poczuciu rezygnacji upoważnia człowieka do przejścia przez swoje człowieczeństwo.


Wielki namiot stojący na środku pustyni. W jego okolicach jak i wnętrzu panował gwar, powodowany sporym zamieszaniem. Niekiedy grupka ludzi zaczynała swoją walkę, jednak  szybko byli uspokajani i wypraszani z pomieszczenia, gdzie czekał na nich oddział skrytobójców.  Ludzie spoglądali na to ze współczuciem, jednak nikt nie odważył się powiedzieć im, że zabijanie nie jest najlepszym sposobem.  Za kilka minut mieli się pojawić przedstawiciele Nadludzi, wszyscy czekali na ten moment. Na bilet do lepszego świata.
 Na podestach stali ci, którzy zostali oznaczeni jako mięso. Wystraszeni, rozglądający się za swoimi. Od czasu do czasu potrafi ujrzeć swoich opiekunów, biegających z jednego miejsca na drugie z plikiem dokumentów. Byli skazani tylko na siebie. Jeśli zostaną kupieni, pójdą w osobistą niewolę Nadludzi, co później z nimi zrobią? Nikt tego nie wiedział, plotki głosiły o podawaniu jedzenia, ale inne o zostaniu ich zabawką do zabijania. Gdyby jednak nie zostali kupieni wracają do obozu, gdzie będą dalej walczyć na froncie, modląc się o kolejny dzień życia.  Czy prośby do kogoś trafiały, skoro większość nie wierzyła w boga?  Właśnie on był najczęstszym obiektem oskarżeń o los, który przyszło im dźwigać.  Nienawidzili swojego życia, a mimo to kurczowo się go trzymali, nie wiedząc nawet dlaczego.
 Szatynka stała spokojnie na swoim miejscu ubrana w pogniecioną koszulkę w kolorze soczystej czerwieni, widniał na niej biały krzyż, który miał symbolizować jej profesję. Przyglądała się ludziom z obawą w oczach, wszyscy mijający mieli złowrogie miny, pozbawione wszelkich pozywanych uczuć.  W cieniu zaś stał morderca jej rodziców, egzekutor obozu pilnujący chwilowo porządku na targach. Nie mogła uwierzyć, że pomimo wszystkich negatywnych uczuć do niego skierowanych był jej jedyną ostoją normalności. Bo przecież ona widziała go… Tamtego dnia gdy wychodził z baraku z Kakashi’m, był zupełnie innym człowiekiem- uśmiechniętym o ciepłym głosie. Teraz zaś w jego oczach była niepewność, która zagościła po zniknięciu Naruto.  Po kontroli przebytej w obozie nikt nie stracił życia, nie musiał zabijać, ale wszyscy czuli że nie chodziło mu o to, tylko o coś zupełnie innego. Chciała poznać jego tajemnice. Jego przeszłość i przyczynę tego zachowania, dlatego nie chciała zostać kupiona, zaciskała więc powieki i powtarzała w duchu zaklęcie o pomyślność dnia. Kochała pracę przy boku Asumy,  plotkowaniem z Sakurą czy zwykłymi spacerami z Naruto, który potrafił ją rozpogodzić. Teraz zaś jest sama, zaintrygowana osobą znienawidzoną przez większość obozu.
 Sakura stała na podeście zaciskając kurczowo swoją spódniczkę. Nie mogła uwierzyć, że została ubrana w taki lubieżny strój, a przede wszystkim że nie udało się jej mentorowi powstrzymać generała przed wysłaniem jej tutaj. Gdy była młodsza bywała w takich miejscach, jednak ze względu na jej urodę, wszyscy omijali ją szerokim łukiem, teraz zaś nie ma wsparcia jakim był Naruto, a jej nauczyciel jest w obozie pijąc pewnie kolejne litry alkoholu. Sytuacja w jej oczach była nieciekawa, tym bardziej że pierwszy raz ujrzy Nadludzi. Istoty które w jej oczach były tak doskonałe, i pełne dobroci że spoglądały z trwogą na to co się działo na ziemi. Jednak wszyscy jej wmawiali że to nieprawda, że to właśnie przez nich mają piekło. Czuła jak żołądek po raz kolejny przewraca się na drugą stronę, żądając opuszczenia tego miejsca za nim zdarzy się najgorsze.
 Nagle tłum został gwałtownie odepchnięty od głównego holu, a kilku skrytobójców postępowało powoli naprzód z bronią gotową do ataku. Obok nich szli mężczyźni odziani w długie czarne szaty przypominające kimona, w dłoniach trzymali włócznie, na których powiewały flagi z wyhaftowanym wachlarzem, w ich środku kroczyła postać odziana w czerń ciemną jak heban, a na jej twarzy widniała biała maska w kształcie kota.  Wszyscy spoglądali na to z przerażeniem szepcząc do siebie, że oto potomek rodu Uchiha postawił nogę w samym piekle.  Tuż za nim  dreptał orszak klanu Hyuuga równie okazały jak poprzedni i tak samo wrogi swojemu otoczeniu.

***

 Zatrzymali się przy jeziorze w środku lasu. Blondyn niechętnie zsiadł z konia,  drepcząc powoli ku źródle.  Rudowłosy przyglądał mu się uważnie siedząc na kamieniu, trzymając w dłoni swoją torbę podróżną.  Jego ruchy były nieskoordynowane co powodowało częste upadki, czy potknięcia. Za każdym razem klął pod nosem, wyzywając ludzi odpowiedzialnych za umieszczenie frontu na pustyni, gdzie człowiekowi szybciej o śmierć. Zanurzył powoli dłonie w wodzie, uśmiechając się przy tym jak małe dziecko, które dostało lizaka. Wreszcie woda nie była lodowata, a wokół nie było katów,  gotowych go zabić za zwłokę.  Zaakceptował już  towarzystwo zdziwaczałego psa, prawiącego tylko o ładnych kobietach, które według niego były sensem ludzkiego życia.
-No.. no.. tylko się nie zsikaj z podniecenia.- Yoshik zaśmiał się, odkładając rzeczy na bok.- Będę musiał cię opatrzyć.
-A mogę pierw się umyć? Dawno nie byłem w wodzie…- mruknął z lekkim zawodem, siadając na pięty.
-Jasne, jeśli będziesz czysty lekarstwa bardziej pomogą, niż na takiego brudasa, nic dziwnego że Asuma nie dał rady.- odparł rozweselony, ściągając przy tym koszulkę.- Sam skorzystam z miłej kąpieli.
-Super, dzięki psie!- uśmiechnął się promiennie, próbując nieporadnie pozbyć się swoich ciuchów.
-Ekhem.. Mam na imię Yoshik. Już dawno nie jestem psem.- charknął  na niego, pomagając mu w zdejmowaniu ubrań.
-Przepraszam, nie mogę się przyzwyczaić.. Tylko do Kakashi’ego i Asumy mówiłem po imieniu..- spuścił głowę, próbując zignorować pulsujący ból w okolicach oczu.- Dobrze, że nie jestem dziewczyną! Nie mam co się wstydzić.
-Zabawny z ciebie chłopak.- trzepnął go po głowie, pomagając wstać.- Idź się wykąpać zanim zmienię zdanie.
-Tak jest!
 Bandaże powoli przemakały, drażniąc jego rany, a jednak czuł się w tym momencie najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, gdyby jeszcze mógł ujrzeć otaczający ich krajobraz mógłby stwierdzić, że jest w niebie, zamiast tego dryfował na powierzchni rozkoszując się tą chwilą.

„  Odkąd zginęła moja matka, straciłem nadzieję na cokolwiek. Nawet wizyty Kakashi’ego, czy rozmowy z Jiraiyą nie powodowały ukojenia, przecież w jednej chwili straciłem wszystko. I jako mężczyzna zawiodłem. Nie obroniłem jej przed śmiercią. Nawet świadomość, że nie jestem sam bo inni mieli tak samo, a nawet gorzej nie pomagała. Nienawidziłem tego. Tej samotności i beznadziei kryjącej się na każdym kroku.  Zawsze sobie powtarzałem, że żyję by pomścić mamę. Zabije go, tak jak on ją zabijał. A jednak pozwolił mi odejść. Chciałbym wiedzieć, czy kiedykolwiek kochał mamę? Czy jestem owocem nocnej przygody… W każdym razie Yoshik wydaje się być całkiem inny. Nie otacza go ta aura śmierci.  Czy on w ogóle jest psem? Jest zupełnie inny niż wszyscy i dziwnie zaintrygowany życiem w obozach jakby nigdy w nich nie przebywał. Hmm.. Chciałbym się z nim zaprzyjaźnić.”

-Hej młokosie jesteś głodny? Bo robię przekąskę. Zanim dojedziemy do miasta Płaczu trochę minie..- krzyknął  wychodząc z wody, spoglądając się w korony drzew.
-Miasto Płaczu?
-Nazywa się tak ze względu na to, że tam zawsze pada deszcz.  Legenda głosi, że kiedyś przechodziła przez te tereny kapłanka, która jednakże została zaatakowana przez bandytów,  w jej obronie stanął kilkuletni chłopiec, poświęcając przy tym życie. Oczywiście napastnicy uciekli, a kobieta widząc ów ciało zapłakała gorzko, nie mogąc przestać.  Podobno to tej pory słychać jej zawodzenia, ale ja tam nigdy nic nie słyszałem.
-Po co tam jedziemy?
-Bo muszę odwiedzić starą znajomą i popytać się o dobrego medyka dla ciebie.
-Rozumiem…- mruknął pod nosem,  powracając do pozycji stojącej. Ruszył powoli przed siebie kierując się za pomocą dźwięków wydawanych przez rudzielca.

***

Przełknęła głośno ślinę wpatrując się w ptasią maskę, za nią znajdowała się twarz Nadczłowieka, jednak jej było dane ujrzeć ten przerażający mrok w oczodołach, jakby nic w nich nie było.  Zaczęła zastanawiać się czy to są na pewno ludzie, przecież nikt nie może posiadać mocy, nawet jeśli sprzeda duszę ciemności.  Czekała cierpliwie aż odejdą, jednak zamiast tego jeden z towarzyszy podszedł do niej, macając każdy centymetr jej ciała. Chciała krzyknąć,  ale zaraz ujrzała egzekutora z pistoletem wymierzonym prosto w nią. Nie mogła ich zawieść, jeśli ją kupią cały obóz na tym zarobi. Zacisnęła pięści czekając na dalsze ruchy.
-Daj spokój tylko zapłać i ją bierz.- chłodny głos odezwał się za maski, przyprawiając ją o dreszcze.

„Do kogo należy ten głos? Czy aby na pewno do człowieka? Przerażający. Nawet egzekutor nie ma takiego tonu, czuję się jakby miał mnie zabić samym spojrzeniem. Chyba już rozumiem dlaczego są nazywani Nadludźmi, skoro emanują z siebie żądzą mordu, którą nikt nie umie powstrzymać. Naruto… Chciałabym żebyś tu był.”

-Tak jest panie.- człowiek wyprostował się natychmiast, rzucając woreczek pełen pieniędzy w stronę blondyna. –Ruszamy. Jaki jest twój numer?
-553648- odparła wystraszona, dreptając za nim.
-Pokrętna nazwa. Rodzaj pieczęci?
-Pieczęć drugiego stopnia.
-Czyli jesteś świeża.  No dobrze wyjaśnię ci teraz co będziesz robiła w domu Hyuuga.
Przytaknęła szybko, obserwując zmieniający się krajobraz.  Ludzi było coraz mniej, a co za tym idzie coraz mniej znanych jej twarzy. Chciała z kimś się pożegnać, powiedzieć że nie podda się, nie zawiedzie obozu i tego czego ją nauczono, ale sama nie była pewna czy da sobie radę, przecież mogła służyć jako zabawka do zabijania albo konkubina.  Wiedziała że w obozie było to dość częstą praktyką na „odstresowanie”, ale robić to z rozkazu? Z osobą której twarzy nigdy nie zobaczy? Dreszcz przebiegł jej po kręgosłupie, powodując nagłe uczucie chłodu. Bała się.
-Będziesz osobistą niewolnicą pana Neji’ego, twoimi obowiązkami będzie podawanie mu posiłków i ubrań. Jeśli panicz sobie zażyczy będziesz musiała wykonać również masaż, ale zazwyczaj są do tego wzywane odpowiednie osoby. Ostrzegam, że panicz jest dość surowy i nie lubi guzdrał, więc radzę ci wykonywać pracę szybko i bez jęków.- mężczyzna przystanął przed helikopterem, pomagając jej wsiąść.
 Usiadła między skrytobójcami, czując na sobie wzrok wszystkich wokół. Przełknęła cicho ślinę, poprawiając swoją koszulkę. Czuła ulgę, że jej obszar pracy dotyczył tylko przynoszeniu, a nie dogadzanie mu seksualnie.
-Paniczu jak ją nazwiemy?- mężczyzna zasiadł przy  nim, przeglądając papiery.
-Nie wiem. Może ma jakieś imię? To podobno częste u mięsa.- mruknął zniecierpliwiony, odwracając głowę.
-Jak cię zwą?
-TenTen.
-Niech będzie.

Mamo, wydaje mi się że właśnie trafiłam do piekła. Jeśli kiedykolwiek powiedziałam tak o obozie, to muszę to wszystko cofnąć. Nadludzie są tacy jak ich opisują opiekunowie, okrutni, zimni, czekający tylko na twoją pomyłkę. Mogę umrzeć nawet dzisiaj… Przecież ja się na niczym nie znam poza leczeniem… Mamo proszę wstaw się tam za mną, żebym umarła bezboleśnie.”

***

Wyszedł z baraku, rozglądając się po placu. Zdumiony, skierował się do stołówki próbując przypomnieć sobie o czymś ważnym. Dopiero widok Asumy, siedzącego przed pełnym talerzem uświadomił mu, że właśnie tego dnia odbywa się targ i najzwyklej w świecie zaspał. Wypuścił ze świstem powietrze, podchodząc do niego.
-Coś nie w sosie hm?- usiadł naprzeciw, podkradając  jedną kanapkę.
-Mam przeczucie, że one nie wrócą. Będę sam, a to oznacza dużo więcej roboty niż zwykle. Niedobrze.
-Hmm ciekawe ile z naszych powróci… A ile przyjdzie nowych. No ale żyjemy po kontroli czyż to nie cudowne?
-Jeśli nikt nie zrobił sobie dzieciaka na boku mógł spać spokojnie Kakashi.- mruknął zrezygnowany, sięgając po herbatę.- Minato pewnie był cały w stresie co?
-Dziwisz mu się? Zobaczyliby Naruto i od razu wiedzieliby czyim synem on jest. Włosy to on nie ma tutejszych.
-Nic dziwnego, że pomógł ci skontaktować się z Yoshikiem.
-Hmm nie tylko z tego powodu.  On chce żeby stał się silny i go zabił.
-Ale dlaczego? Nie mógłby z nim uciec i razem zwalczać to piekło?
-Razem szybko by przegrali, ale Naruto jest pełen nienawiści do ojca, który bez mrugnięcia okiem zabił mu matkę, odkąd się urodził widział go w negatywnym świetle.  Nie ma szans by kiedykolwiek zmienił o nim zdanie.
-Ech, kto to widział by ojciec z synem byli zagorzałymi wrogami?
-Minato nie umie sobie wybaczyć, że Kushina musiała zginąć przez jego nieuwagę. Nawet nie wiesz co on przeżywa musząc dostarczać swojemu jedynemu dziecku powodów do nienawiści.
-Tak się właśnie dziwiłem że się nagle stał psycholem, a w młodości był jak motyl.- zaśmiał się cicho, wstając od stołu.- To ja idę. Powodzenia.
Zdumiony przyglądał się mu, dopóki nie poczuł dłoni na swoich oczach. Drgnął wystraszony, nie wiedząc jak wytłumaczyć przyjacielowi jego obmawianie,  jednak zamiast komentarzy, usłyszał cicho śmiech. Po chwili odzyskał sprawność widzenia, bu ujrzeć uśmiechniętą Anko. Mimowolnie odwzajemnił gest, przykładając swoje czoło do jej. Wpatrywali się sobie w oczy przez kilka minut, dopóki ona nie ściągnęła delikatnie jego maski, przybliżając swoje usta do jego.
 Dopiero teraz uświadomił sobie, że wreszcie mają dla siebie czas, nikt nie będzie im przeszkadzał, większość została oddelegowana na targi, została namiastka w razie jakiś drobnych kłopotów, i opieki nad tymi, którzy już się nie nadawali na sprzedaż. Od dłuższego czasu próbował znaleźć dla niej choć chwilę czasu, ale zazwyczaj ganiał za Naruto albo Minato, próbując jakoś złagadzać konflikty.  Zmienił się, kiedyś nie zwracałby na to uwagi, a przede wszystkim nie potrafiłby pokochać. Przyjaźń z tym blondynem spowodowała, że ujrzał wszystko w innym świetle.
 Pocałował ją czule, obejmując w tali. Czuł jej ciepło, słyszał bicie jej serca. Był szczęśliwy.

„ Może wielu myśli, że długo ze sobą nie wytrzymamy, ale wojna spacza ludzi. Kiedyś próbowałem ją zabić, a dzisiaj nie wyobrażam sobie życia bez niej. Nie jest idealna, ale my wszyscy przeszliśmy swoje piekło, mnie wyciągnął z tego Minato. Gdyby nie on… Do dzisiaj byłbym bronią absolutną, niezdolną do innych uczuć niż żądza mordu.”

-Jutro znowu front…- szepnęła ponuro, bawiąc się kosmykami jego włosów.
-Damy radę, kiedyś przecież to wszystko się skończy, uwierz w to.- cmoknął się w czoło, przytulając ją mocniej do siebie.- Kocham cię.
-Wiem. Dlatego zawsze będę po twojej stronie.- uśmiechnęła się, wtulając się w niego. Czuła się jak małe dziecko, wtulające się w ojca. Nie mogła jednak nic zaradzić na to, że jej serce zachorowało na tą odmianę choroby. Cieszyła się że nie jest z innego szczebla, że dane jej jest kochać go otwarcie bez strachu o przyszłość.

***

Przerażona  zaciskała pięści na swojej spódniczce,  próbując nie spotkać się spojrzeniem z żadnych z osób ją otaczających. Nie mogła uwierzyć, że znalazła się pod skrzydłami klanu Uchiha- jej wrogów.
-Paniczu ale czy to dobry pomysł? Ma pieczęć pierwszego stopnia, i nie jest to nasza pieczęć. – mężczyzna spojrzał się z obrzydzeniem na nią, zapisując coś w notkach.
-Nie obchodzi mnie to, ma być moją konkubiną. Reszta mnie nie obchodzi.- wzruszył ramionami, przyglądając się jej natarczywie.- Obyś mi się tak szybko nie znudziła.
Nie odważyła się wykonać żadnego gestu, modliła się w duchu, by jak najszybciej znaleźć się na miejscu, ale tak naprawdę chciała żeby to był sen. Ich aura mroziła krew w żyłach, a głos powodował ciarki na plecach. Wolała żyć w obozie i przyglądać się rozbebeszonym zwłokom niż być jego niewolnicą, niestety kupiono ją i nie miała już prawa głosu. Musiała go słuchać.
Wylądowali na placu, ozdobionym małymi drzewkami, niedaleko znajdował się strumień, a za nim wielka willa, w kolorze bursztynu.  Zdumiona przypatrywała się temu widokowi, czując że znalazła się w innym świecie gdzie jakimś cudem nie zaznano tej przemocy i życie nie jest wyścigiem szczurów. Popchnięta przez jednego ze straży ruszyła za swoim panem, przypominając sobie o tym co ją tutaj czeka.
Wepchnął ją do  pomieszczenia, które okazało się łazienką. Choć rozmiarem przypominało bardziej łaźnię. Stała nieruchomo na jej środku, zastanawiając się co ma teraz ze sobą zrobić, gdy drzwi się otworzyły i weszła blondynka ubrana w samą bieliznę. Podeszła do niej, nie odzywając się ani słowem,  skierowała ją do wanny, napełniając ją wrzącą wodą.
-Trzeba się pierw pozbyć robali.- mruknęła pod nosem, totalnie ignorując jęki różowo włosej, która nieprzyzwyczajona do takich temperatur, wiła się z bólu.- Że też panicz Sasuke musiał sobie zakupić nową zabawkę! I to taką brzydulę!- trzepnęła ją po głowie, wyciągając z wody.- Zaraz ktoś ci przyniesie nowe ubranie.
Wyszła szybciej niż weszła, otrzepując ręce, jakby dotknęła jakiś robali. Ona zaś stała naga w miejscu gdzie wcale nie miała ochoty być, nikt jeszcze nie traktował jej w ten sposób.

„Teraz rozumiem. Różnicę miedzy urodzonymi ludźmi, a takimi jak my. Wyklętymi przez nich, pozostałościami po dawnym ustroju. Chcą się nas pozbyć, ale z drugiej strony traktują nas jak okaz w zoo. Zwierzę, które można kupić, pobawić się i wyrzucić, tylko że tutaj znudzenie się oznacza śmierć. Pewnie dlatego noszą te maski. Sami boją się ataku wroga, więc nie ufają nawet mieszkańcom własnego domu, każdy z nas może być szpiegiem. W obozie widzieliśmy swoje twarze, byliśmy szczęśliwi tylko dlatego bo znów dane nam było otworzyć oczy i rozkoszować się miernym ciepłem słońca.  Nawet śnieg nie był taki zły, co prawda bywały odmrożenia, ale rany mniej bolały, organizm mało co odczuwał, tutaj zaś… Wszystko musi cholernie boleć. Naruto.. Gdzie ty jesteś?”

Drzwi otworzyły się szeroko, ukazując tym razem czerwonowłosą  dziewczynę ubraną w jakiś skórzany strój nijak przypominający bieliznę. Rzuciła jej ubranie, krótkie spodenki i ciasnawą koszulkę, która miała uwypuklić jej wdzięki.
-Dziękuję…
-Nie odzywaj się do mnie śmieciu! Nie myśl sobie że nagle będziesz jego pupilką! On się takimi jak ty szybko nudzi, więc i twoje życie długo nie potrwa!- zaśmiała się , wycofując się szybko w stronę korytarzy.
Stała zdumiona, trzymając wciąż podarowane ubrania w dłoniach. Nie wiedziała co się dzieje, ale czuła że mija się to z jej wizją życia u Nadludzi.

11. Dopóki na świecie będzie istniał człowiek, będą też wojny.


Krople deszczu, czy może wodospad?  Nie potrafił już tego rozróżnić, minęło kilka dni odkąd wkroczyli w strefę wiecznych opadów.  Na początku uznał to za coś przyjemnego, do tej pory podziwiał śnieżyce i wytryski krwi, które niekiedy przypominały deszcz. Teraz zaś przemoczony, zziębnięty marzył tylko o kocu i jakimkolwiek dachu nad głową.  Westchnął ciężko, bojąc się odezwać do Yoshika choć słowem, każda próba rozmowy kończyła się chęcią zapytania go o jego pochodzenie.

„Czego właściwie się boję? Yoshik nie jest straszny, dużo się śmieje, czasem nawet coś palnie od rzeczy, ale tak naprawdę będąc z nim czuję się jakbym spędzał czas z bratem, tylko dlaczego czuję strach? Może jego przeszłość jest pełna mordu? Nie mogę zapomnieć że jest psem, tak samo jak Kakashi musi wykonywać rozkazy, ale kogo? Po czyjej stronie stoi? Tyle niewiadomych! Pewnie czasu też nie mam za wiele, ból się coraz bardziej wzmaga, w najlepszym wypadku oślepnę na zawsze, a wtedy mogę zapomnieć o pomszczeniu mamy…”

-Wiesz gdy byłem młody, a świat był zielony… Myślałem że to najnudniejsza rzecz jaka mnie spotkała… Nienawidziłem tej monotonności, nawet szukanie mojego przyjaciela po lesie i nauka jazdy konnej wydawała mi się idiotyzmem. Cierpiałem na nudę. Zanim zrozumiałem własną głupotę nastały czasy wojny, widziałem jak ludzie cierpią, umierają upadają stając się gównem. Znienawidziłem siebie za to bezmyślne życzenie, ale nieważne ile luster zasłonię to nie zmieni biegu wydarzeń. Nie pomszczę rodziny, więzi z przyjaciółmi nie odbuduję, jestem wyrzutkiem. Naruto nienawiść to ciężkie słowo, mam nadzieję że nigdy nie doświadczysz jego znaczenia.
-Nie rozumiem o co ci chodzi…- mruknąłem pod nosem, spuszczając mimowolnie głowę.
-Rozmawiałem z Kakashi’m, mówił mi o twoim problemie. Wojna zmienia ludzi, ale mam pewną radę wierz w to co ci mówi serce. Resztę zostaw innym. Tak będzie lepiej.
-Łatwo ci mówić! Ty nie musisz walczyć! Co z moimi znajomymi?! Wiesz ile oni wycierpieli przez niego?! Jak mógłbym go… Zaakceptować?!!!
-Wojna to ofiary Naruto, musimy się z tym pogodzić, ale zrobić wszystko by ich poświęcenie nie poszło na marne. Jak mam być szczery to kiedy pierwszy raz go zobaczyłem… Poczułem prawdziwy strach, to nie jest człowiek którego łatwo rozgryźć, cokolwiek mu się przytrafiło przed fuchą egzekutora, musiało na niego wpłynąć.
-A co mnie to obchodzi?! On zabija z rozkoszą! Ile już poległo przez jego głupi nastrój?! Nie pieprz mi tu o miłosierdziu dla tego człowieka!
-Nie zrozumiałeś mnie. Może kiedyś dorośniesz do tego, by wyjść z kręgu nienawiści.- uśmiechnął się pod nosem popędzając konia.- Zaraz będziemy w mieście.
Blondyn tylko odwrócił głowę w bok, wyobrażając sobie jak może wyglądać krajobraz, nie chciał się przyznać jak bardzo boli go serce, rozmawianie o takich uczuciach zawsze wprowadzało go w zakłopotanie.

„-Naruto wiesz że mamusia bardzo cię kocha?
-Wiem! Tak mocno, że nie da się tego opisać!
-Pamiętaj Naruto nie ważne jak mocno krwawi twoje serce, nie możesz znienawidzić człowieka. To by oznaczało że jesteś taki jak on. Dlatego bądź dzielny dobrze?”

Miał ochotę zapłakać nad straconym dzieciństwem, jednak łzy nie polecą, a ból nie zniknie. Mógł tylko iść naprzód mając ją wciąż w sercu. Westchnął nostalgicznie, zastanawiając się po raz pierwszy jak mijają dni Kakashi’emu, Asumie, Anko, Sakurze czy TenTen. Sam nie wiedział kiedy stali mu się bardzo bliscy, nawet gdy próbował ich od siebie odepchnąć, oni zdołali pokonać mur, który wybudował by już nigdy nie musieć płakać nad czyjąś śmiercią.
-A jednak znaleźli młotek do rozwalenia ścian, hmm?- szepnął pod nosem,  czując jak kąciki ust unoszą się ku górze.

***

Obudziła się jeszcze przed świtem, zesztywniała ze strachu ubrała się w swój strój.  Powoli ruszyła w kierunku kuchni gdzie miała przygotować posiłek dla młodego panicza, jednak zamiast zwykłej służby ujrzała osobę w masce. Wystraszona odskoczyła do tyłu kłaniając się nisko.
-Przepraszam,  nie sądziłam że kogoś tutaj spotkam o tej porze…
Odpowiedziała jej cisza, gdy podniosła głowę, nie ujrzała nikogo.  Zdumiona wkroczyła do pomieszczenia, szykując starannie posiłek. Nigdy nie robiła takich rzeczy, do tej pory jej życie polegało wyłącznie na opatrywaniu ran. Teraz zaś czuła każdy mięsień, błagający o dzień odpoczynku, który nie był możliwy w tym domu. Kilkakrotnie pytała się innych niewolników o życie tutaj.  Zdawkowe odpowiedzi i unikanie kontaktu wzrokowego. Wszyscy się czegoś bali, ona zdołała się przekonać o tym powodzie już drugiego dnia, gdy koszula panicza była w jednym miejscu wygnieciona, kara którą dostała za taką drobnostkę wydawała się jej przesadzona.  Zacisnęła pięści, starając się wygnać nieprzyjemne myśli z głowy.

„Nie przepadam za tym miejscem. Tak cichym że aż przerażającym, myślałam że nadludzie opływają w luksusach, nie myliłam się ten dom jest tak wielki, że nieraz się zgubiłam. Ale w mojej wizji grała muzyka, a na holach rozbrzmiewały rozmowy. Tutaj zaś wita cię cisza. Jakby człowiek znalazł się wśród martwych. Jeszcze nie widziałam połowy mieszkańców, ale co z tego skoro żaden się do mnie nie odezwie, albo zaraz zniknie, jakbym miała ich zabić. Co oni ukrywają pod tymi maskami?”

-TenTen panicz cię wzywa ze swoim posiłkiem.- starsza kobieta weszła do kuchni trzymając w dłoni tacę z pustymi naczyniami.
-Dobrze.
Chwyciła swoją tacę, wybiegając szybko na hol. Nauczyła się tutaj poruszać się cicho i bardzo szybko. Każdy niepotrzebny dźwięk był powodem do kary, a każde spóźnienie odbierało jej możliwość spożycia czegokolwiek.  Na polu walki służyła im lecząc ich żołnierzy, tutaj zaś nikt nie ma do niej szacunku, traktują jak śmiecia, kogoś gorszego.  Nie mogła tego znieść, w obozie większość była taka sama, niektórzy oficerowie uśmiechali się do nich, dawali złudzenie rodziny, tutaj każdy jest wrogiem. Za każdym razem gdy widziała maskę czuła dreszcze na plecach.
Wbiegła do pokoju, kłaniając się nisko. Odstawiła naczynia z posiłkiem na stół, przyglądając się kątem oka poczynania młodego panicza.  On zaś siedział na łóżku, wpatrując się natarczywie w klatkę z kanarkiem. Maska przedstawiająca psa zdobiła jego twarz uniemożliwiając poznanie jego prawdziwych myśli.
-Gdybyś spojrzał mi w oczy, umarłbyś. Jesteś kruchy i strasznie głupi kanarku, nawet jeśli jesteś piękny pod każdym względem, nie uratuje cię to od tego losu, prawda?- odparł beznamiętnie, ignorując jej osobę.
-Paniczu śniadanie podano, czy mam coś jeszcze uczynić?
-Nie, możesz odejść. Dzisiaj podaruję ci to spóźnienie, ale jutro już nie będę taki litościwy.
-Tak jest.
Ukłoniła się nisko, wychodząc powoli z pomieszczenia. Serce wciąż biło jak szalone, nie chcąc nawet spróbować przyzwyczaić się do sytuacji w której się znalazła.

„Ciekawe czy młody panicz jest przystojny…  Gdyby nie ten chłód wokół niego, niejedna kobieta straciłaby dla niego głowę. Ciekawe czy małżonkowie też ukrywają przed sobą oblicza. Co za smutni wybrańcy bogów. Wiecznie żyjący w strachu o własne życie.  Zaczynam doceniać moje pochodzenie. Gdyby tylko zrozumieli swoje błędy, byliby dużo szczęśliwsi!”

-Żałosne.- dziewczęcy głos odezwał się tuż za nią, pełen nieopisywalnego chłodu, aura śmierci przeszyła jej ciało nie dając złudzeń co do zakończenia tego spotkania.

12. Tak bardzo chciałbym... Żeby jutro nigdy nie nadeszło.


Pierwszy raz od wielu dni, usłyszał inne ludzkie głosy, niż ich. Pokręcił głową, jakby chciał się rozejrzeć, upewniając się że nie ma omamów, od tej całej wędrówki. Każda kość w jego ciele, wyzywała o pomstę, nad tym kto posadził go na koniu.  Bał się otworzyć usta, by nie powiedzieć czegoś głupiego. W obozie wszystko wyglądało inaczej, teraz zaś był zdany tylko na wiedzę Yoshika.  Skrzywił się w grymasie bólu, czując jak jego dolna część ciała jest co chwilę potrącana przez ludzkie ramiona. Ugryzł się w język by nie krzyknąć kilku niemiłych słów.

 Zatrzymali się nagle, w miejscu gdzie było sucho, a ciało owijało ciepłe powietrze. Zaskoczony, uśmiechnął się z dziecięcą naiwnością, wyobrażając sobie otaczający ich krajobraz. Usłyszał jak Yoshik zeskakuje z konia, wprowadzając go gdzieś. Niepewny sam próbował zejść, gdy poczuł czyjeś ręce na pasku od spodni.
-Spokojnie. Napijemy się piwa, odpoczniemy i ruszymy w dalszą drogę.  Został może dzień nim dotrzemy do mojej przyjaciółki. Ona będzie wiedziała czy jest w mieście jakiś lekarz.- Ciepły głos odezwał się za nim, dodając mu pewności. Chwycił jego dłoń, dając się prowadzić.
 Kiedyś pewnie uznałby to za ubliżanie jego osobie. Traktowanie go jako słabszy byt. Teraz jako niewidomy, skazany na łaskę innych, rozumiał w jakiej pozycji znajdowali się ci co wracali z bitew. Byli skreśleni, dla oszczędzenia im bólu, zabijano ich, zanim środki przestawały działać. Sam po przebudzeniu się, prosił Asumę o śmierć. Teraz z pomocą innej osoby, mógł pozwolić sobie na funkcjonowanie, w okularach, okryty najszczelniej jak tylko potrafił. Nikt nie mógł się dowiedzieć, o jego pochodzeniu.
-Usiądź.
 Klapnął na krzesło, kładąc ostrożnie dłonie na blacie stolika. Wsłuchiwał się w gwar pomieszczenia, uśmiechając się coraz szerzej. Tutaj było zupełnie inaczej niż w obozie. Ludzki śmiech co chwilę rozluźniał atmosferę, podniesione głosy zagłuszały uderzenia deszczu o szybę. Dźwięk tłuczonego szkła, był niczym dzwon w kościele, oznajmiający upływ czasu. Znalazł się w lepszym świecie. Nie było tu żandarma uciszającego co głośniejszych, czy tych co mieli odwagę krytykować obecną politykę. Nikt nie szeptał. Ludzie jakby ignorowali pogodę i przeciwności losu, oddając się chwili rozpusty.
Chciał, aby jego znajomi ujrzeli to miejsce. Poczuli to powietrze, pełne aromatu alkoholowego. Nic tutaj nie wiązało się ze śmiercią. 
-To twój napój. Pij ostrożnie, bo możesz tego nie wytrzymać. Tutaj jedzenie ma lepszy smak niż w obozie. Tutaj nie ma suchego chleba czy kleiku. Tu mój drogi je się niezdrowe, tłuste żarcie. Ale to pewnie przez pogodę. Chyba nie było dnia by nie padało. Uprawy są kiepskie, ale jakoś się żyje. Nie ma co marudzić. Ważne, że wciąż możemy witać nowy dzień.
-Dużo wiesz o tych terenach, prawda?
-Ano trochę wiem. Spędzam tutaj większą część roku. Podróże są rzadkością. Niekiedy tylko wstępuję na posterunek moich panów, by dowiedzieć się o misjach.
-To musi być ciekawe…
-Zależy kto co lubi, ja na początku skakałem z radości, bo odkrywałem nowe światy, nawet zrobiłem mapę. Taką prowizoryczną, ale jest. A mimo to, najbardziej ukochałem właśnie ten deszczowy kraj. Bo widzisz tu jest tak, że ludzie się śmieją wprost proporcjonalnie do opadów. Im ich więcej, tym częściej ludzie się weselą. Ciekawe prawda?
-Yhm. Nigdy takiego czegoś nie spotkałem.
-Jak odzyskasz wzrok, to ci pokażę, wszystko! Nasza podróż wtedy dopiero się zacznie, gdy ujrzysz te bezkresne krajobrazy! Obóz? Pola bitewne? Zapomnij! Teraz poczujesz czym jest naprawdę życie!
-Jesteś strasznie entuzjastycznie nastawiony do tego wszystkiego…- Burknął pod nosem, czując jak ból oczu, daje o sobie znać.
-Taka moja natura. Co w tym złego?
-Nic. Tylko dawno nie spotkałem takiego człowieka.- Uśmiechnął się krzywo, zaciskając mocniej powieki.
-No ja to już jestem full wypas. Biegam, skaczę, chodzę nawet czasem pogadam sobie z nożem.- Zaśmiał się, podnosząc kufel piwa do góry.- Za twoje zdrowie mopsie!

***

Siedziała skulona w pokoju, bawiąc się natrętnie bransoletką umieszczoną na jej nadgarstku.  Skąpy strój nie ochraniał jej przed zimnem, w dodatku wszyscy na nią spoglądali. Czuła na sobie obleśny wzrok mężczyzn, pogardliwy kobiet. Inne niewolnice traktowały ją jak coś gorszego. Nie posiadały również pieczęci na ramionach. Co symbolizowało, że pochodziły z lepszych klas niż ona. Do tej pory udawało jej się unikać bliskich kontaktów z paniczem, który ją wykupił, wiedziała jednak, że nie będzie jej ignorować zawsze. Przecież jest niewolnicą, i powinna wykonywać jakąś pracę.
 Drzwi rozsunęły się powoli, wpuszczając świeże powietrze do pomieszczenia. Panicz wszedł do środka, ignorując piski dziewczyn, które miały wydźwięk komplementów. Dla Sakury było to czymś abstrakcyjnym, nie rozumiała jak można komuś powiedzieć „ładnie wyglądasz”, wcale go nie mogąc ujrzeć. Spuściła głowę, modląc się by i dzisiaj ją zostawił w spokoju. Lubiła ten stan bezczynności, gdy jedyną rzeczą jaką musiała robić, to sprzątać ich łóżka. Panicz przystanął przed nią, wyciągając rękę ku niej.
-Dzisiaj ty mnie zaspokoisz.- Odparł szorstko, ściskając dłoń na jej włosach.
Pisnęła z bólu, chwytając jego rękę, w geście by ją puścił, on zaś pociągnął ją za sobą, wkraczając do swojego ciemnego pokoju.  Rzucił ją na podłogę przy łóżku, sam zaś usiadł na brzegu,  przyglądając się jej.
-Jeśli z mojego penisa wyleci sperma, a ty jej nie połkniesz, zginiesz. Rozumiesz?
Oczy powiększyły jej się w przerażeniu, myśli galopowały w takim tempie, że nie wiedziała co odpowiedzieć. Nigdy tego nie robiła, przecież w obozach, wszelkie kontakty cielesne były zakazane, teraz zaś ma się stać dziwką. Przełknęła głośno ślinę dławiąc w sobie łzy. Nie mogła mu pokazać jak bardzo się boi.
 Klęknęła przed nim, drżąc z lekka. Zagryzła wargę podnosząc ręce ku jego spodniom. On jednak chwycił ją za nadgarstki przyciągając do siebie.
-Nigdy tego nie robiłaś, prawda? Widać, że w obozach macie trudne życie, nie możecie być ludźmi, ale zwierzętami również nie. Żałosne.
Położył ją na łóżku, siadając na niej okrakiem. Drażnił ją swoim oddechem, przesuwając prawą rękę wzdłuż jej ciała.  Wierciła się pod nim, jęcząc cicho by przestał. Zacisnęła powieki, próbując zignorować gorąco, które rozchodziło się po jej ciele. Nie rozumiała tego co się działo, czemu ten mężczyzna tak na nią działa, wiedziała tylko, że nie chciała skończyć jako prostytutka do tanich zabaw.
-Jeśli będziesz protestowała, nie skończysz dobrze.- Szepnął jej do ucha, związując jej ręce chustką. 
Przywiązał ją do ramy, przykrywając również jej oczy, ciężkim materiałem, nieprzepuszczającym światła. Próbowała to z siebie zrzucić, czując jak skóra zaczyna ją piec.  Usłyszała jak coś stuka o blat szafki,  zwróciła w tą stronę głowę,  łudząc się o końcu swojej męki. Jego dłonie błądziły po jej ciele, przystając na dłużej przy bieliźnie. Bawił się zapięciami, jakby w rytmie z jej ruchem ciała. Rozpiął stanik, odrzucając gdzieś w bok. Pisnęła przerażona, szarpiąc dłońmi, chcąc jak najszybciej zasłonić swoje piersi.  Zaśmiał się pod nosem widząc jej reakcję. Nachylił się nad nią, podgryzając delikatnie jej sutki, lewą ręką gładził jej udo, przybliżając ją do jej majtek. Wiła się pod nim, nieświadomie pocierając swoimi biodrami o jego krocze.  Czuła jego ślinę naznaczającą jej skórę od piersi ku dołowi. Chciała krzyczeć, jednak strach przed śmiercią blokował jej poczucie godności. Nie mogła nic zrobić jak tylko się poddać jego dotykowi.
 Zsunął z niej majtki, rozchylając jej nogi rękoma. Jęknęła ochryple, siląc się by złączyć je ponownie. Swój ciepły oddech kierował na jej waginę,  uśmiechnął się pod nosem, widząc jak jej organizm spazmatycznie reaguje na takie pieszczoty. Łapała z trudem powietrze, wydając z siebie dźwięki, o których nie miała pojęcia, że może je wydawać.  Kręciła przecząco głową, by chociaż tak okazać swoje niezadowolenie.
-Bądź grzeczna, to nie będzie boleć…
Palcem wskazującym przejeżdżał wzdłuż jej warg sromowych, czując jak soki coraz obficiej z niej uciekają. Dławiła w sobie jęki, jak i myśl by to jak najszybciej skończył. Z każdym jego ruchem jej ciało było coraz bardziej poddane jemu. Była przerażona tak mocno, że nie wiedziała czy się zsikała czy może to coś innego. Krople potu spływały po niej powoli, powodując kolejną udrękę. 
 Krzyknęła, wyginając się ku górze, nie mogła znieść tej tortury, jego język wił się w niej. W dodatku był tak silny, że nie miała jak się bronić. Załkała cicho, nie wiedząc co ma zrobić. Nie chciała tego. Definitywnie nie chciała tak skończyć.
Rozpiął rozporek, zsuwając spodnie wraz z bokserkami ku kolanom. Spojrzał na swój sterczący członek z satysfakcją. Czekał cierpliwie, aż trochę się rozluźni, oddychała nierównomiernie, po ciele przebiegały dreszcze pożądania. Wiedział że ją złamał, stała się jedną z jego niewolnic, rządną kolejnych seksualnych uniesień.  Nachylił się nad nią, wchodząc w nią gwałtownie, z siłą popychał, ignorując jej krzyki. Włożył jej palec do ust, pozwalając by w odreagowaniu go ugryzła. Zacisnął mocniej zęby, wydając z siebie tylko syk niezadowolenia.
 Tuż przed dojściem, wyszedł z niej by przyłożyć swój penis do jej ust. Zdumiona, odwróciła twarz, dyszała ciężko, przed oczami miała mroczki.
-Połknij.- Odparł twardo, tonem nieakceptującym sprzeciwu.
Załkała głośniej, otwierając powoli usta. Przejechała językiem po żołędzi, czując jak pod tą małą pieszczotą rusza się w jej ustach. Zdumiona, chciała spojrzeć na to, jednak materiał usilnie jej to uniemożliwiał. Ssała go, czekając aż sperma wypełni jej usta. Usłyszała tylko ciche jęknięcie z jego strony, co sprawiło ją w osłupienie, nie sądziła że mógłby mieć jakąś przyjemność z tego stosunku. Nagle biała substancja wypełniła jej jamę ustną, zmuszając do połknięcia, by zmieścić kolejne porcje. Ten dziwny, słodki smak spowodował, że na nowo po jej kręgosłupie przebiegły dreszcze.
-Dobrze się spisałaś. – Odparł sucho, odsuwając się od niej.

***

Znużony nie skupiał się na monologu towarzysza, czuł się najedzony i dostatecznie napity by machnąć na wszystko ręką. Nigdy do tej pory nie zjadł tyle kilogramów, sam się dziwił, że w ogóle to wszystko w niego weszło. I jeszcze Yoshik opowiadający swoje życie, które wbrew pozorom nie było wcale łatwiejsze od jego. On ryzykował życiem na froncie, a rudzielec praktycznie codziennie. Chciał już mu powiedzieć, co o nim myśli gdyby nie to, że od ich relacji zależało jego życie.
-Znasz się na pokerze?
Uniósł lekko głowę, próbując zrozumieć znaczenie wypowiedzianego zdania, gdy wreszcie przypomniał sobie czym jest ta gra, skrzywił się z niesmakiem, kręcąc przecząco głową.
-Nie. Widywałem tylko grających po kątach, a co?
-Bo można na tym świetnie zarobić, ale skoro nie potrafisz to trzeba przeżyć. Może pogramy w skojarzenia?
-Ha?! Nudzi ci się?!- Odparł z niedowierzaniem, zastanawiając się skąd takich wariatów biorą.
-No trochę. Do Konan jeszcze trochę będziemy jechać… Mogę pośpiewać, ale nie sądzę byś chciał słyszeć ten fałsz.- Zaśmiał się pod nosem, przyśpieszając.
-Ty taki od zawsze jesteś?
-A no tak. A co? Źle?
-Nie skąd. Po prostu… Jakby to powiedzieć… Przyzwyczaiłem się do szorstkości.- Wzruszył ramionami, spuszczając głowę mając ochotę się położyć spać.
-No ja ci kulki w łeb nie dam za twarz. To pewnie dlatego, że inaczej dorastałem. Ja jeszcze pamiętam czasy, kiedy nie było podziałów. No, ale to stare dzieje. Mam jednak pytanie. Czy ty mnie przypadkiem nie lubisz?
-Nie, że cię nie lubię! Po prostu wydajesz mi się abstrakcją.
-Abstrakcją? No nie wiem… Chyba nie mam nic z abstrakcji, choć mogę się mylić. Zawsze miałem skłonności do bycia narcyzem.
Blondyn uśmiechnął się pod nosem, ciesząc się z jego towarzystwa, wreszcie może poznać świat o który w jakimś sensie walczył. Do tej pory uważał, że wszyscy są pokroju jego ojca albo Gaary, teraz dostrzegł, że ci z wyższych sfer ni jak się mają do tej dwójki. Potrafią się śmiać, pić, rozmawiać o głupotach, dzielić się.  Może to nie jest norma, ale napawało to go nadzieją na lepsze jutro. Nawet gdyby miał zostać ślepcem do końca życia.
 Stracił rachubę czasu, zapewne przez ciszę między nimi, przerywaną od czasu do czasu fałszem rudego. Naruto machał tylko z niedowierzaniem głową, nie mogąc przestać się uśmiechać.  Polubił to nowe życie w siodle, nawet jak kości krzyczały o wytchnienie, nie mógł odmówić sobie zgodzenia się z Yoshikiem na temat jazdy konnej. Czuł się jakby latał. Dla niego tak małe rzeczy były dużo bardziej wartościowe, niż  jakiekolwiek złoto.
 Poczuł tylko jak się zatrzymają, a przed nimi rozległ się skrzyp drewnianych drzwi. Zdumiony czekał na dalszy bieg wydarzeń, gdy usłyszał chlapnięcie wody pod wpływem jakiegoś znaczącego ciężaru, który pewnie był sam Wolny Pies.
-Yoshik! Wróciłeś!- Delikatny kobiecy głos odezwał się nagle, zagłuszając mętną ciszę w okolicy.- Myślałam już, że nigdy nie przyjedziesz! Tym razem strasznie się wlekłeś. A to kto?
-Konan, to jest Naruto. Jest z obozu klanu Hyuuga, jak widzisz ma uszkodzony wzrok, muszę go zaprowadzić do lekarza, który by go opatrzył, to pilne!
-Miło mi cię poznać Naruto.
Poczuł na dłoniach, gładką skórę należącą do drobnej kobiety. Uśmiechnął się łagodnie, próbując na wyczucie złapać rękę do przywitania.
-Mi również jest miło. - Odparł sympatycznie, nie wstydząc się skorzystać z jej pomocy przy zsiadaniu z konia.
-Mam nadzieję, że poczujesz się jak u siebie w domu. Co prawda mój dom jest mały i skromny, ale własny! Nikt cię nigdzie nie wygoni, moje słowo, a ja jutro jadę do miasta to zahaczę o tutejszego lekarza, może będzie mógł ci pomóc.
-Liczymy na ciebie. – Mruknął pod nosem rudzielec.
-Zapraszam do środka, jest ciepło i przytulnie, wstawię jeszcze wodę na herbatę i możemy świętować wasze przybycie.
Weszli do środka, zasiadając na miękkiej sofie.  Blondyn rozpromienił się pod wpływem takiego luksusu, jeszcze nigdy nie czuł nic przyjemniejszego pod tyłkiem. Siedział mimo wszystko spokojnie, nasłuchując rozmowę prowadzoną pomiędzy Yoshikiem a Konan. Zaintrygował się tą dwójką, na tyle by zapomnieć o bólu i przyjęciu lekarstwa.
-Czyli skontaktował się z tobą Gaara? Niesamowite! Słyszałam, że on jest pierwszy do zabijania.
-Ja też tak myślałem, ale prawda okazała się zupełnie inna. Myślę, że w jakiś sposób się mści za to, że został rozdzielony ze swoim rodzeństwem. Nie rozumiem dlaczego jako najmłodszy wylądował  akurat jako pies.
-No, ale podobno byli z różnych matek, o różnym statusie społecznym…
-I co z tego. Ojciec jest jeden prawda?
-Ja też tego nie rozumiem, ale cieszę się, że możemy komuś pomóc. Dawno nie było ku temu możliwości…
-Znajdziemy go. Nie może przecież się wiecznie ukrywać.
-Znasz go, jak się uprze, to zrobi co postanowił, choćby miał umrzeć.
-Czy to nie przesada? Bycie biernym w takich czasach. Czy wszyscy powariowali?
-To czemu nie zostaniesz bogiem?
-Bogiem? Myślisz, że mógłbym komuś narzucić wiarę? Decydować o ludzkim losie? Jak dla mnie to zbyt wielka odpowiedzialność. Wole być wolny, niż rządzić innymi.

***

Potykała się o własne nogi, czuła że ten dzień nie skończy się dobrze, jednak miała nadzieje, że nie będzie tak źle. Powieki chciały się zamknąć po niewyspanej nocy, spowodowanej kłótnią paniczów. Nie wiedziała co jest gorsze zabijanie się o byle co w obozach czy wszczynanie takiej wymiany zdań, że uszy bolały od samego słuchania. Z rozpędu weszła do złego pokoju, stając przed prawie nagą kobietą o długich granatowych włosach z nałożoną maską na twarzy. Kobieta nałożyła szybko na siebie kimono, wpatrując się w szatynkę gniewnie.
-Przepraszam najmocniej. Musiałam z rozpędu wejść do złego pokoju.- Ukłoniła się nisko, zaciskając zęby by opanować nerwy.
-Wyjdź.- Odparła speszona, odwracając się do niej tyłem.
-Tak jest.
Prawie wybiegła na korytarz, dysząc ciężko. Nie mogła uwierzyć, że mogła pomylić pokoje, to było  nie do wybaczenia, przecież mogła nakryć ją bez maski. Gdyby tak się stało, zostałaby stracona natychmiast. Westchnęła ciężko, opierając się o ścianę.
-Nie dość, że jest powolna to jeszcze wchodzi do niewłaściwego pokoju…- Chłodny męski głos odezwał się tuż przed nią.
Przerażona chciała odskoczyć w tył, jednak nie miała gdzie zrobić uniku. Przełknęła cicho ślinę, upadając na kolana.
-Przepraszam! To już się nigdy nie powtórzy! Obiecuję!
Kajała się przed nim, byle tylko dostać to przebaczenie, jednak on chwycił ją za nadgarstek ciągnąc w stronę schodów do piwnicy.  Z każdym krokiem jej oczy powiększały się ze strachu, a gdy weszli do ciemnego pokoju, rzucił nią o ścianę.
-To będzie twoja kara. Tydzień w tym pomieszczeniu, zdana tylko na siebie, zero jedzenia i picia. Niczego. – Wyszedł zatrzaskując za sobą drzwi na kłódkę.
Załkała głośno, zwijając się w kącie. Czuła jak strużka krwi spływa jej po twarzy, zaś ból głowy rozsadzał ją prawie od środka.  Panicz wiedział jak ją ukarać. Ciemne pomieszczenia, o ograniczonej przestrzeni powodowały u niej atak klaustrofobii. Biegała od ściany do ściany, waląc w nią z całej siły pięściami. Wrzeszczała najgłośniej jak tylko mogła z prośbą o pomoc i przeprosinami za swoją głupotę, jednak nikt nie przyszedł jej uwolnić, nikt nie powiedział jej niczego miłego od dnia, kiedy weszła do tego domu. Nigdy nie sądziła, że może zatęsknić za obozem, ale teraz tęskniła za nim,  nawet za despotycznym Gaarą.

„Dlaczego?! Dlaczego akurat ja! Na pewno Sakura trafiła na lepszy klan. Ona zawsze miała szczęście. To nie moja wina przecież, że urodziłam się brudna. Nie chciałam być mięsem. Wolałabym się urodzić czymkolwiek innym, tylko nie mięsem! Mam dość ciągłej wojny! A ja już tak się cieszyłam, że mój koszmar się skończył! A teraz przeżywam coś znacznie gorszego. To wszystko przez Naruto! On nas zostawił, a przecież obiecał że będzie mnie chronił! To gdzie on teraz jest?!”

***

Yoshik zalał suszone liście wrzącą wodą, spoglądając ze znużeniem w stronę okna, które pokryte było taflą wody. Skrzywił się, na samą myśl o niezmieniającej pogodzie. Lubił deszcz, ale bardziej umiłował słońce. Westchnął cicho, odstawiając parujący kubek na parapet. Tęsknił za tym domem, za miejscem do którego mógł powrócić.
Do kuchni weszła niebieskowłosa uśmiechając się łagodnie, usiadła na zniszczonym już taborecie, przyglądając się chłopakowi uważnie.
-Poszedł spać?- Spytał jakby od niechcenia, nie zwracając nawet ku niej twarzy.
-Tak, miał małe trudności z umyciem się, ale jakoś dał radę. Naprawdę to cud, że jeszcze żyje z takimi obrażeniami. Nie wiem czy tutejszy lekarz cokolwiek zdoła zrobić, ale może chociaż da mocniejsze leki…- Odparła łagodnie, bawiąc się serwetką.- Polubiłeś go?
-To syn Minato. Jak na niego patrzę to nijak nie mogę znaleźć podobieństwa. Jest sympatyczny, trochę prostacki, ale przy tym zabawny. Widać też, że większość życia spędził w obozie, jest trochę sztywny, ale ma potencjał. Szkoda by go było.
-Hmm syn Minato… No rzeczywiście nie można znaleźć podobieństwa. Jednak to do ciebie niepodobne byś kogoś darzył sympatią.
-Ludzie się zmieniają. Ty też się zmieniłaś.
-W jaki sposób?- Spojrzała na niego zaciekawiona, zagryzając delikatnie dolną wargę.
-Dojrzałaś. Już nie jesteś tym dzieckiem, które wybiega z domu za każdym razem gdy ktoś podchodzi. Bardziej uważasz. Nie myśl, że nie zauważyłem jak obserwowałaś Naruto.
-Jak się żyje w takich czasach, to nic dziwnego.- Wytknęła mu język, przymykając oczy.- Tęskniłam.
Spojrzał na nią, uśmiechając się delikatnie. Dopił swoją herbatę, po czym podszedł do niej, chwytając za podbródek. Spoglądała mu w oczy, czekając na dalszy ruch, prychnął pod nosem, złączając ich usta w namiętnym pocałunku. Wreszcie mogli się przywitać ze sobą.
 Jak pijani szli do jej sypialni, trącając co chwilę jakieś bibeloty. Zniecierpliwiony kopnął drzwi, nie odrywając się nawet na moment od jej ust. Brakowało mu jej ciepła, dlatego nie miał zamiaru się powstrzymywać, nawet obecność gościa w pokoju obok mu nie przeszkodzi. Zamknął nogą drzwi, gdy tylko je przekroczyli, runęli na łóżko z trudem łapiąc oddech. Dłonie błądziły po ciele, szukając jakiś szpar by wedrzeć się i poczuć skórę.
 Oderwał się od niej, uśmiechając się promiennie. Rozpiął jej bluzę, odrzucając gdzieś w tył, gdy tylko praca rąk na to pozwalała złączał ich usta w dzikim pocałunku, pełnym walki ich języków. 
Wsunął dłonie pod bluzkę, gładząc jej gołą skórę, co jakiś czas zahaczając o stanik.  Dyszała coraz ciężej, zaciskając dłonie na jego koszuli. Pojękiwała cicho, za każdym razem gdy jego usta błądziły po jej szyi czy obojczykach. Podniósł ją na moment, pozbawiając górnego okrycia, nawet razem ze stanikiem. Spojrzała na niego zamroczona, chcąc zażądać by też zdjął nadmiar materiału z siebie, jednak pozostała bierna, poddając się jego pieszczotom.  Muskał jej skórę, zatrzymując się co jakiś czas na piersiach, szczypał palcami jej sutki, lizał je, ssał, podgryzał, czekając aż staną się twarde, a przez to sterczące.
Wiła się pod nim, jakby chciała mu uciec, a jednocześnie przyciągała rękami do siebie, by choć na moment złączyć się z nim w czułym pocałunku. Spełniał jej prośby, dbając nawet o dodatkowe atrakcje, podgryzał małżowinę uszną, drażniąc ją swoim ciepłym oddechem.  Roztrzęsiona zerwała z niego koszulkę, błądząc dłońmi po jego gołej klatce piersiowej, pokrytej kilkoma bliznami.  Ucałowała szczególnie jedną na wysokości serca, która była pamiątką z przeszłości, tej lepszej dla wszystkich ludzi. Jeździł opuszkami palców, po jej skórze, od ust aż do pępka. Wzdychała coraz głośniej, drżąc pod jego dotykiem, wyginała się w łuk, jakby prosząc o więcej.
-Yo- Yoshik… Proszę…- Jęknęła zdesperowana, próbując spojrzeć na niego przytomnie.
-Co mam zrobić?- Nachylił się nad nią, szepcząc jej do ucha.
-Wejdź we mnie…- Odparła ochryple, podnosząc nieznacznie biodra.
Uśmiechnął się zwycięsko, zsuwając z niej powoli spodnie. Muskając każdy odsłonięty centymetr jej ciała. Gdy pozbył się ostatniego elementu, rozchylił jej delikatnie nogi, ona zaś zarzuciła je na jego plecy, utrudniając mu walkę ze swoim ubraniem. Mruknął niezadowolony pod nosem,  wpijając się w jej obojczyk, robiąc jej tym samym czerwony ślad.
 Podniósł się nieznacznie, chwytając swój członek w rękę, wsunął go delikatnie w nią. Krzyknęła,  ściskając poły materiału pod sobą. Posuwał się z początku powoli, by przyzwyczaić ją do tego, jednak ona wcale nie zamierzała być do końca bierna, zarzuciła mu ręce na plecy, przejeżdżając paznokciami po jego skórze, robiąc mu małe szramy, syknął z bólu, przyspieszając nieznacznie pchnięcia. Złączył ponownie ich usta w pocałunku, by uciszyć jęki Konan, której głos z każdą chwilą pogłaśniał się. Nie chciał zbudzić Naruto, a tym bardziej przerywać sobie zabawy.


***


Zrezygnowany usiadł na swojej pryczy, zdejmując maskę z twarzy. Miał dość latania ciągle za Minato, próbując go uspokoić. Nie miał też ochoty na małego pokerka ze wszystkimi, wolał się przespać, choć jego myśli wciąż kręciły się przy byłym podopiecznym, który walczy o życie. Nie wiedział nawet czy dostanie jakiś znak o jego stanie zdrowia. Sam fakt, że Gaara zezwolił na to wszystko, powodowało u niego pewną falę podejrzeń, znał go aż za dobrze, on nie robi niczego za darmo, a szczególnie jeśli ma to się tyczyć ratowania komuś tyłka.  Pomasował  skronie, mrużąc nieznacznie oczy. Definitywnie miał dość tego bagna.
 Drzwi otworzyły się ze skrzypnięciem, fioletowłosa wsunęła się do środka, trzymając w dłoni butelkę whisky. Usiadła przy nim, kładąc mu głowę na ramieniu.
-Wszystko w porządku?- Bawiła się butelką, mieszając jej zawartość.
-Powiedzmy. –Odparł znużony, kładąc rękę na jej kolano.- A ty nie uprawiasz hazardu?
-Nie. Wszyscy się upili i grają w rozbieranego.- Zaśmiała się cicho, opadając na pryczę.- Wolałam nikomu nie pokazywać co mam pod spodem.
-Wolałabym, żeby Asuma nie oglądał twoich wdzięków. Może jest fajnym facetem, ale również ukrytym zboczeńcem.- Gładził ją delikatnie, zawieszając swój wzrok na wysokości jej klatki piersiowej.- Nie powinnaś tu być. To zakazane.
-Zakazy są dla frajerów. Dlaczego musimy się ukrywać z naszym związkiem?! Z tym że jesteśmy ludźmi i pragniemy swojej bliskości?! Nie rozumiem tego! I chyba nie chcę zrozumieć.- Odwróciła od niego twarz, zaciskając gniewnie wargi.
-Anko…
-Nie Ankuj mi tutaj! Wiesz jak ja się czuję?! Kiedy mogę cię obserwować tylko z daleka?! A na jedyną formę czułości możemy sobie pozwolić tylko wtedy gdy nikogo nie ma, albo gdy jesteśmy przy kimś zaufanym. Ja tak nie chcę żyć Kakashi! Słyszysz?! NIE CHCĘ! –Rzuciła butelką o ścianę, wstając przy tym raptownie. Oczy jej szkliły się od łez, jednak nie potrafiła się rozpłakać przy nim, chciała już wyjść, gdy złapał ją od tyłu, przytulając mocno. –Co robisz? Sam mówiłeś, że nie powinno mnie tu być. Dlatego proszę puść mnie.- Mruknęła zrezygnowana, nie mając siły nawet wyrywać się z uścisku.
-A ja nie chcę cię stracić. Nie chcę by kolejne drogie mi osoby ginęły dla sztucznej idei!- Mruknął jej do ucha, nie rozluźniając nawet chwytu.
-Mówisz to tak, jakbyś potrafił przestać żyć, obietnicą złożoną tej kobiecie. –Prychnęła ze złością, nadymając przy tym policzki.
-Jesteś zazdrosna o Naruto?- Uśmiechnął się łagodnie, próbując nie parsknąć śmiechem.
-I co się śmiejesz?! Ciągle tylko się nim zamartwiasz, czy myślałeś kiedyś o mnie?!- Odwróciła się do niego, naburmuszona, gotowa uderzyć go z otwartej dłoni.
-Jesteś urocza, gdy się złościsz.
 Odwróciła od niego twarz, czując jak się rumieni. Nie mogła uwierzyć, że tak po prostu powiedział jej taką rzecz. Wziął ją z zaskoczenia, ona jednak nie zamierzała się poddać.
-Przestań, to nic nie zmieni. Powinniśmy to skończyć. Tą całą farsę.
-Jak uda ci się ode mnie uwolnić. – Uśmiechnął się chytrze, przewracając ją na swoje łóżko.
-Zejdź ze mnie świnio!- Warknęła mu do ucha, próbując go choćby kopnąć.
Przymknął jej usta pocałunkiem, gdy zaczęła oddawać pieszczoty, poluźnił uścisk by pozbyć się jej ubrania.  Zagryzała jego wargę, nie zamierzając mu ułatwić zadania, za długo na to czekała, na te chwile zapomnienia, wreszcie taki dzień nie trafia się często. Jej oddech przyśpieszył, gdy zszedł ku jej szyi, a szczególnie w okolice krtani.
-N-nie powinniśmy…- Mruknęła beznamiętnie, błądząc dłońmi po jego plecach.
-Yhym…- Odburknął poirytowany, zdejmując z niej bluzkę.- Jutro możemy iść przed sąd jak chcesz.
-Yhym. – Mruknęła cicho, nie mogąc się skupić na słowach przez niego wypowiadanych.
Zjechał ustami na jej piersi, drażniąc jej sutki. Próbowała go zepchnąć, jednak jej ciało wolało poddać się rozkoszom, a raczej jeszcze bardziej je podkręcić, niż posłuchać się rozumu.

13.  Jeśli za bardzo zbliżysz się do słońca, spłoniesz.


Po zjedzeniu śniadania, założyli płaszcze i ruszyli w stronę miasta. Blondyn się dziwił, bo jeszcze wczoraj Konan wyraźnie mówiła, że sama pójdzie wypytać o lekarza, a dzisiaj rano Yoshik nagle ogłosił, że oni również idą. Zastanawiał się nad celem tej wizyty,  nie miał ochoty na podróżowanie w taką pogodę, deszcz zdawał się nigdy nie kończyć. Westchnął ciężko, próbując się nie wywrócić. Mimo swojej niesprawności radził sobie całkiem dobrze, ciało było obolałe, szczególnie oczy dawały znać o sobie, ale jak na kogoś kto oślepł z dnia na dzień to spokojnie mógł nazwać siebie kameleonem. Idealnie wpasował się w nowy tryb życia, zapewne przez wyostrzenie się innych zmysłów. Słyszał więcej niż kiedyś, jego ciało było czulsze na wszelki dotyk, dlatego też nie chciał iść pod rękę z Yoshik’iem, czy też Konan. Podświadomie czuł, że nie powinien im przeszkadzać. W obozie zdarzało mu się podpatrzyć Kakashi’ego z Anko, wyglądali na zakochanych, tak przynajmniej mu się wydawało, ale wreszcie nigdy nie widział prawdziwej miłości. Chciał zobaczyć Yoshik’a i Konan razem. Naprawdę tego chciał.
- Nie łam się Naruto, jestem pewny, że lekarz coś poradzi… Nawet najmniejsza rzecz zrobi nam wielką różnicę. - Yoshik zabrzmiał wesoło, spoglądając na niego kątem oka.
- Wiem. - Odparł pewnie, trzymając prosto głowę.
- Wiesz Naruto, jak na kogoś ślepego, całkiem nieźle sobie radzisz. Większość ślepców po prostu siedzi pod ścianami i prosi o kawałek chleba. A ty nawet idziesz sam! - Konan odezwała się pełna podziwu przyglądając się twarzy blondyna, wyginającej się co jakiś czas z bólu.
- Widocznie bóg mnie jeszcze za mało znienawidził, żeby pozbawić mnie możliwości ruchu. - Uśmiechnął się cierpko, spuszczając nieznacznie głowę.
Kobieta uśmiechnęła się słabo, spoglądając na rudzielca, który tylko wzruszył ramionami. Przywykł do gadania młodszego towarzysza i zdecydował się nie brać tego na poważnie. W jakiś sposób go rozumiał, w końcu był więźniem. Mieszkańcem obozu, gdzie normalne życie wydaje się abstrakcją, nie można być człowiekiem, ale także nie zwierzęciem. Jest się tylko przedmiotem. Może plastikowym żołnierzem, czekającym aż mistrz gry wykona swój ruch, obserwował bitwy, obozy i za każdym razem czuł skurcze żołądka. Nie umiał pogodzić się z czasami, w których przyszło mu żyć, nie potrafił także znieść myśli, że jego przyjaciel wszystkiego się wyparł. Umył ręce przed tą zbrodnią na ludzkości. Miał ochotę czasem po prostu spuścić na świat bombę, która zgładziłaby wszystko i wszystkich, a potem zacząć życie na nowo. Jednak tak się nie da, definitywnie tak się nie da, a on mógł tylko patrzeć i czekać, aż słońce kiedyś wyjdzie za chmur, ogłaszając zakończenie tego absurdu.
Westchnął ciężko, ściskając mocniej dłoń kobiety. Pierwszy raz od wielu lat, poczuł się stary. Zawsze miał świadomość mijających lat, ale nigdy nie czuł ich po sobie. Życie w siodle, ciągłe podróżowanie, spisywanie raportów, rozmawianie z ludźmi spowodowało, że nie myślał o teraźniejszości ani o przyszłości. Gdy miał możliwość wracał tutaj do Konan, ale nie myślał o ich przyszłości, a przecież mieli przeszło 30 lat. Nie byli już młodzi, zbliżali się do 40 - stki… Ile to już lat minęło od czasu, gdy słońce królowało? Nie pamiętał. Uśmiechnął się drwiąco pod nosem, uświadamiając sobie, że skleroza w tym wieku to nic niezwykłego.
- Naruto? - Odezwał się nagle, spoglądając w niebo, czując na twarzy krople deszczu.
- Hm?
- Jak myślisz, ile mam lat? - Spytał się zaciekawiony, przystając.
- Ile masz lat? Sądząc po twoim zachowaniu i sposobie mówienia, nie możesz być wiele starszy ode mnie. - Odparł niepewnie, krocząc wciąż przed siebie.
- Heh, oszukałem czas. - Zaśmiał się pod nosem, kontynuując marsz.
Konan spojrzała na niego uważnie, obawiając się tego co może wydarzyć się w przyszłości. Wiedziała, że los ich oszczędził, nie mieli tulu oznak mijanego czasu jak inni. Ich ciała wciąż zachowały sprężystość i kondycję zarezerwowaną dla młodych, na twarzy nie było tylu zmarszczek, a jednak byli starzy, a to oznaczało, że mogli nie dożyć powrotu do spokojnych dni. Pokój mógł się odrodzić dopiero po ich śmierci. W takim razie nie spełnią swoich marzeń, nie będzie dla nich przyszłości. Gdy o tym myślała czuła ból.

***

Siedziała w kącie obserwując jak inne niewolnice próbują upiększyć się wszelkimi sposobami. Swoje ubrania przerabiały w taki sposób, żeby zakrywały jak najmniej, pogwizdując paradowały po pokoju nawet jej nie zauważając. Nie była dla nich zagrożeniem, nie wiedziała co tutaj robi, nie miała pojęcia jakie realia tutaj panują, czekała ją pewna śmierć. I one o tym wiedziały.
Drzwi otworzyły się powoli wpuszczając do pomieszczenia trochę światła słonecznego i świeże powietrze. Do pokoju weszła zamaskowana osoba, rozglądając się wokół. Wszystkie dziewczyny na niego spoglądały, czekając na to co zrobi. Było oczywiste, że to nie jest ich panicz, wreszcie on przychodzi tylko późnym wieczorem, żeby się zabawić z jedną z nich. W końcu osoba skierowała twarz w stronę różowowłosej, wskazując ją palcem.
- Ty! Chodź za mną. - Postać cofnęła się wychodząc z pokoju.
Dziewczyna wstała na równe nogi wybiegając z pomieszczenia, słyszała szepty i śmiech dziewczyn, wróżący jej pewną śmierć. Zaczęła się zastanawiać co złego zrobiła, żeby ją tak po prostu zabić, ale osoba przed nią szła nieprzerwanie przez hole, nawet nie spoglądając czy za nią idzie. Nie odważyła się jednak zatrzymać, czy myśleć o ucieczce, gdyby ją złapali na pewno nie potraktowaliby tego łagodniej niż w obozie. Wreszcie korytarz się skończył, wpuszczając ich do wielkiej pustej sali. W powietrzu unosił się kurz, drażniąc nos. Przystanęła za nim, rozglądając się po pomieszczeniu, nie sądziła, że w tak wielkim domu może znajdować się całkiem pusty pokój, im dłużej tam stała, tym bardziej odczuwała strach przed nim. Wolała już z powrotem znaleźć się w pokoju niewolnic.
- Masz tutaj posprzątać, tak bym mógł przejrzeć się w kafli. - Mężczyzna odparł beznamiętnie, odwracając się w jej stronę. - Tam leżą potrzebne narzędzia. Masz czas do wieczora.
Stała w osłupieniu obserwując każdy ruch mężczyzny, który właśnie wyszedł z pomieszczenia, nawet się nie żegnając czy choćby spoglądając na nią. Wiedział, że nie miała szans na ucieczkę, a nawet gdyby dokonała takiej próby, nie dostałaby się nawet do drzwi wyjściowych, bo już leżałaby martwa.
Westchnęła ciężko, podchodząc do miotły. Chwyciła ją mocno, zastanawiając się nad celem sprzątnięcia tego pokoju, który zdawał się być nieużywany od kilku lat. Powoli zaczęła wymachiwać miotłą, oczyszczając podłogę z piasku czy też innego brudu. Co chwilę jednak musiała przerywać czynność, gdyż unoszący kurz drażnił jej nos i oczy. Żałowała, że nie miała żadnej maski, czy dodatkowego materiału, którego mogłaby użyć jako prowizoryczną maskę. Cisza, która ją otaczała przerażała ją, więc postanowiła ponucić sobie jakieś znane piosenki z obozu, wszystkie były smętne i dotyczyły śmierci. Nikt nie znał innego życia, dlatego śmierć dla większości wydawała się wybawieniem, a raczej obietnicą lepszego życia. Piekło nie wchodziło w grę, bo przeżywali je codziennie tutaj na tym świecie, więc na tamtym musi być lepiej. Po prostu nie brali innej opcji pod uwagę. Jednak jej śpiew wcale nie polepszał sytuacji, wręcz ją pogarszał. Nie miała odwagi śpiewać głośno, dlatego dźwięk, który rozchodził się po pomieszczeniu był zniekształcony i brzmiał jakby pochodził od jakiejś obcej istoty, a nie człowieka.
Gdy skończyła zamiatać, spojrzała się na pełne wiaderko brudu z rezygnacją. Dopiero teraz zaczęła rozumieć, dlaczego dostała tyle czasu na wykonanie tego zadania. Salon był o wiele większy, niż się wydawało na pierwszy rzut oka, a kurz był tak gruby i stary, że ledwo dało się go usunąć. 
Podeszła do wiadra z wodą, namaczając w nim mopa, gdy drzwi się otworzyły i do pokoju wszedł jej panicz. Poznała go po masce z rysunkiem ptaka, tylko on taką miał i nosił ją codziennie w porównaniu do innych domowników, którzy zmieniają je w zależności od dnia i okazji. Zdumiona wpatrywała się w niego, zastanawiając się czy powinna kontynuować pracę, czy też poczekać na instrukcje. Zanim podjęła jakąkolwiek decyzję poczuła na policzku jego dłoń. Siła była tak duża, że upadła przesuwając się o kilka metrów. Poobijana jęknęła cicho łapiąc się za obolałą część ciała. Przeszedł ją dreszcz niepokoju, w dodatku nie wiedziała co takiego zrobiła, że została tak potraktowana. Przełknęła ślinę, nawet się nie ruszając, a jej pan chwycił za mop podchodząc do niej spokojnie, nie wydając z siebie przy tym żadnego dźwięku.

***

Wreszcie dotarli do miasta. Tutaj przynajmniej padało mniej, ledwie kropiło, blondyn z przyjemnością zdjął kaptur, nabierając w płuca powietrza przesiąkniętego zapachem ognia i lasu. W obozie było czuć tylko zapach śmierci, rozkładające się ciała, krew, ludzkie odchody czy wymiociny. To były jego realia, gdy teraz to zniknęło, czuł się szczęśliwy. Do tej pory nie sądził, że otoczenie może mieć wpływ na samopoczucie, ale podczas tej podróży zrozumiał, że nie wszystko jest takim, jakim się wydaje. Tym razem złapał za rękę Konan, żeby ich nie zgubić w czasie marszu, mimo że ulica była o wiele mniej zapełniona niż poprzednio, to i tak czuł na swoich ramionach potarcia. Rozmowy ludzi, ten gwar śmiechów, wrzasków napawał go jakąś dziwną radością, nie wiedział dlaczego, ale lubił ten stan. Przez chwilę przyszło mu do głowy, że umiera i jest to zwykła reakcja przedśmiertna, słyszał o tym od Sakury, że niektórzy właśnie tak się zachowują przed śmiercią. Są dziwnie radośni. Speszony ścisnął mocniej dłoń kobiety, przypominając sobie o niedawnej rozmowie między nimi. Nie rozumiał dlaczego Yoshik zadał mu tak dziwne pytanie, w dodatku nie potwierdził czy zgadł z jego wiekiem. Miał taką nadzieję. Nie chciał go urazić, a wszystko na to wskazywało, bo był wyjątkowo milkliwy. Chciał już coś powiedzieć, nawet otworzył usta nabierając odpowiednią ilość powietrza, gdy poczuł, że się zatrzymują. Zdumiony zaczął się przysłuchiwać otoczeniu. Naprawdę chciał zobaczyć ten świat, tak inny od tego, który znał.
- To tutaj. Mam nadzieję, że będzie w swoim gabinecie, jeśli nie, będzie trzeba go poszukać po całym mieście, a to najgorsze co może się nam przydarzyć. - Kobieta spojrzała się na rudzielca, który wpatrywał się w spleśniałe od wilgoci drzwi, które kiedyś były zielone, ale przez lata farba zdążyła zejść. - Mam iść z wami?
- Nie trzeba. Zresztą nie chciałabyś tego oglądać. - Uśmiechnął się słabo, chwytając blondyna za rękę. - Idziemy Naruto. Zobaczmy co da się z tobą zrobić.
- To zobaczymy się w gospodzie. - Odparła niepewnie idąc w swoją stronę.
Mężczyzna odprowadzał ją wzrokiem, dopóki nie zniknęła mu z oczu. Westchnął ciężko, otwierając powoli drzwi. Do ich nozdrzy doszedł zapach zgnilizny, pleśni i octu. Skrzywili się z niesmakiem wchodząc głębiej do ciemnego pomieszczenia. Wolny Pies, stąpał niepewnie w stronę najbliższego pokoju, czując jak krople potu spływają mu po karku. Nikt nie mógł zobaczyć blondyna, nikt nie mógł się o nim dowiedzieć. Musiał zmusić lekarza do przysięgi, że nie zdradzi nikomu o ich wizycie, a raczej o jej celu. Dodatkowo poczuł strach, nigdy nie lubił takich miejsc, zawsze miał wrażenie, że coś wyskoczy ze ściany i go zabije. Wzdrygnął się na samą myśl o takim stworze, jednak zaraz poczuł uścisk dłoni, a gdy się obejrzał zobaczył chłopaka, uśmiechającego się łagodnie, jakby chciał dodać mu otuchy.
Wreszcie wszedł do pokoju, który służył jako gabinet. Rozejrzał się pobieżnie po nim, przyglądając się staremu dziadkowi, który zaczytany był w jakąś gazetę. Zaparowane okulary co chwilę zjeżdżały mu z nosa, a ręce drżały nie mogąc utrzymać pliku kartek. Po podłodze chodziły różnego rodzaju robaki, powodując u rudzielca odruch wymiotny. Ucieszył się nawet, że chłopak tego nie widzi, przynajmniej nie musi być tak zniesmaczony jak on. Zakaszlał znacząco, czekając na reakcję ze strony staruszka, ten zaś odchylił gazetę tak, by móc na nich spojrzeć. Zmarszczył czoło, powodując, że brwi zetknęły się ze sobą, a usta wygięły się w grymasie, który pewnie miał odpowiadać zaciekawieniu, ale jak dla niego, wyglądało to jak obraz niezadowolenia z mieszaniną gniewu.
- W czym mogę panom pomóc? - Odezwał się wreszcie zachrypniętym, zimnym głosem, odkładając gazetę na bok. Jego wyblakłe szare oczy wpatrywały się natarczywie w blondyna, jakby czekając na jego przemowę.
- Chciałbym żeby pan go zbadał i wyleczył. - Rudzielec spojrzał na niego z determinacją, mając nadzieję, że nie będzie musiał posunąć się do przemocy.
- Wyleczyć? Z czego?
- Z tego co pan zaraz zobaczy. - Podszedł do blondyna ściągając mu okulary, i odwiązując powoli bandaże.

***

Zziębnięta i wygłodniała usiadła na łóżku, czując na sobie spojrzenia innych niewolników, pogardliwe, wywyższające się. Mimo, że są w tym samym piekle, nie było tu mowy o współczuciu, czy też wzajemnej pomocy. Każdy tutaj walczył o przetrwanie, ale do tej pory łudziła się, że może nie będzie tak źle. Teraz już sama nie wiedziała co jest lepsze, śmierć czy to.
Zastanawiała się jak długo jeszcze będzie żyła. W obozie nigdy nie zdarzało jej się popełniać błędów, tutaj natomiast robiła je non stop powodując gniew swoich panów. Westchnęła ciężko, kładąc się powoli na swoim materacu, nie miała siły na nic, nawet by pójść do kuchni i wybłagać o choćby kawałek chleba. Przysłuchiwała się rozmowom innych. Nie rozumiała wiele z tego, poza tym, że nie długo ma się odbyć bal u rodziny Uchiha, na który są zaproszeni wyłącznie mężczyźni. Zamyśliła się nad tą kwestią. Słyszała, że wojna jest między klanem Uchiha a Hyuuga, a teraz dowiedziała się, że jej panicz jest zaproszony na ich bal. Nie rozumiała tego, ale nigdy nie miała głowy do polityki. Dla niej to wszystko było jednym wielkim absurdem.
Nie minęło dużo czasu, a drzwi się otworzyły i w pomieszczeniu zabrzmiał głos panicza,  wzywający ją do siebie. Wystraszona zerwała się z łóżka, wybiegając z pomieszczenia. Jej ciało obolałe zalało się falą bólu, jednak ona zagryzła zęby, przystając przed mężczyzną, który trzymał w dłoni miskę. Spojrzała się pytająco na naczynie, nie rozumiejąc co ma z nim zrobić.
- Masz się z tym udać do granatowego pokoju. - Odparł oschle wręczając jej przedmiot.
- Rozumiem.
Chwyciła miskę i ruszyła powoli w stronę pokojów mieszkalnych. Do tej pory jeszcze nie była w granatowym pokoju, nie wiedziała, kto tam mieszka i jaka ta osoba jest. Na skórze czuła dreszcze przerażenia, bała się wtrącenia do lochów, kolejnych razów na plecach, czy przypalania skóry. Miała dość kar, które zdawały się nigdy nie kończyć. Teraz rozumiała przez co przechodził Naruto, gdy codziennie przychodził po niego Minato. Miała nadzieję, że nie wyląduje jak on w lodowatej wodzie czekając aż ciało odmówi posłuszeństwa oddając całe ciepło. To, że Naruto przeżył taką karę graniczyło z cudem. Był kompletnie zmarznięty, a jego palce nadawały się do amputacji, a jednak przeżył i amputacja okazała się niepotrzebna. Ona nazywała to cudem, zaś Asuma szczęściem głupiego.
Weszła powoli do pokoju, rozglądając się po nim. Był dosyć duży, mniejszy jednak od pokoju panicza. Na szafce stała szkatułka, obok niej szczotka i grzebień do włosów. Na ścianie wisiały maski z najróżniejszymi wzorami, w głębi w zacienionym miejscu stało łoże, zasłonięte baldachimem. Gdy się mu przyjrzała, ujrzała na nim ruszający się kształt. Wystraszona, cofnęła się o krok, nie wiedząc co ma ze sobą zrobić. Mogła mieć tylko nadzieję, że osoba ta ma na sobie maskę.
- Przepraszam, przyniosłam miskę od panicza. - Jęknęła niepewnie, spuszczając głowę na dół.
- Przyniosłaś ją? Dziękuję. Stopy mnie strasznie bolą i muszę je zamoczyć w soli leczniczej. Mogłabyś tutaj podejść z tym? - Delikatny kobiecy głos odezwał się do niej, wypędzając z jej serca cały lęk.
- Oczywiście! Gdzie mogę znaleźć tą sól? - Odparła dużo głośniej, rozluźniając ciało.
- Ostatnia szuflada po lewej.
Podeszła do szafki, wyjmując z niej słoiczek z czerwoną solą. Uśmiechnęła się pod nosem, wsypując zawartość do miski. Gdy dno pokryło się nowym kolorem, weszła do łazienki, napełniając naczynie gorącą wodą. Nabrała powietrza ruszając w stronę łóżka, na którym w dalszym ciągu leżała kobieta. Kiedy podeszła bliżej z ulgą odkryła, że ma na sobie maskę. Postawiła miskę na ziemi, pomagając jej usiąść i zanurzyć nogi w wodzie. Czuła na sobie jej wzrok, jednak nie odważyła się podnieść głowy.
- Jesteś nowa, prawda?
- Tak. - Odparła zmieszana, cofając się pod ścianę.
- Nie wiedziałam, że w obozach znajdują się takie ładne kobiety. Mój kuzyn zdołał się już pochwalić kogo znalazł na targach. Jesteś pierwszą dziewczyną z obozów. Zawsze braliśmy mężczyzn.

***

Siedział na klejącym się stole lekarskim, dając dotykać się lepiącym dłoniom. Lekarz powoli wyciągał z jego oczu larwy, rudzielec zaś co chwila dusił w sobie odruch wymiotny, wyglądało to z każdym dniem coraz gorzej. Gałek ocznych już prawie w ogóle nie było widać, zaś z rogówki sączyła się powoli krew. Staruszek pocmokał pod nosem, chwytając za latarkę, zaświecił w oczodoły, próbując ujrzeć cokolwiek poza opuchniętymi mięśniami w trakcie procesu rozkładu. Westchnął ciężko, odsuwając się od blondyna. Spojrzał się na Yashik’a uważnie, odkładając swoje narzędzia.
- Niech mi pan powie, że nie jesteście uciekinierami z obozów.
- Nie jesteśmy. Mój brat wdał się w bójkę, która zakończyła się tragicznie. - Odparł twardo, chcąc pokazać lekarzowi, że mówi prawdę.
- Wie pan, że normalnie powinienem zawiadomić jakieś służby, ale wcale mi się do tego nie śpieszy, zbyt wiele roboty z tym wszystkim. - Burknął pod nosem, siadając na swoje krzesło. - Nie jestem w stanie mu pomóc. Prawdopodobnie będzie ślepy, jeśli uda się ocalić cokolwiek. Jednak ja nic tutaj nie poradzę. My podludzie, gdy znajdujemy się w takim stanie jesteśmy wysyłani do laboratoriów, żeby testować nowe rodzaje broni, albo różne środki chemiczne, jego też powinienem tam zgłosić. - Spojrzał się na niego, jakby wyczekując jakieś reakcji, jednak on tylko odwrócił głowę w stronę okna, nie wiedząc co ma zrobić. - Musiałby pan zdobyć pozwolenie, żeby dostać się do wyższego poziomu, może tam jest lekarz, który mógłby go uratować. Tutaj go pan nie znajdzie. Mogę tylko dać leki. Nie dokonają cudów, ale uśmierzą ból i spowolnią proces rozkładu. Człowieku, w jego głowie jest rój larw! W życiu nie widziałem nic równie paskudnego!

Usiadł przy stoliku wpatrując się tępo w ludzi w kawiarni. Wszyscy rozmawiali o czymś gorączkowo, próbując zapomnieć o ponurej rzeczywistości. Blondyn siedział obok niego, bawiąc się serwetką. Zdawał się kompletnie ignorować to co usłyszał od lekarza, natomiast rudzielca dotknęło to do żywego, jakby on sam był poszkodowanym. Nie potrafił zrozumieć tego dzieciaka, nie potrafił pojąć skąd czerpie tyle siły, by kontynuować tą podróż.
- Pewnie Konan zaraz przyjdzie, ona zawsze się ociąga na zakupach, a teraz ma dodatkowe gęby do wykarmienia. - Odparł spokojnie, siląc się na uśmiech.
- Będę musiał jej podziękować za udzielenie pomocy, takich ludzi to pewnie ze świeczką szukać.
- Tak, pewnie tak. - Przytaknął ruchem głowy, czując się coraz gorzej.
W głębi sali było słychać poszczekiwania psa, a w ślad za nim krzyki chłopaka. Chodził od stolika do stolika rozmawiając z ludźmi. Yashik zignorował jego obecność, próbując wymyślić sposób na dostanie przepustek. Naruto wsłuchiwał się w kroki obcego, czekając aż podejdzie. Miał ochotę porozmawiać z kimś, kto nie wie kim jest i dlaczego nosi takie okulary.
Nagle pies zawarczał cicho, biegnąc w ich stronę, blondyn wstał odsuwając z impetem krzesło, słysząc jak z hukiem upada na podłogę, sam odskoczył w bok, jednak szybko znalazł się na podłodze, ciągnięty przez biały łeb, który w ostatniej chwili złapał go za rękę.
- Akamaru! No co ty wyprawiasz?! Natychmiast go puść! - Szatyn podbiegł przerażony szamocąc się ze zwierzęciem.
Blondyn stękał z bólu, próbując uwolnić rękę, rudzielec zaś wstał z krzesła przykładając do szyi chłopaka sztylet.
- Lepiej weź tego kundla. - Syknął mu do ucha, przyciskając ostrze do skóry.
- Właśnie próbuję! Proszę się uspokoić! - Jęknął wystraszony, napinając wszystkie mięśnie.
Yashik spojrzał na niego z pogardą, wreszcie znużony kopnął psa w głowę, przez co zdumiony zwierzak odsunął się od Naruto, skomląc głośno. Szatyn zazgrzytał zębami, jednak nie miał odwagi na konfrontację z człowiekiem, którego siły nie znał.
- Przepraszam za niego, nigdy tak nie reagował. - Odparł pojednawczo, spoglądając wciąż na starszego mężczyznę.

***

Wyszedł z baraku, napełniając płuca lodowatym powietrzem. Spojrzał się po placu, na którym siedział staruszek bez nóg, wpatrujący się nieustannie w bramę. Zazgrzytał zębami, nie wiedząc co ma zrobić, zdawał sobie sprawę jak bardzo był przywiązany do Naruto,  traktował go jak własnego wnuka. Zresztą blondyn jako jedyny okazywał mu trochę uczucia, które w tej lodowej krainie zdawało się nie istnieć. Podrapał się po głowie, wpatrując się w zachmurzone niebo, powoli z nieba zaczął sypać śnieg przykrywając na nowo krew i odciski stóp.
- Ciekawe czy zima kiedyś się tutaj skończy. - Mruknął pod nosem, kierując się do stołówki, miał już dość nieudanych prób przemówienia komukolwiek do rozumu, gdyż tutaj było to bezowocne.
Zanim jednak zdążył otworzyć drzwi, usłyszał strzał a zaraz po nim dziki śmiech. Przełknął ślinę, zmuszając swój organizm do ignorancji, do udawania, że niczego nie słyszał, ale nie potrafił. Przeklął siarczyście pod nosem zawracając na plac. Na jego środku zobaczył nieruchome już zwłoki staruszka, a nad nim z pistoletem w ręku stał Gaara, trzymając jedną nogę opartą na ramieniu zwłok. Przez chwilę poczuł falę złości i żalu do siebie, że nie zrobił wszystkiego, by temu zapobiec. Wpatrywał się jak czerwonowłosy raz po raz strzela do ciała, rozkoszując się krwią, która na niego bryzgała. Siwowłosy, poczuł mdłości jednak potrząsnął głową, wpatrując się w chłopaka, który zdawał się być następcą Minato. O ile dawno go już nie przerósł.
- Gaara, uspokój się. - Asuma wyszedł ze swojej klitki, spoglądając z obrzydzeniem na ciało. - Nawet nie wiem już kto tu leży.
- Co za różnica? Mięso to mięso. Numeru nie uszkodziłem. - Odparł oschle chowając broń za pasek. - Czas coś zjeść.
Skierował się w jego stronę, pogwizdując wesoło, jakby w ogóle przed chwilą nie pozbawił nikogo życia. Uśmiechnął się do Kakashi’ego, w ten dziki, przerażający sposób. Poczuł jak dreszcze przebiegają mu wzdłuż kręgosłupa, zwiększając tylko uczucie strachu.
- Dlaczego to zrobiłeś? - Zmusił się, żeby spojrzeć na jego oddalające się plecy i powiedzieć to na tyle głośno, by go usłyszał.
- Co zrobiłem? - Zatrzymał się raptownie, odwracając nieznacznie do niego głowę, by widzieć go kątem oka.
- Wypuściłeś Naruto. - Odparł spokojnie, wbijając sobie paznokcie w skórę dłoni.
- Naruto? - spojrzał na niego zdumiony, zastanawiając się o kogo mu może chodzić.
- 012517.
- Ach, tego. Z raportu Asumy wynikało, że niewiele mu życia zostało. Niech się zabawi, póki może. A jeśli jakimś cudem wyjdzie z tego cało, to chętnie go zabiję. - Odpowiedział chłodno,  ruszając przed siebie.
Westchnął ciężko. Przez chwilę myślał, że nie wszystko jest takim na jakie wygląda, ale musiał się pomylić. Gaara nie mógł mieć dobrego serca, urodził się by zabijać, nic tego nie zmieni, nawet gdyby całe życie spędził w największych mękach. Wreszcie on sam kiedyś niewiele się od nich wszystkich różnił.
Stracił apetyt na cokolwiek. Ruszył powoli w stronę tyłu obozu, na plac treningowy. Wokół było cicho, żołnierze spali spokojnie w swoich barakach, nikt jeszcze nie wyszedł na obchód. Cały obóz zdawał się być pogrążony we śnie, czekając na pierwszy dzwon. Zamyślony przystanął pod jedynym drzewem w obozie wpatrując się tępo w niebo, gdy do jego uszu dotarł głos mężczyzny i pojękiwania kobiety. Przez chwilę myślał, że może ktoś łamie zakaz, ale po chwili rozpoznał męski głos. Ruszył w jego kierunku, czując jak jego wnętrzności ponownie się przewracają. Naprawdę miał dość. Blondyn stał w jednym z dołów, wykopanych dla trenowania walki na wszelkich nawierzchniach. Przed nim siedziała naga dziewczyna, na lewej piersi miała wytatuowany numer. Zdumiony, wzdrygnął się na samą myśl o tym jaki chłód dziewczyna musi odczuwać, dopiero po chwili zorientował się, że Minato każe się dziewczynie masturbować. Jej ciało pokryte było już kilkoma ranami, zapewne jako skutek niezadowolenia mężczyzny. Trzymał on w jednej ręce miecz, a w drugiej pręt wetknięty w wiaderko z rozpalonymi węglami. Przełknął ślinę, zmuszając się do odwrotu.

1 komentarz:

  1. Anonimowy9/16/2012

    łał, ale super jest ta nowa strona, bardzo ładna grafika!!! a jeśli chodzi o notkę kiedy kolejny rozdział? Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń