2. Zwycięzcy nikt nie będzie się pytał, czy mówił prawdę.
Kiedy nauczył się chodzić często podkradał się do pokoju mamy, która uśmiechnięta upinała swoje włosy w koku, a niektóre tylko pasemka wypuszczała, by podkreślić rysy twarzy. Miała zaróżowione policzki, tak idealnie pasujące do jej ognistych włosów. Często je chwytał w dłonie zastanawiając się, dlaczego on takich nie ma. Któregoś dnia do ich mieszkania ktoś zapukał. Skrył się wtedy w szafie jak nakazała mu matka, a ona przerażona otworzyła dębowe drzwi, wpuszczając Go do środka. Rozejrzał się po pokoju, jakby czegoś szukał, ona zaś stała obojętna, może nawet zniecierpliwiona, czekając aż wreszcie opuści ich mieszkanie.-Gdzie To jest?- rzekł surowo, łapiąc ją za nadgarstki.-Nie wiem o czym mówisz.- wyrwała mu się, wskazując na wyjście.-On musi umrzeć czy tego chcesz, czy nie!- wyszedł trzaskając drzwiami.Później ona płakała, przytulając go do siebie.
Kakashi spojrzał się z wyrzutem na Minato, który popijał ciepłe wino, wyglądając na zadowolonego z siebie. On zaś nie miał apetytu na nic. Zmasakrowane ciało blondyna ciągle tkwiło mu przed oczami odbierając mu wszelką ochotę na jedzenie. Blondyn wytarł niechlujnie mokrą brodę sięgając po wysmażone mięso. Ignorowanie warunków obozowych opanował do perfekcji, której niejedna osoba mu zazdrościła. Nawet oficerowie nie potrafili się opychać tak bardzo wiedząc, że za cienkimi ścianami baraku umierają w męczarniach ich podopieczni.
Tak. Nie wszyscy oficerowie byli pozbawionymi serca potworami. Większość z nich wręcz wolałaby nigdy nie dożyć takich czasów, a przynajmniej nie być odpowiedzialnym za to ludobójstwo. Ludzie rodzili się z wyznaczonymi rolami społecznymi. Niczym mrówki byli już oznakowani od momentu otworzenia oczu. Nie mieli wyjścia, które by ich uratowało od tego losu. Mogli stać się personalnymi niewolnikami, co częściej kończyło się po prostu śmiercią w torturach. Po świecie krążyło wiele opowieści o anormalnych skłonnościach nadludzi, o kąpieli z krwi dziewic czy jedzeniu mięsa noworodków. Targi mięsa, które promuje się, jako szansę na zmianę otoczenia, dla wielu są po prostu licytacją lepszego mięsa i krwi. Nikt nie idzie do nadludzi z wizją lepszego życia, ale szybszej śmierci. A przynajmniej tyle próbują sobie wmówić, jednak trudno wyrzucić z serca tę nikłą nadzieję, że może jednak uda się przeżyć.
Najstraszniejszą rzeczą na tym świecie nie jest śmierć, która i tak czekała wszystkich, ale brak możliwości ucieczki od przypisanego losu. Nieważne, z jakim talentem kto się rodził, w tym świecie talenty i zdolności nie miały żadnego znaczenia. Jeśli jednak ktoś urodzi się w roli, w której kompletnie nie będzie mógł się odnaleźć, czeka go jedynie spadek po drabinie kariery. Jeśli będzie miał szczęście, zatrzyma się na szczeblu śmieci, ale częstszym widokiem jest obdarowanie takich ludzi podartymi łachami i pieczęcią jego władcy. Od obozów nie było ucieczki. Prędzej czy później każdy do nich trafiał czy to jako mięso armatnie, czy jako kat.
Wysoki, czarnoskóry mężczyzna dołączył do nich sięgając po wino. Usiadł obok Kakashiego przyglądając się z nieznacznym obrzydzeniem na blondyna. Nic jednak nie powiedział. Jedynie bawił się swoim nożem w drewnianym stole obserwując jak przy każdym cięciu warstwy pękały, rozdzielając powoli deskę na pół. Lewą rękę miał zabandażowaną i unieruchomioną przez prowizoryczny temblak. Jednym ruchem mógłby go rozerwać i uwolnić się od tej niewygodnej pozycji, jednak doświadczenie nauczyło go być cierpliwym i dać kończynie czas na zagojenie się. Nawet jeśli zamierzony efekt będzie odległy od rzeczywistości. Tutaj lepiej było mieć krzywą kończynę, niż jej nie mieć.
-Ilu straciłeś?- Siwowłosy odezwał się wreszcie zmuszając się do popicia wina.
-Ah, Darui wrócił z frontu! Uchiha znowu dali nam popalić, co? – Minato zarechotał głośno gryząc kolejny kęs mięsa.- Nie przejmuj się, jak zabraknie nam mięsa, to pewnie doślą nam nową partię z wrogów politycznych.
-Minato. – Kakashi warknął z obrzydzeniem wbijając paznokcie w dłoń.
-Nie wątpię w zdolności klanu Hyuuga w tym temacie. A co do twojego pytania, Kakashi, to ¾ ludzi poszło w piach i to dosłownie. Powinieneś uważać jutro. Uchiha już dawno przegonili Hyuuga w tej zabawie. – Odparł beznamiętnie wstając od stołu. – Jednak nawet ich droga kiedyś się skończy. Kiedyś przecież słońce zgaśnie.
-Słońce zgaśnie? Filozof się znalazł. – Blondyn pokręcił głową chichocząc pod nosem. – Możesz się przyłączyć do Zabuzy, on też lubi filozofować. Bylibyście idealną parą. Choć on woli tego Haku, więc pewnie nie skorzystasz na tym za wiele.
Kakashi wstrzymał powietrze nie mając odwagi spojrzeć na Darui, który górował nad nimi wzrostem. Nie padło jednak żadne słowo ze strony rannego oficera. W pomieszczeniu było słychać jedynie jego ciężkie kroki oddalające się w stronę wyjścia.
- Czasem naprawdę się zastanawiam, jakim cudem jeszcze żyjesz… Jesteś tak bezczelny, że nawet ja czasami mam ochotę cię zatłuc. Czy ty nadal jesteś człowiekiem?- Wstał czując obrzydzenie do Minato.
-Takim samym jak ty, Kakashi. Przed przeznaczeniem nie ma ucieczki. Nieważne jakie ideały nosisz w sercu, ostatecznie wszystko się rozpada po zderzeniu z tym światem. Lepiej skończ z byciem miłym wujaszkiem, dajesz im tylko złudną nadzieję.
Głos oficera był chłodny, z cienką nutką pogardy, jednak tym razem nie roześmiał się, nie zatrzymując więcej kompana przed wyjściem z baraku. Mógł zaprzeczać ile tylko chciał, mówić jak to da się być miłym w tym świecie mimo tych wszystkich zbrodni, ale każdy wiedział, że mottem do przeżycia było „jeśli znalazłeś się między wronami, kracz jak one”. Tutaj nie było miejsca na bohaterstwo. Ci, co ryzykowali swoim życiem, już dawno nie żyli.
Darui palił papierosa spoglądając na mozolną pracę obozowiczów. W takich miejscach przy takiej pracy powinno być gwarno, ktoś powinien powiedzieć coś niedorzecznego rozbawiając część towarzystwa, jednak nic takiego się nie działo. Słychać było jedynie ciszę oraz odgłos rzucanych worków i upadających kamieni.
Historia czarnoskórego oficera była typowym zjazdem po szczeblach kariery. Niegdyś był ochroniarzem jednego z polityków, który miał spory posłuch przez swoje kontrowersyjne występy. Życie w luksusie jednak się skończyło w momencie, gdy tematem rozważań stali się nadludzie. Krytykowanie ich w swoich czterech kątach było jednym, ale krytykowanie ich publicznie było niewybaczalne. Polityka w najlepszym wypadku czekała szybka egzekucja, w najgorszym publiczne tortury. Był lojalnym pracownikiem, dlatego bez zawahania zeznał, że to on przez pomyłkę dał mu swoją prywatną notatkę. Polityk został oszczędzony, zaś Darui wylądował w obozie jako oficer tylko dlatego, że miał zdolności militarne. Zanim jednak został zdegradowany do bycia nikim, stracił wszystko, co było jego życiem. Nie tylko swoją karierę u boku szanowanego polityka, ale także rodzinę. Gdyby chodziło jedynie o zostawienie ich na ziemiach ludzi, prawdopodobnie egzystencja nie była dla niego tak ciężka. Jednak jego karą nie było jedynie zesłanie do obozu na czas nieokreślony, ale także bezradne patrzenie jak jego rodzina zostaje na forum publicznym pozbawiona życia w najgorszy możliwy sposób. Jego lojalność, jego ideały obróciły się przeciwko niemu pozbawiając go celu życia. A mimo tego, co mu się przytrafiło nie umiał postępować jak Minato. Nie umiał widzieć obozowiczów jako numery, jak zabawki, którymi można się pobawić w najgorszy sposób. Dla niego oni wciąż byli ludźmi, którzy odczuwali te same emocje jak on czy nadludzie. Przynajmniej się łudził, że nadludzie mają jakieś emocje, poza dziką nienawiścią.
Kakashi przystanął przy nim obserwując plac, by upewnić się, że nikt, kto ma w jutrzejszej bitwie walczyć, nie pracuje do wyczerpania. Nie miał ochoty na wchodzenie w rozmowy, szczególnie z kimś, kto dopiero wrócił z frontu. Wolał nie wiedzieć, jakie piekło go czeka. Przywykł do tego, że za każdym razem widzi coś nowego po stronie przeciwników, gdy oni wciąż tkwią przy tych samych broniach i przy tej samej taktyce. To potrafiło mu uświadomić, że tu nie ma wojny zbrojnej. Te obozy istniały wyłącznie dla zabawiania nadludzi.
Darui spojrzał się na niego, jednak
nic nie powiedział. Czasem lepiej było nie pytać.
Jeśli się
czegoś nie wie, nie da się skłamać. Każdy miał tu swoje mroczne
sekrety, szczególnie na temat swojej przeszłości. Choć czasem
przeszłość nie dawała za wygraną pozbawiając zdrowych zmysłów
wielu ludzi.
***
Młody szatyn stęknął potykając się o twardą grudę śniegu. Spoglądając z rozpaczą na rozsypany ryż. Zaklął pod nosem, próbując zebrać go z powrotem do worka, gdy poczuł cios z bok. Krzyknął z bólu próbując osłonić się przed kolejnymi ciosami.
-Ty śmieciu! Ty kurwo! Myślisz, że możesz nawalać bez konsekwencji?! Kto ci będzie żarł to gówno?! – Minato nie przestawał kopać go, z każdą chwilą coraz mocniej się nakręcał chichocząc w dziwnym szale. –Właśnie zmarnowałeś świąteczną rację żywnościową dla was! Ciekawe jak to wytłumaczysz innym?! Może sami cię rozszarpią z głodu?! Ha! Ha! Ha! Ścierwo z ciebie!
Nikt nie reagował na to, co się działo. Wszyscy odwracali wzrok próbując skupić się na własnej robocie. Nieliczni jedynie komentowali wydarzenie zastanawiając się, czy oficer mówił prawdę o ich racji żywnościowej. Był to idealny sposób na rozpętanie krwawej bijatyki między więźniami, którzy walczą o każdy okruch chleba.
-Minato! – Darui chwycił go za rękę odciągając na bok.- Zaraz go skopiesz na śmierć.
-No i co z tego? Umrze od mojego buta czy na wojnie? Co za różnica? – Prychnął wściekły odchodząc w stronę baraków oficerskich.
-Nie macie co się patrzeć. Ten ryż nie był dla was. Tylko dla tych, co mają pieniądze.
Szmer rozległ się po placu, jednak wkrótce wszystko ucichło powracając do dawnego rytmu pracy. Oficer spojrzał się na zmasakrowanego chłopca zastanawiając się, czy powinien mu pomóc dojść do baraku medycznego, ale wiedział, że taki gest byłby odebrany w niewłaściwy sposób. Prychnął pod nosem odchodząc w stronę stołówki.
-Hej, Zabuza, co z nim będzie?- Haku kucnął przed chłopcem szturchając go palcem.
-Pewnie umrze, jeśli ktoś go nie opatrzy.- Odparł chłodno zbierając ryż ze śniegu.- Zostaw go, lepiej skup się na zbieraniu ryżu. Rzadko mamy szansę na taką ucztę za darmo.
Chłopak bez słowa przekręcił się w stronę rozsypanego jedzenia, zbierając je najszybciej jak się dało, ponieważ inni obozowicze już zbliżali się po własną porcję. Zabuza warknął głośno, gdy ktoś zbliżył się za blisko odstraszając na krótką chwilę innych chętnych.
-EJ! Nam też się to należy!
-Właśnie! My też jesteśmy głodni!
-Spierdalaj stąd śmieciu! Ty dostajesz lepsze żarcie!
-Tsk!- Zabuza wstał pociągając za sobą Haku, który potykając się podążał za nim bez słowa. Wpatrywał się tylko na leżące ciało, które było ignorowane przez wszystkich wokół. Nikt nie zamierzał pomóc współwięźniowi, jedzenie było dla nich dużo ważniejsze. W takich momentach rozumiał, że człowieczeństwo już dawno umarło. Ten świat przemienił ludzi w potwory na całej drabinie społecznej.
-To się na pewno źle skończy….- Czarnoskóry chłopak przystanął przy rannym chłopaku podziwiając powstałą bójkę o ryż. – Nie sądzę, by to się dało zjeść… Twarde to i bez smaku… Po co o to się zabijać?
-Bo to jedzenie. Będziesz miał coś w żołądku poza wodą. – Karui odparła znużona próbując dźwignąć chłopaka. –Pomóż mi, Omoi.
-Muszę? Wolałbym jednak wrócić do pokoju…- Przerwał widząc morderczy wzrok przyjaciółki. Westchnął pomagając jej dotrzeć do baraku medycznego. – Ale wisisz mi za to ciepłą wodę.
-Jak kiedyś ją będę miała, to czemu nie?- Fuknęła pod nosem ignorując narastające zmęczenie. Osłabiony organizm coraz częściej odzywał się przy robocie i coraz częściej atakowała ją gorączka. Wiedziała, że śmierć stała już za rogiem, jednak nie chciała się tak po prostu poddać. Nie po tym jak widzi każdego dnia blondyna, który z wieloma ranami ciągle żył i próbował ignorować stan swojego ciała.
Gdy zbliżyli się do celu podbiegła do nich Sakura. Zanim zdążyli powiedzieć cokolwiek spojrzała na obrażenia nieprzytomnego, po czym zabrała go od nich wracając do środka.
-To było szybkie…- Omoi mruknął zdezorientowany drapiąc się po głowie.
-Głupi jesteś. Wiesz w ogóle kto to był?
-Sakura?
-Nie, idioto! Chodzi o tego chłopaka!
-A co ja jestem? Matka chrzestna, by wiedzieć, co i jak?
-To był ten dzieciak Konohamaru… chrześniak naszego doktorka…
Chłopak pokiwał głową ze zrozumieniem, wiedząc już dlaczego różowowłosa tak szybko zadziałała i dlaczego Karui uparła się, by mu pomóc. To zawsze jakieś profity przy wizycie w gabinecie. Leki, albo jedzenie. Wszystko, co przedłużało im życie, było jak najbardziej doceniane.
Za sobą usłyszeli kilka strzałów i wrzaski ludzi. Zaskoczeni odwrócili się w stronę, z której właśnie przyszli, by tylko zobaczyć uciekających ludzi, a wśród nich wielu zachlapanych krwią.
Omoi zatrzymał jednego mężczyznę trzęsącego się ze strachu, próbując dowiedzieć się od niego, co się właściwie stało. Czy jakiś więzień dobrał się do broni? Czy jakiś śmieć? A może oficer kompletnie oszalał i zrobił rzeź?
-Demon…demon wszystkich rozstrzelał! Wszystkich! Kurwa!- Mężczyzna wyrwał mu się uciekając w stronę własnego baraku.
Nie byli głupi, by biec na miejsce zdarzenia, takie akcje kończyły się jedynie śmiercią. Krzyki nie cichły, tylko przesuwały się w inne rejony obozu powodując dreszcze u każdego. Wszystko uspokoiło się po kilku minutach przywracając znaną wszystkim wszechobecną ciszę śmierci. Karui i Omoi ruszyli powoli w stronę osiedla śmieci, w której było słychać ostatnie huki. Kątem oka widzieli oficerów klnących pod nosem rozglądających się po sobie. Łatwo było dojść do wniosku, że nie wiedzieli, co mają zrobić z tym, co się stało.
-To teraz będę miał ładny widoczek…- W ich stronę podążał białowłosy chłopak, który pracował jako kucharz, a raczej osoba rozdająca racje żywnościowe.
-Suigetsu, co się stało?- Karui zatrzymała się przed nim próbując ignorować zakrwawione zwłoki dokoła.
-Demonowi odbiło i powystrzelał wszystkich, którzy rzucili się na ten ryż. Ten ryż był dla tych oficerów i dlatego strasznie się zdenerwował. Zresztą wiecie jaki jest demon, on tak samo jak żółty błysk nie potrzebuje powodu, by kogoś zabić. No i w każdym razie dotarł do tej dwójki, co pierwsi nabrali tego ryżu i zrobił nam tu krucjatę. – Opowiadał sfrustrowany gestykulując energicznie rękoma.- I jeszcze zakazał ich zdejmować. Mają przypominać złodziejom, gdzie ich miejsce.
Zamrugali zaskoczeni orientując się bardzo dobrze o kogo chodzi. Nawet gdyby chcieli, nie potrafili czuć zgrozy czy smutku z powodu śmierci byłego oficera i jego wiernego psa. Czuli raczej ulgę z tego powodu. Wreszcie nikt nie będzie ich nawiedzał, kradł ich racji żywnościowych. Nikt też nie będzie im sypał złotymi radami, które jedynie zachęcały do szybszego skończenia ze swoim życiem. Nareszcie nadszedł dzień, w którym odzyskali spokój od jednego świra.
-Wyglądacie na zadowolonych… -Suigetsu spojrzał na nich pytająco, rozumiejąc dobrze skąd u nich ta ulga. Zabuza wszystkim doskwierał, ale w gruncie rzeczy nie był zły, bo prostu był chłodny w obejściu.
-Dziwisz się?! Kradł nam jedzenie!- Karui warknęła odchodząc w stronę baraku. Czuła się coraz słabsza i musiała się położyć. Nie miała czasu na oglądanie zdewastowanego ciała jednego z obozowych katów.
-Jak każdy. Tylko niektórzy używają do tego miłych słów. – Kucharz zaśmiał się pod nosem wracając do swojej jamy. Do rana miał spokój od jakiekolwiek pracy i miał zamiar spędzić ten czas na obmyślaniu ucieczki.
Omoi długo stał w jednym miejscu zastanawiając się, co powinien właściwie zrobić. Trzymał się Karui tylko dlatego, bo wcześniej byli w drugim obozie, który nie był wcale lepszy od tego, ale przynajmniej dużo cieplejszy. Nie był też głupi. Od dawna wiedział, że jego przyjaciółka podupada na zdrowiu. To była codzienność obozowiczów, prędzej czy później ciało przestaje walczyć i po prostu się poddaje rozkładowi. Nie wiedział, co powinien jej powiedzieć, co zrobić, by jej ulżyć. Dlatego często ją zostawiał samą, by mogła na spokojnie odpocząć bez strachu, że ktoś jej zada to pytanie… „Czy mam skrócić twoje cierpienie?”
Ruszył przed siebie będąc poniekąd ciekawy, co się stało z pierwszymi złodziejami ryżu. Sądził, że nic go już nie zaskoczy, wreszcie Minato dokonywał codziennie jakiś mordów, mniej bądź bardziej miłych dla oczu. Nie spodziewał się jednak zobaczyć tego.
W obozie nie było za wiele drewna, a każdy kawałek był na wagę złota, dlatego też nie było ono wykorzystywane dla zabijania czy torturowania. Najczęściej po prostu kończyło się odcięciem jakieś części ciała, bo w tym obozie rządziła broń biała i tylko demon w jakiś sposób miał broń palną. Demon jednak nie skończył na zwykłym postrzeleniu złodziei, nie skończył na typowym obcięciu głosy czy rąk. Demon aktualnie zrobił z ludzkich ciał coś na kształt krzyża. Pierwszy raz widział ludzkie ciała poprzybijane metalowymi prętami, które były częstym materiałem w tych rejonach, w tak fantazyjny wzór. Fizyka temu mogła zaprzeczać… Ciała jednak nie miały głów, były obcięte. Na tych dwóch żywych krzyżach zawisły ciała złodziei z wyrytym słowem „złodzieje”. Tak samo jak reszty ciał ich głowy były obcięte, ale było wiadomo kim były ofiary. Głów nie musiał szukać daleko. Tworzyły spory stos kilka metrów dalej. Pozbawione oczu budziły jeszcze większą grozę.
Omoi rozumiał już doskonale, czemu wszyscy nazywali go demonem. Nawet Minato nie dotarł do takiego poziomu okrucieństwa, co cieszyło go tylko z jednego powodu. Naruto miał jakąś szansę przeżycia. Małą, ale przynajmniej nie skończy jako przestroga dla innych.
***
Blondyn dźwignął kolejny ciężki worek sycząc z bólu. Rany na plecach wciąż mu krwawiły, jednak miał dość siły, by pomóc weteranowi w jego pracy. Jiraya uśmiechał się pod nosem obserwując poczynania młodzieńca. Cieszył się, że nie musi pracować jak inni, że zawsze znajdzie kogoś, kto się ulituje nad kaleką i zrobi jego część roboty. Mimo, że czuł na sobie pogardę innych, nic sobie z tego nie robił. Tutaj nie było miejsca na litość i empatię, tylko silni przeżyją. On nie miał już takiej siły w ciele, ale mógł udawać bezradnego. Naruto zawsze mu zapewniał pożywienie i wolne od wszelakiej pracy. Był miłym chłopcem próbującym pozostać człowiekiem. Pewnie powinien czuć się jak potwór wykorzystując jego dobroć, ale wcale się tak nie czuł.
Naruto upadł na kolana z jękiem dysząc ciężko. Trucizna już nie miała na niego wpływu, jednak jego ciało było mocno osłabione torturami. Słyszał szmer ludzi, którzy krytykowali dziadka. Poirytowany dźwignął się ponownie na nogi otwierając na nowo zasklepione już rany. Krew ponownie spłynęła mu po plecach plamiąc materiał, którym był przykryty. Gdy doniósł wreszcie worek do magazynu oparł się o ścianę powstrzymując ciało przed upadkiem. Każdego dnia po każdym starciu z własnym ojcem czuł się coraz gorzej. Jego ciało powoli zaczynało się poddawać. Jego wola, by żyć, miała coraz mniej do powiedzenia udręczonemu organizmowi. Umierał. I nieważne jak bardzo nie chciał o tym myśleć, jak bardzo chciał wyprzeć to umysłu, to świadomość końca powracała. Czekała go śmierć w tym opuszczonym przez bogów miejscu. Nikt o nim nie będzie pamiętał, nie będzie przychodził na nieistniejący nagrobek.
Czuł łzy na policzkach, ale nie walczył z nimi. Był za słaby, by udawać, że nic mu nie jest, że bezradność wcale go nie przeraża. Czy jego życie, jego osoba ma w ogóle jakiś sens? Nie zrobił nic, by pomścić matkę, by zmienić ten świat. Nie był bohaterem z opowieści, był tylko słabym człowiekiem skazanym na śmierć.
Odbił się od ściany ruszając w stronę własnego baraku. Miał dosyć, nie da rady więcej pracować. Jiraya musiał sobie znaleźć kogoś innego do pomocy. Ignorował jego nawoływania skupiając się wyłącznie na krokach, by się nie wywrócić.
Weteran oburzony obserwował jego przemarsz nie rozumiejąc czemu go zostawia w połowie pracy. Nie będzie mu łatwo znaleźć innego głupca do noszenia ciężkich worków, a on sam nie miał zamiaru tracić drogocennej energii.
-Może zamiast marnować czas na szukanie frajera, zabrałbyś się do roboty?- Minato pojawił się niespodziewanie przy nim uśmiechając się.
-Minato-san…- Jęknął wystraszony, chowając resztki czerstwego chleba. – Nie spodziewałem się oficera tutaj…
-Och, tak sobie wyszedłem na spacer zobaczyć, czy ktoś się nie leni… A tu proszę znowu dziadek… 012517 wreszcie sobie darował pomaganie ci? A może wreszcie zrozumiał, że jesteś jedynie aktorem, który żeruje na innych, by samemu nic nie robić?
-To nie tak! Chłopak sam proponuje mi pomoc! On jest po prostu uczynny… Minato-san dobrze wie, że ja umiem pracować… Jestem użyteczny! Naprawdę!- Przerażenie w jego głosie było już mocno słyszalne, rozbawiając tylko młodszego mężczyznę.
-Czy ja wiem… Nigdy nie widziałem dziadka pracującego tak na poważnie. Chyba, że mówimy o pracy w znalezieniu frajerów, którzy oddadzą kawałek chleba, czy zajmą się przydzielonymi dziadkowi pracami… To tak… Ciężko pracujesz na tym polu.
-To nie tak! Ja! Ja! Wyszukuję silnych więźniów, którzy będą dla was jeszcze bardziej pożyteczni niż te słabeusze!
-Naprawdę? Jakoś nigdy nie zgłaszałeś nam tych super więźniów…
-Bo nie skończyłem swoich badań…
Minato wyciągnął swój miecz obserwując odbicie światła w nim. Nie wyglądał na przekonanego, wręcz na rozbawionego słabymi wymówkami inwalidy. Od dłuższego czasu chciał się go pozbyć, tylko, że do tej pory zawsze znalazł się ktoś, kto mu w tym przeszkadzał. Zasada obozów była jasna, jeśli jesteś nieprzydatny dla ogółu, jeśli nic nie robisz, to nie zasługujesz na jedzenie, a nawet na życie.
-Minato.- Kakashi podbiegł do niego chwytając go za rękę.- Co robisz? Powinieneś nadzorować sektor 814.
-Miałem to zrobić, ale przyłapałem naszego drogiego weterana na lenistwie. Wykorzystywał rannego, by wykonywał za niego ciężką pracę.- Schował broń, odsuwając się od nich.- Znasz zasady, Kakashi. Albo jesteś mrówką, albo jesteś pożywieniem. Dla cwaniaków nie ma tu miejsca. Nie potrzeba nam tu polityków, którzy będą wykorzystywać słabych, by nic nie robić, a jeszcze doić innych z ich zapłaty. Kiedyś to nie ja go na tym przyłapię, ale demon i wtedy nie będziesz mógł zgrywać bohatera maluczkich.
Odszedł w stronę swojego sektora nie mówiąc już nic więcej. Kakashi spojrzał tylko z politowaniem na trzęsącego się Jirayę. Nie miał dla niego żadnych słów pocieszenia, bo wbrew wszystkiemu Minato miał rację. Tu nie było miejsca dla cwaniaków. Jeśli nie oficerzy, to współwięźniowie zrobią z takimi porządek.
Naruto padł na swoją pryczę sycząc z bólu. Nie zwrócił uwagi na śpiącą Karui, czy innych mieszkańców ich baraku, którzy szeptali coś do siebie. Miał już dość tego dnia, jego plecy znowu były w gorszym stanie, a umysł co chwila uciekał do krainy, z której nie było wyjścia.
Był to czas odpoczynku, większość prac się zakończyła i teraz mieli nabrać sił przed jutrzejszą podróżą na pole bitewne. Kilka dni jazdy w chłodzie i bez racji żywnościowych miało ich zmobilizować do posłania przeciwników na drugi świat. Zwycięzcy starcia zawsze dostawali dodatkowe racje żywnościowe. Jednak od dłuższego czasu strona klanu Hyuuga nie potrafiła wygrać bitew. Ci, co wracali, bardziej należeli już do świata umarłych niż żywych. Rany często były tak poważne, że lekarze decydowali się na ukrócenie cierpienia przez zabicie.
W holu było słychać kroki. Lekkie, rytmiczne kroki w podbitych butach. Oficer zmierzał w ich stronę zatykając wszystkim usta. Przerażeni wpatrywali się w otwór, który służył za drzwi, wyczekując nieproszonego gościa.
-012517 idziesz ze mną do lekarza.- Szorstki kobiecy głos rozbrzmiał donośnie, zwracając na siebie uwagę wszystkich więźniów. W ciszy obserwowali jak blondyn otwiera oczy, spoglądając na fioletowowłosą oficer.
-I co to da?- Burknął pod nosem, zwlekając się powoli z łóżka.
Ruszył za nią powoli, dziękując niebu, że wysłali po niego Anko, a nie jego opiekuna. Nie zniósłby spojrzenia tego psychopaty, który rozkoszuje się krwią. Anko była jedną z nielicznych kobiet w sztabie. Była też jedną, która budziła równocześnie strach, ale i ulgę. Nie pastwiła się nad nikim, ale nie pozwalała na łamanie regulaminu. Naruto lubił ją za to, że rannych zawsze zanosiła do lekarza. Nawet jeśli nie padł żaden rozkaz, a leków naprawdę było mało, to wolała, by więźniowie byli zbadani przez lekarza, niż znosili ból na pryczy, wyczekując śmierci.
-Mógłbyś uważać. Wystarczająco źle się dzieje na froncie.- Spojrzała na niego kątem oka próbując zachować neutralny wyraz twarzy.
-Czemu? Coś się znowu stało?- Naruto wiedział, że na froncie nigdy nie jest dobrze, ale z reguły nikt o tym głośno nie mówi.
-Przekonasz się jutro, mały. Na razie spróbuj doprowadzić się do użyteczności. – Mruknęła pojednawczo otwierając mu drzwi do baraku medycznego. – Do jutra, mały.
Naburmuszył się czując frustrację z niewiedzy. Chciał znać nowości bitewne, może wtedy łatwiej byłoby przeżyć, jednak panowała zasada milczenia. Oficerowie wiedzieli o pewnych rzeczach, ale nikt inny nie mógł się dowiedzieć prawdy.
Poprawił swoją koszulę żałując, że nie jest kobietą, wtedy miałby szansę wydostania się z tego miejsca bez względu na wiek. Mógłby też się urodzić w innych czasach, gdzie świat był bardziej normalny.
Spoglądał przez okno jak powoli prószy śnieg. Ta kraina zawsze była mroźna i otulona białą pierzyną. Jednak on zawsze sądził, że te białe drobinki, które pokrywały tę smutną ziemię były najładniejsze. Wydawało mu się, że dopóki ten śnieg pada, nic się w jego życiu nie zmieni. Roześmiany widokiem za oknem spojrzał za siebie, gdzie jego mama stała przy prowizorycznej kuchence robiąc obiad z chleba i zupę z ziół, które zdobywała w pracy. Przechylił pytająco głowę dostrzegając na jej policzkach łzy.
-Mamusiu, nie płacz! Widzisz, aniołowie już płaczą za nas!- Chwycił ją za dłoń, próbując przegnać od niej smutek. Miał nadzieję, że aniołowie naprawdę płaczą nad ich losem.
-Naruto…- Przykucnęła obejmując go czule.- Pamiętaj, że mamusia Cię kocha, nieważne co się stanie.- Szeptała mu do ucha znowu brzmiąc jakby miało jej tu zaraz nie być. Nie lubił u niej tego. Przecież jest jego mamą, nie było szans, by go zostawiła.
-Mamusiu?- Spytał się z nadzieją, że mu wyjaśni, czemu jest znowu smutna, czemu tak rzadko się uśmiecha.
-Musisz się teraz schować. Zły Pan przyjdzie i znów będzie krzyczał.- Pogłaskała go po główce, popychając zarazem w stronę szafy.
Po chwili rozległo się pukanie, które jakby czekało tylko na ten moment, aż porozmawia z mamą. Te momenty zawsze wzbudzały w nim strach, którego nie potrafił określić. Nie znał tego pana, ale jego głos był przesiąknięty agresją, dlatego zawsze wykonywał polecenia Kushiny. Nie chciał, by jego mama miała przez niego kłopoty. Pilnował się też, by przypadkiem nie zacząć płakać, nawet wtedy, gdy ten pan bił mamę.
Otworzyła drzwi z zaciętą miną, gotowa, by ponownie walczyć o swoją godność i bezpieczeństwo dziecka.
-Chciałeś czegoś, Oficerze Minato?
-To musi umrzeć! Jeśli nie umrze, TY zginiesz! Po cholerę ci jakiś dzieciak?! Jeśli piśniesz choć słowo, że TO jest moje, osobiście cię rozstrzelam!- Wrzasnął na nią desperacko, próbując ją złapać za rękę, jednak mu się wyrwała.
-Myślisz, że zauważą podobieństwo?- Prychnęła ironicznie opierając się o drzwi.
-Zamknij się i zabij gnoja!- Strzelił jej siarczysty policzek, odwracając się do niej tyłem Brzydził się jej widokiem.
-On nigdy nie będzie jak TY! I to nie jest TO! On ma na imię NARUTO!- Wrzasnęła za nim, trzaskając po chwili drzwiami. Zapłakana zsunęła się na ziemię, nie wiedząc, co ma zrobić.
Naruto wyjrzał niepewnie z szafy, po chwili podszedł do niej mając pewność, że zły pan nie wróci. Przytulił ją nieporadnie czując narastającą złość. Dlaczego jego mama musi tak cierpieć? Czemu zły pan go tak nienawidzi? Jednak w głębi serca rodziło się w nim pytanie o sens jego życia, skoro to on był głównym powodem cierpienia jego mamy. Może naprawdę nie powinno go tu być?
-Pleców mi raczej nie wytną…- Mruknął pod nosem, idąc korytarzem do gabinetu lekarza.
-Naruto!- Sakura wychyliła się z jednego z pokojów wywracając go pod naporem własnego ciała. – Nic ci nie jest!? – Wygramoliła się z niego spoglądając z przerażeniem na jego stan.
-Sakura, jak mogłaś?! Mogłabyś przynajmniej ostrzegać…- Podniósł się chwiejnie z ziemi, sycząc z bólu.
-Przepraszam, ale jak się tylko dowiedziałam, co oni ci zrobili… Naruto, tak nie można! Uciekaj, nie wiem, zrób coś z tym!- Szła przy nim, gestykulując chaotycznie, prawie bijąc go po twarzy.
-Uspokój się, żyję przecież. A to, że połowa mojego organizmu nadaje się na wymianę…
Wytknął jej język próbując rozluźnić atmosferę. Szedł przed siebie wiedząc dokładnie, do którego pokoju ma zajrzeć. Nie raz tu bywał, szczególnie przed wyjazdem, kiedy stare rany się nie goiły.
Siedział naburmuszony na swoim łóżku, waląc szklanką w ścianę. Nie był przyzwyczajony do takich warunków. Było mu zimno, w dodatku od dwóch dni nic nie jadł. Zazgrzytał zębami, zwalczając w sobie szloch. Nagle do pokoju weszła dziewczynka z bukietem ze zeschniętych traw.
-Nic ładniejszego nie znalazłam…- Uniosła je do góry wyraźnie mu je podając.
-Czy to jest zjadliwe?- Mruknął od niechcenia chwytając je.
-Raczej nie… Choć konie to jedzą…
-Świetnie, muszę tylko przemienić się w konia, by mi to smakowało.- Opadł na twardy materac, zamykając oczy.- Jestem Naruto.
-Sakura.- Przysiadła się do niego, wpatrując się w jego twarz.
-Czemu tu jesteś?
-Nie wiem… Moja mama mi powiedziała, że byłam złym dzieckiem i muszę ponieść karę.
-Przykro mi…- Mruknął cicho podejrzewając jedynie, co musiała przeżyć będąc odtrącona przez własnych rodziców.
-I tak już nie mam dokąd wracać. Zostali zabici. Widziałam jak taki blondyn ich zastrzelił. Wiesz to zabawne, bo mój ojciec się wypierał tego wszystkiego, ale jak taki ładny człowiek machał mu papierami przy twarzy, to zamilkł.
Nie odpowiedział, wiedząc dokładnie, kto był katem jej rodziców. Oboje zostali wyrwani z bezpiecznego domu do tego piekła. Musiał stać się silniejszy, by móc ją chronić.
Wszedł do pokoju, siadając od razu na kozetce. Był zmęczony, miał ochotę położyć się i przespać resztę nocy, zamiast czekać tu na zbawienie. Spojrzał się w bok, gdzie znajdowało się drugie łóżko, a na nim brunet z zabandażowaną ręką.
-Naruto! Jak miło widzieć cię o tej porze tak tryskającego energią!- Krzyknął radośnie, szczerząc przy okazji zęby.
Burknął pod nosem niepochlebne słowo, nie przepadał za Rock Lee z jednego powodu. Nieważne co się działo, zawsze wydawał się pełen energii, a po drugie dążył do awansu społecznego. Wskazał zaciekawiony na jego rękę, próbując uspokoić nerwy.
-A to?- Wskazał na lewą rękę.- Na froncie! Tak przywaliłem jednemu, że mu głowa odpadła!
-Ah tak? Naprawdę?
-He He He, wywróciłem się o zwłoki.- Zaśmiał się głupio, uciekając od niego wzrokiem.
-Tak myślałem.- Spuścił głowę, przymykając oczy.
- A ty jak zwykle krok dalej niż ja! Słyszałem o twojej pomocy temu staruchowi! I co ci to daje? Nie dość, że pomagasz mu, to jeszcze dzielisz się z nim swoim chlebem, a przypominam ci, że pół chleba na cały dzień nie jest zbyt dobrym pomysłem…
Wzruszył ramionami, ignorując jego wywód na temat zdrowia i energii, którą spala młody organizm. Nie obchodziło go nic, szczególnie czy ktoś widzi w jego decyzjach jakieś zastrzeżenia. Przecież o to tu chodzi, giń albo żyj.
Sakura przyglądała się im z niepokojem doskonale zdając sobie sprawę, że jest między nimi konflikt poglądów. Naruto dawał wszystkim nadzieję, że może kiedyś to piekło się skończy, Lee zaś uświadamiał im jak nisko można upaść, by tylko łudzić się, że zwykłe mięso armatnie może zostać oficerem.
Naruto uśmiechnął się pod nosem zdejmując z siebie szmatę. Lee i Sakura jęknęli na widok jego ran, jednak nic nie powiedzieli. Blondyn miał zły nawyk nie słuchania nikogo.
4. Niech stanie przede mną ten, kto jest w stanie usnąć na moich oczach.
Naruto siedział na pryczy spoglądając na silikonowy wężyk wbity w jego ramię. Krew powoli drążyła swoją drogę do jego krwioobiegu dodając mu pozorną energię. Szkarłatna i ciepła. W tle poza świszczącymi oddechami innych pacjentów było słychać trzask palonego drewna. W rogu pokoju stała metalowa koza, która miała dać im prowizoryczne ciepło. Jednak blondyn dostrzegał delikatny szron na stelażach od łóżek czy kroplówek. Zima nie odpuszczała nawet w takim miejscu. Drewna było za mało, a i tak większość szła do pomieszczeń oficerów. Próbował nie myśleć o świeżych szwach na plecach, o mięśniach, które nie zdołały się zrosnąć mimo odpoczynku, do którego się zmusił. Jego ciało słabło. Nieustannie odmawiało dalszej walki, by przeżyć w tym wrogim środowisku.
Wiedział, że powinien się uspokoić i nie prowokować Minato, jednak nie potrafił. Za każdym razem jak go widział, przed oczami miał swoją matkę. Nienawidził tego człowieka za wszystko, co im zrobił. Chciał się zemścić, uprzykrzyć mu życie swoją osobą. Byli wreszcie tak bardzo podobni fizycznie, a jednak to on przegrywał tę walkę.
Gdyby był Nadczłowiekiem, o tej porze pewnie piłby wino i jadł tłusty obiad śmiejąc się z tego, co się dzieje pod nim. Kiedyś chciał trafić do jednego z pałaców. Zobaczyć jak te istoty żyją i pokazać im, że nawet będąc bogami tego świata nie mają prawa traktować ich jak nic niewarte zabawki. Pokazać im, co to jest ból istnienia.
Sakura weszła do pokoju trzymając tacę z narzędziami medycznymi. Spojrzała na niego zrezygnowana, nie wiedząc, co powinna mu powiedzieć. Miała złe przeczucia. Żołądek ją ściskał niemiłosiernie nie pozwalając na przełknięcie choćby łyka wody. Nikt jej jednak nie słuchał. Dla wszystkich była jedynie głupią pielęgniarką, a Naruto zawsze zbywał jej przeczucia uważając, że i tak wszystkich czeka śmierć.
Tylko śmierć ma wiele twarzy. I nie każdą twarz człowiek chciał zobaczyć.
-Sakura-chan, uśmiechnij się. Nie jest tak źle. Transfuzja krwi na pewno mi trochę pomoże. - Naruto uśmiechnął się powstrzymując się przed machaniem rękami. Miał pozostać w bezruchu, żeby skóra dobrze się skleiła.
-Szykują się do wyjazdu.- Odparła gorzko porządkując sprzęt.
Naruto przyglądał się jej w ciszy. Nikt nie lubił tego dnia. Dnia, w którym połowa z nich nigdy nie wróci do tego obozu. Niektórzy widzieli to jako wyzwolenie od cierpień, ale nikt tak naprawdę nie chciał umierać. Każdy żył nadzieją, że kiedyś będzie lepiej. Kiedyś znowu zobaczą słońce i zatańczą wokół ogniska śmiejąc się bez konkretnego powodu.
Gdyby tylko historie Jirayi były prawdziwe.
-Ty w ogóle nie zdajesz sobie sprawy z powagi sytuacji! Naruto, my tu umieramy! Robimy wszystko, by żyć, chociaż nie ma to najmniejszego sensu! Jak myślisz, co czujemy widząc jak się bezsensownie narażasz Minato?! W ogóle nie traktujesz swojego życia jako coś wartego poszanowania! Myślisz, że tego właśnie chciałaby od ciebie twoja mama?! Mówiłeś, że cię kochała!- Odwróciła się do niego zaciskając dłonie ze wściekłości. Nie kryła łez, nie wstydziła się ich. Miała już dość obserwowania jak wszyscy wokół niej umierają.
Zamrugał zaskoczony jej wybuchem. Nie spodziewał się takiego ataku od niej. Do tej pory Sakura próbowała go upominać i prosić, żeby przestał ryzykować swoim zdrowiem, ale chyba przekroczył granicę jej wytrzymałości, że postanowiła wspomnieć o jego matce. Nie lubił o niej mówić, bo dobrze wiedział, że nie pochwalałaby tego, co robił. Chciała, żeby żył i nie trafił do obozu. A on to wszystko zrujnował. Cały jej wysiłek, który kosztował ją własne życie. Nie umiał odpowiedzieć Sakurze, więc milczał spuszczając wzrok na ziemię. Brudną od krwi i błota. Nikomu się tu nie opłacało sprzątać podłogi, skoro zaraz wracała do stanu zabrudzenia. Nikt się nie przejmował wirusami czy bakteriami. Tu i tak nie miało to znaczenia. Skoro nawet chleb dostawali czerstwy, to jaką różnicę zrobi śmiercionośny wirus?
-Nic nie mówisz? Skończyły się twoje mądrości? Jesteś moim jedynym przyjacielem. Czy to dziwne, że chcę żebyś pozostał przy życiu jak najdłużej? Czy to naprawdę takie dziwne?
-Nie...- Odparł cicho wstydząc się własnego zachowania. Sądził, że jego postępowanie dawało ludziom nadzieję, dodawało otuchy, że nie jest tak źle. Ale może jedynie pogłębiał ich świadomość, że jedyne, co ich czeka, to śmierć.
Westchnęła nie mając sił na dalszą szarpaninę. To nie był pierwszy raz, kiedy wybuchała i próbowała wymusić na przyjacielu zmianę i za każdym razem było to samo. Skrucha, obietnica poprawy i powrót do drażnienia się z Minato. Pokręciła głową wychodząc z pokoju. Miała dość. Nie miała już siły, żeby chociaż wierzyć w lepsze jutro.
Usłyszał szelest materiału, który służył jako kołdra. Podniósł wzrok na łóżko, na którym leżała szatynka. Uśmiechnęła się nieśmiało wstając nieporadnie. Rana na policzku wciąż była widoczna, ale wyglądała dużo lepiej niż kilka dni temu.
-Hej, Tenten.
-Znowu pokłóciłeś się z Sakurą? Chyba nigdy się nie zmienisz.- Zachichotała podchodząc do niego. -Też dzisiaj jedziesz?
-Mogłabyś mieć więcej wiary we mnie, Tenten...- Westchnął ciężko czując jeszcze większy wstyd, że ktoś był świadkiem jego rozmowy z różowowłosą.- Tak. Ty też?
-Niestety tak. Asuma-sensei nie może dłużej mnie kryć.
-I tak, szczęściaro, udało ci się wymigać od trzech bitew!
-Tylko dzięki Sakurze i Asumie-sensei. Gdyby nie oni, pewnie Gaara by mnie załadował na wóz nie zważając na nic.- Uśmiechnęła się słabo, poprawiając swój strój.- Dobrze było wypocząć tutaj. Przynajmniej nie miałam wrażenia, że leżę w środku lodowca.
Parsknął śmiechem, widząc jej rumieniec. Nie każdy czułby poczucie winy przez omijanie swoich obowiązków. Większość tu żyła z postawą, że skoro oni są poddawani cierpieniom, to inni też powinni. Nie mógł jej winić, że chciała się ogrzać i podleczyć swoje ciało. Tydzień odpoczynku od bitwy może miałby sens, gdyby nie musieli jeszcze ciężko pracować przez dźwiganie i kopanie w zamarzniętej ziemi.
-Twoje plecy nie wyglądają najlepiej... Na pewno dasz radę?- Spojrzała za niego, przyglądając się szwom na ciele posmarowanym żółtą mazią, która miała pomóc w procesie sklejania się mięśni.
-Raczej nie mam wyboru. Minato mi nie pozwoli nie iść na bitwę. Nawet gdyby miał przy tym zabić Asumę, wsadzi mnie na wóz. -Uśmiechnął się krzywo, próbując brzmieć neutralnie, ale jego ciało pragnęło odpoczynku. Pierwszy raz odkąd trafił do obozu bał się zbliżającej się bitwy. Czuł gdzieś w środku, że to nie skończy się jak zwykle. Nie wróci posiniaczony, ale żywy. Tym razem nie będzie happy endu. Gdy był dzieckiem często się bał. Bał się wizyt Minato, bał się ciemności i krzyków, które wtedy słyszał. Później trafił do obozu i przestał się bać. A raczej zakopał to uczucie gdzieś głęboko, by nikt tego nie wykorzystał przeciwko niemu. Dzisiaj zaś po raz pierwszy od wielu lat czuł strach. Czuł żółć na języku i nie wiedział, co zrobić, żeby się uspokoić. Jak opanować to uczucie przed śmiercią? Wydawało mu się to idiotyczne. Przecież każdego dnia mierzył się z tym uczuciem, miał świadomość śmierci, ale nigdy nie czuł jej tak namacalnie.
-Asuma-sensei jest naszym jedynym lekarzem! Nie mógłby tego zrobić!
-Nie znasz Minato. Dla niego nasze życia są nic niewarte. Jest mu bez różnicy czy zabije nas, czy jednego ze swoich. Jest takim samym potworem jak Gaara.
-Nikt nie może równać się Gaarze! On jest największym potworem!- Krzyknęła poirytowana, znała swojego opiekuna. Tego czerwonowłosego potwora, który zabijał tylko dlatego, że się nudzi. Minato nie mógł się z nim równać.
-Tenten...- Zaczął ostrożnie próbując dobrać odpowiednio słowa. Rozumiał, że Tenten nie miała łatwo, że tak samo jak on widziała za dużo krwi, by widzieć w kimkolwiek z wyższych sfer dobrego człowieka. Jednak uważał, że była zaślepiona nienawiścią do Gaary i nie potrafiła dostrzec, że wśród ich zwierzchników, są takie same monstra. Kakashi był wyjątkiem potwierdzającym regułę. Tu nikt nie miał litości dla drugiego istnienia. - Gaara nie jest najlepszym człowiekiem na świecie, ale wiesz, trudno mi go oceniać skoro nie mam z nim styczności. Wiem, że jest wariatem żądnym krwi, ale to można powiedzieć o każdym oficerze. Tutaj nie ma dobrych i złych. Są tylko jeszcze żywi i już martwi.
Chciała coś powiedzieć, ale do pomieszczenia wszedł Asuma trzymający w rękach kartoteki pacjentów. Uśmiechnął do nich odkładając papiery na prowizoryczną szafkę.
-Jak się czujesz, Naruto?- Podszedł do niego delikatnie badając mu plecy.
-Nie wiem. Chcę wierzyć, że dodatkowa krew mi pomaga.
-Efekt placebo. -Brunet mruknął wyciągając wenflon z jego ramienia.- Zrobiłem, co mogłem, żeby ci pomóc. Chociaż powinieneś do mnie przyjść już wczoraj, to może byłoby dużo lepiej. Nie jestem pewien czy szwy wytrzymają bitwę, a tym bardziej czy maść zdąży zadziałać. Ogólnie twój stan jest ciężki i powinienem ci wystawić papier, który umożliwiłby ci leżenie tutaj przez kilka dni, ale nie mogę.
-DLACZEGO?! Sensei przecież jego stan jest jeszcze gorszy niż mój!- Tenten napadła na lekarza ze łzami w oczach.
-Bo jego opiekunem jest Minato. Gaarze nie zależy na innych. Po prostu nie zwraca uwagi na to czy jechałaś czy nie. Jeśli w papierach miałaś napisane, że jesteś na leczeniu nie zwracał na to uwagi. Ta rudera, która służy jako szpital jest nietykalna dla niego. Nawet on wie, że pomoc medyczna jest potrzebna. Jednak Minato taki nie jest. Dla niego nikt nie jest wystarczająco chory, by nie jechać. Przyszedłby tu i zabiłby połowę ludzi za prawdopodobną próbę ukrywania współwięźnia. To nie jest ktoś, kogo chcesz mieć po złej stronie. Chcę jeszcze trochę pożyć. -Wytłumaczył spokojnie wracając do szafki, by wyciągnąć z niej różne opatrunki.
Cofnęła się nie wiedząc, co powinna na to odpowiedzieć. Dla Gaary po prostu nie istniała i może to powinno być pocieszające, ale świadomość bycia nikim jest zadziwiająco bolesna, nawet w takich warunkach.
Czy Minato naprawdę był gorszy od Gaary? Nie mogła w to uwierzyć! Gaara wyglądał jak wcielenie demona, a Minato? Minato był normalnym człowiekiem!
-Albo zaraz zdechniecie od miecza, albo pójdziecie na zbiórkę.- Izumo wparował do pomieszczenia uśmiechając się pogardliwie.
Asuma spojrzał się na niego poirytowany. -Jest jeszcze czas.- Mruknął oschle idąc do blondyna, który przyglądał się byłemu oficerowi.
-Ty na pewno masz czas, oni nie. Minato się denerwuje. Nie był zadowolony, że on tu został przyprowadzony i, że próbowałeś go uratować przed dzisiejszą bitwą.
Asuma odwrócił się do niego wyraźnie pobladły. Nasłuchiwał kroków na korytarzu, lekkich, rytmicznie posuwających się coraz bliżej nich. Zmarszczył czoło nie wiedząc, kto mógł się do nich zbliżać. Minato nie był typem tancerza, zresztą jego chód był dużo cięższy.
-Izumo.- Kotetsu pojawił się w drzwiach z zakłopotanym uśmiechem. - Powinniśmy już iść. Może uda nam się dotrzeć na parkiet dzisiaj.
Izumo westchnął spoglądając na Kotetsu z dezaprobatą. Czasami potrafił wszystko zepsuć.
-Nie macie dużo czasu. On tu przyjdzie, gdy tylko Kakashi straci wątki, które miałyby go zająć.
Wyszli zostawiając ich samych z uczuciem strachu powoli zaciskającym ich serca.
-Asuma-sensei, powinienem już iść. -Naruto przerwał ciszę, gramoląc się na nogi z sykiem.
-Czekaj. Założę ci tylko opatrunek i będziecie mogli iść.- Asuma podszedł do niego kładąc rękę na jego ramieniu, by go posadzić z powrotem na pryczy.
-O co chodzi z parkietem?- Tenten odezwała się po chwili wykręcając swoje palce ze stresu.
Naruto milczał nie wiedząc jak to powiedzieć. Miał jakieś pojęcie, co to może być, ale jako mięso nigdy nie bywał w tych rejonach, więc trudno powiedzieć, czy miał rację. Asuma zaś zarumienił się, pokaszlując i próbując się uspokoić.
-To nie jest ważne. Zresztą wy nigdy tam nie traficie.
-Chyba lepiej byłoby po prostu odpowiedzieć, niż mówić takie rzeczy. -Naruto odparł zawiedziony odpowiedzią lekarza.
-Ciekawość nie jest zawsze dobrą cechą, Naruto. Parkiet to miejsce poza obozem, gdzie osoby, które mają jakieś wartościowe rzeczy, albo pieniądze, mogą kupić alkohol, posłuchać szarpaniny, która ma być muzyką, a ci, co mają więcej majątku mogą skorzystać z usług prostytutek. Może wam się wydawać, że to dużo lepsze życie niż te, które wy macie, ale tak nie jest. Tam nie jest ani czyściej, ani cieplej. Jedzenia też tam nie ma za wiele. To tylko złudzenie lepszego życia.
Nic nie odpowiedzieli. Spojrzeli po sobie zastanawiając się nad tym samym. Co może posiadać Izumo, co ma jakąś wartość?
-Gotowe. Ten opatrunek jest prowizoryczny i nie wiem, czy coś ci pomoże. Może gdybym miał lepsze leki i możliwości, coś mógłbym zdziałać.. W każdym razie nie rozrabiaj więcej.-Brunet uśmiechnął się łagodnie, poklepując go po ramieniu.
-Robi Pan co może, przynajmniej mamy jakieś złudzenie pomocy. Jestem pod wrażeniem, że sensei się jeszcze o mnie troszczy. Tyle razy tu lądowałem z tego samego powodu, że każdy inny by po prostu machnął na mnie ręką.- Zaśmiał się cicho próbując zdławić w sobie strach. Miał wrażenie, że serce mu zaraz wyskoczy z klatki piersiowej. Spojrzał się na Tenten, która zagryzała wargę ze zdenerwowania. -Gotowa?
-Wolałabym zostać w bazie.- Mruknęła unikając jego wzroku.
Asuma spoglądał się im z troską. Nie przepadał za tą robotą. Pragnął leczyć ludzi, ratować ich przed śmiercią, a nie tylko przeciągać ich męki. Ze względu na szatynkę nie powiedział na głos tego, co pewnie powinien. Naruto umierał. Jego ciało nie wytrzyma nadchodzącej bitwy. Musiał jednak ciągnąć ten cyrk i tę wiarę, że znowu ich zobaczy. To jedyne, co mu zostało.
-Postaraj się nie denerwować więcej Minato. Cokolwiek powiesz i zrobisz nic to nie zmieni. Nie w nim. A ty tylko będziesz cierpiał. Jako lekarz wolałbym cię już tutaj nie widzieć, okej?
-Postaram się, panie Asuma.- Uśmiechnął się nieporadnie, kierując się powoli ku wyjściu. Każdy krok był jednym krzykiem bólu przez skórę, która była w ciągłym ruchu.- Chodź, Tenten, musimy iść, albo dostaniemy baty, a wolałbym tego uniknąć.
-Już idę.- Ruszyła powoli za nim, nie mając ochoty tam iść, ale nie mogła też dłużej uciekać od tego. Lee zaczął być nieznośny i gotowy zrobić wszystko, żeby wysłać ją na front. Kiedyś sądziła, że ona i Lee mogą zostać przyjaciółmi, a przynajmniej znajomymi. Jednak Lee nie był już tym samym beksą z początku ich znajomości. Z czasem zaczął się zmieniać w kogoś, kto próbował przypodobać się oficerom, a nie pomagać swoim. Był ich szpiclem, donosił na każde odstępstwo i nic z tego nie miał. Nie dostawał dodatkowej karmy, ani większych łask. Miał za to przerażającą satysfakcję widząc cierpienia innych.
Kiedy wyszli z baraku na plac, pierwsze, co zobaczyli, to plecy innych więźniów, którzy pokornie stali w kolejkach, by wsiąść do stojących ciężarówek. Obok nich stali opiekunowie sprawdzający obecnych. Kakashi co chwilę kogoś wykreślał przesyłając Minato wściekłe spojrzenia. Był to jedyny moment, w którym było sprawdzane ile więźniów umarło i ilu trzeba dosłać. Statystyki muszą się zgadzać. Każdy obóz miał mieć daną ilość podludzi. Obok Kakashiego stała blondynka z czterema kucykami na głowie. Siedziała na drewnianym koźle strzelając batem w tych powolniejszych. Na jej twarzy widniał obłąkańczy grymas niemający nic wspólnego z normalnością. Wyglądała jakby zatraciła się w szaleństwie i Naruto był gotowy postawić ręką za to, że faktycznie straciła rozum przez to wszystko, co się tutaj działo.
Na obrzeżach dostrzegł Anko, która rozmawiała z Ibikim trzymając za szmaty dziecko. Zastanawiał się, co się stało i skąd to dziecko wzięło się w obozie. Nie był to częsty widok i wyglądało na to, że ta nietypowa wizyta nie była na rękę oficerom. Ibiki wymachiwał gniewnie rękami wykrzykując coś do niej.
-Naruto?- Tenten dotknęła go delikatnie w ramię, próbując zwrócić na siebie jego uwagę.
-Hm?
-Co się dzieje? Musimy iść. Gaara chodzi po placu i zabija przypadkowe osoby.
Zamrugał zaskoczony, szukając wzrokiem czerwonowłosego, który faktycznie chodził pomiędzy nimi wymachując swoim mieczem. Nie zabijał z premedytacją, jak to miał w zwyczaju, raczej nudził się czekając na to aż wszyscy dostaną się do ciężarówek i wymachiwał bronią mając nadzieję, że zabije trochę czas.
-Masz rację. Chodźmy. - Mruknął cicho przeciskając się do ciężarówki przy Kakashim.
-Coś się dzieje, że spoglądałeś na Anko?- Zapytała się niepewnie, zastanawiając czy powinna szeptać, czy jednak to nie było nic złego.
-Dziecko.- Szepnął w odpowiedzi przystając przy Kakashim.
Kakashi spojrzał się na niego pytająco, nie otrzymując jednak odpowiedzi odznaczył chłopaka i pomógł mu wejść do środka.
-Musisz iść do ciężarówki, gdzie stoi Genma. -Siwowłosy wskazał palcem na dalsze rejony placu.
Tenten przełknęła z trudem ślinę ruszając powoli do jej pojazdu. Starała się ignorować podśpiewywanie Temari i świadomość, że gdzieś w tłumie jest Gaara machający swoim mieczem.
Jazda, jazda mazgaje,
już nam w drogę czas,
do życia w krwi i brudzie,
cios za ciosem to nasza wola
to nasze życie słabeusza!
Po nic nam modły,
po nic nam krzyki!
Już dawno skazano nas
za życie w służbie!
Jazda, jazda mazgaje
czas rozlać krew!
Usłyszeć śmierci śmiech.
Upaść na kolana, przed panami,
to my straceni za życie!
Na nic nam modły,
na nic nam błagania.
Śmierć wybrała nas,
otula nas zimowym snem!
To nasza wola krwi
trzyma nas tu,
więc uważaj, mazgaju!
Bo już czas,
czas na bitwę!
Nikt nie wtórował Temari, nikt też nie próbował jej przerwać. Nikt nie wiedział ile lat miała ta piosenka i kto ją stworzył. Nie podnosiła nikogo na duchu, nie dawała nadziei ani energii. Może była jedynie manifestem poddania się swojej roli w tym świecie. By powiedzieć, że zaakceptowali swój los i inni też powinni. Nie ma nadziei na lepsze jutro.
Naruto siedział na brzegu obserwując Anko, która nadal rozmawiała z Ibikim. To nie był częsty widok. Jeszcze nie zdarzyło się, żeby do obozu trafiło dziecko. Ich ciała były zbyt słabe, żeby wytrzymać warunki takiego życia, dlatego byli wychowywani przez zwierzęta, by w wieku nastoletnim trafić tutaj.
Minato przemierzał pomiędzy więźniami, przyglądając się każdemu uważnie. Szukał kogoś wzrokiem i nie mogąc go dostrzec czuł się coraz bardziej poirytowany. Wyraźnie zakazał Asumie wystawiać papierów zwalniających z udziału w bitwie. Nie pozwoli, by jego ludzie wymigiwali się od swoim obowiązków. Szczególnie on.
Dopiero jak wracał powoli do ciężarówki spostrzegł blondyna na pace. Uśmiechnął się z satysfakcją podbiegając do Kakashiego.
-I tak zginą. Nie ma sensu się gniewać za śmierć kilku mięs. To jest ich przeznaczenie. - Powiedział rozbawiony bawiąc się swoim nożem. -Szkoda, że nie możemy zabrać Izumo. Chętnie bym zobaczył jak ginie.
Kakashi nic nie odpowiedział, próbując jak najszybciej zakończyć zbiórkę. Dawno nie mieli takie rozkazu. Nie wiedział nawet, czy pomieszczą wszystkich w ciężarówkach. Nie tylko zbliżająca bitwa tak wszystkich niepokoiła. To, co niepokoiło najbardziej, to zmiana otoczenia. Część z nim nawet nie dotrze na pole bitewne. Umrą w męczarniach trawieni przez własne organizmy, które nie poradzą sobie ze wszystkimi infekcjami uderzającymi w nie w jednym momencie.
Minato znużony postawą kolegi ruszył ponownie w tłum próbując przyśpieszyć tempo.
-Widzisz ile nas biorą? To na pewno nie będzie zwykła bitwa!- Rudowłosy potakiwał głową, strzelając kośćmi w dłoniach.
-Uspokój się, Juugo, na pewno nie będzie tak źle. Ile razy była o tym mowa, a nic z tego nie było.- Naruto skrzywił się z niesmakiem, opierając się delikatnie. Anko zniknęła mu z pola widzenia, więc najlepsze, co mógł zrobić, to skupić się na nieruszaniu.
-A ja słyszałem, że znaleźli nielegalne dziecko tych, co są u góry!- Niski brunet zjawił się obok nich, poprawiając swoją koszulę.
-To dziecko dawno by nie żyło.- Blondyn odparł wzdychając ciężko. Plotki były w tym miejscu na wagę złota, a raczej każdy próbował znaleźć powód, dla którego zostają wysłani na te walki.
-Pewnie masz rację, oni nie pozwoliliby takiemu żyć.- Ktoś z boku odpowiedział, siadając wygodnie przy ścianie.
-Ciekawe jak się rozmnażają.- Któryś mruknął rozbawiony, kierując temat rozmów na inny tor. Może seks nie był najwyższą kulturą, ale to było jedyne, co budziło w nich pozytywne emocje, więc nikt nie marudził, nikt nie przerywał. Każdy próbował dodać coś od siebie.
-Ciekawe, czy nam też przyjdzie kiedyś tego skosztować...- Naruto wymamrotał cicho przymykając oczy.
Mimo, że raz do roku było święto płodności, to i tak musieli zdobyć pozwolenie na kopulację. Nawet jeśli ktoś, coś takiego zdobył, często było tak, że nie mieli siły, by zrealizować to marzenie. O ile mężczyźni traktowali to jak marzenie, coś, co motywowało ich do pozostania przy życiu i nabrania sił, to dla kobiet było zupełnie inaczej. Jeśli udałoby im się zajść w ciążę, przez następne kilka miesięcy byłyby wysyłane do wioski zwierząt, gdzie byłyby pod stałą opieką aż do momentu, gdy ich dziecko ukończy pół roku i przestaną karmić piersią. Prawie półtora roku bez konieczności uczestniczenia w bitwach i ciężkich pracach. Były zdesperowane i rządne tego marzenia i często doprowadzało to do gwałtów.
-Dobra, panienki, czeka nasz bitka! Ma być dużo krwi, kości i błagania o litość! Ale najważniejsza jest krew, bo nasi panowie, chcą z niej zrobić rzekę. Mordować! Żadnych jeńców, a jak zauważycie, że któryś z was nie daje rady… ZABIĆ! Zrozumiano?!- Gaara, chwycił jednego przykładając mu ostrze do szyi.
-Tak!- Odrzekli chórem, przyglądając się ze współczuciem schwytanemu.
-To dobrze.
Uśmiechnął się w obłąkany sposób, podcinając tętnicę. Krew tryskała na wszystkie strony, a jego śmiech coraz głośniej rozbrzmiewał po obozie. To była ich codzienność. Jednak nawet ta świadomość nie pomagała im w reagowaniu na to. Wszyscy odwracali wzrok, nawet inni oficerowie. Gaara z Minato byli nazywani potworami obozu. Nikt nie umiał przewidzieć, co zrobią i co ich do tego sprowokuje. Naruto zacisnął dłonie czując się kompletnie bezradny, nie umiał powstrzymać tej bezsensownej śmierci. Nie był żadnym wybrańcem, nieważne co uważała jego matka.
-Gaara!- Minato podbiegł do rudowłosego zaciskając w dłoni plik dokumentów.
-Czego!?- Gaara przykucnął, dłubiąc czubkiem ostrza między zębami.
-Nie masz ochoty zabić kogoś?- Szepnął konspiracyjnie, spoglądając się na blondyna naprzeciw niego.
-Niby kogo?- Nachylił się jeszcze bardziej, nie mogąc powstrzymać się od śmiechu.
-Gaara ruszamy!- Kakashi podszedł do nich wskazując na otwierające się powoli bramy. Plac był już praktycznie pusty nie licząc oficerów i nielicznych widm, które próbowały wgramolić się na ciężarówki.
-Już? Jak mus, to mus… To, dzierlatki, gińcie godnie!- Gaara pobiegł do swojej ciężarówki i wskoczył na pakę stając obok swojej siostry, która nuciła w dalszym ciągu swoją przyśpiewkę.
-Minato.- Kakashi warknął ostrzegawczo ruszając do czekającego pojazdu.
-Przecież tylko żartowałem. Wiem, że mamy zakaz zabijania w dniu bitwy.- Odparł rozbawiony przeskakując przez leżące zwłoki.- Po co nam te zakazy, skoro i tak nikt tego nie kontroluje?
-Nie wiem.- Odpowiedział cierpko wskakując na pakę. Sam się nad tym zastanawiał.
Naruto przyglądał mu się spod przymrużonych oczu.
„Kolejny raz uratowany przez Kakashiego… On chyba nie szanuje swojego życia. To nawet nie ma sensu, ryzykować swoje życie dla takiego widma jak ja. Sam się wreszcie narażam, a on za każdym razem ratuje mnie przed śmiercią. Może to przez moją matkę? Może był w niej zakochany i teraz jedyne, co mu pozostało, to ja. Bez sensu. Nawet nie przypominam mojej matki. Tyle zagadek, których nigdy nie rozwiążę..."
Pojazdy, które mieli w użytku nie należały do nowinek technicznych. Często były ofiarami napadów, ataków i awarii. Wszystko były naprawiane prowizorycznie - byle chodziło. Dla wszystkich ważniejszym było zakupienie produktów medycznych, kocy, naczyń, czy łóżek. Naprawa ciężarówek była na samym końcu i dlatego teraz wlekli się powoli jedyną drogą na tym terenie. Śnieg prószył niemiłosiernie dostając się do środka przez szpary. Spoglądali się po sobie czując rosnące napięcie. Im dalej byli od obozu, tym temperatura była wyższa. Niektórzy spoglądali na swoje pokaleczone dłonie, na których widniała zamarznięta krew zastanawiając się nad tym samym, co inni. Czy uda im się dożyć dotarcia do celu ich wycieczki.
-Jak ktoś się źle poczuje, niech przejdzie na tył ciężarówki. Tutaj jest więcej świeżego powietrza.- Kakashi krzyknął w głąb starając się nie spotkać wzrokiem z nikim.
Wszyscy dobrze wiedzieli, co miał na myśli. Łatwiej jest wyrzucić ciało poza pakę, gdy jest na krawędzi, niż tachać je przez całą długość. Szczególnie, że przestrzeni tym razem nie było za wiele.
Rozmarznięta krew spływała po skórze zostawiając miedziany ślad za sobą. Ktoś zaczął kaszleć próbując pozbyć się guli z gardła. Naruto zaś czuł jak maź, która przylegała mu do ciała przez niską temperaturę zaczęła powoli odklejać się powodując nieprzyjemne uczucie swędzenia. Zazgrzytał zębami próbując ignorować potrzebę podrapania się. Spojrzał na Juugo, który trzymał się kurczowo za głowę pokasłując krwią. Nawet on był inkubatorem dla różnych chorób.
Krajobraz za powiewającą klapą zmienił się ze śnieżnobiałego na szaro-brązowy. Roztopiony śnieg zalegiwał na ziemi mieszając się z błotem. Wędrówka stała się wolniejsza ze względu na masę ciężarówek i warunki drogowe.
-Pewniej szybciej byśmy dotarli na koniu.- Powiedział Naruto rozbawiony ignorując pożar w swoich płucach.
-Jak cię stać, to możesz na następną misję kupić sobie konia. Te zwierzęta są za drogie w utrzymaniu, zresztą nie przeżyłyby w obozie. -Kakashi odparł znużony, poprawiając swoją maskę.
-Niby tak, ale mięso by było!- Juugo wtrącił się do rozmowy rozweselony.
-Mięso...- Słychać było ogólny pomruk wygłodniałych widm, którzy mogli sobie tylko wyobrażać jak wygląda i smakuje mięso.
-Oficerowie by byli pierwsi w kolejce. A jeden koń nie wyżywi całego obozu.- Kakashi ostudził ich marzenia bolesną prawdą. Nawet on, jako oficer znał jedynie smak ryby. Racje żywnościowe były coraz gorszej jakości, nawet dla nich.
Krwawy porządek trwał niezmiennie od kilkudziesięciu lat powoli zanurzając ludzkość w beznadziei swojego istnienia. Wszyscy, poza nadludźmi, spoglądali na niebo w kierunku dryfujących połaci ziemi, na których wybudowano wille. Zalążek nieba - jak to określali nieliczni. Marzenie każdego w pewnym momencie życia. Urodzić się w tej jednej rodzinie z brakiem zmartwień o kolejny dzień. Rzeczywistość nie była tak łaskawa, nikt nie mógł się tam dostać bez odpowiedniego urodzenia, bądź zgody. Marzenia stały się romantyczną codziennością, która powoli zacierała prawdę o tym jak to się zaczęło.
Mówiono między sobą o starciu interesów, o udowodnieniu, kto jest silniejszy, kto ma większy wpływ na istoty pod sobą. Każdy chce dzierżyć tytuł najlepszego w pojedynkę i wydawało się to najlogiczniejszym argumentem. Każdy przecież widział, do czego doprowadza władza. Szaleństwo było chorobą atakujących tych, którzy dostali przyzwolenie na więcej niż innym. Niejedni przyjaciele stawali się wrogami przez jeden dokument potwierdzający nową funkcję. Nikt przecież nie rodził się zły.
Kobiety wolały wierzyć, że konflikt rozpoczął się od zerwanego ślubu, od zdrady jednego z narzeczonych, czego owocem było dziecko. Nikt o tak silnej pozycji społecznej nie mógł sobie pozwolić na takie znieważenie, na takie upokorzenie w oczach innych ludzi. Walka w imię miłości wydawała się czarująca i dawała nadzieję, że gdy znowu się pojawi miłość u nadludzi, to na ziemi pojawi się długo wyczekiwany spokój.
I tak z każdym rokiem, gdy opowieści stawały się coraz bardziej szczegółowe, ludzie zapominali, że poza Hyuuga i Uchiha istnieją inne rody. Władza nie należała jedynie do tych dwóch potężnych rodów, które utworzyły swoje obozy śmierci. Były jedynie najgłośniejsze ze wszystkich.
W cieniu kryły się rodziny, które musiały się opowiedzieć po którejś ze stron, mając nadzieję, że wybierają mniejsze zło. Był zbyt słabe, by móc mierzyć się z tak silnym przeciwnikiem. Nie miały też takich wpływów, żeby zbuntować społeczeństwo. Żyli zasadą, że jeśli znalazłeś się miedzy wronami, zacznij krakać jak one.
Były też rodziny, które odwróciły się od tego. Nie chciały opowiedzieć się po żadnej ze stron nie widząc w tym najmniejszego sensu. Wiedząc jednak, że taka postawa może doprowadzić ich do utraty pozycji, jak to było z rodem Sarutobi, którzy pierwsi sprzeciwili się nowemu układowi, postanowili zamknąć drzwi i czekać. Czekali na dzień, w którym będą mogli podjąć jakieś działanie. Szukali poparcia w niższych warstwach wierząc, że nie wszystko jest stracone. Nawet jeśli ród Sarutobi przestał istnieć, a ich historia ma służyć jako ostrzeżenie dla niepoprawnych marzycieli, wierzyli. Wierzyli, że lepsze jutro może nadejść.
Były też rody, które uznały to całe zamieszanie jako coś, co nie miało z nimi nic wspólnego. Zamknęli więc drzwi do swoich willi i żyli w cieniu wedle własnych zasad, nie próbując nawet być na bieżąco z tym, co się działo pod ich nogami.
Dla nich wszystkich życie niższych warstw nie było specjalnie cenne, krew była tylko częścią krajobrazu. Zostali wreszcie wybrańcami bogów. Czasem jedynie zastanawiali się nad ułomnością ludzkiej natury. Mogli posiadać moce, które niższe warstwy nie miały, ale było ich dużo mniej od nich, a jednak nikt nie odważył się stanąć na czele rebelii, która miałaby zdetronizować samozwańczych bogów. Wszyscy zaakceptowali swój los pozwalając sobie jedynie na marzenia o lepszym świecie.
Kiedy więc pojawia się ta granica wytrzymałości? Kiedy zmęczenie swoim losem zmieniało się w determinację, by coś zmienić? Kiedy wiara w nieomylność bóg zmienia się w zwątpienie i chęć poznania prawdy? Ile krwi musi spłynąć, by ktoś wreszcie powiedział "dość" takiemu życiu?
Nic się jednak nie zmieniało. Mijały lata, a ludzie niczym posłuszne mrówki podążały za swoim losem jedynie klnąc na to, że urodzili się w takiej warstwie, a nie innej. Coraz większa lista zakazów nie budziła gniewu, jedynie większą rezygnację.
Czemu więc nadludzie mieliby się litować nad tak żałosnymi istotami, które same poddały się swojemu losowi uznając, że skoro nie mają mocy, to nie mają prawa głosu?
Ciężarówki stanęły na piaszczystym placu. Do ich pieczących płuc dostawało się ciepłe powietrze kompletnie roztapiając resztki zamarzniętych komórek. Obolali wyskoczyli ustawiając się w odpowiednim szyku. Naruto zgrzytał zębami pod wpływem rozrywającego go bólu. Jeśli sądził, że to, co czuł po batach było nie do wytrzymania, to nie wiedział jak określić to, co przeżywa w tej chwili. Czuł jak kolana mu drżą próbując utrzymać jego ciężar. Mętny wzrok nie wyłapywał wszystkich ruchów. Mógł się jedynie skupić na hałasach wokół niego, ale jedyne co słyszał, to kaszlenie, dyszenie i pojękiwanie. Uderzyła ich pierwsza fala przebudzenia. Miał wrażenie, że czuje jak wszystkie grzyby, wirusy i bakterie powoli budzą się do życia przejmując kawałek po kawałku jego osłabione ciało.
Oficerowie stanęli w okręgu analizując posiadaną dokumentację. Nie różniła się niczym od poprzedniej. Plany ataków, przewidywany rezultat starcia i dyspozycja broni. Kakashi skrzywił się widząc adnotację o przeciwniku. Jeszcze nigdy to się nie zdarzyło i nie wróżyło dla nich nic dobrego. Spojrzał się na Genmę, który wzruszył ramionami, nie mając nic do powiedzenia. Mogli jedynie spekulować, co się dzieje tam na górze.
-Wygląda na to, że Uchiha są chwilowo nad nami. -Temari mruknęła poirytowana.
-Co za różnica.- Gaara odparł beznamiętnie zwracając się do widm, którzy posłusznie czekali na komendy.
Kakashi nie mógł się nie zgodzić z Temari, naprawdę nie wyglądało to dobrze dla nich. Jeśli szarada będzie posuwać się bardziej na korzyść Uchihów, to znaczy, że albo zostaną zabici, bo będą już zbędni, albo przejdą pod panowanie drugiego klanu i będą walczyć między sobą jedynie dla przyjemności Nadludzi.
Gaara przyglądał się uważnie tłumowi przed sobą. Nie wyglądało to dobrze. Nawet Juugo, którego uważał za jednego z wytrzymalszych widm, był pobladły i ciężko dyszał. Jeśli to miało być wojsko, to już dawno byli na straconej pozycji. Bliżej im było do umarlaków, którzy nie przyjęli do wiadomości, że umarli. Przełknął ślinę, próbując wyłapać najsłabsze jednostki, by skrócić ich cierpienie. Nie chciał być jeszcze bardziej spowolniony niż to konieczne. Ich jedynym ratunkiem jest szybkość, refleks i zaskoczenie.
Nabrał powietrza spoglądając na Temari, która szła już wzdłuż ludzi rozdając im ich broń. Kakashi szedł z drugiej strony ze swoją częścią uzbrojenia.
-Schodzimy do kanałów, zaatakujemy te gówna od tyłu. Niech zobaczą, że z sojusznikami klanu Hyuuga się nie zadziera!- Ryknął, ponosząc zwycięsko dłoń.
Minęła dłuższa chwila nim jego słowa dotarły do wszystkich. Odpowiedział mu ryk, a raczej skowyt, który miał brzmieć entuzjastycznie. Ludzie zaciskali dłonie na wydanej broni nie zastanawiając się nad tym, co robią i ilu z nich czeka śmierć. Liczyło się jedynie, że dopóki będą podążać za Gaarą, to wygrają. Nie po to był nazywany Demonem Pustyni, żeby zaprowadzić ich na śmierć.
Gaara ruszył w stronę wejść do kanałów, wydając ostatnie polecenia innym oficerom.
-Zapomniałbym. Widma Uchihów mają broń palną, więc zabijcie ich wcześniej.- Mruknął od niechcenia, znikając we włazie.
Wszyscy spojrzeli po sobie wyraźnie spanikowani. To był pierwszy raz, gdy któryś z obozów dostał pod użytek broń palną. Nie mieli pojęcia jak walczyć przeciwko takiemu przeciwnikowi.
-To już po nas.- Tenten jęknęła przerażona, walcząc z dreszczami.
-Spokojnie! Jakby co, to cię osłonię.- Naruto poklepał ją po ramieniu, by zaraz wskoczyć do tunelu.
-Oby nie wpuścili gazu…- Konohamaru zagryzł dolną wargę, bawiąc się swoim kastetem.- To nie będzie ciekawe, jeśli nie uda nam się nawet dotrzeć…
Ruszyli powoli do kanałów, które były tak samo genialnym pomysłem do skradania się na tył linii wroga jak i największym przekleństwem. Jeśli dostaną się w ręce wroga przez nieuwagę, zostaną nadziani na pal, gdzie staną się pokarmem dla ptaków.
Tak oto rozpoczęła się kolejna bitwa, która miała pochłonąć tysiące istnień. Nie było w niej przesłania, ani walki o wolność. Jedynie pusty mord ku radości pseudobogów.
5. Kiedy ciała wrogów wyrzucane są wysoko w powietrze i opadają na ziemię w kawałkach niczym deszcz, moje serce tańczy!
6. Sumienie to żydowski wynalazek.
7. Kiedy zaczyna się Apokalipsa, anioły zwyczajnie nas opuszczają.
8. Światełko w tunelu czy słaby promień nadziei może się zrodzić nawet z najgłębszego smutku.
9. Chciałbym, aby mi wybaczono. Tak, szukam przebaczenia.
10. Rezygnacja zabija ludzi. Powiedzieć 'nie!' poczuciu rezygnacji upoważnia człowieka do przejścia przez swoje człowieczeństwo.
11. Dopóki na świecie będzie istniał człowiek, będą też wojny.
12. Tak bardzo chciałbym... Żeby jutro nigdy nie nadeszło.
13. Jeśli za bardzo zbliżysz się do słońca, spłoniesz.
łał, ale super jest ta nowa strona, bardzo ładna grafika!!! a jeśli chodzi o notkę kiedy kolejny rozdział? Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń