I.
Świat demonów – wymiar pogrążony
w ciemności. Nie było tu słońca, frywolnej zabawy. Jest za to dużo krwi. Od
najmłodszych lat duras wychowywali się w takim świecie, pozbawieni ludzkich
uczuć, nakierowani na zwykłą rządzę zabijania. Duras niższej kategorii z
zazdrością spoglądały na te z wyższych sfer, na ich urodę i elokwencję, nawet
zabijając wyglądały przepięknie. Może to ich chłód w oczach i brak emocji na
twarzy powodował, że tak wiele odczuwało do nich pociąg seksualny. Było jeszcze
pragnienie krwi, ta cicha nadzieja, że dzięki niej będą rosnąć w siłę. Tylko,
że krew duras wyższej klasy często okazywała się trucizną. Słodką zakazaną
trucizną. I tak jak zwykle z rzeczami zakazanymi, wiele jej pragnęło, nie
zważając na ryzyko.
Mała dziewczynka o czarnych
włosach i przenikliwych granatowych oczach rzucała kamyczki do jeziora. Po raz
kolejny uciekła z domu, mając dość kazań rodziców o rzeczach, które ją
kompletnie nie interesowały. Na lekcjach z magii zawsze była najgorsza, nie
widziała powodu, dla którego powinna się tego uczyć. Nie marzyła jej się
kariera w armii króla demonów. Wolała zająć się czymś mniej krwistym.
Nie zauważyła, że niedaleko niej
stała kobieta odziana w czarny mundur armii króla. Jej czarne włosy powiewały
lekko na wietrze, ale jej srebrne tęczówki były skupione na dziewczynce. Ten
teren już dawno został wyczyszczony z wszelkich duras, król nienawidził
zdrajców i srogo karał wszelkie bunty. A jednak oto przed nią znajdowało się
dziecko jej rasy. Mały chomik siedzący na jej ramieniu, przestał gryź swoją
pestkę, przyglądając się swojej pani. Wyczuł jej wahanie, ale postanowił nic
nie mówić, już nie raz oberwał za wtrącanie się w jej decyzje.
Kobieta westchnęła i ruszyła do
jeziora, musiała porozmawiać z dzieckiem zanim znajdzie ją inny opast. Nie
każdy okazałby tyle łaski, co ona, chociaż może Luka by zrobił dokładnie co
ona, też nie przepadał za bezcelowym zabijaniem, a przynajmniej nie przynosiło
mu to żadnej radości.
- Mała! – Kobieta stanęła przy
dziewczynce, wreszcie zyskując jej uwagę. Jak na opasta, była mocno
nierozważna. – Co tu robisz?
Dziewczynka mrugała zdumiona
powiekami, nie wiedząc, co się dzieje, do tej pory widziała żołnierzy z daleka
– bezpiecznego daleka. Teraz zaś miała obok siebie jednego z żołnierzy króla,
jej poważne srebrne oczy budziły w niej strach, mimo że kobieta nic nie zrobiła
by ją wystraszać, to jej aura powodowała, że wszyscy wokół czuli respekt do
niej.
- Uciekłam z domu. –
Odpowiedziała cicho, spuszczając wzrok na ziemię. Zastanawiała się, czy teraz zostanie
zabita, to nie był teren otwarty dla duras, po anihilacji dokonanej przez armię
króla, nikt nie miał prawa tutaj zaglądać.
- Powinnaś stąd odejść. To nie
jest miejsce dla dzieci. W ogóle dla duras.
- Wiem, ale jak wrócę, tata znowu
będzie kazał mi czarować.
- Nauka zaklęć bojowych jest
podstawową umiejętnością każdego z nas.
- Wiem, ale ja tego nie lubię. –
Wymamrotała speszona, nie dostrzegając rozbawionej nutki w głosie kobiety.
- Skoro tego nie lubisz, to po
prostu się postaw. Zawsze jest droga wyjścia. – Odparła poważnie, odwracając
się by zobaczyć czerwonowłosego opasta. – Cadenza.
- Znalazłaś sobie nową zabawkę? –
Spytał się drwiąco, podchodząc powoli ku nim.
-Zostaw nas Cadenza! – Warknęła
oschle, przywołując momentalnie swój miecz.
- Spodziewałem się, że raczej
rzucisz we mnie swoim chomiczkiem… – Zatrzymał się po kilku krokach,
przyglądając im się uważnie.
Chomik poczerwieniał ze złości,
chcąc już zeskoczyć z jej ramienia, gdy chwyciła go za sierść i rzuciła w ręce
młodego durasa. Dziewczyna złapała zwierzaka z przerażeniem w oczach. Nie
rozumiała, co się dzieje, ale była pewna, że to nie będzie nic dobrego. Wstała
i z przyciśniętym chomikiem pobiegła jak najdalej od miejsca spotkania dwóch
opastów wysokiej klasy.
Cadenza stał spokojnie,
obserwując kobietę spod przymrużonych oczu. Za każdym razem go intrygowała
swoim byciem i tym, że ani razu nie uległa mu. Tylko tym razem chodziło o
ignorowanie rozkazów króla i nie mógł tego tak po prostu zostawić. Każda
wymówka by pokazać jej swoją wyższość była dobra, mimo że sam nie był zbyt
posłusznym poddanym.
- Mógłbyś sobie po prostu pójść i
nie psuć mi widoków? – Westchnęła ciężko, drapiąc się po karku. – Nie mam
ochoty na walkę z tobą.
- A ja akurat mam. Łamiesz
rozkazy króla.
- Nie łamię. Król nie kazał mi
zabijać dzieci od razu. Mogłam sobie z nią porozmawiać. – Wzruszyła ramionami,
nie przejawiając żadnych większych emocji w stosunku do niego.
Cadenza zazgrzytał zębami
przywołując swój miecz. Musiał jakoś wyjść z tego zwycięsko, przecież był
potężnym durasem, mało kto stoi nad nim. Kobieta, cofnęła nieznacznie prawą
nogę szykując się do przyjęcia jego ataku.
- Haru! Cadenza! – Brunet pojawił
się na wzgórzu, przerywając im starcie. Spojrzeli na niego poirytowani,
zastanawiając się, co osobisty wasal króla może robić w tych rejonach. –
Wracajcie do bazy.
-A co, król ma dosyć twojego
ruchania? – Czerwonowłosy prychnął pod nosem, odwołując swoją broń.
Haru odwróciła się do nich
plecami, dławiąc w sobie śmiech. Była to jedyna cecha Cadenzy, którą w nim
uwielbiała, jego umiejętność do rozśmieszania jej swoimi głupimi docinkami. Tak
jak się spodziewała brunet nic nie odpowiedział na wypowiedziane słowa i
skierował się w stronę zamku. Ruszyli za nim powoli, dogryzając sobie wzajemnie
słownie.
***
- Chyba poszli… – Powiedziała
niepewnie, wychylając się za krzaków.
- Pewnie, że poszli! A co gorsze,
moja pani o mnie zapomniała! Zapomniała! To twoja wina smarkulo! – Chomik
trząsł się ze złości, próbując się nie rozpłakać.
Dziewczynka spojrzała na niego z
wyrzutem. Wcale nie uważała, że to jej wina. Wreszcie nie kazała kobiecie dawać
sobie chomika, ani tym bardziej walczyć w jej obronie. Czy to źle, że nie
chciała być jak inni?
Ruszyła powoli w stronę swojego
domu ignorując nawoływania chomika. Zresztą z każdym krokiem jego głos coraz
bardziej słabł. Było to ciekawe zjawisko, bo jeszcze nigdy nie widziała by
jakiś opast wysokiej klasy miał takiego małego przywołańca. A przede wszystkim
tak niegroźnego.
Poczuła jak coś małego wdrapuje
się jej na ramię, chomik dyszał ciężko, trzymając się mocno jej bluzki.
- Powiedziałem, żebyś poczekała
na mnie!
- Po co ze mną idziesz? Nie
lepiej iść za swoją panią? – Spoglądała na niego zaciekawiona, jego futerko
było miłe w dotyku, że z ledwością się powstrzymywała by go nie przytulić.
- Lepiej będzie jak będę z tobą.
Haru mnie znajdzie. – Mruknął chłodno, wyciągając z futerka orzech.
- Haru? Tak nazywa się twoja
pani?
- Tak. Haru jest miłym opastem,
najlepszym jaki istnieje. No poza królem oczywiście.
- Bardzo ją lubisz huh? –
Uśmiechnęła się łagodnie, żałując, że sama nie ma żadnego przyjaciela, który by
jej towarzyszył w codziennych wędrówkach.
- Oczywiście. Jest moją panią. I
nigdy nie traktowała mnie źle. – Schrupał połowę orzecha, czując się znacznie
lepiej niż przed momentem. – A ty jak się nazywasz?
- Ja? Nazywam się Kou.
- Kou. To dobre imię. Może czeka
cię życie o jakim sobie wymarzysz.
- Dziękuję… – Zawahała się na
moment, nie wiedząc jak nazwać swojego przypadkowego znajomego. – a ty jak się
nazywasz?
- Ja? Pani nazywa mnie Hamu.
- Hamu. To ładne imię.
- Wiem. Pani je dla mnie wybrała.
Uśmiechnęli się do siebie i kontynuowali
swoją drogę w ciszy. Kou cieszyła się z możliwości poznania innych opastów, którzy
mieli inny pogląd na życie niż te w jej wiosce. Choć nadal nie chciała iść
drogą żołnierza, to wierzyła, że uda jej się znaleźć swoje powołanie, dla
jakiegoś powodu Haru musiała zachować ją przy życiu. A skoro może żyć i
decydować o sobie, nie zamierza zmarnować tego daru.
Tak jak Hamu przewidział wkrótce
do jej wioski zawitała Haru, odbierając go z domu dziewczynki. Spojrzała wtedy
na Kou przenikliwie i uśmiechnęła się z zadowoleniem. Kou nigdy nie zapomniała
tego dnia, kiedy do jej drzwi zapukał tak poważany opast, nie tylko dlatego, że
Haru miała specyficzną aurę, ale dlatego, że po tym dniu już nigdy jej nie
zobaczyła, a po okolicy zaczęły krążyć plotki o zdradzie poważanego opasta.
***
Kiedy Kou osiągnęła
pełnoletniość, musiała wybrać dalszą ścieżkę rozwoju. Jako opast nie musiała
zajmować się światem ludzi, ale w jej wypadku motywacja była inna. Nigdy nie
znalazła w sobie tyle agresji i tyle nienawiści by móc pojedynkować się z
innymi, często wracała poobijana do domu i bliska śmierci. Nawet rodzice
zaczynali się jej wstydzić.
Nienawidzona przez swoich
współbraci nie miała zbyt wielkiego wyboru. Tak naprawdę chciała się poddać i
po prostu zrobić to co radził jej były nauczyciel. Zawiązać kontrakt z jakimś
człowiekiem i robić coś dla króla demonów. Pamiętała jeszcze chomika, który jej
tworzyszył przez kilka dni, posiadanie przywołańca było kuszącą perspektywą.
Jednak tą ścieżkę odrzuciła, bo zadawanie bólu nie było jej powołaniem. Nie
lubiła krzywdzić innych, dlatego gdy trafiła przypadkowo na rozmowę dwóch
żołnierzy o Haru, która przebywała w świecie ludzi mordując swoich, postanowiła
ruszyć za nią.
Dostanie się do świata ludzi
wcale nie było takie proste jak sądziła. Opaści mieli ograniczenia do tego,
król nie chciał by za dużo tak potężnych durasów kręciło się po świecie ludzi,
choć nie rozumiała do końca tego gniewu. Tak samo nie rozumiała powodu, dla
którego duras i ludzie nie mogliby koegzystować ze sobą?
Kou była upartą i cierpliwą
kobietą. Przez całe dotychczasowe życie szkoliła się w tym rzemiośle. Dlatego
czekała przy drzwiach do świata ludzi, oczywiście byłoby jej łatwiej otworzyć
własne, ale nigdy nie szkoliła się w magii, więc nie mogła ich otworzyć.
Jakiegoś dnia musiało jej przypisać szczęście, i ktoś musiał ruszyć do świata
ludzi. Mimo wszystko duras potrzebowali ludzi, ich dusz, ich krwi. Nie mogli
istnieć bez nich, dlatego król nigdy nie zezwalał na masowe mordy, ludzie mieli
żyć.
I faktycznie przyszedł dzień, w
którym przy drzwiach pojawiło się dwóch opastów. Nie wyglądali na przyjaznych,
ani tym bardziej na normalnych. Bitewny szał już dawno płynął w ich krwi i
ruszali by ulżyć sobie i swoim pragnieniom.
Przeszli dosyć szybko, gdyby nie
to, że przez lata musiała uciekać przed silniejszymi mogłaby nie zdążyć.
Przechodzenie między wymiarami było ciekawym doświadczeniem, wszechogarniająca pustka
wokół i nic przed tobą. Nie było nawet widać po czym się chodzi, ale to ją
akurat najmniej obchodziło. Warunki były znakomite, dla kogoś takiego jak ona.
Gorzej, że nie wiedziała gdzie
pojawia się wyjście. Zdumiona spoglądała na krajobraz pod sobą, nie rozumiejąc
jakim sposobem się unosi. Dopiero wtedy zorientowała się, że niebezpiecznie
szybko zbliża się do zielonej ziemi, a ona wcale nie jest taka gładka, jak
wyglądała jeszcze przed chwilą.
- Pomocy!! – Krzyknęła
wystraszona, wpadając prosto w koronę drzewa.
Na ziemię upadła razem ze
złamanymi gałęziami i głośnym stęknięciem z bólu. Z wyrzutem spoglądała na
miejsce, gdzie jeszcze niedawno była brama do jej świata. Widząc jednak tylko
błękitne niebo, poczuła dreszcze ekscytacji. Wreszcie znalazła się w świecie,
gdzie są pory dnia, jest słońce i krajobraz nie tworzy jedynie kamień.
II.
Nie przemyślała swojego planu tak
dobrze jak sądziła. Zwykłe pragnienie dostania się gdzieś, były niczym w
porównaniu do bycia tam i życia. Już na dzień dobry zauważyła, że świat ludzi
roi się od durasów. Było ich zastraszająco dużo, oczywiście nie opastów, ale
tych mniejszych, co tylko żerują na ludzkiej duszy, niezdolnych do zabicia.
Życie wśród ludzi też nie
wchodziło w grę, nie znała ich obyczajów, a nie była dzieckiem by móc tak łatwo
się wywinąć się od niewiedzy. Dlatego chodziła mało udeptanymi ścieżkami
próbując nie wchodzić nikomu w drogę. W duchu tak naprawdę liczyła na
odnalezienie Haru, była jedynym durasem, który potrafiłby ją zrozumieć i,
któremu mogłaby zaufać.
Problemem były też ubrania,
kompletnie nie nadawały się do świata ludzi, były za ciepłe, za ciasne i
niewygodne. Nie nosiła niby munduru, ale i tak to co miała drażniło ją
wystarczająco. Zmęczona upadła na trawę pod drzewem spoglądając na migoczącą
wodę. Tutaj wszystko wydawało się dużo piękniejsze. Barwy tak zupełnie inne od
tych z jej domu. Szło się zakochać w tym świecie, tak różnym i tak spokojnym od
jej własnego.
Jej żołądek po raz kolejny
wydawał z siebie dźwięk buntu. Nie był zwolennikiem głodówki, zresztą Kou sama
chętnie by coś zjadła, ale nie wiedziała, co może jeść, a czego nie. Gdyby
chodziła na zajęcia ze sztuk walki, to może by się nauczyła coś o świecie
ludzi, a przynajmniej na tyle by wiedzieć jak w nim przeżyć.
- Nie przeżyjesz tu jeśli
będziesz po prostu siedzieć. – Znany kobiecy głos odezwał się nad nią.
Spojrzała się na brunetkę z
szalikiem zrobionym z włosów. Tym razem nie była ubrana w mundur armii króla,
ale w zwykłe materiałowe spodnie i rozpinaną koszulę, wszystko to wyglądało
dosyć dziwnie i biednie. Z pomiędzy włosów zaś zobaczyła Hamu, który zajadał
orzeszka. Uśmiechnęła się promiennie wstając gwałtownie i rzucając się kobiecie
w ramiona. Nie mogła być szczęśliwsza w tym momencie.
- Spokojnie mała. Udusisz mnie
jeśli będziesz mnie tak ściskać. – Haru zaśmiała się cicho i odsunęła od siebie
dziewczynę. – Mam kilka słodkich ziemniaków na zbyciu. W ramach łaski mogę się
podzielić.
- Co to są słodkie ziemniaki? –
Spytała zaciekawiona, siadając na miejscu. Na gałęziach drzew natychmiast
pojawiło się kilka kruków, które zdawały się obserwować je uważnie.
- Nie zwracaj na nie uwagi. Lubią
ze mną podróżować. Darmowe jadło i te sprawy. – Postawiła chomika na ziemi
samej idąc na moment w las, gdy wróciła miała na rękach pęk gałęzi, które
zrzuciła na ziemię. – Słodki ziemniak to warzywo, dosyć dobre. Jeśli chcesz tu
żyć, musisz nauczyć się jeść to co ludzie. Chyba, że nie odczuwasz głodu, w co
wątpię słysząc twój żołądek.
Zarumieniona Kou pomogła jej w
układaniu paleniska, nie czując się nagle tak komfortowo jak sądziła, że będzie
się czuć ze starszą od siebie kobietą. Zobaczyła leżący na ziemi miecz i
podniosła zdumiona brwi, potężne duras nie potrzebowały broni przy sobie, mogły
ją przywoływać, a jednak wyglądało na to, że Haru porusza się wszędzie z
mieczem na widoku.
- Ludzie nie przywołują mieczy,
więc lepiej jest po prostu nosić broń przy sobie. Im mniej zwracasz na siebie
uwagę tym lepiej. I ten strój… Musisz go koniecznie zmienić.
- Dużo wiesz o ludziach… –
Zaczęła niepewnie, zastanawiając się jak w dalszym ciągu poprosić ją o to by
móc z nią podróżować.
- Trochę wśród nich żyję. Ale to
nieistotne, nie umiesz walczyć, więc radzę się trzymać z daleka od durasów. Będą
na ciebie polować, szczególnie na twoją krew.
- Dlaczego? Co ja im zrobiłam? –
Jęknęła, zaciskając dłonie na spodniach.
- Nic, ale jesteś opastem. Dla
nich to jak bilet do lepszego życia. Uważaj na nich.
- I na ludzi. Jak odkryją, że
jesteś durasem będą chcieli cię zabić... – Hamu powiedział z pełnymi ustami.
- Czyli nieważne kto, to nadal
będą chcieli mnie zabić? A ja tu myślałam, że znalazłam dom…
- To nie jest przesądzone. Sama
się przekonasz z czasem gdzie ci lepiej. To są po prostu dobre rady. – Kobieta
wzruszyła ramionami, wygrzebując z popiołu ich ziemniaki. – Smacznego.
Odwinęła papier i wgryzła się w
swoją porcję rozkoszując się smakiem. Nigdy czegoś takiego nie jadła, a że głód
ją dręczył nie miała nawet wymówki dlaczego powinna wzgardzić takim posiłkiem. Tak
jak się spodziewała, Haru była nadal elokwentna i pełna gracji, coś czego jej
brakowało. Czy da sobie radę w świecie ludzi? Sama? Nie umiała walczyć, w żaden
sposób a urodzenie czyniło ją zwierzyną nawet dla słabszych durasów. Może gdyby
nie była tak uparta i zgodziła się na lekcje magii nie byłaby w tak kiepskim
położeniu.
- Haru-san… – Zaczęła nieśmiało,
połykając ostatni kawałek ziemniaka.
- Hm? – Mruknęła, zajadając się
swoim przydziałem.
- Czy mogłabym podróżować z tobą?
Haru odstawiła na moment
ziemniaka, przyglądając się jej z uwagą. Ta poważna mina i twarde spojrzenie
budziły w niej niepokój. Miała ochotę uciec. Cofnąć czas i nigdy nie zadać tego
pytania, ale nie potrafiła. Chomik odłożył swojego orzeszka i wspiął się na ramię
swojej pani. Wyglądało, że oboje się naradzają, co do jej losu.
- Sorry mała, ale nie. Nie umiesz
walczyć. A ja walczę praktycznie non stop. Będąc w moim towarzystwie będziesz w
ciągłym zagrożeniu. Musisz znaleźć sama swoją ścieżkę, ale żeby nie było, że
jestem złą koleżanką dam ci trochę pieniędzy. Pamiętaj żeby kupić jakieś
ubranie i poszukaj jakiegoś zajęcia. Choć dla kobiet, nie ma tu za wiele pracy.
Spuściła wzrok czując się głupio.
Mogła się spodziewać odmowy, nie mogła też mieć do niej pretensji, to co
powiedziała było prawdą. Nie nadaje się na pomocnicę, bo nie chciała się uczyć
walczyć, po prostu szukała darmowej ochrony. Od jutra zacznie się jej własne
samotne życie. Może jakimś cudem uda jej się przeżyć i znaleźć przyjaciół.
- Rozumiem…
- Nie martw się mała. Nie będzie
tak źle. Zawsze możesz wrócić do domu jak zrobi się naprawdę źle.
Haru zaśmiała się wesoło
poklepując po plecach, choć Kou wcale nie czuła się jakoś specjalnie szczęśliwa
z jej słów. Powrót raczej nie wchodził w grę, nie po tym jak zachowywała się w
domu. Musi wymyślić coś sama.
***
Obudziła się obolała. Stęknęła
wyciągając z pod pleców gałązkę. Słońce już dawno wznosiło się na nieboskłonie
dając przyjemne ciepło. Wyciągnęła się, słysząc jak kości jej strzelają. Nie
zapowiadało się na udany dzień. Znużona wstała drapiąc się po głowie. Miała
potrzebę umycia się gdziekolwiek.
- Haru-san… – Zaczęła ospale,
wycierając oczy wierzchem dłoni.
Odpowiedziała jej cisza. Zdumiona
rozejrzała się po okolicy i zrozumiała, że jest całkiem sama. Przymknęła oczy,
próbując nie panikować, ani nie zrobić niczego głupiego. Przecież wiedziała, że
tak będzie. Kobieta powiedziała jej wyraźnie, że nie zamierza jej niańczyć.
Ale zostawiać tak brutalnie o
świcie?
- Życie jest jednak okropne… –
Mruknęła pod nosem i schowała woreczek, który dostała od Haru. – Muszę teraz
znaleźć jakąś ludzką siedzibę i kupić sobie jakieś ubranie i jedzenie. I
znaleźć jakieś zajęcie. Tylko, że Haru-san mówiła, że to może nie być wcale
takie proste…
Ruszyła powoli przed siebie. Nie
wiedziała gdzie powinna iść, więc każdy kierunek wydawał się równie dobry.
Bycie skazaną wyłącznie na siebie nie było wcale takie proste jak sądziła.
Mówienie do siebie nie przynosiło większych rezultatów i orientowanie się, co
ją atakuje, a co nie zajmowało jej o wiele za dużo czasu. Martwił ją brak
jakiegokolwiek odzewu. Ludzkie siedziby w dalszym ciągu były tylko w sferze
wyobrażeń.
- Może jednak nie powinnam była
iść w tą stronę?
Strapiona przyglądała się
wiewiórce na drzewie. Nie wiedziała ile już szła, ale wszystko już ją zdążyło
zaboleć. Nie czuła swoich stóp, a jej ciało było pokryte czerwoną wysypką od
obtarć. Ta pogoda definitywnie nie wypływała dobrze na jej skórę.
- Cholera!
Tupnęła nogą w akcie protestu,
ale nic się nie wydarzyło. Żaden cud nie został na nią zesłany, tylko wiewiórka
wystraszona nagłym ruchem skryła się w koronach drzew. Kopnęła kamyk i ruszyła
w dalszą drogę wyklinając przy okazji wszystkich kogo znała i nie znała. Jak
każda żyjąca istota winy szukała przede wszystkim w innych niż w sobie.
- To jest takie męczące… To
chodzenie. Haru-san nawet mi do końca nie wyjaśniła specyfiki ludzkiego
zachowania. Co jeśli ich wystraszę czymś?
Zagryzła dolną wargę i usiadła na
wystającym korzeniu. Zawsze sądziła, że w pojedynkę da sobie radę, że nie
potrzebuje żadnych podstaw by móc żyć. Teraz jej teoria została boleśnie
zweryfikowana przez tą przygodę. Jej rodzice mieli rację, gdy mówili, że będzie
żałować swojej ignorancji i ucieczki od tego kim jest.
- A mogłam zostać w domu i udać
się na szkolenie. Przynajmniej miałabym jakiś cel… Marny, ale przynajmniej
jakiś.
***
Przełknęła głośno ślinę widząc
obce sobie osoby. Nie sądziła, że trafi na tak zaludnioną wioskę. Czuła na
sobie wzrok ludzi, który nie był jej przychylny. Ruszyła nieśmiało przed siebie
próbując dostrzec jakiś stragan z ubraniami. Teraz za mocno się rzucała w oczy,
a to nie było jej aż tak potrzebne. Mimo że słyszała jak rozmawiają i ich język
nie był jej obcy, to bała się podejść do kogokolwiek i spytać się o to, czego
potrzebuje. Z zaciśniętymi pięściami szła przed siebie, kątem oka obserwując
pobocza drogi by wyłowić jakiś stragan z ciuchami.
Jej prośby zostały wysłuchane i
wkrótce znalazła jedno stoisko z ubraniami przeznaczonymi do pracy, żadne
wyszukane materiały, ale to jej wystarczyło. Skoro większość ludzi w tym chodzi
musiało być wygodne. Uśmiechnęła się nieśmiało do kobiety, która jadła akurat
jabłko, nie spodziewając się klientów o tej porze.
- Przepraszam… Mogłabym kupić
jakiś komplet? – Zaczęła niepewnie, czując jak serce wali jej jak szalone w
klatce piersiowej.
Kobieta spojrzała na nią
krytycznym wzrokiem. Jakby próbowała przez nią przejrzeć i wywlec na jaw, że
jest duras, a nie człowiekiem, ale nie mogąc nic dostrzec przytaknęła lekko,
pozwalając jej na dotykanie swojego towaru.
- Jesteś tu nowa… Ciekawy strój
masz na sobie… – Powiedziała szorstko, nie z niechęci, co raczej choroby strun
głosowych.
- Niewygodny… – Mruknęła speszona,
przymierzając czerwono-brązową koszulę. – Dlatego chcę kupić coś normalnego i
mniej rzucającego się w oczy.
- Szoguni wpadają na dziwne
pomysły… A młodzi płacą. – Wzruszyła ramionami, kiwając sobie na potwierdzenie.
– Może coś wchodzącego w czerwień?
- W czerwień?
-To by do panienki pasowało. Delikatny
materiał, więc nie będzie podrażniał skóry i ma ładny odcień. Mimo wszystko
trzeba umieć znaleźć sobie męża!
Zarumieniona spojrzała na bordowy
materiał w rękach kobiety. Mimo dziwnego kroju, wyglądał naprawdę ładnie.
Uśmiechnęła z zadowoleniem, dobierając do tego czarne spodnie i sandały.
- Wspaniały wybór! Teraz na pewno
się panience powiedzie! I trafiłaś akurat w spokojniejsze rejony Edo!
-Spokojniejsze?
- No bardziej na północ jest
miasto pod patronatem rodziny Giou… Przeklęty ród. Zajmują się zabijaniem
demonów. Ale sami wśród swoich mają demona!
Podniosła brwi w zdumieniu. Nie
słyszała o innym duras, który przyłączył się do ludzi poza Haru, a nie mogło
chodzić o nią. Haru wyraźnie dała jej znać, że ona podróżuje po Edo, a nie
mieszka w jednym miejscu.
Podziękowała za ubrania i ruszyła
dalej wzdłuż ulicy. Przy pierwszej lepszej pustej uliczce skręciła w nią by móc
się przebrać w nowy nabytek. Jej całe ciało swędziało i było pokryte czerwoną
wysypką, która jej się nie podobała, ale udanie się do ludzkiego lekarza nie
wchodziło w grę.
Musiała przyznać, że nowy strój
był naprawdę wygodny i dawał ulgę skórze. Wpakowała woreczek do wewnętrznej
kieszonki i ruszyła w poszukiwaniu jakiegoś baru, albo straganu z jedzeniem.
Swoje stare ubranie pozostawiła na ziemi, nie mając zbyt wielkiego pomysłu co
mogłaby z nimi zrobić.
Choć próbowała o tym nie myśleć,
to gdzieś we wnętrzu niej, coś kazało jej udać się do miasta na północy i
zobaczyć durasa, który żył pośród ludzi. Ona sama miała szczęście i urodziła
się z granatowymi oczami, a nie jak to zwykle bywało srebrnymi. Dlatego
wmieszanie się w społeczność ludzką było dużo prostsze. Przystanęła przy barze
sprzedającym miso i z uśmiechem na ustach weszła do środka zamawiając dużą
porcję. Chwilowo sprawa miasta na północy została porzucona na rzecz
zapełnienia żołądka.
- Jak dobrze być człowiekiem! –
Jęknęła podekscytowana, wsuwając swoją porcję.
III
Podróż do innego miasta bez
konia, okazała się dużo cięższa niż się spodziewała. Musiała jeszcze dodatkowo
uważać na rozbójników i duras. Jednak zakupienie nowego stroju się opłaciło.
Nie czuła się aż taka zmęczona, a przede wszystkim nic ją nie swędziało i nie
piekło. W tobołku miała trochę jedzenia i pieniędzy, które jej zostały. Za
każdym razem, gdy przybywała do jakieś wioski, czy wsi nie mogła znaleźć
zajęcia dla siebie. Tak jak mówiła Haru, kobietom nie było łatwo w tych
czasach.
Wytknęła język z frustracji.
Brakowało jej kogoś do rozmów, do tego, żeby chociaż sobie pożartować i
powymieniać się opiniami na temat podróży. Byłoby jej dużo łatwiej gdyby
zawiązała z kimś kontrakt i miała swojego przywołańca… Jakieś potężne zwierzę i
inteligentne… Chomik to jednak nie był towarzysz dla niej.
Usiadła pod drzewem, zarzucając
linkę do wody, jeśli szczęście jej dopisze, złapie coś dzisiaj na kolację i jej
zapasy nie będą tak naruszone. Przymknęła oczy, pozwalając sobie na relaks.
Czuła jak każdy mięsień rozluźnia się, wprowadzając ją w lekki sen.
- Jest tak miło… Tak przyjemnie…
Czemu musimy tak kochać zabijać? – Mruczała pod nosem, nie zdając sobie sprawy,
że zaczęła płakać.
Linka naprężyła się sygnalizując,
że połów się udał. Otworzyła leniwie oczy, nie wiedząc w pierwszej chwili co
powinna zrobić. Do tej pory ryby nie dawały się nabrać, ale szybko przypomniała
sobie nauki Haru i szarpnęła pewnie za linkę obserwując jak ryba wyskakuje z wody
i kieruje się w jej stronę. Brzuch odezwał się w euforii, ale na świętowanie
było za wcześnie.
Chwyciła za swój naostrzony patyk
i wbiła go szybko w zwierzę. Nie lubiła zabijać, czy to dla samej satysfakcji, czy
też dla przetrwania, ale musiała to zrobić. Może w przyszłości znajdzie inny
sposób na życie.
Jej dni wyglądały mnie więcej tak
samo. Ale pomimo tej monotonności, czuła się bardziej szczęśliwa niż w swoim
domu. Nie było tu krwi, wymagań i niekończących się kazań o tym kim powinna
być. Była wolna.
Choć nawet jej zdarzały się
nieprzyjemne wypadki. W niektórych wioskach sprawdzali jej zęby i oczy,
szukając śladów bycia duras, na szczęście przez swoją niechęć do rozwijania
wszelkich zdolności magicznych, jej kły nie urosły. Tylko krew ją rozróżniała
od ludzi, ale jej akurat nie musiała chować.
To co ją najbardziej zaskakiwało
to widok opętanych. Do tej pory nie wiedziała jaki wpływ na człowieka mają
duras, ale widząc ludzi ogarniętych ich mocą, pozbawionych przyjaznych
odruchów, czuła skurcze żołądka. Dlaczego tak się dzieje? Sama się przecież
przekonała, że nie muszą żyć z ich krwi, czy dusz. Mogliby ze sobą
koegzystować, gdyby tylko dano im taką szansę.
Zmoknięta wkroczyła do kolejnej
wioski, kichając pod nosem. Niecodziennie miała do czynienia z deszczem i nie
było to jakoś specjalnie miłe uczucie. Jej ubranie kleiło się do skóry, a
kropelki wody drażniły przy każdym ruchu. Znała się trochę na zasadach tego
świata i wiedziała, że bez wody wszystko by umarło, ale jednak wolała żeby nie
padało, gdy była w podróży.
- Zmokłaś panienko? Może wstąpisz
do gospody? – Starszy mężczyzna zawołał z drzwi uśmiechając się sympatycznie.
Zmarszczyła brwi, sprawdzając
zasób monetarny swojego tobołka. Nie było tego zbyt wiele. Czekała ją nocka na
zewnątrz. Uśmiechnęła się przepraszająco, poprawiając swój tobołek.
- Przykro mi, ale nie stać mnie
na taką wygodę.
Mężczyzna nie odpowiedział,
przestała się dla niego liczyć, w momencie gdy uśmiechnęła się do niego. Taki
był świat kupców, wszystkim rządził pieniądz, choć odrobina uprzejmości pewnie
by nie zaszkodziła.
Schowała się w wąski ciemny
zaułek, było w nim dosyć sucho, ponieważ niebo przysłaniały strzechy, więc
chroniło to ją od dalszego moknięcia. Usiadła na ziemi, wyciągając z tobołka
suszony kawałek mięsa. W powietrzu unosiła się woń rozkładu, ale nie zwracała
na nią uwagi, już dawno przywykła do dziwnego zapachu w miejscu ludzkich
siedzib.
Znużona zasnęła szybciej niż
mogła się tego spodziewać. Wioska powoli zatapiała się w ciszy, odpoczywając
przed kolejnym pracowitym dniem. Nikt nie słyszał cichego skrobania na murach,
woń, która wydawała się czymś normalnym przybrała na intensywności kojarząc się
bardziej ze śmiercią niż życiem.
Otworzyła leniwie oczy,
spoglądając tępo przed siebie.
Czerwone ślepia rozbłysły tuż
przed nią, do jej uszu dotarł syk i drapanie pazurów o ziemię. Krzyknęła krótko
zrywając się na nogi. Przełknęła ślinę, wpatrując się z niedowierzaniem na
niskiej rangi duras, który oblizywał swoje kryształowe wargi.
- DEMONY ATAKUJĄ!
Wrzeszczała najgłośniej jak tylko
mogła biegnąc wzdłuż głównej ulicy, ale nikt nie otworzył jej drzwi, nikt nie
zainteresował się krzykiem kobiety. Próbowała walić do drzwi, by móc kogoś
ocalić, ale ludzie pozostawali głusi na jej panikę.
A po chwili ogień przysłonił
wszystko.
***
Otworzyła oczy z wielkim trudem.
Gwizdy migotały nad nią nic nie robiąc sobie z tego, co się działo na dole.
Odwróciła głowę by znaleźć fundamenty czyjegoś domu. Nie pozostało po nim
praktycznie nic, z czego dałoby się go odbudować.
Stęknęła próbując się podnieść,
nic jednak się nie stało. Próbowała podnieść rękę jednak jej ciało pozostało
głuche. Wreszcie spojrzała na swoje ciało, a raczej na kamienie, które ją
przygniatały. Czuła jak bezsilność wypełnia każdy zakamarek jej ciała, jak
rozpacz uniemożliwia klarowne myślenie.
Jak to się mogło stać?
Próbowała ich ostrzec. Próbowała
pomóc tak jak tylko potrafiła, ale nikt jej nie słuchał, bo była tylko kobietą.
Kobietą bez żadnych mocy. Zazgrzytała zębami, czując jak łzy spływają po jej
policzkach, życie w świecie ludzi miał być idyllą, a nie pasmem nieszczęść.
- Nie wyglądasz najlepiej mała. –
Hamu odezwał się gdzieś nad nią, skupiając na sobie jej uwagę. – Języki ognia
widzieliśmy z przeszło setek kilometrów. Na szczęście dotarliśmy tu przed
klanem Giou… Oni nie byliby dla ciebie zbyt mili.
- Czemu?
- Bo jesteś duras. Nie jesteś
mieszańcem jak Reiga-dono.
- Reiga-dono?
- To jest jeden z wyższych
kapłanów. W każdym razie jest mieszańcem.
- A co z Haru?
- Pracuje dla klanu Giou pod
specjalnymi warunkami. Ale to nie tak, że każdego duras witają z uśmiechem na
ustach.
- Rozumiem.
Spodziewała się, że umrze pod
stertą gruzu, jednak jej ciało odetchnęło z ulgą, gdy ciężar znikł z niej.
Zdumiona spojrzała na brunetkę, która stała nad nią nie wyrażając żadnej
konkretnej emocji. Zastanawiała się, czy jej pomysł dotarcia do rodziny Giou
uznałaby za coś złego, czy może by ją poparła, ale z drugiej strony… Haru miała
kontrakt z innymi, który ją ograniczał, nie była wolna, tak jakby chciała,
musiała zabijać swoich…
- Dziękuję… – Wycharczała z
trudem, siadając powoli. Ból całego ciała odezwał się natychmiastowo, że omal
nie położyła się ponownie w konwulsjach bólu.
- Wyglądasz jak szmata. –
Mruknęła cicho, wypowiadając zaklęcie regeneracji. – Przyciągasz pecha.
- Wybacz, że nie jestem tak
mocarna jak ty. – Fuknęła poirytowana, odwracając głowę.
Była zła. Nie na Haru, nie miała
ku temu żadnej podstawy. Była zła na siebie, za to, że nie dała rady, że nie
potrafiła nawet uciec z wioski, bo jakimś cudem wierzyła, ze ktoś ją posłucha.
Może była też zła, że nie umiała trafić do tych ludzi, że gdyby bardziej
uważała podczas podróży i obserwowała ich zachowanie, wiedziałaby co powiedzieć
i jak to wyrazić.
- Oni… Brali cię za duras. – Haru
powiedziała cicho, odsuwając się od niej. – Nie zauważyłaś? Jesteśmy bladzi jak
ściany. Pomimo tych upałów nie łapiemy opalenizny, nasza skóra nie ciemnieje.
Dlatego cię nie słuchali.
- Ale w innych wioskach… –
Zaczęła nieporadnie, czując się zdradzoną przez własne ciało. Jak mogła
przeoczyć ten fakt?
- Byłaś zawsze obserwowana, nigdy
ci do końca nie ufali. A w tej pierwszej… Miałaś po prostu szczęście, bo ludzie
tam żyją wśród wielmoży, którzy próbują rozjaśniać sobie skórę.
- Jestem beznadziejna!
- Jesteś po prostu sobą Kou. Z
czasem się nauczysz, zrozumiesz jak działa świat ludzi. Ja też miałam takie
problemy. Tylko mogę udawać wielką. – Uśmiechnęła się łagodnie, rozciągając
zdrętwiałe ręce. – Muszę ruszać dalej. Może uda mi się dogonić tych duras.
Tobie też radzę się wynosić.
- Dobrze…
Spoglądała na znikająca sylwetkę
Haru i chciało jej się płakać. Nie wiedziała, czy to z rozpaczy nad tym co się
stało, czy może dlatego, że Haru znowu zostawia ją samą. Wstała pokracznie,
mając dziwne uczucie w członkach, jakby nie należały do niej. Chwiejnym krokiem
ruszyła ku wyjściu z wioski, starając się ignorować ślady zniszczenia. Nie
widziała co prawda żadnych trupów, ale było to zrozumiałe. Nic z ludzi nie
zostaje, nic poza kupką popiołu.
Zdyszana zatrzymała się przy
drzewie, spoglądając na ruiny wioski. Sączył się z nich dym, jednak były to tylko
resztki prawdziwej tragedii.
Przymknęła oczy, nie wiedząc co
właściwie powinna powiedzieć. Może jakąś modlitwę, ale żadnej nie znała. Ludzie
jakoś czczą to co się wokół nich dzieje, duras pozostaje obojętny. Teraz też
czuła obojętność względem tego wszystkiego, tylko złość na swoją słabość
rozpalał jej serce.
- Muszę unikać ludzkich siedzib…
Tak będzie lepiej.
Mruknęła pod nosem, wzdychając
ciężko. Nadszedł czas by kontynuować swoją drogę przez świat ludzi. Może w
którymś momencie znajdzie swój dom. Miejsce, w którym będzie mogła być sobą?
Uśmiechnęła się pod nosem idąc wolnym krokiem udeptaną ścieżką, wkrótce będzie
musiała odpocząć, ale póki co może iść naprzód.
- Przydałoby się zaśpiewać jakąś
piosenkę, najlepiej jakąś skoczną. Nie.. Coś spokojnego, ale pełnego nadziei… A
może smętną? Nie.. to by zrujnowało nastrój do podróży…
Nie minęło wiele czasu, gdy
zorientowała się, że nie posiada w swoim repertuarze żadnej piosenki. Owszem
słuchała kilku, ale nie była w stanie ich zapamiętać, czy choćby zanucić. W ten
oto sposób podróżowała ponownie w ciszy, zastanawiając się co powinna właściwie
ze sobą począć, skoro nie może zadawać się z ludźmi.
Zmęczona padła na miękką trawę na
łące i po prostu zasnęła.
Śniła o swoich rodzicach, o ich
uśmiechach i czułych gestach, słodki sen jednak przerodził się szybko w
koszmar, gdy jej rodzice zginęli z rąk czerwonowłosego durasa, ona sama
próbowała uciec. Czuła rozpacz i strach, więc biegła ile miała sił, próbowała
nawet wymówić jakieś zaklęcie, ale nie znała żadnego. Gdy ją dogonił to
wiedziała, że już po niej, że nie ma szansy na przeżycie, bo wśród durasów jest
najbardziej ludzka, a wśród ludzi jest zwykłym morderczym durasem. Nie ma dla
niej miejsca.
Ocknęła się zlana potem, dysząc
ciężko. Dla pewności złapała się za klatkę piersiową sprawdzając, czy nie ma
tam żadnej rany, ku jej uldze, nic takiego tam nie było.
- Naprawdę muszę się uspokoić.
Zaczynam bredzić… – Mruknęła pod nosem, drapiąc się po głowie. Słyszała jak
burczy jej w brzuchu, ale nie miała ze sobą swojego tobołka, więc nie mogła nic
przekąsić.
- Samotny wędrowiec w środku
ciemnego lasu? Musisz być albo szalona, albo bardzo odważna. – Męski głęboki głos
odezwał się za nią, wzbudzając w niej dreszcze.
Odwróciła się do postaci na
koniu. Gdyby była człowiekiem widziałaby tylko ciemny cień, jako że nadal
trwała noc, ale jej oczy widziały w ciemności, więc łatwo zobaczyła mężczyznę o
długich czarnych włosach i srebrne oczy. Jego bogate szaty wskazywały wysoką
pozycję społeczną, jednak w porównaniu do innych możnych nie towarzyszył mu
żaden sługa. Zmarszczyła brwi nie rozumiejąc za bardzo z kim ma do czynienia,
choć jego krew sugerowała jej o pobratymcu.
- Jesteś duras? – Jego spokojne
pytanie ją zaskoczyło. Spodziewała się wyciągnięcia miecza i rzucenia się na
nią. On jednak zeskoczył jedynie z konia podchodząc do niej bliżej.
-Tak.
- Nie atakujesz mnie? –
Uśmiechnął się łagodnie, jakby czytał w jej myślach. Zmieszana odwróciła wzrok,
nie wiedząc za bardzo, co powinna zrobić w takiej chwili. – Chyba nie
zamierzasz. W takim razie może spędzimy tą noc na rozmowie?
- Chcesz rozmawiać… Ze mną? –
Odparła zaskoczona, rozluźniając mięśnie.
- Tak. Chyba nie widzisz w tym
problemu?
- Nie. Nie mam z tym problemu.
- To może zacznijmy od prostych
rzeczy… Nazywam się Giou Reiga. – W jego głosie nie było egocentryzmu, ani
poczucia wielkości. Wyczuła za to nieopisany ból, który ją zmartwił, choć nie
wiedziała czemu. Z jakiś niezależnych dla niej przyczyn, wolała by pozostał
szczęśliwy.
- Kou… Nazywam się Kou. Nie mam
nazwiska. – Wolała nie mówić o powodzie, dla którego tak się stało. Każdy duras
miał nazwisko, każdy kto miał rodzinę, ale ona nie miała. To była jej decyzja,
za którą zapłaciła właśnie taką cenę.
IV
V
IV
Podążała za nim w ciszy, obserwując swoje otoczenie. Nie
wiedziała czemu właściwie się zdecydowała na podróż z nim, powinna się trzymać
z daleka od ludzi, szczególnie takich jak on. Wyczuwała w nim krew duras, bała
się jednak o to zapytać. Kim wreszcie była by wtrącać się do czyjegoś życia?
Reiga za to nie był zbyt chętny do rozmowy, cały czas
skupiony na otoczeniu, zdawał się nie zwracać na nią najmniejszej uwagi. Kou starała się nie okazywać uczuć, nie mówić
jak bardzo ją boli jego ignorancja.
Mógłby przynajmniej wymienić z nią kilka słów, nie żądała niczego większego,
a jednak nawet tego nie mogła się doczekać.
-Tutaj się zatrzymamy.- Brunet powiedział chłodno zeskakując
z konia.
Kou podążyła za jego przykładem i zeskoczyła ze swojego
wierzchowca. Rozejrzała się po skromnej polanie ze zdumieniem. Spodziewała się,
że będą podróżować aż do samej wioski, jednak wszystko wskazywało na to, że
czekał ją przynajmniej jeden nocleg na
łonie natury.
Położyła siodło na ziemi obok innych i spojrzała na
strażników, którzy udali się w las by patrolować teren przed wszelkim atakiem,
a jednak Kou poczuła się wyjątkowo niekomfortowo pod wpływem ich wzroku.
-Twoi strażnicy nie są najmilszymi ludźmi na
świecie….-Zaśmiała się pod nosem, siadając na kamieniu.
-Przeszkadza ci to?- Odpowiedział po dłuższym czasie, jego
ton był chłodny, ale także niesamowicie
przepełniony bólem.
-Nie. Przywykłam do tego.
Zarumieniona spoglądała na swoje stopy, próbując znaleźć w
nich coś nowego, coś interesującego, co pochłonęłoby całkowicie jej uwagę.
Jednak od ostatniego razu wcale się nie zmieniło i nawet polanka, wydawała się
jej znajoma, mimo że była na niej pierwszy raz. Westchnęła ciężko, spoglądając
w niebo, gdzie dostrzegła lot ptaków.
-Proszę, proszę. Książę i wędrowiec.- Kobiecy głos odezwał
się przed nimi, wyraźnie rozbawiony tym co widzi.
Spojrzeli się na drzewa przed sobą, gdzie stała roześmiana
Haru. Na jej ramieniu spoczywał Hamu zajadający się dango.
-Haru.- Reigo mruknął obojętnie rozpalając ognisko.
-Haru!- Kou wstała rozweselona podbiegając do niej.- Nie
sądziłam, że jeszcze się spotkamy!
-Ja też w sumie.- Odparła zmieszana, odsuwając od siebie
dziewczynę. – Przyszłam po kolejne zlecenie.
-Dlaczego akurat do mnie?
-Byłeś najbliższym członkiem klanu Giou w okolicy, nie chce
mi się jechać taki kawał drogi do waszej siedziby. – Burknęła poirytowana,
rzucając na ziemię sakwę ze złotymi tabliczkami.
-Nie masz oporu przeciwko zabijaniu swoich, prawda?-
Uśmiechnął się drwiąco, sięgając po pieniądze. –Dam ci zwój z wioskami, które
prosiły o pomoc. Twoja wizyta jest mi także na rękę.
-Wierzyłby kto.- Prychnęła sięgając po onigiri.
-Jak zwykle zdystansowana.
-Mów to o sobie.- Wsunęła do ust przekąskę, żując łapczywie,
Kou była nawet pod wrażeniem jej zdolności w jedzeniu. –A po co tachasz ze sobą
Kou? Chcesz zrobić z niej kolejnego łowcę?
-Nie, oczywiście, że nie. Sama chciała iść za mną, czemu
miałbym jej to zabronić?
-Ona jest durasem, co prawda nie umie walczyć, ani nic, ale
to duras.- Odparła chłodno, sięgając po zwój.- Twoja wioska nie przyjmie jej z
otwartymi ramionami, zresztą ciebie też nie.
-Haru.- Warknął ostrzegawczo, piorunując ją wzrokiem.
-No normalnie się przestraszyłam. – Prychnęła wzruszając
ramionami.- To idę wykonywać swoją misję. Powodzenia.
Odwróciła się na pięcie i ruszyła do miejsca, w którym się
pojawiła. Kou wpatrywała się w nią zmieszana, nie wiedząc co powinna zrobić,
czy chociaż powiedzieć. Haru była dla niej ważną osobą, ale nie mogła z nią
iść, ale czy powinna iść z człowiekiem? Sposób w jaki Haru o tym mówiła,
wynikało jasno, że nie ma czego szukać w wiosce Reigi.
-Nie przejmuj się nią. Haru jego duras wysokiej klasy jest
dosyć specyficzna w kontaktach z innymi. Jest typem wolnego kota, który idzie
tam gdzie chce. Prawdopodobnie tam u was
też taka była, dlatego popadła w konflikt z innymi duras.
-Nic o tym nie wiem…- Wymamrotała speszona siadając ponownie
na swoim kamieniu.- Haru znam bardzo krótko i zawsze była sama, jej jedyną
interakcją z innym durasem była walka z
Cadenzą. Nie przepadali za sobą.
-Kim jest dla ciebie?
-Haru?
-Tak, Haru. Obie jesteście duras… Jaka więź was łączy?
Zagryzła dolną wargę w zadumie. To było dosyć ważne pytanie,
nawet dla niej samej. Nie umiała dokładnie określić, czym była więź między nią
a Haru, nie wiedziała przede wszystkim, czy można to nazywać więzią.
-Podziwiam ją. Jest dla mnie wzorem. Chciałabym być taka jak
ona. Haru jest niezależna, silna i pewna tego co chce robić. Mi tego brakuje,
nie wiem w którą stronę mam iść. Jako
duras nie czuje się szczęśliwa, ale człowiekiem też nie mogę być.
Spoglądał się na nią przez pewien czas, jednak ostatecznie
spuścił głowę grzebiąc patykiem w ogniu. Może był to efekt słów, które usłyszał
od kogoś takiego jak ona. On też wreszcie był zagubiony. Był rozdarty pomiędzy
byciem człowiekiem, a durasem, ale ostatecznie nie jest nikim, bo jest tylko
połową obu.
-jestem pewien, że odnajdziesz swoją drogę z czasem. – Uśmiechnął
się delikatnie, dokładając drzewa do ognia. – Tylko nie stawaj się takim
potworem jak Haru, bo w głębi duszy jest tak samo mordercza jak reszta waszych
pobratymców.
Przytaknęła lekkim skinieniem głowy, czując się dużo lepiej.
Nie wiedziała, czemu rozmowa z Reigą tak na nią zadziałała, ale cieszyła się,
że znalazła z kimś nić porozumienia. Nie mogą się poddać. Kiedyś przyjdzie
dzień, w którym odnajdą swoje przeznaczenie.
-Czasem zastanawiam się jakiego przywołańca bym miała,
gdybym zawarła z kimś kontrakt… Nie żeby Hamu był złą opcją, ale to… chomik,
dużo raczej nie zrobi. Chciałabym mieć coś dużego i przerażającego! Żeby
wrogowie uciekali na sam widok tej bestii. –Mówiła podekscytowana gestykulując
energicznie rękoma. Brunet wpatrywał się w nią w lekkim rozbawieniu, jednak nie
wtrącił się do jej wywodu.- Taki smok byłby dużo lepszą opcją, niż chomik.
Smoki są straszne, zieją ogniem, albo innymi rzeczami, są bronią. W czym może
pomóc chomik? W tym wypadku osoba Haru
trochę gubi na pozycji, bo naprawdę, kto by się przestraszył chomika? Nikt! A
smoka? Każdy! To taka bestia daje lepsze wyobrażenie na temat pozycji, niż
chomik. Chomik jest żałosny. Nie pasuje
do durasa, nie jest groźny.
Reiga parsknął śmiechem, zakrywając usta dłońmi. Poznawanie
durasów z innej strony niż tej morderczej, było naprawdę ciekawym zajęciem.
Szczególnie, że duras wydawały się tak samo usposobione jak ludzie, tylko ich
żądze skierowane w inne rejony.
-Ty nie wiesz o możliwościach Hamu prawda?
-Nie. Nigdy nie widziałam go w akcji, ale co może chomik?-
Prychnęła lekceważąco, wgryzając się w słodkiego kartofla.
-Hamu nie jest wcale taki niewinny jak się go widzi. Ten
chomik potrafi niesamowicie wchłaniać energię, gdyby ugryzł jakiegoś durasa,
pozbawił by go mocy na pewien czas, a człowieka mógłby nawet zabić wchłaniając
jego energię życiową. On chomikuje tą energię dla siebie, ale także Haru, tylko
że sama Haru jest już potężnym demonem, rzadko korzysta z jego właściwości,
zauważyłaś ten dziwny kolczyk na jej lewym uchu?- Przytaknęła, rumieniąc się ze wstydu. Nie sądziła, że
takie małe zwierzątko może być tak groźne. Teraz zaś gdy Reiga wspomniał o
kolczykach na uszach Haru, zorientowała się, że nic się nie zmieniły od czasów,
gdy służyła jeszcze królowi.- ten kot jest ogranicznikiem mocy. Bez niego jest o wiele potężniejsza i bardziej
przerażająca.
-A czy jej dziwna fryzura też ma jakieś znaczenie?
-Fryzura? Nie… Ona po prostu lubi długie włosy i nie chce
ich ścinać, a żeby nie przeszkadzały w walce to je tak zawiązuje.
-Haru jest dużo wspanialsza niż sądziłam… Jak mogłam uznać,
że chomik jest żałosny! On idealnie skrywa swoje prawdziwe umiejętności,
przeciwnik może ją lekceważyć i tego ostatecznie pożałować!
-Na pewno, Haru jest chodzącą śmiercią, ludzie mają
szczęście, że postanowiła walczyć w ich obronie.
-Nie mieli szans w innym wypadku…
-Nie mieli. – Pokręcił przecząco głową, a na jego twarzy
pojawił się grymas bólu.- Haru odpowiada za anihilacje portowego miasta na
południu kraju, w ciąg uje jednej godziny całe istnienie tam przestało istnieć,
nic nie zostało. Tylko spalona ziemia.
Przełknęła głośno ślinę, nie umiejąc sobie nawet wyobrazić
skali zniszczenia jaka nastąpiła po ataku Haru. Wszystkie duras klasy
generalskiej były potężne, szczególnie jeśli kontrakt miały zawarte z samym
królem. Nie wiedziała kto jest kontraktorem Haru, ale musiała to być istota
potężna, zwykły człowiek nie potrafiłby utrzymać jej mocy w ryzach.
-Nie martw się tym. Ona już tego nie robi, stara się unikać
starć w pobliżu siedlisk ludzkich.
Spojrzała na niego zdumiona. Nie martwiła się tym, wreszcie
mimo wszystko była durasem, życie ludzkie nie obchodziło ją w jakiś szczególny
sposób. Nie lubiła jedynie spoglądać na czyjeś cierpienie, zabijać bez powodu,
przeszłość nie była jej zmartwieniem.
-Haru jest odpowiedzialną osobą. Jestem pewna, że nie sprawi
wam kłopotów.
Uśmiechnął się łagodnie, spoglądając na niebo. Pomiędzy
chmurami było widać gwiazdy, pogoda może nie była specjalnie dobra, ale
wystarczająca na spokojny nocleg. Jutro
o tej porze będzie w domu i powróci do starej niechęci mieszkańców wioski. Był
wyrzutkiem. Osobą, której pragnęli się pozbyć.
Nie mógł ich za to dziwić, nie był przecież zwyczajnym człowiekiem.
-Boisz się powrotu? – Spytała się raptownie, obserwując go
dokładnie.
-Nie boję się powrotu, czemu miałbym się bać powrotu do
własnego domu?
-Słyszałam jak ludzie mówili między sobą, że jak dziecko coś
narozrabia to boi się wrócić, boi się konsekwencji swoich czynów. Nie rozumiem
tego, wreszcie nie jestem człowiekiem, ale u nas… Też tak bywało. Młode duras
nie zawsze wracały do domu nie chcąc się przyznać rodzicom do porażki. Każdy marzy o wstąpieniu do armii króla, ale
nie wszystkim się to udaje, a to jest największy zaszczyt dla rodziny.
-Czyli zbytnio się nie różnimy od siebie. Ludzie też
nakładają na swoje dzieci swoje ambicje i marzenia, chcąc dorobić się sławy i
pozycji. Dzieci są tym obarczane i zatracają się w tym, czasem gubiąc własną
osobę w tym.
Kou przygnębiona przyciągnęła nogi do siebie, opierając
podbródek o kolana. Świat wydał się jej dziwnie samotnym miejscem. Siedziała
wreszcie z Reigą pod gołym niebem, otoczona ludźmi, którzy woleli obserwować
ruchy dzikich zwierząt niż spędzić nimi noc.
Wiat ludzi nie różnił się wiele od domu, demony też są równie samotne,
szukając swojego bytu, swojej drogi, ale ostatecznie podążają za silniejszym.
Instynkt przetrwania wygrywa.
-Nie martw się Kou. Wszystko będzie dobrze.
Głos Reigi był w jej uszach słodkim kłamstwem, w które on
sam bardzo chciał uwierzyć, ale oboje w głębi siebie wiedzieli, że wcale tak
nie będzie. Tacy jak oni zawsze będą samotni, nie zrozumiani, odepchnięci od
swoich, tylko dlatego, że są inni w jakimś aspekcie.
-Pewnie masz racje.- Odparła cicho, opierając głowę o jego
ramię.
V
Gdyby Kou była człowiekiem
potrafiłaby określić uczucia, które się w niej rodziły. Czuła się przez nie
zagubiona i niepewna swoich decyzji, nie rozumiała dlaczego w dalszym ciągu
podąża za Reigą, który mimo że nie był jej wrogiem mógł się nim stać w każdej
chwili. Wystarczyłoby gdyby zachorowała uwalniając przy okazji swoje moce.
Stanowiła zagrożenie dla ludzi, których on chronił.
Nie rozumiała tego. Ludzie
zdawali się go nienawidzić, bać się, z ich oczu można było wyczytać najrozmaitsze
emocje i pragnienia związane ze zniknięciem niewygodnego strażnika. Przyglądając
się temu wszystkiemu, a przede wszystkim bólowi jaki zakleszczał serce bruneta,
chciała wyć, chciała płakać i błagać by sobie darował bycie dobrym.
Nie mogła mu jednak tego
powiedzieć. Rozumiała z ich kilku rozmów, że rodzina jest dla niego ważna, ich
wsparcie dzięki, któremu nadal żyje i może cieszyć się jakimś życiem. Nie
chciał być złym, preferował bycie po dobrej stronie, a przecież odejście od
rodzeństwa byłoby jednoznaczne z byciem wygnańcem, wrogiem ludzkości. A
przecież, on był człowiekiem, w połowie, ale jednak był.
Ziewnęła przeciągle, przecierając
oczy wierzchem dłoni. Słońce wznosiło się powoli nad horyzont budząc naturę do
życia. Ją osobiście blask słońca drażnił, czuła się niekomfortowo pod jego
wpływem, była też dziwnie słaba. Zrzucała winę jednak na niewłaściwy jadłospis.
Kiedy ostatnio jadła coś pożywnego dla niej?
- Wstałaś już? – Reiga stanął
obok niej, wyciągając rękę by pomóc jej wstać.
- Tak, nie umiem spać w dzień. –
Uśmiechnęła się słabo, chwytając jego rękę.
- Duras źle znoszą słońce z tego
co słyszałem. Choć Haru wydaje się być na nie odporna.
- Jest w nim coś drażniącego, ale
bez przesady, można wytrzymać.
- Ale poziom waszej mocy spada,
prawda?
Zamrugała zdumiona, nie
rozumiejąc skąd to wie, później dopiero jak zwykle przypominała sobie, że Reiga
nie jest zwykłym człowiekiem i życie durasów jest mu dobrze znane. Przytaknęła
nieznacznie, rozglądając się po polanie, która była pusta.
- Czekają na nas przy wyjściu.
- Aha…
Skrzywiła się z oburzenia, nie
rozumiejąc postępowania jego strażników. Przecież powinni go akceptować, mieli
go chronić, a tak naprawdę wyglądało to tak jakby skazywali go na śmierć. Może
jeszcze akceptacja Reigi na takie zachowanie budziła w niej bunt. W jej opinii
powinien być zły, urażony i zażądać od swoich ludzi szacunku, a jednak nie
robił nic, co ją drażniło.
- Nie ma co się nimi przejmować
Kou. Ludzie już tacy są.
- To dlaczego ich chronisz?
- Bo tylko to potrafię dla nich
zrobić, skoro na nic innego mi nie pozwolą.
- Twoje rodzeństwo musi mieć na
ciebie dobry wpływ. – Westchnęła ciężko, wsiadając na konia.
- Nie zamierzasz nic zjeść przed
wyruszeniem w drogę?
- Nie. Nie jestem głodna.
Ruszyła przodem nawet na niego
nie czekając. Nie rozumiała czemu jest zła, w gruncie rzeczy nic się złego nie
stało, a jednak czuła złość. Tylko nie wiedziała na kogo, na ludzi za ich
ograniczony sposób myślenia, czy na Reigę, który był zbyt tolerancyjny względem
takich zachowań, a może ostatecznie na siebie, że nie rozumie swoich własnych
uczuć. Może nie potrafiła zaakceptować takiej rzeczywiści przez bycie duras,
jej natura wreszcie była dużo mroczniejsza niż chciała żeby była. Ujarzmiony
potwór zawsze będzie potworem.
- Dlaczego jesteś zła? – Reiga
dogonił ją, przyglądając jej się uważnie.
- Nie jestem zła. – Odparła
chłodno, popędzając konia.
- To dlaczego uciekasz?
- Chcę po prostu jak najszybciej
dostać się do tej twojej wioski, to wszystko. – Wzruszyła ramionami, doganiając
zaskoczonych strażników.
- Nie ucieknie. Nie jest taka
ciekawa na dobrą sprawę, choć mamy wiśnię, która uschła i nigdy nie zakwita.
- Umarła? – Spojrzała na niego
zaciekawiona, zwalniając.
- Przykułem twoją uwagę?
- Nie. Po prostu lepszy taki
temat niż żaden. – Naburmuszona, odwróciła wzrok w bok.
Brunet zaśmiał się cicho,
zapominając kompletnie o obecności strażników wokół nich i ich nieprzyjemnych
spojrzeniach. Dawno nie czuł się tak swobodnie w czyimś otoczeniu, poza swoim
rodzeństwem, ale nawet z nimi u boku czuł presję bycia innym. Wiedział, że
akceptują go takim jakim jest, ale jednak, byli normalni w oczach ludzi, on zaś
wyrzutkiem, któremu rzadko pozwalano na opuszczenie bram wioski.
- To nie jest śmieszne. Z czego
ty się właściwie śmiejesz?
- Z twoich reakcji. Jesteś trochę
dziecinna.
- Słucham? Dziecinna?
- Pewnie. Ciągle czemuś
zaprzeczasz, mimo że tak naprawdę jest zupełnie oczywiste, że jest inaczej.
- Nieprawda! Wcale niczemu nie
zaprzeczam!
- No a temat wiśni?
Otworzyła usta by coś powiedzieć,
ale zaraz je zamknęła rozumiejąc jak ją zagonił do rogu, nie mogła zaprzeczyć,
bo tylko potwierdziłaby jego teorię. Potwierdzenie, że temat martwej wiśni,
która mimo wszystko uschła i nie kwitnie ją intryguje było poniżej pasa. Reiga
parsknął, zakrywając usta jedną dłonią. Kou spoglądała na niego urażona, nie
wiedząc co właściwie powinna teraz zrobić. Miała ochotę go uderzyć, ale nie
wiedziała, czy może to zrobić w otoczeniu ludzi. Nie miała ochoty umierać.
- Takashirou mówi, że na pewno
kiedyś zakwitnie. – Powiedział spokojnie, uśmiechając się delikatnie.
Spojrzała na niego zaskoczona
rumieniąc się. Dopiero teraz zauważyła, ze Reiga jest przystojny, szczególnie
jeśli uda się sprowokować go do uśmiechu. Speszona odwróciła od niego wzrok,
nie rozumiejąc dlaczego jej serca nagle zaczęło bić dużo szybciej a w ustach
pojawiła się suchość, przecież jeszcze przed chwilą nie była spragniona.
- Kto to jest Takashirou? –
Mruknęła cicho, zaciskając dłonie na lejcach.
- Mój brat. W porównaniu do mnie
jest człowiekiem i wszyscy go szanują.
- Pewnie jest sztywniejszy niż
drzewo.
Słyszała jak parsknął śmiechem,
jednak nie odważyła się spojrzeć na niego, za bardzo bała się jego reakcji na
jej zaczerwienioną twarz. Nie chciała by uznał ją za dziwaczkę, albo chorą,
przecież jeśli na coś zachorowała, to niewiadomo jak ją leczyć, jej ciało jest
zupełnie inne niż ciało ludzkie.
- Może faktycznie jest trochę
sztywny, ale najpewniej trochę mniej niż ja.
- Ty to już w ogóle kamienie
prześcigasz w sztywności.
Spojrzał się na nią zaskoczony,
otwierając i zamykając co rusz usta. Nie rozumiał co ją ugryzło, że zachowywała
się w ten sposób, ale ostatecznie nie miał jej tego za złe, dzięki temu mógł
się trochę pośmiać. Członkowie straży z nim nie rozmawiali, albo wymieniali
tylko ważne informacje, ale z Kou mógł rozmawiać, nie bojąc się, że zaraz
ucieknie ze strachu.
- Sądzę, że do kamieni to mi
jednak trochę daleko. – Odparł urażony, przyśpieszając nieznacznie konia. –
Pośpiesz się guzdrało bo nigdy nie dojedziemy!
- Co?! Przecież… Ja… ?! Co?! –
Spojrzała się za nim, marszcząc brwi w niemym pytaniu o sens tego wszystkiego.
– Ej! To oszustwo! – Krzyknęła za nim, uderzając piętami w bok konia. – Nic nie
mówiłeś, że mamy się śpieszyć! I strażnicy chyba zostali w tyle… To chyba nierozsądne…
- Boisz się?
- Nie. Po prostu zachowujesz się
dziwnie.
- Może, ale to ja dotrę do wioski
pierwszy. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu wysuwając się ponownie na prowadzenie.
- To nie fair! Ja nawet nie wiem,
gdzie leży ta twoja wioska!
- No cóż… Pech. – Zaśmiał się
głośno, ale w uszach Kou brzmiało to jak wesoły śmiech dziecka, które właśnie
rozrabia za plecami rodziców wiedząc, że nigdy się o tym nie dowiedzą.
- Co go dzisiaj ugryzło? Zazwyczaj
był markotny… – Mruknęła pod nosem, spoglądając za siebie, gdzie strażnicy
pędzili za nimi krzycząc coś do nich. – Twoi ludzie coś wrzeszczą…
- Niech wrzeszczą, wiedzą jak
trafić do domu!
- Zachowujesz się jak dzieciak!
Nie wiedziała, czy ją usłyszał i
jakby miała być szczera ze sobą niespecjalnie ją to obchodziło, chciało jej się
śmiać, więc się śmiała, była to emocja, którą rozpoznawała, chociaż nie
wiedziała dlaczego jest jej tak wesoło. Duras cieszyły się, gdy spełniały
pragnienia króla, gdy zabijały i budziły trwogę, to były jedyne przyjemne
uczucia, które płynęły w ich krwi, a jednak znajdując się w świecie ludzi,
odnajdywały w sobie zupełnie inne emocje.
Kou nie wiedziała jeszcze jak
zdradliwe i niebezpieczne potrafią być uczucia.
***
Stanęła przy Reidze, który
zeskoczył z konia przed wielką bramą. Dwóch strażników spoglądało na nich nieufnie,
broń mieli w pogotowiu by użyć jej w każdej chwili. Atmosfera z frywolnej
zabawy zmieniła się w napiętą, budząca niepokój w każdej komórce. Kou nigdy by
nie nazwała tej wioski szczęśliwą.
- Reiga-sama! Co się stało ze
strażą przyboczną i kto to jest?
- Powinni tu niedługo dotrzeć,
byli zbyt powolni. To jest moja towarzyszka Kou. Zostanie w tej wiosce przez
kilka dni. – Głos bruneta był chłodny, nie znoszący sprzeciwu, ale Kou wyczuła
w nim ból.
- Tak jest!
Bramy się otworzyły pozwalając im
na kontynuowanie drogi. Przejechała obok strażników, którzy nie zaszczycili jej
spojrzeniem, ale nie potrzebowała tego, by wiedzieć, że nie są tutaj zbyt mile
widziani. Westchnęła, zapominając już o tym co się działo przed kilkoma
minutami. Rzeczywistość była dużo bardziej skomplikowana niż sądziła.
- Reiga! – Ciemny blondyn wybiegł
im naprzeciw uśmiechając się promiennie.
Nie było w jego gestach nic
fałszywego, naprawdę cieszył się z widoku bruneta, budził też sielankową
atmosferę wokół siebie, przeganiając wszelkie cienie. Gdy mężczyźni się
przywitali ze sobą, spojrzeli się na nią z pogodnym wyrazem twarzy.
- To jest Takashirou, mój brat.
Takashirou to jest Kou, duras, którą spotkałem po drodze.
- Bardzo miło mi cię poznać Kou.
– Takashirou zbliżył się do niej ściskając jej rękę.
- Mi też. Reiga dużo o tobie
opowiadał.
- Naprawdę? Mam nadzieję, że zbytnio
mi nie słodził.
Zaskoczona spojrzała na bruneta,
który westchnął ciężko nie wiedząc co odpowiedzieć na taki komentarz.
Takashirou za to wybuchnął śmiechem pomagając jej zsiąść z konia. Może nie tak
sobie go wyobrażała, ale musiała przyznać, że wzbudzał sympatię.
- Czyli jesteś duras… Rzadko
spotykamy tu takich jak ty. – Powiedział poważnie, dotykając jej czoła. Co się
działo później nie wiedziała, bo wszystko przysłoniła ciemność.
VI.
-Czemu tutaj mieszkasz? – Spojrzała na niego zaintrygowana,
wciąż cierpiąc na zawroty głowy.
-Tutaj jest mój dom. Gdzie indziej miałbym mieszkać?
Wszędzie byłoby tak samo. –Odparł obojętnie, popijając herbatę.- Strach
wszędzie będzie taki sam.
-czemu się ciebie boją? Przecież nie zrobiłeś niczego złego.
Nie odpowiadasz za czyny swoich rodziców.
Uśmiechnął się tak delikatnie, że łatwo było przeoczyć ten
gest, jednak Kou, nie spuszczała z niego wzroku, próbując zapamiętać każdą
część jego ciała. Fascynował ją i
dziwnie pociągał.
-Jesteśmy w Japonii Kou. Tutaj dzieci odpowiadają za czyny
rodziców w takim samym stopniu jak oni. Nie ma tutaj czegoś takiego, jak
niewinność dziecka. Jestem owocem grzechu, zdrady.
-Czemu nie poszedłeś do ojca?
Zwrócił wzrok ku niej wyraźnie zaskoczony jej słowami. Nie
znał swojego ojca, nie znał mężczyzny, który go spłodził, nie wiedział nawet
czy chce go poznać, a teraz, ktoś mu mówi, że może to byłoby dużo lepszym
rozwiązaniem niż siedzenie tutaj wśród ludzi, którzy się go boją i nienawidzą.
-Tutaj jest moje miejsce.- Mruknął twardo, próbując zachować
się jak na członka klanu przystało.
-Nie brzmisz zbyt przekonująco.
Nie odpowiedział, wpatrując się w swoje odbicie w herbacie.
Przyszedł tu by jej powiedzieć, że jego klan chce ją zniewolić, chce użyć jej
krwi tak samo jak używali krew Haru. By stworzyć idealnych wojowników w walce z
jej pobratymcami. Nikogo nie obchodziło jakie będą efekty uboczne, jaką
przyszłość dadzą tym dzieciom, liczył się tylko cel.
-Podoba ci się tutaj?- Zaczął niepewnie, marszcząc brwi ze
złości. Nie potrafił jej powiedzieć prawdy.
-Jest całkiem ładnie, tylko ludzie nie będą dla mnie zbyt
mili… Prawda?
-Raczej nie… Chociaż nie masz srebrnych oczu jak większość
duras, to może nie będą aż tacy nieufni.
-Ciebie znają od dziecka, a jednak widzą w tobie jedynie
potwora.- Odparła chłodno, kładąc się ponownie.- Tylko siebie okłamujesz Reiga.
Tutaj nigdy nie znajdziesz szczęścia.
-Skąd taka pewność?
Uśmiechnęła się pod nosem, czując się panią sytuacji, ale tak
naprawdę to wiedziała, że Reiga zna odpowiedź, że po prostu sam z tym walczy.
Walczy ze swoimi uczuciami i pragnieniami, chcąc pozostać częścią swojej
rodziny, która nim pogardza przez grzech jego matki. Współczuła mu. Zawsze
będzie tylko obrazem upadku człowieka, kimś kogo powinno się przestrzegać.
-Bo duras nigdy nie znajduje szczęścia. –Odparła cicho,
zamykając oczy.
Nie skłamała. Taka byłą natura duras, osiągali chwilowe
szczęście, ale szybko popadali w obłęd i obsesje pragnąc stać się silniejszymi.
Stać się bogami słabszych istot. Zabijanie było tylko zabijaniem czasu,
rozrywką w wiecznej nudzie.
Tak naprawdę duras zazdrościli ludziom. Ludzie mieli dusze,
mieli śmiertelność i ponowne narodziny, nowe życie. Dlatego duras ich tego
pozbawiali, ze zwykłej zazdrości.
***
Otworzyła oczy, zwalczając ochotę na ziewnięcie. Zaskoczona
zamrugała kilkakrotnie nie rozumiejąc, czemu Reiga nachyla się nad nią w środku
nocy. Nie było ku temu żadnego powodu, a jednak jego spokojna zazwyczaj twarz,
wyrażała niepokój i strach. Usiadła powoli chcąc się zapytać o powód tak
dziwnej pobudki, ale dłoń na jej ustach powstrzymała ją od takiej czynności.
-Załóż swoje ubrania i chodź. –Szepnął chłodno, uwalniając
ją z jego uchwytu.
Otworzyła usta by powiedzieć mu coś niemiłego, ale wolała go
bardziej nie drażnić. Założyła na siebie
swoje ubrania podróżne i ruszyła za brunetem wzdłuż ulicy w kierunku przeciwnym
niż tu przyszła. Ukrywali się przed strażnikami
w cieniu domów, nawet Kou zaczynała czuć
dziwny niepokój. Nie rozumiała co się dzieje, ale postanowiła zaufać Reidze,
wreszcie do tej pory jej nie skrzywdził.
Nie minęło sporo czasu, gdy dotarli do niskich drzwi w
murze, tajne przejście było otwarte i czekało na nich. Podniosła pytająco brwi, licząc, że nie
zostanie zignorowana, jednak mężczyzna popchnął ją na zewnątrz bez słowa
wyjaśnienia. Oburzona, odwróciła się, zakładając ręce na biodra. Zasługiwała
chociaż na wyjaśnienie tego co się działo.
-Uciekaj. I nigdy nie wracaj. – Mruknął cicho, zamykając za
nią drzwi.
Cofnęła się o krok nie wierząc w to co usłyszała. Miała się
wynosić… Tylko gdzie się miała wynosić? Świat ludzi nie był jej domem. Nie miała gdzie iść, mogła tylko podążać
przed siebie i liczyć, że z czasem znajdzie jakiś cel.
Wypuściła ze świstem powietrze, ostatni raz przyglądając się
murom wioski. Nic nie zapowiadało, żeby działa się w niej jakaś tragedia.
Typowa spokojna noc. Wzruszyła ramionami, ruszając w swoją drogę wyklinając
przy okazji swoją naiwność. Nie powinna liczyć, że będzie mogła tam zostać na
zawsze, a jednak chciała. Chciała spróbować dać Reidze szczęście, pokazać mu,
że jest jeszcze inne życie, lepsze niż to, które sobie wybrał z lojalności do
rodziny. A jednak nie zdołała nic zrobić w tym kierunku.
Naburmuszona kupała szyszkę płosząc pobliskie zwierzęta z
ich kryjówek. W powietrzu wyczuwało się jakieś napięcie, jednak Kou to
zignorowała sądząc, że to ona wzbudza w innych stworzeniach takie uczucia,
chociaż gdzieś w głębi, coś jej mówiło, że tak nie smakuje strach, że to inny
rodzaj napięcia.
-Dupek. Wyganiać mnie w środku nocy. Bezczelny! Wykorzystał
nieobecność rodzeństwa! Oni by mu nie pozwolili na to! O! Właśnie! Powinnam
znaleźć jego rodzeństwo i na niego na skarżyć! –kiwała z zadowoleniem głową, z
ledwością omijając kolejne drzewa.
-Tylko co mi to da? – Mruknęła po chwili, zatrzymując się na
rozstaju dróg. –Tak naprawdę nic mi to nie da.
Przecież ich nie obchodzi mój los. Nie jestem ich rodziną… Może powinnam
wrócić do domu? To chyba lepsze niż wędrowanie tutaj bez celu.
Westchnęła, drapiąc się leniwie po głowie. Nawet gdyby postanowiła wrócić do domu, to
nie umiała otworzyć portalu. Ignorowała swoje pochodzenie i swoje moce, nie
chcąc mieć nic wspólnego ze światem, który opiera się na zabijaniu, ale czy to
nie tak, że w jakimś sensie odtrącała samą siebie?
Kilka godzin po świcie przystanęła, by odpocząć po długiej
wędrówce. Była już dosyć daleko od wioski i Reigi, ale to nie zmieniało jej
uczuć. Czułą wewnętrzny konflikt opierający się na tym, że jest zła na niego za
takie postępowanie, a także smutna z jakiegoś powodu, wolałaby widzieć go
chociaż uśmiechniętego jak ja wyrzucał ze swojego życia. Może wtedy nie byłaby
tak rozdarta.
Dopiero gdy opanowała oddech usłyszała niedaleko siebie
głosy. Nie zbyt głośne, może nawet usiłujące być szeptem. Zaciekawiona ruszyła
w ich kierunku najciszej jak potrafiła i przykucnęła przy wielkim krzewie
rozchylając jego gałęzie by zobaczyć rozmówców.
W świecie ludzi widywała głównie durasy niskiego poziomu,
które nie potrafiły przybrać ludzkiej sylwetki,
wyjątkiem oczywiście była Haru, Teraz zaś przed sobą miała pełen wykaz
jej pobratymców. Od najniższego levelu
po general class. Zagryzła dolną wargę, nie wiedząc, co o tym sądzić. Duras nie
były istotami, które współpracowały z kimkolwiek, wolały walkę w pojedynkę,
poza najniższymi levelami, dla których praca zespołowa była jedynym sposobem by
pokonać general class.
-Jesteście pewni?
-Tak! Tak! W wiosce został tylko bękart!
-Rodzina Giou od zawsze nam zawadza, czemu ich nie
powstrzymać teraz? Zniszczymy wioskę, a później rodzeństwo! W ten sposób ten
świat będzie nasz.
-Tak! Tak! Zróbmy to! Zjedzmy ich!
-A bękart?
-Ludzie będą myśleć, że to on nas przywołał, odwrócą się od
niego i może nawet zabiją.
-A jak nie? Może jednak się mylą?
-Nie! Nie! Bękart zły!
-Sam widzisz. Nie będzie z nim problemu… a ostatecznie
możemy go przeciągnąć na naszą stronę.
-Myślisz, że się zgodzi? Przecież służy Giou.
-Jest w nim nienawiść… I niezrozumienie. Wystarczy
wykorzystać te emocje przeciwko jego wierzę w powinności.
-Tak! Tak! Zjedzmy go!
-ZAMKNĄĆ SIĘ! Nikt, nikogo nie będzie jadł. Jeszcze
nie. Zróbmy tak, żeby sam zrozumiał, że
bliżej mu do nas niż do nich.
Przełknęła z trudem ślinę wiedząc dobrze o kim mówią. Nie
chciała by coś mu się przydarzyło. Mimo wszystko pozwolił jej ze sobą
podróżować. Stał się jej na tyle bliski, że nie mogła pozwolić by, ktoś miał
jeszcze mocniej mu zniszczyć życie.
Wycofała się powoli próbując nie narobić żadnego hałasu. Z
ludźmi nie byłoby to takie trudne, bo ich słuch był o wiele słabszy, ale
przecież uciekała przed swoimi. Miała
tylko nadzieję, że zdąży przed nimi.
Gdyby potrafiła czarować, znalazłaby jakiś lepszy sposób na transport
niż własne nogi.
Im bardziej się oddalała od łąki wypełnionej duras, tym
szybciej się poruszała. Bieganie było jej żywiołem, od zawsze musiała uciekać przed silniejszymi,
to dodawało jej siły jak nic innego. Może dlatego czułą się jak człowiek, nie
umiejąc walczyć czy to bronią, czy to za pomocą magii, niczym się nie różniła
od ludzi poza swoją nieśmiertelnością.
Spoglądała za siebie, co chwilę zastanawiając się, czy ją
usłyszeli, czy jednak nadal omawiają swój plan działania. Nie mogła jednak zmarnować czasu na
potwierdzenie, któreś z teorii, musiała się dostać do wioski i ostrzec ludzi
przed atakiem. Musiała ich przekonać, że
Reiga nie miał z tym nic wspólnego.
Kou nie rozumiała na czym polega zaufanie. Duras nie ufają
nikomu, nie potrzebują takiego uczucia, żyją by stawać się silniejszymi, nie by
założyć rodzinę. Tworzenie rodzin było czymś, co musiało być, ale nikt tego nie
robił z miłości, między rodzicami nie ma zaufania, jest tylko potrzeba bycia
lepszym od innych. Dlatego Kou nie
umiała zrozumieć ludzi, ich serc i uczuć.
Uśmiechnęła się do siebie widząc bramę wioski. Mimo że jej
nogi krzyczały z bólu, od
kilkugodzinnego biegu, to ona nie przerwanie parła naprzód, gdyby zwolniła
mogłaby nie dotrzeć na czas, mogłaby paść na ziemie i się nie ruszyć przez
kolejne godziny.
Widziała poruszenie na murach, słyszała gwar i krzyki. Nie
minęło dużo czasu, gdy przy strażniku zobaczyła bruneta, który wpatrywał się w
nią z niedowierzaniem. Nie spodziewał się jej, a przynajmniej nie tak
szybko.
-REIGA!!- Krzyknęła z trudem, czując jak gardło pali ją od
suchości. Nie da rady nic powiedzieć. Musi się napić wody.
Nie zauważyła jak strażnik szykuje strzałę, jak Reiga
próbuje opanować ludzi krzycząc do nich polecenia. Wreszcie nie zauważyła tej
strzały, co się wniosła w niebo i skierowała się w jej stronę. Biegła. Biegła
do bram by ostrzec przed atakiem, czując, że jest bliska celu, że zaraz będzie
wstanie uratować ludzi, że wreszcie zrobi coś naprawdę przydatnego.
Nie zauważyła kiedy strzała przebiła jej serce.
Stęknęła, przebiegając jeszcze kawałek, by upaść ostatecznie
na ziemie. Zdumiona podniosłą wzrok na mury, gdzie stał równie zaskoczony
Reiga. Krzyczał. Coś do niej krzyczał, ale ona go nie rozumiała. Otwierała usta i zamykała je orientując się,
że nie może nic powiedzieć, jej gardło jest za suche.
Podniosła rękę i próbowała chwycić powietrze, ale zamiast
tego, zauważyła tylko jak jej dłoń powoli rozsypuje się na migoczące kryształki
porywane przez wiatr.
Uśmiechnęła się pod nosem.
Śmierć jednak może być czymś pięknym.
Ziemia dudniła dziwnie, jakby ktoś biegł.
Po co tu przybiegła?
-KOU!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
THE END
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz