niedziela, 2 września 2012

Belive

I.

Świat demonów – wymiar pogrążony w ciemności. Nie było tu słońca, frywolnej zabawy. Jest za to dużo krwi. Od najmłodszych lat duras wychowywali się w takim świecie, pozbawieni ludzkich uczuć, nakierowani na zwykłą rządzę zabijania. Duras niższej kategorii z zazdrością spoglądały na te z wyższych sfer, na ich urodę i elokwencję, nawet zabijając wyglądały przepięknie. Może to ich chłód w oczach i brak emocji na twarzy powodował, że tak wiele odczuwało do nich pociąg seksualny. Było jeszcze pragnienie krwi, ta cicha nadzieja, że dzięki niej będą rosnąć w siłę. Tylko, że krew duras wyższej klasy często okazywała się trucizną. Słodką zakazaną trucizną. I tak jak zwykle z rzeczami zakazanymi, wiele jej pragnęło, nie zważając na ryzyko.
Mała dziewczynka o czarnych włosach i przenikliwych granatowych oczach rzucała kamyczki do jeziora. Po raz kolejny uciekła z domu, mając dość kazań rodziców o rzeczach, które ją kompletnie nie interesowały. Na lekcjach z magii zawsze była najgorsza, nie widziała powodu, dla którego powinna się tego uczyć. Nie marzyła jej się kariera w armii króla demonów. Wolała zająć się czymś mniej krwistym.
Nie zauważyła, że niedaleko niej stała kobieta odziana w czarny mundur armii króla. Jej czarne włosy powiewały lekko na wietrze, ale jej srebrne tęczówki były skupione na dziewczynce. Ten teren już dawno został wyczyszczony z wszelkich duras, król nienawidził zdrajców i srogo karał wszelkie bunty. A jednak oto przed nią znajdowało się dziecko jej rasy. Mały chomik siedzący na jej ramieniu, przestał gryź swoją pestkę, przyglądając się swojej pani. Wyczuł jej wahanie, ale postanowił nic nie mówić, już nie raz oberwał za wtrącanie się w jej decyzje.
Kobieta westchnęła i ruszyła do jeziora, musiała porozmawiać z dzieckiem zanim znajdzie ją inny opast. Nie każdy okazałby tyle łaski, co ona, chociaż może Luka by zrobił dokładnie co ona, też nie przepadał za bezcelowym zabijaniem, a przynajmniej nie przynosiło mu to żadnej radości.
- Mała! – Kobieta stanęła przy dziewczynce, wreszcie zyskując jej uwagę. Jak na opasta, była mocno nierozważna. – Co tu robisz?
Dziewczynka mrugała zdumiona powiekami, nie wiedząc, co się dzieje, do tej pory widziała żołnierzy z daleka – bezpiecznego daleka. Teraz zaś miała obok siebie jednego z żołnierzy króla, jej poważne srebrne oczy budziły w niej strach, mimo że kobieta nic nie zrobiła by ją wystraszać, to jej aura powodowała, że wszyscy wokół czuli respekt do niej.
- Uciekłam z domu. – Odpowiedziała cicho, spuszczając wzrok na ziemię. Zastanawiała się, czy teraz zostanie zabita, to nie był teren otwarty dla duras, po anihilacji dokonanej przez armię króla, nikt nie miał prawa tutaj zaglądać.
- Powinnaś stąd odejść. To nie jest miejsce dla dzieci. W ogóle dla duras.
- Wiem, ale jak wrócę, tata znowu będzie kazał mi czarować.
- Nauka zaklęć bojowych jest podstawową umiejętnością każdego z nas.
- Wiem, ale ja tego nie lubię. – Wymamrotała speszona, nie dostrzegając rozbawionej nutki w głosie kobiety.
- Skoro tego nie lubisz, to po prostu się postaw. Zawsze jest droga wyjścia. – Odparła poważnie, odwracając się by zobaczyć czerwonowłosego opasta. – Cadenza.
- Znalazłaś sobie nową zabawkę? – Spytał się drwiąco, podchodząc powoli ku nim.
-Zostaw nas Cadenza! – Warknęła oschle, przywołując momentalnie swój miecz.
- Spodziewałem się, że raczej rzucisz we mnie swoim chomiczkiem… – Zatrzymał się po kilku krokach, przyglądając im się uważnie.
Chomik poczerwieniał ze złości, chcąc już zeskoczyć z jej ramienia, gdy chwyciła go za sierść i rzuciła w ręce młodego durasa. Dziewczyna złapała zwierzaka z przerażeniem w oczach. Nie rozumiała, co się dzieje, ale była pewna, że to nie będzie nic dobrego. Wstała i z przyciśniętym chomikiem pobiegła jak najdalej od miejsca spotkania dwóch opastów wysokiej klasy.
Cadenza stał spokojnie, obserwując kobietę spod przymrużonych oczu. Za każdym razem go intrygowała swoim byciem i tym, że ani razu nie uległa mu. Tylko tym razem chodziło o ignorowanie rozkazów króla i nie mógł tego tak po prostu zostawić. Każda wymówka by pokazać jej swoją wyższość była dobra, mimo że sam nie był zbyt posłusznym poddanym.
- Mógłbyś sobie po prostu pójść i nie psuć mi widoków? – Westchnęła ciężko, drapiąc się po karku. – Nie mam ochoty na walkę z tobą.
- A ja akurat mam. Łamiesz rozkazy króla.
- Nie łamię. Król nie kazał mi zabijać dzieci od razu. Mogłam sobie z nią porozmawiać. – Wzruszyła ramionami, nie przejawiając żadnych większych emocji w stosunku do niego.
Cadenza zazgrzytał zębami przywołując swój miecz. Musiał jakoś wyjść z tego zwycięsko, przecież był potężnym durasem, mało kto stoi nad nim. Kobieta, cofnęła nieznacznie prawą nogę szykując się do przyjęcia jego ataku.
- Haru! Cadenza! – Brunet pojawił się na wzgórzu, przerywając im starcie. Spojrzeli na niego poirytowani, zastanawiając się, co osobisty wasal króla może robić w tych rejonach. – Wracajcie do bazy.
-A co, król ma dosyć twojego ruchania? – Czerwonowłosy prychnął pod nosem, odwołując swoją broń.
Haru odwróciła się do nich plecami, dławiąc w sobie śmiech. Była to jedyna cecha Cadenzy, którą w nim uwielbiała, jego umiejętność do rozśmieszania jej swoimi głupimi docinkami. Tak jak się spodziewała brunet nic nie odpowiedział na wypowiedziane słowa i skierował się w stronę zamku. Ruszyli za nim powoli, dogryzając sobie wzajemnie słownie.

***

- Chyba poszli… – Powiedziała niepewnie, wychylając się za krzaków.
- Pewnie, że poszli! A co gorsze, moja pani o mnie zapomniała! Zapomniała! To twoja wina smarkulo! – Chomik trząsł się ze złości, próbując się nie rozpłakać.
Dziewczynka spojrzała na niego z wyrzutem. Wcale nie uważała, że to jej wina. Wreszcie nie kazała kobiecie dawać sobie chomika, ani tym bardziej walczyć w jej obronie. Czy to źle, że nie chciała być jak inni?
Ruszyła powoli w stronę swojego domu ignorując nawoływania chomika. Zresztą z każdym krokiem jego głos coraz bardziej słabł. Było to ciekawe zjawisko, bo jeszcze nigdy nie widziała by jakiś opast wysokiej klasy miał takiego małego przywołańca. A przede wszystkim tak niegroźnego.
Poczuła jak coś małego wdrapuje się jej na ramię, chomik dyszał ciężko, trzymając się mocno jej bluzki.
- Powiedziałem, żebyś poczekała na mnie!
- Po co ze mną idziesz? Nie lepiej iść za swoją panią? – Spoglądała na niego zaciekawiona, jego futerko było miłe w dotyku, że z ledwością się powstrzymywała by go nie przytulić.
- Lepiej będzie jak będę z tobą. Haru mnie znajdzie. – Mruknął chłodno, wyciągając z futerka orzech.
- Haru? Tak nazywa się twoja pani?
- Tak. Haru jest miłym opastem, najlepszym jaki istnieje. No poza królem oczywiście.
- Bardzo ją lubisz huh? – Uśmiechnęła się łagodnie, żałując, że sama nie ma żadnego przyjaciela, który by jej towarzyszył w codziennych wędrówkach.
- Oczywiście. Jest moją panią. I nigdy nie traktowała mnie źle. – Schrupał połowę orzecha, czując się znacznie lepiej niż przed momentem. – A ty jak się nazywasz?
- Ja? Nazywam się Kou.
- Kou. To dobre imię. Może czeka cię życie o jakim sobie wymarzysz.
- Dziękuję… – Zawahała się na moment, nie wiedząc jak nazwać swojego przypadkowego znajomego. – a ty jak się nazywasz?
- Ja? Pani nazywa mnie Hamu.
- Hamu. To ładne imię.
- Wiem. Pani je dla mnie wybrała.
Uśmiechnęli się do siebie i kontynuowali swoją drogę w ciszy. Kou cieszyła się z możliwości poznania innych opastów, którzy mieli inny pogląd na życie niż te w jej wiosce. Choć nadal nie chciała iść drogą żołnierza, to wierzyła, że uda jej się znaleźć swoje powołanie, dla jakiegoś powodu Haru musiała zachować ją przy życiu. A skoro może żyć i decydować o sobie, nie zamierza zmarnować tego daru.
Tak jak Hamu przewidział wkrótce do jej wioski zawitała Haru, odbierając go z domu dziewczynki. Spojrzała wtedy na Kou przenikliwie i uśmiechnęła się z zadowoleniem. Kou nigdy nie zapomniała tego dnia, kiedy do jej drzwi zapukał tak poważany opast, nie tylko dlatego, że Haru miała specyficzną aurę, ale dlatego, że po tym dniu już nigdy jej nie zobaczyła, a po okolicy zaczęły krążyć plotki o zdradzie poważanego opasta.

***

Kiedy Kou osiągnęła pełnoletniość, musiała wybrać dalszą ścieżkę rozwoju. Jako opast nie musiała zajmować się światem ludzi, ale w jej wypadku motywacja była inna. Nigdy nie znalazła w sobie tyle agresji i tyle nienawiści by móc pojedynkować się z innymi, często wracała poobijana do domu i bliska śmierci. Nawet rodzice zaczynali się jej wstydzić.
Nienawidzona przez swoich współbraci nie miała zbyt wielkiego wyboru. Tak naprawdę chciała się poddać i po prostu zrobić to co radził jej były nauczyciel. Zawiązać kontrakt z jakimś człowiekiem i robić coś dla króla demonów. Pamiętała jeszcze chomika, który jej tworzyszył przez kilka dni, posiadanie przywołańca było kuszącą perspektywą. Jednak tą ścieżkę odrzuciła, bo zadawanie bólu nie było jej powołaniem. Nie lubiła krzywdzić innych, dlatego gdy trafiła przypadkowo na rozmowę dwóch żołnierzy o Haru, która przebywała w świecie ludzi mordując swoich, postanowiła ruszyć za nią.
Dostanie się do świata ludzi wcale nie było takie proste jak sądziła. Opaści mieli ograniczenia do tego, król nie chciał by za dużo tak potężnych durasów kręciło się po świecie ludzi, choć nie rozumiała do końca tego gniewu. Tak samo nie rozumiała powodu, dla którego duras i ludzie nie mogliby koegzystować ze sobą?
Kou była upartą i cierpliwą kobietą. Przez całe dotychczasowe życie szkoliła się w tym rzemiośle. Dlatego czekała przy drzwiach do świata ludzi, oczywiście byłoby jej łatwiej otworzyć własne, ale nigdy nie szkoliła się w magii, więc nie mogła ich otworzyć. Jakiegoś dnia musiało jej przypisać szczęście, i ktoś musiał ruszyć do świata ludzi. Mimo wszystko duras potrzebowali ludzi, ich dusz, ich krwi. Nie mogli istnieć bez nich, dlatego król nigdy nie zezwalał na masowe mordy, ludzie mieli żyć.
I faktycznie przyszedł dzień, w którym przy drzwiach pojawiło się dwóch opastów. Nie wyglądali na przyjaznych, ani tym bardziej na normalnych. Bitewny szał już dawno płynął w ich krwi i ruszali by ulżyć sobie i swoim pragnieniom.
Przeszli dosyć szybko, gdyby nie to, że przez lata musiała uciekać przed silniejszymi mogłaby nie zdążyć. Przechodzenie między wymiarami było ciekawym doświadczeniem, wszechogarniająca pustka wokół i nic przed tobą. Nie było nawet widać po czym się chodzi, ale to ją akurat najmniej obchodziło. Warunki były znakomite, dla kogoś takiego jak ona.
Gorzej, że nie wiedziała gdzie pojawia się wyjście. Zdumiona spoglądała na krajobraz pod sobą, nie rozumiejąc jakim sposobem się unosi. Dopiero wtedy zorientowała się, że niebezpiecznie szybko zbliża się do zielonej ziemi, a ona wcale nie jest taka gładka, jak wyglądała jeszcze przed chwilą.
- Pomocy!! – Krzyknęła wystraszona, wpadając prosto w koronę drzewa.
Na ziemię upadła razem ze złamanymi gałęziami i głośnym stęknięciem z bólu. Z wyrzutem spoglądała na miejsce, gdzie jeszcze niedawno była brama do jej świata. Widząc jednak tylko błękitne niebo, poczuła dreszcze ekscytacji. Wreszcie znalazła się w świecie, gdzie są pory dnia, jest słońce i krajobraz nie tworzy jedynie kamień.

II.

Nie przemyślała swojego planu tak dobrze jak sądziła. Zwykłe pragnienie dostania się gdzieś, były niczym w porównaniu do bycia tam i życia. Już na dzień dobry zauważyła, że świat ludzi roi się od durasów. Było ich zastraszająco dużo, oczywiście nie opastów, ale tych mniejszych, co tylko żerują na ludzkiej duszy, niezdolnych do zabicia.
Życie wśród ludzi też nie wchodziło w grę, nie znała ich obyczajów, a nie była dzieckiem by móc tak łatwo się wywinąć się od niewiedzy. Dlatego chodziła mało udeptanymi ścieżkami próbując nie wchodzić nikomu w drogę. W duchu tak naprawdę liczyła na odnalezienie Haru, była jedynym durasem, który potrafiłby ją zrozumieć i, któremu mogłaby zaufać.
Problemem były też ubrania, kompletnie nie nadawały się do świata ludzi, były za ciepłe, za ciasne i niewygodne. Nie nosiła niby munduru, ale i tak to co miała drażniło ją wystarczająco. Zmęczona upadła na trawę pod drzewem spoglądając na migoczącą wodę. Tutaj wszystko wydawało się dużo piękniejsze. Barwy tak zupełnie inne od tych z jej domu. Szło się zakochać w tym świecie, tak różnym i tak spokojnym od jej własnego.
Jej żołądek po raz kolejny wydawał z siebie dźwięk buntu. Nie był zwolennikiem głodówki, zresztą Kou sama chętnie by coś zjadła, ale nie wiedziała, co może jeść, a czego nie. Gdyby chodziła na zajęcia ze sztuk walki, to może by się nauczyła coś o świecie ludzi, a przynajmniej na tyle by wiedzieć jak w nim przeżyć.
- Nie przeżyjesz tu jeśli będziesz po prostu siedzieć. – Znany kobiecy głos odezwał się nad nią.
Spojrzała się na brunetkę z szalikiem zrobionym z włosów. Tym razem nie była ubrana w mundur armii króla, ale w zwykłe materiałowe spodnie i rozpinaną koszulę, wszystko to wyglądało dosyć dziwnie i biednie. Z pomiędzy włosów zaś zobaczyła Hamu, który zajadał orzeszka. Uśmiechnęła się promiennie wstając gwałtownie i rzucając się kobiecie w ramiona. Nie mogła być szczęśliwsza w tym momencie.
- Spokojnie mała. Udusisz mnie jeśli będziesz mnie tak ściskać. – Haru zaśmiała się cicho i odsunęła od siebie dziewczynę. – Mam kilka słodkich ziemniaków na zbyciu. W ramach łaski mogę się podzielić.
- Co to są słodkie ziemniaki? – Spytała zaciekawiona, siadając na miejscu. Na gałęziach drzew natychmiast pojawiło się kilka kruków, które zdawały się obserwować je uważnie.
- Nie zwracaj na nie uwagi. Lubią ze mną podróżować. Darmowe jadło i te sprawy. – Postawiła chomika na ziemi samej idąc na moment w las, gdy wróciła miała na rękach pęk gałęzi, które zrzuciła na ziemię. – Słodki ziemniak to warzywo, dosyć dobre. Jeśli chcesz tu żyć, musisz nauczyć się jeść to co ludzie. Chyba, że nie odczuwasz głodu, w co wątpię słysząc twój żołądek.
Zarumieniona Kou pomogła jej w układaniu paleniska, nie czując się nagle tak komfortowo jak sądziła, że będzie się czuć ze starszą od siebie kobietą. Zobaczyła leżący na ziemi miecz i podniosła zdumiona brwi, potężne duras nie potrzebowały broni przy sobie, mogły ją przywoływać, a jednak wyglądało na to, że Haru porusza się wszędzie z mieczem na widoku.
- Ludzie nie przywołują mieczy, więc lepiej jest po prostu nosić broń przy sobie. Im mniej zwracasz na siebie uwagę tym lepiej. I ten strój… Musisz go koniecznie zmienić.
- Dużo wiesz o ludziach… – Zaczęła niepewnie, zastanawiając się jak w dalszym ciągu poprosić ją o to by móc z nią podróżować.
- Trochę wśród nich żyję. Ale to nieistotne, nie umiesz walczyć, więc radzę się trzymać z daleka od durasów. Będą na ciebie polować, szczególnie na twoją krew.
- Dlaczego? Co ja im zrobiłam? – Jęknęła, zaciskając dłonie na spodniach.
- Nic, ale jesteś opastem. Dla nich to jak bilet do lepszego życia. Uważaj na nich.
- I na ludzi. Jak odkryją, że jesteś durasem będą chcieli cię zabić... – Hamu powiedział z pełnymi ustami.
- Czyli nieważne kto, to nadal będą chcieli mnie zabić? A ja tu myślałam, że znalazłam dom…
- To nie jest przesądzone. Sama się przekonasz z czasem gdzie ci lepiej. To są po prostu dobre rady. – Kobieta wzruszyła ramionami, wygrzebując z popiołu ich ziemniaki. – Smacznego.
Odwinęła papier i wgryzła się w swoją porcję rozkoszując się smakiem. Nigdy czegoś takiego nie jadła, a że głód ją dręczył nie miała nawet wymówki dlaczego powinna wzgardzić takim posiłkiem. Tak jak się spodziewała, Haru była nadal elokwentna i pełna gracji, coś czego jej brakowało. Czy da sobie radę w świecie ludzi? Sama? Nie umiała walczyć, w żaden sposób a urodzenie czyniło ją zwierzyną nawet dla słabszych durasów. Może gdyby nie była tak uparta i zgodziła się na lekcje magii nie byłaby w tak kiepskim położeniu.
- Haru-san… – Zaczęła nieśmiało, połykając ostatni kawałek ziemniaka.
- Hm? – Mruknęła, zajadając się swoim przydziałem.
- Czy mogłabym podróżować z tobą?
Haru odstawiła na moment ziemniaka, przyglądając się jej z uwagą. Ta poważna mina i twarde spojrzenie budziły w niej niepokój. Miała ochotę uciec. Cofnąć czas i nigdy nie zadać tego pytania, ale nie potrafiła. Chomik odłożył swojego orzeszka i wspiął się na ramię swojej pani. Wyglądało, że oboje się naradzają, co do jej losu.
- Sorry mała, ale nie. Nie umiesz walczyć. A ja walczę praktycznie non stop. Będąc w moim towarzystwie będziesz w ciągłym zagrożeniu. Musisz znaleźć sama swoją ścieżkę, ale żeby nie było, że jestem złą koleżanką dam ci trochę pieniędzy. Pamiętaj żeby kupić jakieś ubranie i poszukaj jakiegoś zajęcia. Choć dla kobiet, nie ma tu za wiele pracy.
Spuściła wzrok czując się głupio. Mogła się spodziewać odmowy, nie mogła też mieć do niej pretensji, to co powiedziała było prawdą. Nie nadaje się na pomocnicę, bo nie chciała się uczyć walczyć, po prostu szukała darmowej ochrony. Od jutra zacznie się jej własne samotne życie. Może jakimś cudem uda jej się przeżyć i znaleźć przyjaciół.
- Rozumiem…
- Nie martw się mała. Nie będzie tak źle. Zawsze możesz wrócić do domu jak zrobi się naprawdę źle.
Haru zaśmiała się wesoło poklepując po plecach, choć Kou wcale nie czuła się jakoś specjalnie szczęśliwa z jej słów. Powrót raczej nie wchodził w grę, nie po tym jak zachowywała się w domu. Musi wymyślić coś sama.

***

Obudziła się obolała. Stęknęła wyciągając z pod pleców gałązkę. Słońce już dawno wznosiło się na nieboskłonie dając przyjemne ciepło. Wyciągnęła się, słysząc jak kości jej strzelają. Nie zapowiadało się na udany dzień. Znużona wstała drapiąc się po głowie. Miała potrzebę umycia się gdziekolwiek.
- Haru-san… – Zaczęła ospale, wycierając oczy wierzchem dłoni.
Odpowiedziała jej cisza. Zdumiona rozejrzała się po okolicy i zrozumiała, że jest całkiem sama. Przymknęła oczy, próbując nie panikować, ani nie zrobić niczego głupiego. Przecież wiedziała, że tak będzie. Kobieta powiedziała jej wyraźnie, że nie zamierza jej niańczyć.
Ale zostawiać tak brutalnie o świcie?
- Życie jest jednak okropne… – Mruknęła pod nosem i schowała woreczek, który dostała od Haru. – Muszę teraz znaleźć jakąś ludzką siedzibę i kupić sobie jakieś ubranie i jedzenie. I znaleźć jakieś zajęcie. Tylko, że Haru-san mówiła, że to może nie być wcale takie proste…
Ruszyła powoli przed siebie. Nie wiedziała gdzie powinna iść, więc każdy kierunek wydawał się równie dobry. Bycie skazaną wyłącznie na siebie nie było wcale takie proste jak sądziła. Mówienie do siebie nie przynosiło większych rezultatów i orientowanie się, co ją atakuje, a co nie zajmowało jej o wiele za dużo czasu. Martwił ją brak jakiegokolwiek odzewu. Ludzkie siedziby w dalszym ciągu były tylko w sferze wyobrażeń.
- Może jednak nie powinnam była iść w tą stronę?
Strapiona przyglądała się wiewiórce na drzewie. Nie wiedziała ile już szła, ale wszystko już ją zdążyło zaboleć. Nie czuła swoich stóp, a jej ciało było pokryte czerwoną wysypką od obtarć. Ta pogoda definitywnie nie wypływała dobrze na jej skórę.
- Cholera!
Tupnęła nogą w akcie protestu, ale nic się nie wydarzyło. Żaden cud nie został na nią zesłany, tylko wiewiórka wystraszona nagłym ruchem skryła się w koronach drzew. Kopnęła kamyk i ruszyła w dalszą drogę wyklinając przy okazji wszystkich kogo znała i nie znała. Jak każda żyjąca istota winy szukała przede wszystkim w innych niż w sobie.
- To jest takie męczące… To chodzenie. Haru-san nawet mi do końca nie wyjaśniła specyfiki ludzkiego zachowania. Co jeśli ich wystraszę czymś?
Zagryzła dolną wargę i usiadła na wystającym korzeniu. Zawsze sądziła, że w pojedynkę da sobie radę, że nie potrzebuje żadnych podstaw by móc żyć. Teraz jej teoria została boleśnie zweryfikowana przez tą przygodę. Jej rodzice mieli rację, gdy mówili, że będzie żałować swojej ignorancji i ucieczki od tego kim jest.
- A mogłam zostać w domu i udać się na szkolenie. Przynajmniej miałabym jakiś cel… Marny, ale przynajmniej jakiś.

***

Przełknęła głośno ślinę widząc obce sobie osoby. Nie sądziła, że trafi na tak zaludnioną wioskę. Czuła na sobie wzrok ludzi, który nie był jej przychylny. Ruszyła nieśmiało przed siebie próbując dostrzec jakiś stragan z ubraniami. Teraz za mocno się rzucała w oczy, a to nie było jej aż tak potrzebne. Mimo że słyszała jak rozmawiają i ich język nie był jej obcy, to bała się podejść do kogokolwiek i spytać się o to, czego potrzebuje. Z zaciśniętymi pięściami szła przed siebie, kątem oka obserwując pobocza drogi by wyłowić jakiś stragan z ciuchami.
Jej prośby zostały wysłuchane i wkrótce znalazła jedno stoisko z ubraniami przeznaczonymi do pracy, żadne wyszukane materiały, ale to jej wystarczyło. Skoro większość ludzi w tym chodzi musiało być wygodne. Uśmiechnęła się nieśmiało do kobiety, która jadła akurat jabłko, nie spodziewając się klientów o tej porze.
- Przepraszam… Mogłabym kupić jakiś komplet? – Zaczęła niepewnie, czując jak serce wali jej jak szalone w klatce piersiowej.
Kobieta spojrzała na nią krytycznym wzrokiem. Jakby próbowała przez nią przejrzeć i wywlec na jaw, że jest duras, a nie człowiekiem, ale nie mogąc nic dostrzec przytaknęła lekko, pozwalając jej na dotykanie swojego towaru.
- Jesteś tu nowa… Ciekawy strój masz na sobie… – Powiedziała szorstko, nie z niechęci, co raczej choroby strun głosowych.
- Niewygodny… – Mruknęła speszona, przymierzając czerwono-brązową koszulę. – Dlatego chcę kupić coś normalnego i mniej rzucającego się w oczy.
- Szoguni wpadają na dziwne pomysły… A młodzi płacą. – Wzruszyła ramionami, kiwając sobie na potwierdzenie. – Może coś wchodzącego w czerwień?
- W czerwień?
-To by do panienki pasowało. Delikatny materiał, więc nie będzie podrażniał skóry i ma ładny odcień. Mimo wszystko trzeba umieć znaleźć sobie męża!
Zarumieniona spojrzała na bordowy materiał w rękach kobiety. Mimo dziwnego kroju, wyglądał naprawdę ładnie. Uśmiechnęła z zadowoleniem, dobierając do tego czarne spodnie i sandały.
- Wspaniały wybór! Teraz na pewno się panience powiedzie! I trafiłaś akurat w spokojniejsze rejony Edo!
-Spokojniejsze?
- No bardziej na północ jest miasto pod patronatem rodziny Giou… Przeklęty ród. Zajmują się zabijaniem demonów. Ale sami wśród swoich mają demona!
Podniosła brwi w zdumieniu. Nie słyszała o innym duras, który przyłączył się do ludzi poza Haru, a nie mogło chodzić o nią. Haru wyraźnie dała jej znać, że ona podróżuje po Edo, a nie mieszka w jednym miejscu.
Podziękowała za ubrania i ruszyła dalej wzdłuż ulicy. Przy pierwszej lepszej pustej uliczce skręciła w nią by móc się przebrać w nowy nabytek. Jej całe ciało swędziało i było pokryte czerwoną wysypką, która jej się nie podobała, ale udanie się do ludzkiego lekarza nie wchodziło w grę.
Musiała przyznać, że nowy strój był naprawdę wygodny i dawał ulgę skórze. Wpakowała woreczek do wewnętrznej kieszonki i ruszyła w poszukiwaniu jakiegoś baru, albo straganu z jedzeniem. Swoje stare ubranie pozostawiła na ziemi, nie mając zbyt wielkiego pomysłu co mogłaby z nimi zrobić.
Choć próbowała o tym nie myśleć, to gdzieś we wnętrzu niej, coś kazało jej udać się do miasta na północy i zobaczyć durasa, który żył pośród ludzi. Ona sama miała szczęście i urodziła się z granatowymi oczami, a nie jak to zwykle bywało srebrnymi. Dlatego wmieszanie się w społeczność ludzką było dużo prostsze. Przystanęła przy barze sprzedającym miso i z uśmiechem na ustach weszła do środka zamawiając dużą porcję. Chwilowo sprawa miasta na północy została porzucona na rzecz zapełnienia żołądka.
- Jak dobrze być człowiekiem! – Jęknęła podekscytowana, wsuwając swoją porcję.

III

Podróż do innego miasta bez konia, okazała się dużo cięższa niż się spodziewała. Musiała jeszcze dodatkowo uważać na rozbójników i duras. Jednak zakupienie nowego stroju się opłaciło. Nie czuła się aż taka zmęczona, a przede wszystkim nic ją nie swędziało i nie piekło. W tobołku miała trochę jedzenia i pieniędzy, które jej zostały. Za każdym razem, gdy przybywała do jakieś wioski, czy wsi nie mogła znaleźć zajęcia dla siebie. Tak jak mówiła Haru, kobietom nie było łatwo w tych czasach.
Wytknęła język z frustracji. Brakowało jej kogoś do rozmów, do tego, żeby chociaż sobie pożartować i powymieniać się opiniami na temat podróży. Byłoby jej dużo łatwiej gdyby zawiązała z kimś kontrakt i miała swojego przywołańca… Jakieś potężne zwierzę i inteligentne… Chomik to jednak nie był towarzysz dla niej.
Usiadła pod drzewem, zarzucając linkę do wody, jeśli szczęście jej dopisze, złapie coś dzisiaj na kolację i jej zapasy nie będą tak naruszone. Przymknęła oczy, pozwalając sobie na relaks. Czuła jak każdy mięsień rozluźnia się, wprowadzając ją w lekki sen.
- Jest tak miło… Tak przyjemnie… Czemu musimy tak kochać zabijać? – Mruczała pod nosem, nie zdając sobie sprawy, że zaczęła płakać.
Linka naprężyła się sygnalizując, że połów się udał. Otworzyła leniwie oczy, nie wiedząc w pierwszej chwili co powinna zrobić. Do tej pory ryby nie dawały się nabrać, ale szybko przypomniała sobie nauki Haru i szarpnęła pewnie za linkę obserwując jak ryba wyskakuje z wody i kieruje się w jej stronę. Brzuch odezwał się w euforii, ale na świętowanie było za wcześnie.
Chwyciła za swój naostrzony patyk i wbiła go szybko w zwierzę. Nie lubiła zabijać, czy to dla samej satysfakcji, czy też dla przetrwania, ale musiała to zrobić. Może w przyszłości znajdzie inny sposób na życie.
Jej dni wyglądały mnie więcej tak samo. Ale pomimo tej monotonności, czuła się bardziej szczęśliwa niż w swoim domu. Nie było tu krwi, wymagań i niekończących się kazań o tym kim powinna być. Była wolna.
Choć nawet jej zdarzały się nieprzyjemne wypadki. W niektórych wioskach sprawdzali jej zęby i oczy, szukając śladów bycia duras, na szczęście przez swoją niechęć do rozwijania wszelkich zdolności magicznych, jej kły nie urosły. Tylko krew ją rozróżniała od ludzi, ale jej akurat nie musiała chować.
To co ją najbardziej zaskakiwało to widok opętanych. Do tej pory nie wiedziała jaki wpływ na człowieka mają duras, ale widząc ludzi ogarniętych ich mocą, pozbawionych przyjaznych odruchów, czuła skurcze żołądka. Dlaczego tak się dzieje? Sama się przecież przekonała, że nie muszą żyć z ich krwi, czy dusz. Mogliby ze sobą koegzystować, gdyby tylko dano im taką szansę.
Zmoknięta wkroczyła do kolejnej wioski, kichając pod nosem. Niecodziennie miała do czynienia z deszczem i nie było to jakoś specjalnie miłe uczucie. Jej ubranie kleiło się do skóry, a kropelki wody drażniły przy każdym ruchu. Znała się trochę na zasadach tego świata i wiedziała, że bez wody wszystko by umarło, ale jednak wolała żeby nie padało, gdy była w podróży.
- Zmokłaś panienko? Może wstąpisz do gospody? – Starszy mężczyzna zawołał z drzwi uśmiechając się sympatycznie.
Zmarszczyła brwi, sprawdzając zasób monetarny swojego tobołka. Nie było tego zbyt wiele. Czekała ją nocka na zewnątrz. Uśmiechnęła się przepraszająco, poprawiając swój tobołek.
- Przykro mi, ale nie stać mnie na taką wygodę.
Mężczyzna nie odpowiedział, przestała się dla niego liczyć, w momencie gdy uśmiechnęła się do niego. Taki był świat kupców, wszystkim rządził pieniądz, choć odrobina uprzejmości pewnie by nie zaszkodziła.
Schowała się w wąski ciemny zaułek, było w nim dosyć sucho, ponieważ niebo przysłaniały strzechy, więc chroniło to ją od dalszego moknięcia. Usiadła na ziemi, wyciągając z tobołka suszony kawałek mięsa. W powietrzu unosiła się woń rozkładu, ale nie zwracała na nią uwagi, już dawno przywykła do dziwnego zapachu w miejscu ludzkich siedzib.
Znużona zasnęła szybciej niż mogła się tego spodziewać. Wioska powoli zatapiała się w ciszy, odpoczywając przed kolejnym pracowitym dniem. Nikt nie słyszał cichego skrobania na murach, woń, która wydawała się czymś normalnym przybrała na intensywności kojarząc się bardziej ze śmiercią niż życiem.
Otworzyła leniwie oczy, spoglądając tępo przed siebie.
Czerwone ślepia rozbłysły tuż przed nią, do jej uszu dotarł syk i drapanie pazurów o ziemię. Krzyknęła krótko zrywając się na nogi. Przełknęła ślinę, wpatrując się z niedowierzaniem na niskiej rangi duras, który oblizywał swoje kryształowe wargi.
- DEMONY ATAKUJĄ!
Wrzeszczała najgłośniej jak tylko mogła biegnąc wzdłuż głównej ulicy, ale nikt nie otworzył jej drzwi, nikt nie zainteresował się krzykiem kobiety. Próbowała walić do drzwi, by móc kogoś ocalić, ale ludzie pozostawali głusi na jej panikę.
A po chwili ogień przysłonił wszystko.

***

Otworzyła oczy z wielkim trudem. Gwizdy migotały nad nią nic nie robiąc sobie z tego, co się działo na dole. Odwróciła głowę by znaleźć fundamenty czyjegoś domu. Nie pozostało po nim praktycznie nic, z czego dałoby się go odbudować.
Stęknęła próbując się podnieść, nic jednak się nie stało. Próbowała podnieść rękę jednak jej ciało pozostało głuche. Wreszcie spojrzała na swoje ciało, a raczej na kamienie, które ją przygniatały. Czuła jak bezsilność wypełnia każdy zakamarek jej ciała, jak rozpacz uniemożliwia klarowne myślenie.
Jak to się mogło stać?
Próbowała ich ostrzec. Próbowała pomóc tak jak tylko potrafiła, ale nikt jej nie słuchał, bo była tylko kobietą. Kobietą bez żadnych mocy. Zazgrzytała zębami, czując jak łzy spływają po jej policzkach, życie w świecie ludzi miał być idyllą, a nie pasmem nieszczęść.
- Nie wyglądasz najlepiej mała. – Hamu odezwał się gdzieś nad nią, skupiając na sobie jej uwagę. – Języki ognia widzieliśmy z przeszło setek kilometrów. Na szczęście dotarliśmy tu przed klanem Giou… Oni nie byliby dla ciebie zbyt mili.
- Czemu?
- Bo jesteś duras. Nie jesteś mieszańcem jak Reiga-dono.
- Reiga-dono?
- To jest jeden z wyższych kapłanów. W każdym razie jest mieszańcem.
- A co z Haru?
- Pracuje dla klanu Giou pod specjalnymi warunkami. Ale to nie tak, że każdego duras witają z uśmiechem na ustach.
- Rozumiem.
Spodziewała się, że umrze pod stertą gruzu, jednak jej ciało odetchnęło z ulgą, gdy ciężar znikł z niej. Zdumiona spojrzała na brunetkę, która stała nad nią nie wyrażając żadnej konkretnej emocji. Zastanawiała się, czy jej pomysł dotarcia do rodziny Giou uznałaby za coś złego, czy może by ją poparła, ale z drugiej strony… Haru miała kontrakt z innymi, który ją ograniczał, nie była wolna, tak jakby chciała, musiała zabijać swoich…
- Dziękuję… – Wycharczała z trudem, siadając powoli. Ból całego ciała odezwał się natychmiastowo, że omal nie położyła się ponownie w konwulsjach bólu.
- Wyglądasz jak szmata. – Mruknęła cicho, wypowiadając zaklęcie regeneracji. – Przyciągasz pecha.
- Wybacz, że nie jestem tak mocarna jak ty. – Fuknęła poirytowana, odwracając głowę.
Była zła. Nie na Haru, nie miała ku temu żadnej podstawy. Była zła na siebie, za to, że nie dała rady, że nie potrafiła nawet uciec z wioski, bo jakimś cudem wierzyła, ze ktoś ją posłucha. Może była też zła, że nie umiała trafić do tych ludzi, że gdyby bardziej uważała podczas podróży i obserwowała ich zachowanie, wiedziałaby co powiedzieć i jak to wyrazić.
- Oni… Brali cię za duras. – Haru powiedziała cicho, odsuwając się od niej. – Nie zauważyłaś? Jesteśmy bladzi jak ściany. Pomimo tych upałów nie łapiemy opalenizny, nasza skóra nie ciemnieje. Dlatego cię nie słuchali.
- Ale w innych wioskach… – Zaczęła nieporadnie, czując się zdradzoną przez własne ciało. Jak mogła przeoczyć ten fakt?
- Byłaś zawsze obserwowana, nigdy ci do końca nie ufali. A w tej pierwszej… Miałaś po prostu szczęście, bo ludzie tam żyją wśród wielmoży, którzy próbują rozjaśniać sobie skórę.
- Jestem beznadziejna!
- Jesteś po prostu sobą Kou. Z czasem się nauczysz, zrozumiesz jak działa świat ludzi. Ja też miałam takie problemy. Tylko mogę udawać wielką. – Uśmiechnęła się łagodnie, rozciągając zdrętwiałe ręce. – Muszę ruszać dalej. Może uda mi się dogonić tych duras. Tobie też radzę się wynosić.
- Dobrze…
Spoglądała na znikająca sylwetkę Haru i chciało jej się płakać. Nie wiedziała, czy to z rozpaczy nad tym co się stało, czy może dlatego, że Haru znowu zostawia ją samą. Wstała pokracznie, mając dziwne uczucie w członkach, jakby nie należały do niej. Chwiejnym krokiem ruszyła ku wyjściu z wioski, starając się ignorować ślady zniszczenia. Nie widziała co prawda żadnych trupów, ale było to zrozumiałe. Nic z ludzi nie zostaje, nic poza kupką popiołu.
Zdyszana zatrzymała się przy drzewie, spoglądając na ruiny wioski. Sączył się z nich dym, jednak były to tylko resztki prawdziwej tragedii.
Przymknęła oczy, nie wiedząc co właściwie powinna powiedzieć. Może jakąś modlitwę, ale żadnej nie znała. Ludzie jakoś czczą to co się wokół nich dzieje, duras pozostaje obojętny. Teraz też czuła obojętność względem tego wszystkiego, tylko złość na swoją słabość rozpalał jej serce.
- Muszę unikać ludzkich siedzib… Tak będzie lepiej.
Mruknęła pod nosem, wzdychając ciężko. Nadszedł czas by kontynuować swoją drogę przez świat ludzi. Może w którymś momencie znajdzie swój dom. Miejsce, w którym będzie mogła być sobą? Uśmiechnęła się pod nosem idąc wolnym krokiem udeptaną ścieżką, wkrótce będzie musiała odpocząć, ale póki co może iść naprzód.
- Przydałoby się zaśpiewać jakąś piosenkę, najlepiej jakąś skoczną. Nie.. Coś spokojnego, ale pełnego nadziei… A może smętną? Nie.. to by zrujnowało nastrój do podróży…
Nie minęło wiele czasu, gdy zorientowała się, że nie posiada w swoim repertuarze żadnej piosenki. Owszem słuchała kilku, ale nie była w stanie ich zapamiętać, czy choćby zanucić. W ten oto sposób podróżowała ponownie w ciszy, zastanawiając się co powinna właściwie ze sobą począć, skoro nie może zadawać się z ludźmi.
Zmęczona padła na miękką trawę na łące i po prostu zasnęła.
Śniła o swoich rodzicach, o ich uśmiechach i czułych gestach, słodki sen jednak przerodził się szybko w koszmar, gdy jej rodzice zginęli z rąk czerwonowłosego durasa, ona sama próbowała uciec. Czuła rozpacz i strach, więc biegła ile miała sił, próbowała nawet wymówić jakieś zaklęcie, ale nie znała żadnego. Gdy ją dogonił to wiedziała, że już po niej, że nie ma szansy na przeżycie, bo wśród durasów jest najbardziej ludzka, a wśród ludzi jest zwykłym morderczym durasem. Nie ma dla niej miejsca.
Ocknęła się zlana potem, dysząc ciężko. Dla pewności złapała się za klatkę piersiową sprawdzając, czy nie ma tam żadnej rany, ku jej uldze, nic takiego tam nie było.
- Naprawdę muszę się uspokoić. Zaczynam bredzić… – Mruknęła pod nosem, drapiąc się po głowie. Słyszała jak burczy jej w brzuchu, ale nie miała ze sobą swojego tobołka, więc nie mogła nic przekąsić.
- Samotny wędrowiec w środku ciemnego lasu? Musisz być albo szalona, albo bardzo odważna. – Męski głęboki głos odezwał się za nią, wzbudzając w niej dreszcze.
Odwróciła się do postaci na koniu. Gdyby była człowiekiem widziałaby tylko ciemny cień, jako że nadal trwała noc, ale jej oczy widziały w ciemności, więc łatwo zobaczyła mężczyznę o długich czarnych włosach i srebrne oczy. Jego bogate szaty wskazywały wysoką pozycję społeczną, jednak w porównaniu do innych możnych nie towarzyszył mu żaden sługa. Zmarszczyła brwi nie rozumiejąc za bardzo z kim ma do czynienia, choć jego krew sugerowała jej o pobratymcu.
- Jesteś duras? – Jego spokojne pytanie ją zaskoczyło. Spodziewała się wyciągnięcia miecza i rzucenia się na nią. On jednak zeskoczył jedynie z konia podchodząc do niej bliżej.
-Tak.
- Nie atakujesz mnie? – Uśmiechnął się łagodnie, jakby czytał w jej myślach. Zmieszana odwróciła wzrok, nie wiedząc za bardzo, co powinna zrobić w takiej chwili. – Chyba nie zamierzasz. W takim razie może spędzimy tą noc na rozmowie?
- Chcesz rozmawiać… Ze mną? – Odparła zaskoczona, rozluźniając mięśnie.
- Tak. Chyba nie widzisz w tym problemu?
- Nie. Nie mam z tym problemu.
- To może zacznijmy od prostych rzeczy… Nazywam się Giou Reiga. – W jego głosie nie było egocentryzmu, ani poczucia wielkości. Wyczuła za to nieopisany ból, który ją zmartwił, choć nie wiedziała czemu. Z jakiś niezależnych dla niej przyczyn, wolała by pozostał szczęśliwy.
- Kou… Nazywam się Kou. Nie mam nazwiska. – Wolała nie mówić o powodzie, dla którego tak się stało. Każdy duras miał nazwisko, każdy kto miał rodzinę, ale ona nie miała. To była jej decyzja, za którą zapłaciła właśnie taką cenę.

IV

Podążała za nim w ciszy, obserwując swoje otoczenie. Nie wiedziała czemu właściwie się zdecydowała na podróż z nim, powinna się trzymać z daleka od ludzi, szczególnie takich jak on. Wyczuwała w nim krew duras, bała się jednak o to zapytać. Kim wreszcie była by wtrącać się do czyjegoś życia?
Reiga za to nie był zbyt chętny do rozmowy, cały czas skupiony na otoczeniu, zdawał się nie zwracać na nią najmniejszej uwagi.  Kou starała się nie okazywać uczuć, nie mówić jak bardzo ją boli jego ignorancja.  Mógłby przynajmniej wymienić z nią kilka słów, nie żądała niczego większego, a jednak nawet tego nie mogła się doczekać.
-Tutaj się zatrzymamy.- Brunet powiedział chłodno zeskakując z konia.
Kou podążyła za jego przykładem i zeskoczyła ze swojego wierzchowca. Rozejrzała się po skromnej polanie ze zdumieniem. Spodziewała się, że będą podróżować aż do samej wioski, jednak wszystko wskazywało na to, że czekał ją  przynajmniej jeden nocleg na łonie natury.
Położyła siodło na ziemi obok innych i spojrzała na strażników, którzy udali się w las by patrolować teren przed wszelkim atakiem, a jednak Kou poczuła się wyjątkowo niekomfortowo pod wpływem ich wzroku.
-Twoi strażnicy nie są najmilszymi ludźmi na świecie….-Zaśmiała się pod nosem, siadając na kamieniu.
-Przeszkadza ci to?- Odpowiedział po dłuższym czasie, jego ton był chłodny, ale także niesamowicie  przepełniony bólem.
-Nie. Przywykłam do tego.
Zarumieniona spoglądała na swoje stopy, próbując znaleźć w nich coś nowego, coś interesującego, co pochłonęłoby całkowicie jej uwagę. Jednak od ostatniego razu wcale się nie zmieniło i nawet polanka, wydawała się jej znajoma, mimo że była na niej pierwszy raz. Westchnęła ciężko, spoglądając w niebo, gdzie dostrzegła lot ptaków.
-Proszę, proszę. Książę i wędrowiec.- Kobiecy głos odezwał się przed nimi, wyraźnie rozbawiony tym co widzi.
Spojrzeli się na drzewa przed sobą, gdzie stała roześmiana Haru. Na jej ramieniu spoczywał Hamu zajadający się dango.
-Haru.- Reigo mruknął obojętnie rozpalając ognisko.
-Haru!- Kou wstała rozweselona podbiegając do niej.- Nie sądziłam, że jeszcze się spotkamy!
-Ja też w sumie.- Odparła zmieszana, odsuwając od siebie dziewczynę. – Przyszłam po kolejne zlecenie.
-Dlaczego akurat do mnie?
-Byłeś najbliższym członkiem klanu Giou w okolicy, nie chce mi się jechać taki kawał drogi do waszej siedziby. – Burknęła poirytowana, rzucając na ziemię sakwę ze złotymi tabliczkami.
-Nie masz oporu przeciwko zabijaniu swoich, prawda?- Uśmiechnął się drwiąco, sięgając po pieniądze. –Dam ci zwój z wioskami, które prosiły o pomoc. Twoja wizyta jest mi także na rękę.
-Wierzyłby kto.- Prychnęła sięgając po onigiri.
-Jak zwykle zdystansowana.
-Mów to o sobie.- Wsunęła do ust przekąskę, żując łapczywie, Kou była nawet pod wrażeniem jej zdolności w jedzeniu. –A po co tachasz ze sobą Kou? Chcesz zrobić z niej kolejnego łowcę?
-Nie, oczywiście, że nie. Sama chciała iść za mną, czemu miałbym jej to zabronić?
-Ona jest durasem, co prawda nie umie walczyć, ani nic, ale to duras.- Odparła chłodno, sięgając po zwój.- Twoja wioska nie przyjmie jej z otwartymi ramionami, zresztą ciebie też nie.
-Haru.- Warknął ostrzegawczo, piorunując ją wzrokiem.
-No normalnie się przestraszyłam. – Prychnęła wzruszając ramionami.- To idę wykonywać swoją misję. Powodzenia.
Odwróciła się na pięcie i ruszyła do miejsca, w którym się pojawiła. Kou wpatrywała się w nią zmieszana, nie wiedząc co powinna zrobić, czy chociaż powiedzieć. Haru była dla niej ważną osobą, ale nie mogła z nią iść, ale czy powinna iść z człowiekiem? Sposób w jaki Haru o tym mówiła, wynikało jasno, że nie ma czego szukać w wiosce Reigi.
-Nie przejmuj się nią. Haru jego duras wysokiej klasy jest dosyć specyficzna w kontaktach z innymi. Jest typem wolnego kota, który idzie tam gdzie chce.  Prawdopodobnie tam u was też taka była, dlatego popadła w konflikt z innymi duras.
-Nic o tym nie wiem…- Wymamrotała speszona siadając ponownie na swoim kamieniu.- Haru znam bardzo krótko i zawsze była sama, jej jedyną interakcją  z innym durasem była walka z Cadenzą. Nie przepadali za sobą.
-Kim jest dla ciebie?
-Haru?
-Tak, Haru. Obie jesteście duras… Jaka więź was łączy?
Zagryzła dolną wargę w zadumie. To było dosyć ważne pytanie, nawet dla niej samej. Nie umiała dokładnie określić, czym była więź między nią a Haru, nie wiedziała przede wszystkim, czy można to nazywać więzią.
-Podziwiam ją. Jest dla mnie wzorem. Chciałabym być taka jak ona. Haru jest niezależna, silna i pewna tego co chce robić. Mi tego brakuje, nie wiem w którą stronę mam iść.  Jako duras nie czuje się szczęśliwa, ale człowiekiem też nie mogę być.
Spoglądał się na nią przez pewien czas, jednak ostatecznie spuścił głowę grzebiąc patykiem w ogniu. Może był to efekt słów, które usłyszał od kogoś takiego jak ona. On też wreszcie był zagubiony. Był rozdarty pomiędzy byciem człowiekiem, a durasem, ale ostatecznie nie jest nikim, bo jest tylko połową obu.
-jestem pewien, że odnajdziesz swoją drogę z czasem. – Uśmiechnął się delikatnie, dokładając drzewa do ognia. – Tylko nie stawaj się takim potworem jak Haru, bo w głębi duszy jest tak samo mordercza jak reszta waszych pobratymców.
Przytaknęła lekkim skinieniem głowy, czując się dużo lepiej. Nie wiedziała, czemu rozmowa z Reigą tak na nią zadziałała, ale cieszyła się, że znalazła z kimś nić porozumienia. Nie mogą się poddać. Kiedyś przyjdzie dzień, w którym odnajdą swoje przeznaczenie.
-Czasem zastanawiam się jakiego przywołańca bym miała, gdybym zawarła z kimś kontrakt… Nie żeby Hamu był złą opcją, ale to… chomik, dużo raczej nie zrobi. Chciałabym mieć coś dużego i przerażającego! Żeby wrogowie uciekali na sam widok tej bestii. –Mówiła podekscytowana gestykulując energicznie rękoma. Brunet wpatrywał się w nią w lekkim rozbawieniu, jednak nie wtrącił się do jej wywodu.- Taki smok byłby dużo lepszą opcją, niż chomik. Smoki są straszne, zieją ogniem, albo innymi rzeczami, są bronią. W czym może pomóc chomik?  W tym wypadku osoba Haru trochę gubi na pozycji, bo naprawdę, kto by się przestraszył chomika? Nikt! A smoka? Każdy! To taka bestia daje lepsze wyobrażenie na temat pozycji, niż chomik. Chomik jest żałosny.  Nie pasuje do durasa, nie jest groźny.
Reiga parsknął śmiechem, zakrywając usta dłońmi. Poznawanie durasów z innej strony niż tej morderczej, było naprawdę ciekawym zajęciem. Szczególnie, że duras wydawały się tak samo usposobione jak ludzie, tylko ich żądze skierowane w inne rejony.
-Ty nie wiesz o możliwościach Hamu prawda?
-Nie. Nigdy nie widziałam go w akcji, ale co może chomik?- Prychnęła lekceważąco, wgryzając się w słodkiego kartofla.
-Hamu nie jest wcale taki niewinny jak się go widzi. Ten chomik potrafi niesamowicie wchłaniać energię, gdyby ugryzł jakiegoś durasa, pozbawił by go mocy na pewien czas, a człowieka mógłby nawet zabić wchłaniając jego energię życiową. On chomikuje tą energię dla siebie, ale także Haru, tylko że sama Haru jest już potężnym demonem, rzadko korzysta z jego właściwości, zauważyłaś ten dziwny kolczyk na jej lewym uchu?- Przytaknęła,  rumieniąc się ze wstydu. Nie sądziła, że takie małe zwierzątko może być tak groźne. Teraz zaś gdy Reiga wspomniał o kolczykach na uszach Haru, zorientowała się, że nic się nie zmieniły od czasów, gdy służyła jeszcze królowi.- ten kot jest ogranicznikiem mocy.  Bez niego jest o wiele potężniejsza i bardziej przerażająca.
-A czy jej dziwna fryzura też ma jakieś znaczenie?
-Fryzura? Nie… Ona po prostu lubi długie włosy i nie chce ich ścinać, a żeby nie przeszkadzały w walce to je tak zawiązuje.
-Haru jest dużo wspanialsza niż sądziłam… Jak mogłam uznać, że chomik jest żałosny! On idealnie skrywa swoje prawdziwe umiejętności, przeciwnik może ją lekceważyć i tego ostatecznie pożałować!
-Na pewno, Haru jest chodzącą śmiercią, ludzie mają szczęście, że postanowiła walczyć w ich obronie.
-Nie mieli szans w innym wypadku…
-Nie mieli. – Pokręcił przecząco głową, a na jego twarzy pojawił się grymas bólu.- Haru odpowiada za anihilacje portowego miasta na południu kraju, w ciąg uje jednej godziny całe istnienie tam przestało istnieć, nic nie zostało. Tylko spalona ziemia.
Przełknęła głośno ślinę, nie umiejąc sobie nawet wyobrazić skali zniszczenia jaka nastąpiła po ataku Haru. Wszystkie duras klasy generalskiej były potężne, szczególnie jeśli kontrakt miały zawarte z samym królem. Nie wiedziała kto jest kontraktorem Haru, ale musiała to być istota potężna, zwykły człowiek nie potrafiłby utrzymać jej mocy w ryzach.
-Nie martw się tym. Ona już tego nie robi, stara się unikać starć w pobliżu siedlisk ludzkich.
Spojrzała na niego zdumiona. Nie martwiła się tym, wreszcie mimo wszystko była durasem, życie ludzkie nie obchodziło ją w jakiś szczególny sposób. Nie lubiła jedynie spoglądać na czyjeś cierpienie, zabijać bez powodu, przeszłość nie była jej zmartwieniem.
-Haru jest odpowiedzialną osobą. Jestem pewna, że nie sprawi wam kłopotów.
Uśmiechnął się łagodnie, spoglądając na niebo. Pomiędzy chmurami było widać gwiazdy, pogoda może nie była specjalnie dobra, ale wystarczająca na spokojny nocleg.  Jutro o tej porze będzie w domu i powróci do starej niechęci mieszkańców wioski. Był wyrzutkiem. Osobą, której pragnęli się pozbyć.  Nie mógł ich za to dziwić, nie był przecież zwyczajnym człowiekiem.
-Boisz się powrotu? – Spytała się raptownie, obserwując go dokładnie.
-Nie boję się powrotu, czemu miałbym się bać powrotu do własnego domu?
-Słyszałam jak ludzie mówili między sobą, że jak dziecko coś narozrabia to boi się wrócić, boi się konsekwencji swoich czynów. Nie rozumiem tego, wreszcie nie jestem człowiekiem, ale u nas… Też tak bywało. Młode duras nie zawsze wracały do domu nie chcąc się przyznać rodzicom do porażki.  Każdy marzy o wstąpieniu do armii króla, ale nie wszystkim się to udaje, a to jest największy zaszczyt dla rodziny.
-Czyli zbytnio się nie różnimy od siebie. Ludzie też nakładają na swoje dzieci swoje ambicje i marzenia, chcąc dorobić się sławy i pozycji. Dzieci są tym obarczane i zatracają się w tym, czasem gubiąc własną osobę w tym.
Kou przygnębiona przyciągnęła nogi do siebie, opierając podbródek o kolana. Świat wydał się jej dziwnie samotnym miejscem. Siedziała wreszcie z Reigą pod gołym niebem, otoczona ludźmi, którzy woleli obserwować ruchy dzikich zwierząt niż spędzić nimi noc.  Wiat ludzi nie różnił się wiele od domu, demony też są równie samotne, szukając swojego bytu, swojej drogi, ale ostatecznie podążają za silniejszym. Instynkt przetrwania wygrywa.
-Nie martw się Kou. Wszystko będzie dobrze.
Głos Reigi był w jej uszach słodkim kłamstwem, w które on sam bardzo chciał uwierzyć, ale oboje w głębi siebie wiedzieli, że wcale tak nie będzie. Tacy jak oni zawsze będą samotni, nie zrozumiani, odepchnięci od swoich, tylko dlatego, że są inni w jakimś aspekcie.
-Pewnie masz racje.- Odparła cicho, opierając głowę o jego ramię. 

V

Gdyby Kou była człowiekiem potrafiłaby określić uczucia, które się w niej rodziły. Czuła się przez nie zagubiona i niepewna swoich decyzji, nie rozumiała dlaczego w dalszym ciągu podąża za Reigą, który mimo że nie był jej wrogiem mógł się nim stać w każdej chwili. Wystarczyłoby gdyby zachorowała uwalniając przy okazji swoje moce. Stanowiła zagrożenie dla ludzi, których on chronił.
Nie rozumiała tego. Ludzie zdawali się go nienawidzić, bać się, z ich oczu można było wyczytać najrozmaitsze emocje i pragnienia związane ze zniknięciem niewygodnego strażnika. Przyglądając się temu wszystkiemu, a przede wszystkim bólowi jaki zakleszczał serce bruneta, chciała wyć, chciała płakać i błagać by sobie darował bycie dobrym.
Nie mogła mu jednak tego powiedzieć. Rozumiała z ich kilku rozmów, że rodzina jest dla niego ważna, ich wsparcie dzięki, któremu nadal żyje i może cieszyć się jakimś życiem. Nie chciał być złym, preferował bycie po dobrej stronie, a przecież odejście od rodzeństwa byłoby jednoznaczne z byciem wygnańcem, wrogiem ludzkości. A przecież, on był człowiekiem, w połowie, ale jednak był.
Ziewnęła przeciągle, przecierając oczy wierzchem dłoni. Słońce wznosiło się powoli nad horyzont budząc naturę do życia. Ją osobiście blask słońca drażnił, czuła się niekomfortowo pod jego wpływem, była też dziwnie słaba. Zrzucała winę jednak na niewłaściwy jadłospis. Kiedy ostatnio jadła coś pożywnego dla niej?
- Wstałaś już? – Reiga stanął obok niej, wyciągając rękę by pomóc jej wstać.
- Tak, nie umiem spać w dzień. – Uśmiechnęła się słabo, chwytając jego rękę.
- Duras źle znoszą słońce z tego co słyszałem. Choć Haru wydaje się być na nie odporna.
- Jest w nim coś drażniącego, ale bez przesady, można wytrzymać.
- Ale poziom waszej mocy spada, prawda?
Zamrugała zdumiona, nie rozumiejąc skąd to wie, później dopiero jak zwykle przypominała sobie, że Reiga nie jest zwykłym człowiekiem i życie durasów jest mu dobrze znane. Przytaknęła nieznacznie, rozglądając się po polanie, która była pusta.
- Czekają na nas przy wyjściu.
- Aha…
Skrzywiła się z oburzenia, nie rozumiejąc postępowania jego strażników. Przecież powinni go akceptować, mieli go chronić, a tak naprawdę wyglądało to tak jakby skazywali go na śmierć. Może jeszcze akceptacja Reigi na takie zachowanie budziła w niej bunt. W jej opinii powinien być zły, urażony i zażądać od swoich ludzi szacunku, a jednak nie robił nic, co ją drażniło.
- Nie ma co się nimi przejmować Kou. Ludzie już tacy są.
- To dlaczego ich chronisz?
- Bo tylko to potrafię dla nich zrobić, skoro na nic innego mi nie pozwolą.
- Twoje rodzeństwo musi mieć na ciebie dobry wpływ. – Westchnęła ciężko, wsiadając na konia.
- Nie zamierzasz nic zjeść przed wyruszeniem w drogę?
- Nie. Nie jestem głodna.
Ruszyła przodem nawet na niego nie czekając. Nie rozumiała czemu jest zła, w gruncie rzeczy nic się złego nie stało, a jednak czuła złość. Tylko nie wiedziała na kogo, na ludzi za ich ograniczony sposób myślenia, czy na Reigę, który był zbyt tolerancyjny względem takich zachowań, a może ostatecznie na siebie, że nie rozumie swoich własnych uczuć. Może nie potrafiła zaakceptować takiej rzeczywiści przez bycie duras, jej natura wreszcie była dużo mroczniejsza niż chciała żeby była. Ujarzmiony potwór zawsze będzie potworem.
- Dlaczego jesteś zła? – Reiga dogonił ją, przyglądając jej się uważnie.
- Nie jestem zła. – Odparła chłodno, popędzając konia.
- To dlaczego uciekasz?
- Chcę po prostu jak najszybciej dostać się do tej twojej wioski, to wszystko. – Wzruszyła ramionami, doganiając zaskoczonych strażników.
- Nie ucieknie. Nie jest taka ciekawa na dobrą sprawę, choć mamy wiśnię, która uschła i nigdy nie zakwita.
- Umarła? – Spojrzała na niego zaciekawiona, zwalniając.
- Przykułem twoją uwagę?
- Nie. Po prostu lepszy taki temat niż żaden. – Naburmuszona, odwróciła wzrok w bok.
Brunet zaśmiał się cicho, zapominając kompletnie o obecności strażników wokół nich i ich nieprzyjemnych spojrzeniach. Dawno nie czuł się tak swobodnie w czyimś otoczeniu, poza swoim rodzeństwem, ale nawet z nimi u boku czuł presję bycia innym. Wiedział, że akceptują go takim jakim jest, ale jednak, byli normalni w oczach ludzi, on zaś wyrzutkiem, któremu rzadko pozwalano na opuszczenie bram wioski.
- To nie jest śmieszne. Z czego ty się właściwie śmiejesz?
- Z twoich reakcji. Jesteś trochę dziecinna.
- Słucham? Dziecinna?
- Pewnie. Ciągle czemuś zaprzeczasz, mimo że tak naprawdę jest zupełnie oczywiste, że jest inaczej.
- Nieprawda! Wcale niczemu nie zaprzeczam!
- No a temat wiśni?
Otworzyła usta by coś powiedzieć, ale zaraz je zamknęła rozumiejąc jak ją zagonił do rogu, nie mogła zaprzeczyć, bo tylko potwierdziłaby jego teorię. Potwierdzenie, że temat martwej wiśni, która mimo wszystko uschła i nie kwitnie ją intryguje było poniżej pasa. Reiga parsknął, zakrywając usta jedną dłonią. Kou spoglądała na niego urażona, nie wiedząc co właściwie powinna teraz zrobić. Miała ochotę go uderzyć, ale nie wiedziała, czy może to zrobić w otoczeniu ludzi. Nie miała ochoty umierać.
- Takashirou mówi, że na pewno kiedyś zakwitnie. – Powiedział spokojnie, uśmiechając się delikatnie.
Spojrzała na niego zaskoczona rumieniąc się. Dopiero teraz zauważyła, ze Reiga jest przystojny, szczególnie jeśli uda się sprowokować go do uśmiechu. Speszona odwróciła od niego wzrok, nie rozumiejąc dlaczego jej serca nagle zaczęło bić dużo szybciej a w ustach pojawiła się suchość, przecież jeszcze przed chwilą nie była spragniona.
- Kto to jest Takashirou? – Mruknęła cicho, zaciskając dłonie na lejcach.
- Mój brat. W porównaniu do mnie jest człowiekiem i wszyscy go szanują.
- Pewnie jest sztywniejszy niż drzewo.
Słyszała jak parsknął śmiechem, jednak nie odważyła się spojrzeć na niego, za bardzo bała się jego reakcji na jej zaczerwienioną twarz. Nie chciała by uznał ją za dziwaczkę, albo chorą, przecież jeśli na coś zachorowała, to niewiadomo jak ją leczyć, jej ciało jest zupełnie inne niż ciało ludzkie.
- Może faktycznie jest trochę sztywny, ale najpewniej trochę mniej niż ja.
- Ty to już w ogóle kamienie prześcigasz w sztywności.
Spojrzał się na nią zaskoczony, otwierając i zamykając co rusz usta. Nie rozumiał co ją ugryzło, że zachowywała się w ten sposób, ale ostatecznie nie miał jej tego za złe, dzięki temu mógł się trochę pośmiać. Członkowie straży z nim nie rozmawiali, albo wymieniali tylko ważne informacje, ale z Kou mógł rozmawiać, nie bojąc się, że zaraz ucieknie ze strachu.
- Sądzę, że do kamieni to mi jednak trochę daleko. – Odparł urażony, przyśpieszając nieznacznie konia. – Pośpiesz się guzdrało bo nigdy nie dojedziemy!
- Co?! Przecież… Ja… ?! Co?! – Spojrzała się za nim, marszcząc brwi w niemym pytaniu o sens tego wszystkiego. – Ej! To oszustwo! – Krzyknęła za nim, uderzając piętami w bok konia. – Nic nie mówiłeś, że mamy się śpieszyć! I strażnicy chyba zostali w tyle… To chyba nierozsądne…
- Boisz się?
- Nie. Po prostu zachowujesz się dziwnie.
- Może, ale to ja dotrę do wioski pierwszy. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu wysuwając się ponownie na prowadzenie.
- To nie fair! Ja nawet nie wiem, gdzie leży ta twoja wioska!
- No cóż… Pech. – Zaśmiał się głośno, ale w uszach Kou brzmiało to jak wesoły śmiech dziecka, które właśnie rozrabia za plecami rodziców wiedząc, że nigdy się o tym nie dowiedzą.
- Co go dzisiaj ugryzło? Zazwyczaj był markotny… – Mruknęła pod nosem, spoglądając za siebie, gdzie strażnicy pędzili za nimi krzycząc coś do nich. – Twoi ludzie coś wrzeszczą…
- Niech wrzeszczą, wiedzą jak trafić do domu!
- Zachowujesz się jak dzieciak!
Nie wiedziała, czy ją usłyszał i jakby miała być szczera ze sobą niespecjalnie ją to obchodziło, chciało jej się śmiać, więc się śmiała, była to emocja, którą rozpoznawała, chociaż nie wiedziała dlaczego jest jej tak wesoło. Duras cieszyły się, gdy spełniały pragnienia króla, gdy zabijały i budziły trwogę, to były jedyne przyjemne uczucia, które płynęły w ich krwi, a jednak znajdując się w świecie ludzi, odnajdywały w sobie zupełnie inne emocje.
Kou nie wiedziała jeszcze jak zdradliwe i niebezpieczne potrafią być uczucia.

***

Stanęła przy Reidze, który zeskoczył z konia przed wielką bramą. Dwóch strażników spoglądało na nich nieufnie, broń mieli w pogotowiu by użyć jej w każdej chwili. Atmosfera z frywolnej zabawy zmieniła się w napiętą, budząca niepokój w każdej komórce. Kou nigdy by nie nazwała tej wioski szczęśliwą.
- Reiga-sama! Co się stało ze strażą przyboczną i kto to jest?
- Powinni tu niedługo dotrzeć, byli zbyt powolni. To jest moja towarzyszka Kou. Zostanie w tej wiosce przez kilka dni. – Głos bruneta był chłodny, nie znoszący sprzeciwu, ale Kou wyczuła w nim ból.
- Tak jest!
Bramy się otworzyły pozwalając im na kontynuowanie drogi. Przejechała obok strażników, którzy nie zaszczycili jej spojrzeniem, ale nie potrzebowała tego, by wiedzieć, że nie są tutaj zbyt mile widziani. Westchnęła, zapominając już o tym co się działo przed kilkoma minutami. Rzeczywistość była dużo bardziej skomplikowana niż sądziła.
- Reiga! – Ciemny blondyn wybiegł im naprzeciw uśmiechając się promiennie.
Nie było w jego gestach nic fałszywego, naprawdę cieszył się z widoku bruneta, budził też sielankową atmosferę wokół siebie, przeganiając wszelkie cienie. Gdy mężczyźni się przywitali ze sobą, spojrzeli się na nią z pogodnym wyrazem twarzy.
- To jest Takashirou, mój brat. Takashirou to jest Kou, duras, którą spotkałem po drodze.
- Bardzo miło mi cię poznać Kou. – Takashirou zbliżył się do niej ściskając jej rękę.
- Mi też. Reiga dużo o tobie opowiadał.
- Naprawdę? Mam nadzieję, że zbytnio mi nie słodził.
Zaskoczona spojrzała na bruneta, który westchnął ciężko nie wiedząc co odpowiedzieć na taki komentarz. Takashirou za to wybuchnął śmiechem pomagając jej zsiąść z konia. Może nie tak sobie go wyobrażała, ale musiała przyznać, że wzbudzał sympatię.
- Czyli jesteś duras… Rzadko spotykamy tu takich jak ty. – Powiedział poważnie, dotykając jej czoła. Co się działo później nie wiedziała, bo wszystko przysłoniła ciemność.

VI.

-Czemu tutaj mieszkasz? – Spojrzała na niego zaintrygowana, wciąż cierpiąc na zawroty głowy.
-Tutaj jest mój dom. Gdzie indziej miałbym mieszkać? Wszędzie byłoby tak samo. –Odparł obojętnie, popijając herbatę.- Strach wszędzie będzie taki sam.
-czemu się ciebie boją? Przecież nie zrobiłeś niczego złego. Nie odpowiadasz za czyny swoich rodziców.
Uśmiechnął się tak delikatnie, że łatwo było przeoczyć ten gest, jednak Kou, nie spuszczała z niego wzroku, próbując zapamiętać każdą część jego ciała.  Fascynował ją i dziwnie pociągał.
-Jesteśmy w Japonii Kou. Tutaj dzieci odpowiadają za czyny rodziców w takim samym stopniu jak oni. Nie ma tutaj czegoś takiego, jak niewinność dziecka. Jestem owocem grzechu, zdrady.
-Czemu nie poszedłeś do ojca?
Zwrócił wzrok ku niej wyraźnie zaskoczony jej słowami. Nie znał swojego ojca, nie znał mężczyzny, który go spłodził, nie wiedział nawet czy chce go poznać, a teraz, ktoś mu mówi, że może to byłoby dużo lepszym rozwiązaniem niż siedzenie tutaj wśród ludzi, którzy się go boją i nienawidzą.
-Tutaj jest moje miejsce.- Mruknął twardo, próbując zachować się jak na członka klanu przystało.
-Nie brzmisz zbyt przekonująco.
Nie odpowiedział, wpatrując się w swoje odbicie w herbacie. Przyszedł tu by jej powiedzieć, że jego klan chce ją zniewolić, chce użyć jej krwi tak samo jak używali krew Haru. By stworzyć idealnych wojowników w walce z jej pobratymcami. Nikogo nie obchodziło jakie będą efekty uboczne, jaką przyszłość dadzą tym dzieciom, liczył się tylko cel. 
-Podoba ci się tutaj?- Zaczął niepewnie, marszcząc brwi ze złości. Nie potrafił jej powiedzieć prawdy.
-Jest całkiem ładnie, tylko ludzie nie będą dla mnie zbyt mili… Prawda?
-Raczej nie… Chociaż nie masz srebrnych oczu jak większość duras, to może nie będą aż tacy nieufni.
-Ciebie znają od dziecka, a jednak widzą w tobie jedynie potwora.- Odparła chłodno, kładąc się ponownie.- Tylko siebie okłamujesz Reiga. Tutaj nigdy nie znajdziesz szczęścia.
-Skąd taka pewność?
Uśmiechnęła się pod nosem, czując się panią sytuacji, ale tak naprawdę to wiedziała, że Reiga zna odpowiedź, że po prostu sam z tym walczy. Walczy ze swoimi uczuciami i pragnieniami, chcąc pozostać częścią swojej rodziny, która nim pogardza przez grzech jego matki. Współczuła mu. Zawsze będzie tylko obrazem upadku człowieka, kimś kogo powinno się przestrzegać.
-Bo duras nigdy nie znajduje szczęścia. –Odparła cicho, zamykając oczy.
Nie skłamała. Taka byłą natura duras, osiągali chwilowe szczęście, ale szybko popadali w obłęd i obsesje pragnąc stać się silniejszymi. Stać się bogami słabszych istot. Zabijanie było tylko zabijaniem czasu, rozrywką w wiecznej nudzie.
Tak naprawdę duras zazdrościli ludziom. Ludzie mieli dusze, mieli śmiertelność i ponowne narodziny, nowe życie. Dlatego duras ich tego pozbawiali, ze zwykłej zazdrości.

***

Otworzyła oczy, zwalczając ochotę na ziewnięcie. Zaskoczona zamrugała kilkakrotnie nie rozumiejąc, czemu Reiga nachyla się nad nią w środku nocy. Nie było ku temu żadnego powodu, a jednak jego spokojna zazwyczaj twarz, wyrażała niepokój i strach. Usiadła powoli chcąc się zapytać o powód tak dziwnej pobudki, ale dłoń na jej ustach powstrzymała ją od takiej czynności.
-Załóż swoje ubrania i chodź. –Szepnął chłodno, uwalniając ją z jego uchwytu.
Otworzyła usta by powiedzieć mu coś niemiłego, ale wolała go bardziej nie drażnić.  Założyła na siebie swoje ubrania podróżne i ruszyła za brunetem wzdłuż ulicy w kierunku przeciwnym niż tu przyszła.  Ukrywali się przed strażnikami w cieniu domów,  nawet Kou zaczynała czuć dziwny niepokój. Nie rozumiała co się dzieje, ale postanowiła zaufać Reidze, wreszcie do tej pory jej nie skrzywdził.
Nie minęło sporo czasu, gdy dotarli do niskich drzwi w murze, tajne przejście było otwarte i czekało na nich.  Podniosła pytająco brwi, licząc, że nie zostanie zignorowana, jednak mężczyzna popchnął ją na zewnątrz bez słowa wyjaśnienia. Oburzona, odwróciła się, zakładając ręce na biodra. Zasługiwała chociaż na wyjaśnienie tego co się działo.
-Uciekaj. I nigdy nie wracaj. – Mruknął cicho, zamykając za nią drzwi.
Cofnęła się o krok nie wierząc w to co usłyszała. Miała się wynosić… Tylko gdzie się miała wynosić? Świat ludzi nie był jej domem.  Nie miała gdzie iść, mogła tylko podążać przed siebie i liczyć, że z czasem znajdzie jakiś cel. 
Wypuściła ze świstem powietrze, ostatni raz przyglądając się murom wioski. Nic nie zapowiadało, żeby działa się w niej jakaś tragedia. Typowa spokojna noc. Wzruszyła ramionami, ruszając w swoją drogę wyklinając przy okazji swoją naiwność. Nie powinna liczyć, że będzie mogła tam zostać na zawsze, a jednak chciała. Chciała spróbować dać Reidze szczęście, pokazać mu, że jest jeszcze inne życie, lepsze niż to, które sobie wybrał z lojalności do rodziny. A jednak nie zdołała nic zrobić w tym kierunku.
Naburmuszona kupała szyszkę płosząc pobliskie zwierzęta z ich kryjówek. W powietrzu wyczuwało się jakieś napięcie, jednak Kou to zignorowała sądząc, że to ona wzbudza w innych stworzeniach takie uczucia, chociaż gdzieś w głębi, coś jej mówiło, że tak nie smakuje strach, że to inny rodzaj napięcia.
-Dupek. Wyganiać mnie w środku nocy. Bezczelny! Wykorzystał nieobecność rodzeństwa! Oni by mu nie pozwolili na to! O! Właśnie! Powinnam znaleźć jego rodzeństwo i na niego na skarżyć! –kiwała z zadowoleniem głową, z ledwością omijając kolejne drzewa.
-Tylko co mi to da? – Mruknęła po chwili, zatrzymując się na rozstaju dróg. –Tak naprawdę nic mi to nie da.  Przecież ich nie obchodzi mój los. Nie jestem ich rodziną… Może powinnam wrócić do domu? To chyba lepsze niż wędrowanie tutaj bez celu.
Westchnęła, drapiąc się leniwie po głowie.  Nawet gdyby postanowiła wrócić do domu, to nie umiała otworzyć portalu. Ignorowała swoje pochodzenie i swoje moce, nie chcąc mieć nic wspólnego ze światem, który opiera się na zabijaniu, ale czy to nie tak, że w jakimś sensie odtrącała samą siebie?
Kilka godzin po świcie przystanęła, by odpocząć po długiej wędrówce. Była już dosyć daleko od wioski i Reigi, ale to nie zmieniało jej uczuć. Czułą wewnętrzny konflikt opierający się na tym, że jest zła na niego za takie postępowanie, a także smutna z jakiegoś powodu, wolałaby widzieć go chociaż uśmiechniętego jak ja wyrzucał ze swojego życia. Może wtedy nie byłaby tak rozdarta.
Dopiero gdy opanowała oddech usłyszała niedaleko siebie głosy. Nie zbyt głośne, może nawet usiłujące być szeptem. Zaciekawiona ruszyła w ich kierunku najciszej jak potrafiła i przykucnęła przy wielkim krzewie rozchylając jego gałęzie by zobaczyć rozmówców.
W świecie ludzi widywała głównie durasy niskiego poziomu, które nie potrafiły przybrać ludzkiej sylwetki,  wyjątkiem oczywiście była Haru, Teraz zaś przed sobą miała pełen wykaz jej  pobratymców. Od najniższego levelu po general class. Zagryzła dolną wargę, nie wiedząc, co o tym sądzić. Duras nie były istotami, które współpracowały z kimkolwiek, wolały walkę w pojedynkę, poza najniższymi levelami, dla których praca zespołowa była jedynym sposobem by pokonać general class.
-Jesteście pewni?
-Tak! Tak! W wiosce został tylko bękart!
-Rodzina Giou od zawsze nam zawadza, czemu ich nie powstrzymać teraz? Zniszczymy wioskę, a później rodzeństwo! W ten sposób ten świat będzie nasz.
-Tak! Tak! Zróbmy to! Zjedzmy ich!
-A bękart?
-Ludzie będą myśleć, że to on nas przywołał, odwrócą się od niego i może nawet zabiją.
-A jak nie? Może jednak się mylą?
-Nie! Nie! Bękart zły!
-Sam widzisz. Nie będzie z nim problemu… a ostatecznie możemy go przeciągnąć na naszą stronę.
-Myślisz, że się zgodzi? Przecież służy Giou.
-Jest w nim nienawiść… I niezrozumienie. Wystarczy wykorzystać te emocje przeciwko jego wierzę w powinności.
-Tak! Tak! Zjedzmy go!
-ZAMKNĄĆ SIĘ! Nikt, nikogo nie będzie jadł. Jeszcze nie.  Zróbmy tak, żeby sam zrozumiał, że bliżej mu do nas niż do nich.
Przełknęła z trudem ślinę wiedząc dobrze o kim mówią. Nie chciała by coś mu się przydarzyło. Mimo wszystko pozwolił jej ze sobą podróżować. Stał się jej na tyle bliski, że nie mogła pozwolić by, ktoś miał jeszcze mocniej mu zniszczyć życie.
Wycofała się powoli próbując nie narobić żadnego hałasu. Z ludźmi nie byłoby to takie trudne, bo ich słuch był o wiele słabszy, ale przecież uciekała przed swoimi.  Miała tylko nadzieję, że zdąży przed nimi.  Gdyby potrafiła czarować, znalazłaby jakiś lepszy sposób na transport niż własne nogi.
Im bardziej się oddalała od łąki wypełnionej duras, tym szybciej się poruszała. Bieganie było jej żywiołem,  od zawsze musiała uciekać przed silniejszymi, to dodawało jej siły jak nic innego. Może dlatego czułą się jak człowiek, nie umiejąc walczyć czy to bronią, czy to za pomocą magii, niczym się nie różniła od ludzi poza swoją nieśmiertelnością.
Spoglądała za siebie, co chwilę zastanawiając się, czy ją usłyszeli, czy jednak nadal omawiają swój plan działania.  Nie mogła jednak zmarnować czasu na potwierdzenie, któreś z teorii, musiała się dostać do wioski i ostrzec ludzi przed atakiem.  Musiała ich przekonać, że Reiga nie miał z tym nic wspólnego.
Kou nie rozumiała na czym polega zaufanie. Duras nie ufają nikomu, nie potrzebują takiego uczucia, żyją by stawać się silniejszymi, nie by założyć rodzinę. Tworzenie rodzin było czymś, co musiało być, ale nikt tego nie robił z miłości, między rodzicami nie ma zaufania, jest tylko potrzeba bycia lepszym od innych.  Dlatego Kou nie umiała zrozumieć ludzi, ich serc i uczuć.
Uśmiechnęła się do siebie widząc bramę wioski. Mimo że jej nogi krzyczały z bólu,  od kilkugodzinnego biegu, to ona nie przerwanie parła naprzód, gdyby zwolniła mogłaby nie dotrzeć na czas, mogłaby paść na ziemie i się nie ruszyć przez kolejne godziny.
Widziała poruszenie na murach, słyszała gwar i krzyki. Nie minęło dużo czasu, gdy przy strażniku zobaczyła bruneta, który wpatrywał się w nią z niedowierzaniem. Nie spodziewał się jej, a przynajmniej nie tak szybko. 
-REIGA!!- Krzyknęła z trudem, czując jak gardło pali ją od suchości. Nie da rady nic powiedzieć. Musi się napić wody.
Nie zauważyła jak strażnik szykuje strzałę, jak Reiga próbuje opanować ludzi krzycząc do nich polecenia. Wreszcie nie zauważyła tej strzały, co się wniosła w niebo i skierowała się w jej stronę. Biegła. Biegła do bram by ostrzec przed atakiem, czując, że jest bliska celu, że zaraz będzie wstanie uratować ludzi, że wreszcie zrobi coś naprawdę przydatnego.
Nie zauważyła kiedy strzała przebiła jej serce.
Stęknęła, przebiegając jeszcze kawałek, by upaść ostatecznie na ziemie. Zdumiona podniosłą wzrok na mury, gdzie stał równie zaskoczony Reiga. Krzyczał. Coś do niej krzyczał, ale ona go nie rozumiała.  Otwierała usta i zamykała je orientując się, że nie może nic powiedzieć, jej gardło jest za suche.
Podniosła rękę i próbowała chwycić powietrze, ale zamiast tego, zauważyła tylko jak jej dłoń powoli rozsypuje się na migoczące kryształki porywane przez wiatr.
Uśmiechnęła się pod nosem.
Śmierć jednak może być czymś pięknym.
Ziemia dudniła dziwnie, jakby ktoś biegł.
Po co tu przybiegła?
-KOU!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!



THE END

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz